Do zobaczenia za rok

Fot. Bildbyrån

Miało być przełamanie po trzynastu latach pucharowej niemocy, miał być powrót na miarę Turbine Poczdam z meczu przeciwko Olympique Lyon, a tymczasem raz jeszcze ćwierćfinał Ligi Mistrzyń okazał się dla piłkarek z Malmö zaporą nie do przejścia. Podobnie jak przed tygodniem, Barcelona znów okazała się minimalnie lepsza i ostatecznie to ona wyszła zwycięsko z pojedynku zespołów z dwóch portowych miast, pisząc w ten sposób najpiękniejszy rozdział w historii klubu. Wicemistrzynie Szwecji od tej chwili mogą za to skupić się wyłącznie na rozgrywkach krajowych i walce o podwójną koronę, gdyż na kolejny mecz w pucharach przyjdzie im poczekać aż do października.

3-0 w dwumeczu to wynik, który całkowicie zakłamuje jego obraz. Ci, którzy nie mieli możliwości obejrzeć obu spotkań w pełnym wymiarze, mogą wyjść z mylnego wniosku, że awans do półfinału przyszedł ekipie z Katalonii stosunkowo łatwo. Nic takiego absolutnie nie miało miejsca, Rosengård ambitnie walczył do końca, a w 92. minucie dzisiejszego meczu Ella Masar skierowała nawet futbolówkę do siatki Sandry Panos, wyrównując jego stan. Kateryna Monzul, z pomocą asystentki, słusznie dopatrzyła się jednak u Amerykanki pozycji spalonej, a kilkadziesiąt sekund później zwycięstwo Barcelony ostatecznie przypieczętowała Mariona Caldentey. Jej trafienie bardziej przypominało jednak gole oglądane na hokejowych taflach, gdyż Rosengård w ostatnim fragmencie meczu postanowił rzucić wszystkie siły do ataku, z pełną świadomością ryzyka utraty kolejnych bramek.

Zanim jednak na Mini Estadi rozpoczęła się wieczorna fiesta, która najpewniej przedłuży się do późnych godzin nocnych, podopieczne Jacka Majgaarda zrobiły naprawdę wiele, aby spróbować ją popsuć. Pod nieobecność Lotty Schelin, rolę najbardziej wysuniętej napastniczki w ekipie ze Skanii przejęła Sanne Troelsgaard, ale Dunka, która dołączyła do zespołu z Malmö zaledwie kilka tygodni temu, wciąż nie potrafi do końca zgrać się z koleżankami z formacji ofensywnych. Ten brak zrozumienia był szczególnie widoczny na tle dobrze usposobionych defensorek Barcelony, którym udało się w zasadzie całkowicie odciąć Troelsgaard od podań, tym samym neutralizując zagrożenie czyhające z jej strony. Znacznie więcej problemów sprawił katalońskim obrończyniom słynny tercet MMM, ale zarówno Marcie, jak i Lieke Martens,w decydujących momentach ponownie brakowało skuteczności.

Brazylijka i Holenderka kilka razy próbowały zaskoczyć Panos uderzeniami z dystansu, ale najczęściej albo szybowały one nad poprzeczką katalońskiej bramki, albo obrończyniom Barcelony udawało się w porę je wyblokować. Z dośrodkowaniami poprawnie radziła sobie za to Panos, która tym razem ustrzegła się błędu na miarę tego z ubiegłorocznego ćwierćfinału przeciwko PSG. Najbliższa pokonania golkiperki reprezentacji Hiszpanii była jednak Masar, która poza sytuacją z doliczonego czasu gry jeszcze dwukrotnie znalazła się o krok od szczęścia, ale futbolówka ewidentnie nie miała zamiaru wtoczyć się dziś do katalońskiej bramki. Nawet wtedy, gdy wydawało się, że gol dla Rosengård paść po prostu musi (dobrym przykładem jest tu sytuacja Martens z 87. minuty), zawodniczki z Barcelony koniec końców i tak wychodziły z opresji obronną ręką.

Chwaląc Rosengård za ambitną walkę, trzeba jednak wyraźnie zaznaczyć, że do półfinału awansowała ostatecznie drużyna, która bardziej na to zapracowała. Osłabione brakiem Andressy Alves zawodniczki Xaviego Llorensa znów potrafiły w sposób bardziej zdecydowany wyeksponować swoje największe atuty i zrobić z nich właściwy użytek. Pierwszy zdobyty dziś gol, chyba najważniejszy w kontekście całego dwumeczu, padł po akcji, która jest znakiem firmowym ekipy z Barcelony. Rozegranie w trójkącie Losada – Putellas – Hermoso, rozklepanie defensywy przeciwnika i celny strzał tej ostatniej to kombinacja, którą stosunkowo często mamy okazję oglądać na hiszpańskich boiskach. Dziś okazała się ona zabójcza dla wicemistrzyń Szwecji, a decydujący cios zadała była piłkarka Tyresö, choć zarówno Putellas, jak i Losada także miały swoje okazje ku temu, aby wpisać się na listę strzelczyń. Nieprzeciętną technikę oraz drybling zaprezentowała również rezerwowa dziś Barbara Latorre, która – podobnie zresztą jak w ostatnich minutach Hermoso – nie potrafiła zamienić na gola sytuacji sam na sam z Musovic. Wydaje się jednak, że akurat dziś niewykorzystanych okazji nie będą w Barcelonie przesadnie długo rozpamiętywać, wszak pierwszy w historii awans do półfinału Ligi Mistrzyń zdarza się tylko raz.

Kadra na Kanadę

Pia Sundhage powołała kadrę na mecz towarzyski z Kanadą. W tym miejscu w zasadzie moglibyśmy z czystym sumieniem zakończyć temat, gdyż wielkich, czy nawet mniejszych niespodzianek w niej raczej nie uświadczymy (nie żeby ktoś jakoś szczególnie ich oczekiwał). Nie ma kontuzjowanej Rolfö, nie ma kontuzjowanej Folkesson, jest kontuzjowana Schelin, ale decyzję o tym, czy najlepszą szwedzka snajperka pojawi się na zgrupowaniu reprezentacji podejmie sztab medyczny FC Rosengård. Skoro poruszyliśmy już temat nieobecnych, to trochę szkoda, że kolejny raz uznania w oczach selekcjonerki nie zdobyła strzelająca gola za golem w zimowych sparingach Marija Banusic. Najwyraźniej napastniczka Linköping będzie musiała spróbować przekonać do siebie Sundhage w meczach ligowych i – abstrahując od wszystkiego – miejmy nadzieję, że tak właśnie zrobi, gdyż na nadmiar opcji w ofensywie w ostatnich miesiącach narzekać raczej nie możemy. Najlepiej świadczą o tym zresztą wyniki pojedynków z silnymi rywalami i regularnie prezentowana w nich niemoc strzelecka.

Choć trudno oprzeć się wrażeniu, że w wielu miejscach selekcja została już w zasadzie zamknięta, warto odnotować powrót do kadry nieobecnej na Pucharze Algarve Katrin Schmidt. Pomocniczka Djurgården póki co zdążyła rozegrać w reprezentacji jedynie całkiem obiecujący kwadrans przeciwko Norwegii i jeśli chcielibyśmy przybliżyć się do poznania odpowiedzi na pytanie o jej przydatność w kontekście EURO 2017, to chyba warto byłoby sprawdzić ją w nieco większym wymiarze czasowym. Mecz z Kanadą jest do tego świetną okazją, gdyż ustawianie kolejny raz diamentu z Seger, Dahlkvist, Rubensson i Asllani szkoleniowo raczej mija się z celem. Po przerwie spowodowanej kontuzją w kadrze znalazła się ponadto Nathalie Björn, co należy odczytać jako wyraźną sugestię, iż to właśnie ona oraz jej nowa koleżanka z Eskilstuny Hanna Glas są na chwilę obecną pierwszymi dublerkami dla mających mocną pozycję na bokach defensywy Andersson oraz Samuelsson.


Kadra na Kanadę:

Bramkarki: Hilda Carlén (Piteå), Hedvig Lindahl (Chelsea), Zecira Musovic (Rosengård)

Obrończynie: Jonna Andersson (Linköping), Emma Berglund (Rosengård), Nathalie Björn (Eskilstuna), Magdalena Eriksson (Linköping), Nilla Fischer (Wolfsburg), Hanna Glas (Eskilstuna), Jessica Samuelsson (Linköping), Linda Sembrant (Montpellier)

Pomocniczki: Kosovare Asllani (Manchester), Lisa Dahlkvist (Örebro), Lina Hurtig (Linköping), Josefin Johansson (Piteå), Elin Rubensson (Göteborg), Katrin Schmidt (Djurgården), Caroline Seger (Lyon)

Napastniczki: Stina Blackstenius (Montpellier), Pauline Hammarlund (Göteborg), Mimmi Larsson (Eskilstuna), Lotta Schelin (Rosengård), Olivia Schough (Eskilstuna)

Powróćcie jak kiedyś Turbine

Fot. Oliver Mehlis

Rozpoczynanie dwumeczu od porażki u siebie nigdy nie jest przyjemne. Skoro już jednak trzeba przegrać, to najlepiej w stosunku 0-1, gdyż w takim układzie każde zwycięstwo w meczu rewanżowym jest gwarancją przynajmniej dogrywki. W minioną środę Barcelona wywiozła z Malmö IP właśnie taki rezultat i choć przed pojedynkiem na Mini Estadi znajduje się w nieco lepszej sytuacji, to piłkarki FC Rosengård wcale nie stoją jeszcze na straconej pozycji. Najnowsza historia europejskich pucharów zna bowiem kilka przypadków skutecznego, wyjazdowego odrabiania strat od stanu 0-1. Teraz nadszedł więc chyba najbardziej odpowiedni moment na to, aby przypomnieć trzy niezapomniane potyczki, których losy ostatecznie udało się odwrócić. W ten sposób spróbujmy przesłać podopiecznym Jacka Majgaarda ogromne pokłady pozytywnej energii i pokazać, że zwycięski powrót z Katalonii absolutnie nie jest zadaniem z gatunku mission impossible.

Sezon 2005/06 – FFC Frankfurt (vs. Montpellier, półfinał)

Sytuacja niezwykle podobna do tej, w której znajdują się aktualnie zawodniczki z Malmö. Montpellier, podobnie jak dziś Barcelona, był wówczas ekipą znajdująca się na fali wznoszącej, a wyjazdowe zwycięstwo we Frankfurcie jedynie potwierdziło wysokie aspiracje Francuzek. Mistrzynie Niemiec jednak nie zamierzały panikować, a w rewanżu zagrały tak, jak przystało na drużynę z najwyższej półki, choć trzeba oddać, że rywalki i tym razem ani myślały ułatwiać im zadania. Szybki gol Sandry Smisek wyrównał wprawdzie stan rywalizacji, ale po kwadransie – za sprawą Ludvine Diguelman – znów do Francuzki były w kolejnej rundzie. Wtedy jednak odpowiedzialność na swoje barki postanowiły wziąć największe gwiazdy zespołu z Frankfurtu. Tuż przed przerwą na listę strzelczyń wpisała się Renate Lingor, a na początku drugiej połowy na 3-1 ponownie poprawiła Smisek. Koniec emocji? Nie, ale Montpellier stać było już jedynie na gola kontaktowego. Niemki awansowały więc dzięki większej liczbie bramek strzelonych na wyjeździe, a w finale nie pozostawiły złudzeń broniącej tytułu Turbine Poczdam i ostatecznie sięgneły po puchar.

Sezon 2007/08 – Bardolino Werona (vs. Brøndby, ćwierćfinał)

Jak dotychczas jedyny (choć być może już tylko przez trzy najbliższe dni) przypadek, kiedy taki powrót udał się na etapie ćwierćfinałów. W rolach głównych wystąpiły w tym przedstawieniu Włoszki z Werony, które najpierw nie sprostały na własnym boisku duńskiemu Brøndby, a następnie odrobiły stratę w Kopenhadze. Gola na wagę dogrywki jeszcze w pierwszej połowie zdobyła rekonwalescentka Alessia Tuttino, a ponieważ dodatkowe pół godziny gry nie przyniosło rozstrzygnięcia, to mogliśmy emocjonować się konkursem rzutów karnych. W nim Tuttino wykazała się już znacznie mniejszą precyzją, ale – na jej szczęście – jeszcze częściej myliły się mistrzynie Danii i to piłkarki z Werony mogły świętować awans do kolejnej rundy. Co ciekawe, spotkanie rewanżowe sędziowała doskonale znana przede wszystkim chińskim kibicom Nicole Petignat, ale tym razem żadna z bramkarek nie skorzystała z okazji, aby praktykować spacery w głąb pola karnego przy okazji każdego strzału rywalek.

Sezon 2013/14 – Turbine Poczdam (vs. Lyon, 1/8 finału)

Historia najświeższa, a zarazem chyba jednak najbardziej spektakularna. W pierwszym spotkaniu piłkarki z Poczdamu rozegrały być może swój najlepszy mecz w historii występów w europejskich pucharach, a po ostatnim gwizdku zebrały całkowicie zasłużoną owację na stojąco od własnych kibiców. Jedyny problem polegał na tym, że … pomimo tego schodziły z boiska pokonane, a zdobyty tuż przed końcem gol Louisy Necib stawiał faworytki z Lyonu w komfortowej sytuacji przed rewanżem. Ten również zaczął się planowo, bo od trafienia Abily, ale później na Stade de Gerland zaczęły się dziać niestworzone rzeczy. Najpierw do remisu doprowadziła Draws, ale ten gol jeszcze nie zmieniał wiele w kontekście awansu. Tym bardziej, że to Lyon sprawiał wrażenie drużyny bardziej niebezpiecznej i zdolnej do strzelania kolejnych bramek. Grająca w trzyosobowym zestawieniu defensywa z Poczdamu (to akurat za kadencji Bernda Schrödera często bywało standardem) absolutnie nie stanowiła monolitu, popełniała sporo błędów, ale ekipę z Francji złapała jakaś niewytłumaczalna niemoc, która nie pozwoliła wykorzystać choćby jednej sytuacji, co najprawdopodobniej definitywnie zamknęłoby dwumecz. Na kwadrans przed końcem Turbine wyprowadziła kontratak, a nieodpowiedzialne zachowanie Saki Kumagai, która zagrała ręką we własnej szesnastce, skutkowało rzutem karnym dla drużyny z Brandenburgii. Na gola zamieniła go ostatecznie Maren Mjelde, a trafienie to w końcowym rozrachunku wyrzuciło za burtę Ligi Mistrzyń absolutnego faworyta. Oprócz strzelczyń obu bramek, największymi bohaterkami tamtego meczu były bez wątpienia Pauline Bremer oraz Ada Hegerberg, które wkrótce potem zamieniły zresztą Poczdam na Lyon. Jak widać, we Francji uznali, że takie piłkarki bezpieczniej jednak mieć u siebie w kadrze.

Trzy różne sezony, trzy różne kluby, trzy piękne historie. Czy za sprawą zawodniczek z Malmö poznamy i czwartą?

Do przerwy 0-1

Fot. Petter Arvidson

Choć hokeiści z Malmö robią aktualnie wielką furorę w fazie play-off hokejowej Elitserien, nawet oni musieli pogodzić się z faktem, że w środowy wieczór to piłkarki FC Rosengård były w mieście drużyną numer jeden. Ćwierćfinał Ligi Mistrzyń okazał się bowiem wystarczającym argumentem, aby pomimo przenikliwego chłodu i mocno wiejącego wiatru (temperatura odczuwalna z pewnością wynosiła klka stopni poniżej zera), ponad pięć tysięcy fanów pofatygowało się na lokalny stadion. Wszyscy oni przybyli tam w jednym i tym samym celu – zobaczyć, jak najbardziej utytułowany szwedzki klub wykonuje pierwszy krok w kierunku przełamania ciążącej na nim od trzynastu lat klątwy ćwierćfinałowych porażek w europejskich pucharach.

Już na godzinę przed rozpoczęciem spotkania, w okolicach stadionu dało się odczuć atmosferę wielkiego oczekiwania, choć wśród miejscowych kibiców panował raczej umiarkowany optymizm. Dwie dziewczyny w szalikach FC Rosengård, które jako jedne z pierwszych zajęły miejsca na trybunie centralnej, zgodnie przewidywały jednobramkowe zwycięstwo gospodyń, ale w żaden sposób nie mogły dojść do porozumienia w kwestii dokładnego wyniku. Co ciekawe, przeprowadzona przed pierwszym gwizdkiem mini-sonda ujawniła, że 1-0 oraz 2-1 w ogóle należały do zdecydowanie najczęściej powtarzających się typów i choć generalnie wszyscy doceniali klasę rywala oraz postęp, jaki wykonała ostatnio ekipa z Katalonii, to jednak nikt starał się nie dopuszczać do siebie myśli o braku jakiejkolwiek zaliczki przed rewanżem. Znacznie bardziej odważni w swoich ocenach byli za to piłkarze FC Rosengård, którzy oczywiście także wspierali dziś swoje koleżanki. Obserwuję je na co dzień, czasami nawet wspólnie trenujemy, więc wiem, na co je stać. Wygramy przynajmniej 2-0 – prognozował Maher Naji. Nie brakowało oczywiście jeszcze bardziej optymistycznych typów (5-0 i hat-trick Marty), ale trafiali się i tacy, którzy próbowali studzić nastroje. Trzeba patrzeć realistycznie, Hiszpanki mogą okazać się zbyt silne. Będzie 1-0 dla Barcelony – prorokowała Gun, która wyraziła także nadzieję, że zwycięzca tego dwumeczu sięgnie w czerwcu po zwycięstwo w Lidze Mistrzyń. Wszelkie rozważania trzeba było jednak w tym momencie przerwać, gdyż gwizdek Stephanie Frappart dał sygnał do rozpoczęcia gry.

Pierwszy kwadrans upłynął głównie na obustronnym badaniu sił, choć z perspektywy gospodyń gra w tym okresie nie wyglądała źle. Aktywne i znajdujące się cały czas pod grą Marta i Martens nie potrafiły wprawdzie rozerwać mającej stanowić najsłabszy punkt Barcelony defensywy, ale kibice z Malmö mogli mieć w pełni uzasadnione nadzieje, że któraś z kolei próba zakończy się przynajmniej jakimś poważniejszym zamieszaniem w szesnastce Sandry Panos. Po mniej więcej dwudziestu minutach do głosu zaczęły jednak dochodzić coraz bardziej swobodnie poczynające sobie piłkarki z Katalonii. Andressa Alves oraz Vicky Losada kolejnymi zagraniami jedynie potwierdzały swoją nieprzeciętną klasę, a dzielnie sekundowała im biegająca po prawej flance, rozgrywająca naprawdę świetne zawody Marta Torrejon, która raz po raz, świetnie podłączając się do akcji, skutecznie absorbowała uwagę obrończyń Rosengård.

Gdy wydawało się, że pierwsza połowa zakończy się bezbramkowym remisem, w odstępie kilku chwil miały miejsce dwa wydarzenia, które – jak się później okazało – miały decydujący wpływ na losy meczu. Tuż przed przerwą najpierw o zmianę poprosiła narzekająca na uraz mięśniowy Lotta Schelin, a następnie Barcelona strzeliła gola do szatni. Trudno powiedzieć, że był to klasyczny “gol z niczego”, ale jednak zdecydowanie największy udział miały w nim niepotrafiące utrzymać koncentracji defensorki z Malmö, gdyż to właśnie fatalne nieporozumienie w ich szeregach i wynikające z niego niedokładne podanie Berglund sprawiło, że futbolówka znalazła się pod nogami Leili Ouahabi, która nie miała najmniejszych problemów z pokonaniem Musovic. Choć do końca pierwszej części gry pozostawały sekundy, Rosengård natychmiast rzucił się do odrabiania strat, Ella Masar wykonała nawet efektowny pad w szesnastce Barcelony, ale o żadnym rzucie karnym absolutnie nie mogło być mowy i na przerwę Katalonki schodziły przy prowadzeniu 1-0.

Drugą połowę gospodynie również postarały się rozpocząć z animuszem i choć Røddik oraz Dieguez skutecznie uprzykrzały życie Marcie, próbując w miarę możliwości odciąć ją od gry, to sporo wiatru robiła korzystająca z nieco większej swobody Martens. Akcje wicemistrzyń Szwecji często napędzała także tradycyjnie już energiczna Masar, ale gdybyśmy mieli ją za coś pochwalić, to przede wszystkim za ambicję i waleczność. Nie przekładało się to jednak nijak na jakiekolwiek zagrożenie pod bramką Panos, a złą wiadomością dla miejscowych było dodatkowo to, że ofensywne poczynania Rosengård z minuty na minutę stawały się coraz bardziej chaotyczne i pozbawione jakiegokolwiek konceptu. Swoje grały za to zawodniczki z Barcelony, które nawet po zejściu Andressy Alves (również opuściła murawę z kontuzją), nie zrezygnowały z prób podwyższenia wyniku, a Musovic dwukrotnie musiała ratować się ofiarnymi interwencjami, rzucając się pod nogi szarżującym piłkarkom z Katalonii. W ostatnich minutach gospodynie zdobyły się na jeszcze jeden zryw, ale ani Masar, ani Landeka nie były w stanie oddać choćby celnego strzału na bramkę rywalek, co było równoznaczne z tym, że – przynajmniej w teorii – na ten moment to Barcelona znalazła się minimalnie bliżej upragnionego półfinału.

Jak łatwo przypuszczać, nastroje na Malmö IP były po ostatnim gwizdku dalekie od oczekiwanych. Emma Berglund tłumaczyła się z fatalnego w skutkach podania, biorąc całą odpowiedzialność za ową nieszczęsną sytuację na swoje barki, a inni w tym czasie zastanawiali się, jak wielki udział w straconym golu miało zamieszanie związane z kontuzją Schelin. Te dwa pozornie niepowiązane ze sobą fakty przywołały bowiem sytuację z rozegranego latem ubiegłego roku ligowego meczu przeciwko Djurgården, kiedy to przedłużająca się zmiana kontuzjowanej Andonowej także skończyła rozluźnieniem szyków defensywnych i bramką dla gości. Już wtedy wydawało się, że drużynie pretendującej do ścisłej, europejskiej czołówki, tego typu błędy nie mają prawa się przytrafiać, a za tydzień okaże się, czy za niedostateczne wyciągnięcie wniosków ze sztokholmskiej lekcji przyjdzie Jackowi Majgaardowi oraz jego podopiecznym zapłacić najwyższą cenę. Jeśli tak się stanie, to sytuacja z koncówki pierwszej połowy z pewnością przyśni się nie tylko Emmie Berglund, ale póki co piłka wciąż jest w grze. Nie da się ukryć, że Barcelona wywiozła z Malmö korzystny wynik, ale szanse obu klubów cały czas wydają się być rozłożone w stosunku 50/50.

Przełamać klątwę ćwierćfinału!

rosengard-jpg

Fot. Bildbyrån

Trzynaście lat temu, po nadspodziewanie zaciętym i trzymającym w napięciu w zasadzie aż do ostatnich sekund pojedynku rewanżowego dwumeczu, piłkarki z Malmö pokonały norweski Kolbotn, awansując tym samym do półfinału Pucharu UEFA. O tym, jak bardzo odległe były to czasy najlepiej świadczy fakt, że bohaterką ekipy ze Skanii była wówczas fińska snajperka Heidi Kackur, a w tych samych rozgrywkach z grupy wyszedł między innymi … mistrz Azerbejdżanu. Od tamtej pory, najbardziej utytułowany szwedzki klub wielokrotnie próbował swoich sił w europejskich rozgrywkach, ale nigdy nie udało się chociażby powtórzyć tamtego osiągnięcia i zakwalifikować się do najlepszej czwórki. Gdyby ktoś kiedyś zdecydował się napisać książkę Odpadanie na 1001 sposobów, to sympatycy Rosengård z pewnością mogliby dostarczyć do niej mnóstwo materiału. Na przestrzeni ostatnich lat przeżyli oni bowiem niemal wszystko: porażkę po serii rzutów karnych, po zastosowaniu zasady o bramkach strzelonych na wyjeździe, czy też po bezdyskusyjnym 0-8 w dwumeczu. Niezmienne było jedynie to, że klątwa ćwierćfinału (lub w skrajnych przypadkach 1/8) wciąż obowiązywała i właśnie teraz nadszedł moment, aby w końcu się z nią rozprawić. W tym roku na drodze ekipy z Malmö do półfinału nie staje bowiem Lyon, Frankfurt lub Wolfsburg, a FC Barcelona i trudno oprzeć się wrażeniu, że właśnie od sezonu 2003/04 upragniony awans jeszcze nigdy nie był tak blisko.

Choć klub z Katalonii był zdecydowanie najbardziej tajemniczym spośród potencjalnych przeciwników w walce o półfinał, wcale nie oznacza to, że piłkarki Rosengård czeka dziś wieczorem łatwe zadanie. Nie zapominajmy, że niemal równo rok temu, na tym samym etapie rozgrywek, Barcelona stoczyła niesamowity bój z PSG i pomimo optycznej przewagi ekipy z Paryża, była wówczas naprawdę o krok od sprawienia ogromnej sensacji. Wówczas zabrakło jednak przede wszystkim przychylności niemieckiej sędzi (panie z tego kraju mają jak widać niesamowite “szczęście” do wypaczania wyników ważnych spotkań), która w drugiej połowie spotkania rewanżowego nie zdecydowała się na podyktowanie rzutu karnego, a ten ewidentnie należał się ówczesnym mistrzyniom ligi hiszpańskiej. Faul Morroni we własnej szesnastce był tak oczywisty, że spokojnie można byłoby go pokazywać na kursach dla początkujących arbitrów jako przykład sytuacji, w której trzeba bez wahania użyć gwizdka, ale – na nieszczęście dla Barcelony – Riem Hussein ten kurs najwyraźniej chyba opuściła. Ciąg dalszy tej historii znamy już doskonale; zaledwie kilkadziesiąt sekund później – po ewidentnym błędzie Panos – Cristiane strzeliła gola na wagę awansu paryżanek do półfinału, w którym PSG odebrał srogą lekcję futbolu od Olympique Lyon.

W Barcelonie nikt nie zamierzał jednak załamywać rąk i choć po pechowym odpadnięciu z Ligi Mistrzyń przyszedł kolejny cios w postaci przegranego finiszu w lidze z rywalkami z Bilbao, w stolicy Katalonii pojawiło się latem kilka naprawdę ciekawych piłkarek. Szwedzcy kibice zdecydowanie najlepiej kojarzą zapewne doskonale znaną z boisk Damallsvenskan Dunkę Line Røddik, ale była zawodniczka między innymi FC Rosengård nie okazała się wcale najbardziej spektakularnym wzmocnieniem ekipy Xaviego Llorensa. Francję na rzecz Barcelony zdecydowała się bowiem opuścić gwiazda reprezentacji Brazylii Andressa Alves, a więcej opcji w ataku zagwarantować miała nieobliczalna Iworyjka Ange N’Guessan (tak, to ta od przepięknego gola strzelonego Norweżkom). Jeśli dodamy do tego zestawu inną weterankę szwedzkiej ekstraklasy, bramkostrzelną Jennifer Hermoso, wyciągniętą z londyńskiego Arsenalu Vicky Losadę, dynamiczną Alexię Putellas, czy potrafiącą zrobić różnicę w najmniej spodziewanym momencie Olgę Garcię, to dojdziemy do słusznego wniosku, że szczególnie w ofensywie Barcelona naprawdę ma kim straszyć. Tak, Rosengård wciąż pozostaje faworytem ćwierćfinałowej rywalizacji i brak awansu całkiem słusznie zostałby przyjęty w Malmö z wielkim niedosytem, ale warto mieć świadomość, że wicemistrzynie Szwecji mierzą się dziś i za tydzień z rywalem, który w piłkę grać potrafi i na pewno nie wyjdzie na boisko, marząc jedynie o honorowej porażce.

Przygotowując się do dwumeczu z Barceloną, Rosengård rozegrał zimą cztery sparingi z najwyższej klasy rywalami i – co godne podkreślenia – nie przegrał żadnego z nich. Skutecznością strzelecką imponowała przede wszystkim Lotta Schelin, która najwyraźniej na dobre zadomowiła się już w Skanii, obiecujące wejście do zespołu zaliczyła Sanne Troelsgaard, a operujące za plecami wspomnianej dwójki trio MMM (Martens – Masar – Marta) potrafi rozmontować każdą defensywę na świecie. Serię udanych meczów w okresie przygotowawczym zaliczyły również obie boczne obrończynie Malmö, od których kibice także mają prawo oczekiwać dziś udanego występu. Zdecydowanie najważniejszy jest jednak wynik drużynowy, a w Skanii są przekonani, że skoro w sierpniu, po dziewiętnastoletniej przerwie, udało się ponownie wywalczyć Puchar Szwecji, to i europejskiej klątwie da się właśnie teraz położyć kres. Pierwszy krok ku temu można wykonać już za kilka godzin, a zatem – do dzieła! Pociąg ze stacji Malmö do stacji półfinał już czeka na odjazd.

Tabitha znów tworzy historię

chaw_emil_langvad

Fot. Emil Langvad

Weekend z Pucharem Szwecji upłynął nam pod znakiem wielkich emocji, wyrównanych pojedynków i … stałych fragmentów gry, które aż w trzech przypadkach pomogły ostatecznie wskazać zwycięzcę. W najlepszej czwórce zameldowali się: obrońca tytułu, aktualny mistrz kraju oraz dwóch ubiegłorocznych beniaminków Damallsvenskan i nikogo nie trzeba chyba przekonywać, iż taki zestaw jest gwarancją tego, że atrakcji nie zabraknie nam również w zaplanowanych na maj półfinałach.

O największą niespodziankę postarały się w ćwierćfinałach piłkarki Kvarnsveden, które po 120 minutach morderczej walki i siedmiu seriach rzutów karnych okazały się lepsze od Kristianstad. Już w zapowiedzi zwracaliśmy uwagę, że jeśli ekipa z Dalarny marzy o pokonaniu finalistek sprzed trzech sezonów, to do zwycięstwa będzie musiała poprowadzić ją Tabitha Chawinga. Napastniczka z Malawi z roli liderki wywiązała się znakomicie i już w 4. minucie najpierw jednym zwodem ośmieszyła próbujące przeszkadzać jej Carlsson oraz Atladottir, a następnie na pełnym spokoju umieściła futbolówkę w siatce Brett Maron. Gol wyrównujący padł tuż przed przerwą i raz jeszcze na listę strzelczyń wpisała się Afrykanka. Odbarzona świetnymi warunkami fizycznymi Nigeryjka Rita Chikwelu wykorzystała bardzo niepewną interwencją Lundqvist po centrze z narożnika boiska i strzałem głową doprowadziła do remisu. Druga połowa i dogrywka nie przyniosły rozstrzygnięcia, choć dogodnych okazji z obu stron nie brakowało. O zwycięstwie gości mogła przesądzić między innymi Holm, ale jej strzał zatrzymał się na poprzeczce, a gospodynie odpowiedziały kolejnym błyskiem Chawingi, która tym razem jak na tacy wyłożyła piłkę Armisie Kuc, ale reprezentantka Czarnogóry minimalnie przestrzeliła. Podczas będącego zazwyczaj ogromną próbą nerwów konkursu jedenastek, piłkarki obu drużyn strzelały niemal jak zaprogramowane, ale błąd kapitanki Kristianstad Alice Nilsson sprawił, że to zespół z Borlänge po raz pierwszy w swojej historii zagra o finał Pucharu Szwecji.

Na swojej drodze do półfinału Djurgården potykał w tym roku wyłącznie zespoły z niższych lig, ale ćwierćfinałowe rywalki z Sunne zadbały o to, aby wyjazd do Värmland nie był dla szóstej drużyny Damallsvenskan wyłącznie formalnością. Niezwykle doświadczony duet stoperek Mallbacken Broström – Stolpe (obie panie liczą sobie łącznie 73 lata!) bardzo długo stanowił dla pierwszoligowca zaporę nie do przejścia, ale skoro nie udawało się z akcji, to zawodniczki ze Sztokholmu postanowiły sięgnąć po niezawodną w ich przypadku w okresie przygotowawczym broń, jaką stanowią perfekcyjnie egzekwowane stałe fragmenty gry. Główka Petronelli Ekroth otworzyła wynik spotkania, a na 2-0 ostatecznie ustaliła go na dwadzieścia minut przed końcem Annika Kukkonen, popisując się spektakularnym uderzeniem zza pola karnego. Warto jednak podkreślić, że przy stanie 0-1 ekipa z Sunne miała dwie doskonałe okazje na to, aby doprowadzić do remisu i kto wie, jak potoczyłoby się to spotkanie, gdyby Rehnberg lub Ezurike wykazały się lepszą skutecznością.

Piteå znów postawiło twarde warunki faworyzowanemu FC Rosengård, ale ponownie to zespół z Malmö mógł koniec końców zapisać na swoim koncie jeszcze jedno zwycięstwo. Złoty gol autorstwa Amandy Ilestedt padł w 76. minucie gry i był on efektem olbrzymiego zamieszania w szesnastce gospodyń po (a jakże!) rzucie rożnym dla wicemistrzyń kraju. Piłkarki z Norrland, o których nawet Emma Berglund powiedziała po meczu, że walczyły jak wilczyce, zasłużyły jednak na ogromne słowa uznania, gdyż szczególnie w drugiej połowie długimi fragmentami to Piteå prowadziło grę i było znacznie bliższe wyprowadzenia decydującego ciosu. Ta szuka ostatecznie udała się bardziej doświadczonym przeciwniczkom i to właśnie one trzeci raz z rzędu zameldowały się w półfinale, ale jeśli podopieczne Stellana Carlssona będą potrafiły przenieść swoją sobotnią dyspozycję na ligę, to w Piteå mogą powoli szykować się na kolejny, niezapomniany sezon.

Stawkę drużyn, które zagrają w półfinale Pucharu Szwecji uzupełnił w niedzielne popołudnie Linköping, choć w spotkaniu z Örebro długo utrzymywał się rezultat bezbramkowy. Podobnie jak w meczu poprzedniej rundy przeciwko Växjö, piłkarki Kima Björkegrena wyższy bieg wrzuciły dopiero po przerwie, kiedy to wyprowadziły dwa błyskawiczne ciosy, na które rywalki nie były w stanie odpowiedzieć. Pierwszy z nich zadała Lina Hurtig, wykańczając akcję Norweżki Minde, a chwilę później poprawiła Marija Banusic najpierw wywalczając, a następnie skutecznie wykonując rzut karny. Taki obrót spraw całkowicie wybił z uderzenia walczące do tego momentu z niezwykłą determinacją zawodniczki z Örebro, a rozpędzające się gospodynie w końcowej fazie meczu zdołały raz jeszcze umieścić piłkę w siatce Caroli Söberg. Trzeci gol, podobnie jak wiele wcześniejszych bramek zdobytych przez Linköping w zimowych sparingach, był efektem świetnej współpracy na linii Banusic – Hurtig, które kolejny już raz pokazały, że kibice nad rzeką Stångån raczej nie będą mieli zbyt wielu okazji, aby zatęsknić za Rolfö czy Blackstenius.