Lekki wstyd i niesmak

contentlarge

Gol z 96. minuty ani trochę nie zamazał słabej postawy całego zespołu w dwumeczu z Włoszkami (Fot. Bildbyrån)

Stałe fragmenty gry to niewątpliwie jeden z ważnych elementów gry w piłkę nożną i chyba nikt nie zamierza tego oczywistego faktu kwestionować. Jeżeli jednak w domowym dwumeczu przeciwko Szwajcarkom i Włoszkom nie tylko nie potrafisz strzelić z gry choćby jednego gola, ale długimi minutami nie jesteś w stanie wykreować nawet jednej klarownej, bramkowej sytuacji, to można już chyba mówić o realnym problemie. Tym bardziej, że deszczowy, wtorkowy wieczór w Malmö okazał się na tyle przygnębiający, że na pierwszy celny strzał oraz na pierwszy rzut rożny w wykonaniu szwedzkich piłkarek musieliśmy czekać aż do ostatniego kwadransa meczu. Oczywiście, raz jeszcze podkreślam, że za dośrodkowanie Filippy Angeldal na głowę Lindy Sembrant w szóstej minucie doliczonego czasu gry jak najbardziej należą się słowa uznania, a przecież gdyby nie ofiarna interwencja Arianny Caruso na linii bramkowej, to za sprawą Magdaleny Eriksson mogliśmy ten mecz nawet przepchnąć, ale czy późny zryw w połączeniu z dokładnymi centrami ze stojącej piłki to naprawdę powinno być wszystko, co w rywalizacji z niżej notowanym rywalem ma do zaproponowania trzecia drużyna świata?

Chwaląc Lindę Sembrant za wartości dodane w ofensywie, nie sposób jednak nie zauważyć, że to właśnie stoperka Juventusu była mocno zamieszana także w gola dającego Włoszkom prowadzenie. A ponieważ z asekuracją nie zdążyła żadna z jej koleżanek, a Zecira Musovic puściła piłkę, którą jak najbardziej miała prawo odbić, to Valentina Giacinti okrasiła naprawdę udany występ wpisaniem się do najważniejszej rubryki meczowego protokołu. Co ciekawe, we wspomnianej sytuacji swój indywidualny rewanż za wrześniową potyczkę w Castel di Sangro wzięła Manuela Giugliano. Wtedy pomocniczka Romy w dość niefrasobliwy sposób ułatwiła wpisanie się na listę strzelczyń Johannie Kaneryd, ale dziś asystowała już przy trafieniu do tej właściwej z jej perspektywy bramki. Jej zagranie było jednak jednym z niewielu, po których marznąca na trybunach Eleda Stadion publiczność mogła się realnie rozgrzać, bo choć do pewnego momentu Włoszki niepodzielnie na boisku dominowały, to odzwierciedlenie znajdowało to przede wszystkim w statystyce strzałów niecelnych. Z murawy wiało nudą, ale o ile naszym gościniom taki obraz gry całkowicie pasował (szczególnie od 56. minuty), o tyle podopieczne trenera Gerhardssona sprawiały wrażenie wyjątkowo bezradnych i zagubionych. Już tradycyjnie, niezwykle aktywna na swojej flance była wspomniana Kaneryd, ale i ona po mniej więcej pół godzinie gry zaczęła z dezaprobatą machać rękoma, nie bez racji zauważając, że kolejne sprinty wykonuje w zasadzie na próżno. Całkiem niezłe wejście w mecz zaliczyła Madelen Janogy, ale obiecujący początek okazał się wszystkim, co tego dnia miała do zaproponowania gwiazda stołecznego Hammarby. Jeszcze jeden bezbarwny występ zaliczyła na dziewiątce Stina Blackstenius, ale dla sprawiedliwości trzeba zaznaczyć, że i jej zmienniczka w osobie Anny Anvegård również nie wniosła do gry naszej kadry spodziewanego ożywienia. Osobnym tematem jest także postawa Kosovare Asllani, która po całkiem udanym meczu przeciwko Szwajcarkom, tym razem należała do najsłabszych aktorek widowiska. I gdyby być złośliwym, to można byłoby zapytać się, czy zawodniczka Milanu aby na pewno była myślami na murawie w Malmö, czy może na paryskiej gali Złotej Piłki, która zresztą jak zwykle odbyła się nie wtedy, kiedy 180-krotna reprezentantka Szwecji by sobie życzyła.

Debiutu w pierwszej reprezentacji wreszcie doczekała się Rosa Kafaji, ale dla dwudziestolatki z Häcken ewidentnie był to występ z gatunku tych do statystyk. Bo jak inaczej podsumować fakt, że na swoją szansę zawodniczka znajdująca się w naprawdę dobrej dyspozycji (co podkreślał przecież sam Gerhardsson!) czekać musiała aż do 85. minuty spotkania. Kafaji naładowana i głodna gry była jednak do tego stopnia, że nawet taki epizod wystarczył jej do tego, aby złapać żółtą kartkę, a także znaleźć się w dogodnej pozycji we włoskim polu karnym. Aktywna była również inna rezerwowa z rocznika -03 Matilda Vinberg, która z kolei jako pierwsza ze Szwedek odczarowała bramkę Laury Giuliani, uderzając w jej światło. Czy sytuacje te, w połączeniu z nadspodziewanie dobrą postawą kadry U-23, zmuszą wreszcie nasz sztab szkoleniowy do jakichkolwiek konstruktywnych refleksji? W tej kwestii pozostaje wyłącznie nadzieja, która jak wiadomo zawsze umiera ostatnia. Oczywiście, nie chodzi tu o wymianę od razu całej kadry, a ponadto nikt nie sugeruje, że obecność na placu gry takich zawodniczek jak Kafaji, Ijeh, Nyström, czy Wangerheim jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki z miejsca odmieniłaby ten zespół. Alternatywy nie mamy jednak żadnej, w związku z czym naprawdę warto w większym stopniu zaufać naszej młodzieży i pozwolić jej wziąć zdecydowanie większą odpowiedzialność na swoje barki. Skoro Caicedo, Paralluelo, czy Oberdorf mogą być gotowe na bycie liderkami swoich reprezentacji, to nie widzę powodów, dla których ich rówieśniczki ze Szwecji nie dostają nawet szansy, aby realnie wykazać się na wielkiej, piłkarskiej scenie. Bo nawet jeśli w pełni zgadzamy się co do tego, że pulą talentów nie możemy obecnie równać się z Hiszpanią czy Anglią, to jednak mocno alarmujący jest fakt, że na przestrzeni ostatnich dwóch-trzech lat Gerhardsson i jego sztab nie odkryli nam dla tej kadry nikogo.

A jaki jest chyba największy pozytyw październikowego dwumeczu? Otóż wyniki pozostałych spotkań ułożyły się tak, że po grudniowych potyczkach kończących fazę grupową Ligi Narodów czeka nas prawdopodobnie wiele miesięcy bez gry o poważną stawkę. I teraz pozostaje jedynie mieć nadzieję, że czas ten nie okaże się bezpowrotnie zmarnowany, bo na taki luksus absolutnie nie możemy sobie pozwolić, jeżeli w perspektywie kilku lat wolelibyśmy uniknąć czegoś na kształt niezwykle bolesnego przebudzenia. I tak, o czyhającym tuż za rogiem zagrożeniu oraz o mocno niesprzyjającej nam demografii warto przypominać przy każdej możliwej okazji, bo naprawdę nie sztuka efektownie zderzyć się ze ścianą, co realnie grozi nam w przypadku braku odpowiedniej reakcji.

sweita

Magda trafiła za trzy

magda

Gol Magdaleny Eriksson przesądził o skromnym zwycięstwie nad Szwajcarią (Fot. Bildbyrån)

W chłodny, październikowy wieczór na Gamla Ullevi w Göteborgu zawitała drużyna mogąca śmiało pretendować do miana najsłabszego uczestnika inauguracyjnej edycji Ligi Narodów. Bo o ile o poszczególnych reprezentantkach Szwajcarii da się indywidualnie powiedzieć naprawdę wiele dobrego, o tyle zespołowo drużyna ta w ostatnich latach regularnie zawodzi, a w Zurychu, Genewie, czy Bazylei nawet najwierniejsi fani futbolu powoli zapominają co to znaczy pokonać poważnego rywala choćby w pojedynczym meczu. Na mundialu w Nowej Zelandii podopiecznym Inki Grings udało się wprawdzie wyjść z grupy śmiechu, ale ich zwycięstwem – i to po perypetiach w postaci mocno problematycznego rzutu karnego oraz nieuznanego gola dla przeciwniczek – zakończyło się wyłącznie starcie z debiutującymi na imprezie tej rangi Filipinkami. A gdy przyszło mierzyć się w fazie pucharowej z ekipą cokolwiek poważniejszą, to Helwetkom przypadła w udziale mało wdzięczna rola dziewczynek do bicia. A owe lanie było na tyle srogie, że przed całkowitym blamażem piłkarską Szwajcarię uratował wyłącznie kuriozalny samobój Lai Codiny, która tamtego dnia upodobała sobie akurat strzelanie do obu bramek.

Od kadrowiczek Petera Gerhardssona aż takich fajerwerków może nie oczekiwaliśmy, ale jednak byłoby trochę głupio gdyby to akurat w Göteborgu naszym dzisiejszym rywalkom udało się przełamać swoją mało chlubną passę. Gdy jednak szwedzki selekcjoner ogłosił nazwiska zawodniczek mających wybiec na murawę Gamla Ullevi od pierwszej minuty, w głowie wielu fanów mogła zapalić się czerwona, ostrzegawcza lampka. Wymuszone nieobecności między innymi Fridoliny Rolfö, Liny Hurtig, Elin Rubensson oraz Amandy Ilestedt w teorii stanowiły fantastyczną podstawę do przetestowania w warunkach bojowych nowych rozwiązań, ale 64-letni szkoleniowiec postanowił załatać powstałe dziury przy pomocy Lindy Sembrant, Sofii Jakobsson i Caroline Seger. I pomimo naprawdę wielkiej dozy zaufania do decyzji Gerhardssona i jego sztabu, trudno nie uznać takich właśnie wyborów za kontrowersyjne. Bo gdzie i kiedy mamy przygotować się do czekającej nas niechybnie (r)ewolucji pokoleniowej, jak nie właśnie w takich meczach? Szwajcaria u siebie wydawała się wręcz wymarzonym przeciwnikiem do tego, aby w konkretnym wymiarze dać szansę takim nazwiskom jak Kafaji, Vinberg, czy Nildén. Co bardziej odważni sugerowali nawet wystawienie między słupkami szwedzkiej bramki debiutantki w osobie Emmy Holmgren. Niestety, wszystkie wymienione w dwóch ostatnich zdaniach zawodniczki łączy to, że w piątkowy wieczór na murawie nie zameldowały się nawet na sekundę. A szkoda, bo oto uciekła nam kolejna szansa, aby z meczu o stawkę wynieść coś więcej niż tylko i aż trzy punkty,

No właśnie – zwycięstwo nad czerwoną latarnią grupy czwartej udało się ostatecznie zaksięgować, ale podobnie jak przy okazji niedawnej rywalizacji z Włoszkami – nie będziemy z tego powodu rozpoczynać całonocnych celebracji czy ogłaszać nowego święta narodowego. Tym bardziej, że zupełnie jak w przypadku niedawnego wypadu na Półwysep Apeniński, znów nie jesteśmy do końca przekonani, że nasze piłkarki były od swoich przeciwniczek wyraźnie lepsze. A nawet jesteśmy skłonni zaryzykować stwierdzenie, że przynajmniej w pierwszej połowie to gościnie ze Szwajcarii sprawiały wrażenie ekipy groźniejszej i – co może być dla niektórych swego rodzaju zaskoczeniem – zdecydowanie lepiej poukładanej. Serca drżały nam gdy Jonna Andersson niefrasobliwie wybijała futbolówkę wprost pod nogi swojej klubowej koleżanki Smilli Vallotto, a młoda i nieznana jeszcze międzynarodowej publiczności Alayah Pilgrim stawała w szwedzkiej szesnastce oko w oko z Zecirą Musovic. Zawodniczką dochodzącą do największej liczby bramkowych okazji była jednak w zespole Helwetek Alisha Lehmann i możemy się tylko cieszyć, że skrzydłowa Aston Villi w ostatnich miesiącach pod względem skuteczności przypomina raczej Stinę Blackstenius z najmroczniejszych czasów Linköping. Bo w przeciwnym razie już w okolicach czterdziestej minuty mogłoby być na Gamla Ullevi pozamiatane. A tak to bezbramkowy remis utrzymywał się w najlepsze aż do chwili, w której Szwedki postanowiły przypomnieć wszystkim zebranym specjalność zakładu. Z rzutu wolnego dośrodkowała Kosovare Asllani, spod krycia błyskawicznie uwolniła się Magdalena Eriksson i mierzonym strzałem przy dalszym słupku wyprowadziła swój zespół na prowadzenie. Można było mieć całkiem sporo wątpliwości co do tego, czy była kapitanka Chelsea aby na pewno nie znajdowała się w momencie podania na spalonym, ale sędzia główna ani myślała zagwizdać, a jej asystentka podnieść chorągiewki. A w futbolu, o czym doskonale wszyscy wiemy, gra się przecież do gwizdka.

Zdecydowanie lepiej ze szwedzkiej perspektywy wyglądała natomiast druga połowa, choć i w niej nasze piłkarki zaprezentowały mocno nierówną dyspozycję. Sporą aktywność wykazywała przede wszystkim hasająca na prawej flance Johanna Kaneryd i nic dziwnego, że to właśnie w jej stronę Filippa Angeldal kierowała większość otwierających drogę do szwajcarskiej bramki podań. Choć chyba bliższa prawdy byłaby jednak opinia, że z akcji konstruowanych właśnie przez tę dwójkę po prostu najwięcej wynikało, bo o ile pomocniczka Manchesteru City starała się nie zapominać w swojej grze o dywersyfikacji, o tyle duet Andersson – Jakobsson ewidentnie nie znajdował się tego dnia w swojej topowej formie. Pomimo kilku kiksów i na szczęście mało kosztownych pomyłek w ustawieniu w zasadzie obroniła się natomiast pełniąca głównie rolę szóstki Caroline Seger, choć już sami trochę gubimy się, czy legenda Rosengård faktycznie zagrała całkiem znośnie, czy może nasze oczekiwania wobec niej spadły na aż tak niski pułap. Naprawdę chcielibyśmy powiedzieć coś więcej o rezerwowych, ale Zigiotti czy Lundkvist wystąpiły dziś w rolach tak bardzo epizodycznych, że o jakiejkolwiek merytorycznej analizie ich występu mowy być po prostu nie może. Pół-żartem możemy jednak postawić całkiem pokaźnego plusa przy nazwisku przynajmniej jednej zawodniczki biegającej na co dzień po boiskach Damallsvenskan, choć akurat tym razem grała ona w czerwono-białych barwach. Smilla Vallotto w środku pola absolutnie w niczym nie ustępowała zdecydowanie bardziej doświadczonej Lii Wälti, a niektóre jej zagrania dobitnie przypominały nam, dlaczego dopiero co wyróżniliśmy ją w pełni zasłużoną nominacją do drużyny miesiąca w szwedzkiej ekstraklasie. Zecira Musovic może mówić o sporym szczęściu, że po jednym ze strzałów Vallotto futbolówka zatrzymała się ostatecznie na poprzeczce jej bramki, ale fani z Hisingen z pewnością mają nadzieję, że właściwe wnioski wyciągnęła z tej sytuacji obserwująca to wszystko z perspektywy ławki rezerwowych Jennifer Falk. Wszak już za nieco ponad tydzień to między innymi ona stanie przed zadaniem powstrzymania młodej reprezentantki Szwajcarii, a stawka tej potyczki będzie jeszcze wyższa niż w przypadku dzisiejszego meczu Ligi Narodów.

swesui

Drużyna miesiąca – październik

Bramkarka

oct1

Pochodząca ze stanu Nevada golkiperka nie miała w Damallsvenskan łatwych początków, ale gdy już postanowiła narobić w naszej lidze trochę pozytywnego zamieszania, to od razu jej nazwisko znalazło się na czołówkach niemal wszystkich sportowych portali. Było to oczywiście następstwem tego, że w ostatniej akcji wyjazdowego meczu przeciwko Häcken to właśnie ona wyskoczyła w polu karnym rywalek zdecydowanie najwyżej i strzałem głową zabrała prawdopodobnie głównym pretendentkom do mistrzostwa dwa bezcenne punkty. Nominacja do drużyny miesiąca jest jednak w największym stopniu efektem bajecznego występu w derbach Skanii, podczas których aż dziesięciokrotnie skutecznie ratowała swój zespół przez utratą gola. Oj, należy się szacunek!

Obrończynie

oct2

Alice Carlsson przebyła z Hammarby naprawdę długą drogę i nic dziwnego, że dobra forma akurat tej zawodniczki w sposób absolutnie wyjątkowy cieszy całkiem zresztą liczną grupę najwierniejszych sympatyków Bajen. Aż takiego statusu jeszcze nie wyrobiła sobie Alva Selerud, ale już teraz widzimy, że powrót z ławki włoskiej Romy do doskonale znanego jej środowiska w Linköping okazał się strzałem w przysłowiową dziesiątkę. Silniejszą, europejską ligę na Damallsvenskan nie tak dawno zamieniła również Ebba Hed, która w barwach Djurgården notuje właśnie serię najbardziej udanych występów od czasów, gdy przedstawiała się szerszej publiczności jako wschodząca gwiazda Vittsjö. Formację defensywną uzupełnia nam bohaterka najbardziej w tym gronie nieoczywista, czyli Tilde Johansson z Växjö, bez której zespół prowadzony przez Olofa Unogårda na pewno nie zapisałby na swoim koncie aż czterech punktów w dwumeczu przeciwko Uppsali oraz Kristianstad.

Pomocniczki

oct3

Ileż to już razy ta niezastąpiona, japońska pomocniczka ratowała w obecnych rozgrywkach zespół z Linköping! Kiedy trzeba to dogra decydującą piłkę, czasami potrafi też zawinąć bezpośrednio z rzutu rożnego, a w trzeciej minucie doliczonego czasu intuicyjnie nabiega na wprost bramki Hammarby tylko po to, aby celnym strzałem przedłużyć mistrzowski sen LFC. W niezwykle efektownym stylu ze szwedzką piłką klubową przywitała się świeżo upieczona reprezentantka Szwajcarii Smilla Vallotto, co kolejny raz pokazuje całkiem pokaźną i cały czas rosnącą siłę skautingu w Södermalm. Po znacznie słabszej wiośnie wreszcie odblokowała się Carly Wickenheiser i to za jej sprawą druga linia Kristianstad ponownie odnalazła zagubiony gdzieś u progu tegorocznej kampanii balans. Z perspektywy zespołu prowadzonego przez Elisabet Gunnarsdottir szkoda jedynie tego, że dzieje się to w chwili, gdy ligowe podium odjechało już bezpowrotnie.

Napastniczki

oct4

Häcken przez wiele tygodni mocno dręczyła strzelecka niemoc, ale akurat do dyspozycji Rosy Kafaji przyczepić się nie sposób. Ambitna, zdeterminowana i zawsze gotowa do poświęceń dwudziestolatka znacząco przyczyniła się do sukcesów ekipy z Bravida Areny na obu frontach, a zwycięska batalia na terenie beniaminka z Norrköping pokazała, że w futbolu bohaterką numer jeden niekoniecznie musi zostać zawodniczka wpisująca się do meczowego protokołu w tych najbardziej eksponowanych rubrykach. Nominacja dla Ellen Wangerheim to przede wszystkim pochwała cierpliwości i systematyczności, bo o ile o jej wyjątkowym talencie wiedzieliśmy już od dawna, o tyle czysto sportowa dyspozycja po tak długiej przerwie spowodowanej poważną kontuzją była jednak swego rodzaju zagadką. Kibiców Hammarby czekało jednak w tym względzie pozytywne zaskoczenie i dokładnie to samo powiedzieć mogą sympatycy innego zespołu ze stolicy w kontekście Stinalisy Johansson, która po nadspodziewanie udanym wrześniu zanotowała chyba jeszcze bardziej spektakularny październik. I teraz już chyba nikt nie będzie nawet śmiał zasugerować, że oto zobaczyliśmy właśnie absolutny sufit jej możliwości.


october

Elaine Burdett (Vittsjö) – Tilde Johansson (Växjö), Alice Carlsson (Hammarby), Ebba Hed (Djurgården), Alva Selerud (Linköping) – Yuka Momiki (Linköping), Carly Wickenheiser (Kristianstad), Smilla Vallotto (Hammarby) – Rosa Kafaji (Häcken), Stinalisa Johansson (Djurgården) – Ellen Wangerheim (Hammarby)

W stolicy zagrają o tytuł

momiki

Yuka Momiki raz jeszcze wystąpiła w roli ratowniczki ekipy z Linköping (Fot. Stefan Jerrevång)

Chcieliście ekscytującej końcówki sezonu? Wyczekiwaliście bezpośredniej walki o najważniejsze trofea? No to się doczekaliście! Już piątego listopada, na sztokholmskiej Tele2 Arenie, po dwóch stronach boiska staną piłkarki Hammarby oraz Häcken. Zwycięstwo drużyny z Hisingen oznaczać będzie drugi w historii klubu mistrzowski tytuł, ale jeśli to gospodynie – zupełnie jak niespełna pół roku temu w finale krajowego pucharu – znów okażą się lepsze, to one będą przed ostatnią serią spotkań spoglądać na resztę ligowej stawki z fotela liderek. Istnieje jeszcze oczywiście scenariusz pośredni zwany remisem, ale na dziś pewne jest to, że oto przed nami widowisko, jakiego szwedzka piłka w wydaniu klubowym nie widziała już bardzo długo, bo od pamiętnego wyścigu rywalizujących ze sobą niemal do samej mety ekip z Malmö i Tyresö. I życzylibyśmy sobie przynajmniej porównywalnej skali emocji, choć tym razem bez jakichkolwiek kontrowersji, niedomówień i dyskusji o tym, czy futbolówka aby na pewno całym swoim obwodem przekroczyła linię bramkową.

Warunkiem niezbędnym dla przedłużenia mistrzowskich aspiracji Bajen było wywalczenie przynajmniej jednego oczka w domowym meczu przeciwko Linköping, w związku z czym to właśnie na stadion w Södermalm skierowana była w miniony weekend większość ciekawskich oczu. Tym bardziej, że trendy z ostatnich tygodni to w gościniach z Östergötland kazały upatrywać minimalnych faworytek tej potyczki. Tyle papierowych teorii, bo już pierwsze minuty dały jednoznacznie twierdzącą odpowiedź na pytanie, czy Hammarby pod wodzą Pabla Pinonesa-Arce już na ten moment jest drużyną potrafiącą dać z siebie maksimum dokładnie wtedy, gdy jest to najbardziej niezbędne. Problemem nie okazała się nawet nieobecność pauzującej za kartki Julii Roddar, która przed większą część sezonu stanowiła niezniszczalny duet dyrygentek środka pola wspólnie z wytransferowaną latem do Arsenalu za rekordowe cztery miliony koron Kyrą Cooney-Cross. Tym razem w ich role wcieliły się Emma Westin oraz Smilla Vallotto i ani trochę nie wpłynęło to na jakość czy płynność ofensywy Bajen. Przewaga gospodyń była w pierwszej połowie meczu absolutnie niepodważalna, a momentami można było nawet mówić o pełnoskalowej dominacji, w związku z czym skromne 1-0 należało postrzegać raczej w kategoriach umiarkowanego sukcesu Linköping, który mógł, a nawet powinien przegrywać w stolicy jeszcze wyżej. Zawodniczki z Södermalm swoją grę planowały rzecz jasna kontynuować również po przerwie, ale tym razem napotkały już zdecydowanie większy opór ze strony coraz bardziej świadomych wymykającej się szansy gościń. Swoimi bramkarskimi umiejętnościami wreszcie musiała wykazać się Anna Tamminen i aż do 93. minuty można było myśleć, że to właśnie jej instynktowna interwencja raz jeszcze zagwarantuje Zielono-Białym komplet punktów. Wtedy jednak na lewym skrzydle świetnie odnalazła się Alva Selerud, dograła idealną piłkę do nabiegającej na wprost bramki Yuki Momiki, a niedawna reprezentantka Japonii jednym kopnięciem futbolówki sprawiła, że kwestia mistrzowskiego tytułu wciąż pozostaje sprawą trzech, a nie tylko dwóch klubów. Choć remis w sobotnim meczu na szczycie oznacza, że to Hammarby na finiszu rozgrywek zależeć będzie wyłącznie od siebie.

Ligowy terminarz okazał się dla piłkarek Häcken o tyle łaskawy, że pierwszą przeszkodą do pokonania po triumfalnym, pucharowym powrocie z Enschede okazał się desperacko walczący o utrzymanie beniaminek z Uppsali. Drużyna prowadzona od kilku tygodni przez fińskiego szkoleniowca Samuela Fagerholma poddawać bez walki się jednak nie zamierzała, choć jeszcze w pierwszym kwadransie musiała przyjąć od uczestniczek fazy grupowej tegorocznej Ligi Mistrzyń niezwykle bolesny cios. Aisha Masaka zagrała przepiękną wymianę z Hanną Wijk, ta ostatnia odważnie wbiegła w szesnastkę gospodyń, a dzieła zniszczenia dopełniła Monica Jusu Bah, która chwilę wcześniej popisała się doskonałą antycypacją boiskowych wydarzeń. Taki obrót spraw nie załamywał jednak miejscowych i nawet jeśli to Häcken miał po swojej stronie zdecydowanie więcej konkretów, to jednak zarówno Taryn Ries, jak i Maria Poli w zasadzie cały czas mocno uprzykrzały defensywie z Hisingen wykonywanie obowiązków. Przed szansą na podwyższenie wyniku stanęły jeszcze w końcówce Rosa Kafaji i Katariina Kosola, ale ambitna postawa zawodniczek z Uppsali sprawiła, że zarówno trener Lind, jak i jego podopieczne o wywiezienie ze Studenternas Idrottsplats kompletu punktów musieli drżeć do samego końca. Emocji nie zabrakło także w derbach Skanii, gdzie rywalizowano wprawdzie przede wszystkim o prestiż, ale na przykład scysja Clary Markstedt z Gudrun Arnardottir nie pozostawiła najmniejszych wątpliwości co do tego, że jest to coś więcej niż tylko zwykły, ligowy mecz. W Vittsjö mocno liczyli na to, że wreszcie uda się po raz pierwszy w oficjalnym starciu ugryźć bardziej utytułowanego rywala, ale boiskowa praktyka i tutaj całkowicie rozminęła się z przedmeczowymi przewidywaniami. Rosengård wreszcie zagrał bowiem tak, jak na mistrza przystało i choć broniąca jak w transie Elaine Burdett w ekwilibrystyczny często sposób odbiła aż dziesięć lecących w światło jej bramki piłek, to wobec jedenastej próby była już całkowicie bezradna. Hanna Andersson znów wpisała się do meczowego protokołu po golu zdobytym głową (!), a w doliczonym czasie gry wynik na 2-0 dla gościń z Malmö ustaliła pewnym strzałem z rzutu karnego Olivia Holdt. Inna sprawa, że jedenastka dla Rosengård była następstwem trochę lekkomyślnego zachowania Charlotte Grant, która chyba mogła odpuścić sobie faulowanie szarżującej na pustą bramkę Vittsjö Mai Kadowaki. Punktów swojemu zespołowi w ten sposób i tak by nie uratowała, a czerwona kartka oznacza przymusową pauzę w czekającym nas już po przerwie na reprezentację meczu przeciwko Norrköping.

O pozostałych meczach, pomimo naprawdę dobrych chęci, nie da się powiedzieć przesadnie wiele dobrego. Piteå pokonało ostatecznie Norrköping po nieco kuriozalnym golu autorstwa Filipinki Katriny Guillou, która zaskoczyła powracającą na szwedzkie boiska Emmę Lind nie tyle strzałem, co… nieudaną centrą z lewego skrzydła. Ozdobą meczu w Brommie było trafienie Fanny Hjelm, choć Kalmar raz jeszcze udowodnił, że do pierwszoligowego grania drużyna ta nadaje się obecnie mniej więcej tak, jak FIFA do organizowania wszelkiej maści plebiscytów. Kristianstad zgubił dwa punkty w Växjö, a z perspektywy drużyny prowadzonej przez Elisabet Gunnarsdottir mogło być jeszcze mniej przyjemnie, gdyby tylko lepszą celnością popisała się Elin Nilsson lub Larkin Russell. I wreszcie tradycyjny meldunek z Behrn Areny, gdzie Örebro obudziło się mniej więcej na ostatni kwadrans rywalizacji z Djurgården, ale w zupełności wystarczyło to do tego, aby po celnym strzale Inki Sarjanoji uniknąć już szesnastej w obecnym sezonie ligowej porażki.


Komplet wyników:


Statystyki indywidualne:


Statystyki drużynowe:


Przejściowa tabela:

dam2

Kadrowa lista (nie)obecności

vJEPsvD7HrWKbl3tIw9ke4KJcwI-jpg

Marika Bergman Lundin swoimi występami na boiskach Damallsvenskan z pewnością zasłużyła na większą uwagę ze strony selekcjonera (Fot. Michael Erichsen)

Kończący się tydzień miał upłynąć nam nie tylko pod znakiem eliminacji piłkarskiej Ligi Mistrzyń, czy decydujących akordów rywalizacji o mistrzostwo Damallsvenskan. Nieubłagalnie zbliżają się powiem kolejne terminy Ligi Narodów i nawet jeśli reprezentacja na chwilę zniknęła z czołówek sportowych serwisów, to ogłoszenie powołań na kolejne zgrupowanie kadry zawsze jest wydarzeniem, na które czekamy z pewnym zaciekawieniem. Oczywiście, ostatnimi czasy szwedzki selekcjoner regularnie serwuje nam dokładnie tę samą, nieco zgraną już melodię, ale cierpliwie wyczekujemy dnia, w którym Gerhardsson wraz ze swoim sztabem wreszcie zdecyduję się nieco odświeżyć repertuar. Ten czas najwyraźniej jednak wciąż nie nadszedł, gdyż na czekające nas w najbliższych dniach domowe starcia ze Szwajcarią i Włochami znów przyjedzie zespół, którego symbolami stały się w pewnym sensie Sofia Jakobsson, Linda Sembrant, czy Caroline Seger. Znajdą się rzecz jasna eksperci, którzy obecność na liście takich zawodniczek jak regularnie grająca w Levante Emma Holmgren, czy też rekonwalescentka z madryckiego Atletico Hanna Lundkvist odbierają jako delikatny powiem świeżości, ale trzeba jasno powiedzieć, że na przestrzeni powiedzmy ostatnich kilkunastu miesięcy Gerhardsson nie wymyślił, a tym bardziej nie zbudował dla tej reprezentacji żadnego nieoczywistego nazwiska. A jeśli chcielibyśmy być trochę bardziej kąśliwi, to i z zauważeniem na czas tych całkowicie oczywistych też bywało różnie. Czy jest to powód do niepokoju? Tej niekończącej się dyskusji nie ma sensu tu i teraz wznawiać, ale zainteresowanych odsyłam chociażby do wielu moich tekstów z czasu późnej Sundhage, kiedy to regularnie pisałem o potencjalnych zagrożeniach, jakie mogą wynikać z przekształcenia reprezentacji w coś na kształt zamkniętego kręgu czy też klubu, do którego wstęp mają wyłącznie posiadaczki karty stałych klientek. Od tamtych chwil minęła już prawie dekada, ale wysunięte wówczas tezy ani trochę się nie zdezaktualizowały i nigdy się nie zdezaktualizują.

Skoro jednak szwedzki selekcjoner i jego sztab są w swoich działaniach boleśnie konsekwentni, to warto przyjrzeć się piłkarkom, które naprawdę solidnymi występami w klubach konsekwentnie wysyłały ostatnimi czasy jasny sygnał, że zdecydowanie warto mieć je na radarze. I nawet jeśli pod względem potencjału osobowościowego, czy długości reprezentacyjnej kołderki nie sposób nam równać się z USA, Anglią i Hiszpanią, to jednak również w Szwecji nie brakuje zawodniczek jak najbardziej godnych uwagi. Dając im szansę do stracenia mamy bowiem stosunkowo niewiele, a ewentualne zyski zdają się być niewspółmiernie większe. Tym bardziej, że mityczna świeża krew przydałaby się w zasadzie każdej z naszych formacji…


Bramka

Emma Holmgren (Levante) – wiele lat temu zachwycała nas w barwach kolejno Uppsali, Hammarby oraz Linköping i właśnie wtedy nie bez racji widzieliśmy w niej przyszłą jedynkę pierwszej reprezentacji. Nieoczywisty transfer do Olympique Lyon sprawił, że u progu kariery dwa lata spędziła krążąc między ławką i trybunami w kadrze europejskiego hegemona, ale regularnymi występami w hiszpańskiej ekstraklasie 26-letnia już bramkarka próbuje przekonać nas, że absolutnie nie był to dla niej stracony czas. I trzeba przyznać, że póki co (choć próbka wciąż niezwykle mała) wychodzi jej to całkiem obiecująco.

Obrona

Amanda Nildén (Juventus) – wystarczyły jej zaledwie trzy pierwsze mecze nowego sezonu, aby pod względem suchych liczb (gole plus asysty pierwszego i drugiego stopnia) wykręciła dokładnie taki sam wynik, jak… Jonna Andersson od marca. A przecież to zdecydowanie młodsza od swojej konkurentki z Hammarby Nildén występuje na co dzień w nieco silniejszej lidze, gdzie z definicji o takie osiągi jest trudniej. Czas, aby i w kadrze doczekała się realnej szansy.

Hanna Wijk (Häcken) – Odkrycie Roku 2022 w szwedzkiej piłce nie podbija może szturmem całej Damallsvenskan, ale początek tegorocznych rozgrywek był w wykonaniu dziewiętnastolatki z Lerum naprawdę obiecujący. Łapiącą swój właściwy rytm zawodniczkę później wyhamowały niestety kontuzje, ale obecnie ze zdrowiem wszystko wydaje się być w coraz większym porządku, co wobec piętrzących się problemów kadry z obsadą prawego wahadła powinno chyba stanowić dla selekcjonera subtelną wskazówkę.

Pomoc

Marika Bergman Lundin (Häcken) – jedna z wielu byłych piłkarek Jitexu Möldnal w gronie przyszłych gwiazd kadry i chyba najbardziej nieoczywista bohaterka sezonu 2023 na boiskach Damallsvenskan. Nie ma dla niej znaczenia, czy gra przeciwko PSG, Barcelonie, czy Kalmarowi – zawsze pewna, uważna i dysponująca kapitalnym przeglądem pola. Do tego, z roku na rok coraz bardziej wszechstronna, gdyż niegdyś chwaliliśmy ją głównie za defensywę, a dziś nie bez racji widzimy w niej niemal kompletną zawodniczkę w typie box-to-box o delikatnym odchyleniu ofensywnym.

My Cato (Norrköping) – liderka, dyrygentka środka pola, potrafiąca walczyć do ostatka sił nawet wówczas, gdy sytuację obiektywnie możemy uznać za beznadziejną. Wiosna i lato 2023 to był dla niej prawdziwie gwiezdny czas i ani trochę nie dziwimy się, że w Norrköping byli gotowi spełnić każdą jej zachciankę, aby tylko na dłużej związała swoją przyszłość z mającym naprawdę ambitne plany tegorocznym beniaminkiem. Byłoby jednak naprawdę miło, gdyby oklaskiwać jej udane zagrania już niebawem mogli nie tylko fani ekipy z Östergötland, a wszyscy sympatycy szwedzkiego futbolu.

Julia Karlernäs (Como) – skoro miejsce w kadrze Gerhardssona regularnie znajduje się dla piłkarek odgrywających na włoskiej scenie role coraz bardziej epizodyczne, to ostentacyjne pomijanie podczas powołań zdecydowanie najlepszej i najbardziej równej Szwedki w Serie A boli naprawdę podwójnie. Ulubienica trybun w malowniczym Como, najbardziej wartościowa zawodniczka zespołu, który w poprzednim sezonie bez problemu utrzymał się w najwyższej klasie rozgrywkowej, a w obecnym jest póki co jedną z jego największych rewelacji. Co jeszcze trzeba zrobić, aby wreszcie zostać dostrzeżonym?

Atak

Evelyn Ijeh (Tigres) – troszkę zbyt łatwo odpalona w Göteborgu, ale z perspektywy czasu chyba nie żałuje tego, że odbudowywać przyszło jej się w Växjö pod okiem Olofa Unogårda. Seria świetnych występów na boiskach Damallsvenskan zaowocowała przenosinami do najlepszego klubu rosnącej w siłę ligi meksykańskiej, gdzie 22-latka dzieli szatnię między innymi z reprezentantką Australii Alex Chidiac, czy byłą gwiazdą AIK Konyą Plummer. W jej przypadku warto pospieszyć się z decyzją, gdyż nie jest wielką tajemnicą, że karierę Ijeh mocno monitorują także w federacji nigeryjskiej.

Rosa Kafaji (Häcken) – ona chyba już na dniach doczeka się debiutu w kadrze A, ale czy wobec kompletnej niemocy (Blackstenius, Jakobsson) oraz kontuzji (Blomqvist) najwierniejszych żołnierek Gerhardssona naprawdę musieliśmy czekać aż tak długo, aby zawodniczka przez kilka miesięcy znajdująca się w ewidentnym uderzeniu wreszcie otrzymała należną jej szansę? Co więcej, liczymy że będzie to szansa realna, a nie dwadzieścia minut pod koniec meczu, wygospodarowane głównie po to, aby uciszyć nieprzychylnych komentatorów. Bo pomijanie lub marginalizowanie takiej piłkarki to luksus, na który w obecnych realiach po prostu nas nie stać.

Lista 2027

A w ramach przyjemnego bonusika warto wynotować nazwiska kilku piłkarek, o których wypadałoby pamiętać w konsekwencji nieco dalszej przyszłości. Bo ani trochę nie zdziwimy się, jeśli wiele z nich będzie ratować nas w decydujących momentach eliminacji mundialu 2027, które to – jako się rzekło – zdecydowanie nie będą dla szwedzkiej kadry miłym i przyjemnym spacerkiem. Uwagę zwraca niezwykle liczna reprezentacja sztokholmskich klubów, co niejako potwierdza tezę, że po kilkunastu pozbawionych logicznej strategii latach w stolicy mocno wzięli się za pracę u podstaw, a jej pierwsze efekty widoczne są już dziś.

Serina Backmark (20 lat, AIK, bramkarka)

Lisa Björk (19 lat, Linköping, obrończyni)

Smilla Holmberg (17 lat, Hammarby, obrończyni)

Stinalisa Johansson (21 lat, Djurgården, pomocniczka)

Elsa Pelgander (17 lat, Örebro, pomocniczka)

Matilda Nildén (18 lat, AIK, napastniczka)

Felicia Schröder (16 lat, Häcken, napastniczka)

Ellen Wangerheim (19 lat, Hammarby, napastniczka)

Polosowane

uwcl

No i już! Jedni życzyli sobie, żeby było ciekawie i medialnie, inni mieli nadzieję na wyrównaną grupę do walki, a nie brakowało i takich, którzy nie bez racji zauważali, że oba te warianty wcale się wzajemnie nie wykluczają. Czasu na analizy i dywagacje nie było jednak dużo, bo już kilkadziesiąt godzin po triumfalnym powrocie piłkarek BK Häcken z Enschede poznaliśmy oficjalny rozkład jazdy piłkarskiej Ligi Mistrzyń na najbliższe miesiące. I wiecie co? Naprawdę różnorodnych emocji szykuje się aż nadmiar.

Zacznijmy od zawodniczek z Hisingen, które swoją fenomenalną postawą w eliminacjach jak najbardziej na takie delikatne wyróżnienie zapracowały. Wielu fanów z Västergötland liczyło na to, że niebawem przyjdzie im poznawać zimowe uroki czeskiej Pragi, ale to marzenie tym razem się niestety nie ziściło. Okazji do intensywnego zwiedzania europejskich metropolii sympatykom BKH zabraknąć jednak nie powinno, gdyż Londyn, Paryż i Madryt też mają przecież swoje momenty. Choć o powrót do domu z punktami może być w tej sytuacji dalece trudniej, bo jednak perspektywa dwumeczu z Chelsea, Realem i francuską rewelacją początkowej fazy ligowo-pucharowego sezonu sprawia, że poprzeczka automatycznie wędruje jeszcze szczebel wyżej. Trzeba jednak przyznać, że jeśli ktoś szczerze liczył na zestaw rywalek gwarantujący naprawdę ciekawe, sportowe wyzwanie, to patrząc z tej perspektywy na wyniki dzisiejszego losowania narzekać nie sposób.

Nieco mniej zimowych nowości czeka natomiast miłośników futbolu z Malmö, bo przecież zarówno Barcelona, jak i Benfica gościły na obiektach FC Rosengård przy okazji poprzedniej edycji Ligi Mistrzyń, a i rywalizacja z przedstawicielkami niemieckiej Bundesligi w żadnym stopniu nie jest dla piłkarek ze Skanii powiewem świeżości. Wszyscy jednak doskonale pamiętamy, że ostatnimi czasy starcia te nie kończyły się dla nas przesadnie miło, w związku z czym gorąco liczymy na coś w rodzaju udanego egzaminu poprawkowego FCR i nawet nie chodzi tu o odprawienie piłkarek z Katalonii z kilkubramkowym bagażem, lecz o solidną i godną trzynastokrotnego mistrza Szwecji postawę na boisku. Bo każdy mecz można wygrać, przegrać albo zremisować, ale twarz ma się niezmiennie tylko jedną i warto zadbać o to, aby bez zażenowania zawsze można było spojrzeć na nią w lustrze

Obu szwedzkim klubom życzymy zatem przede wszystkim odwagi oraz determinacji, gdyż bez nich na poziomie fazy grupowej absolutnie nie ma już czego szukać. No i oczywiście trzymamy kciuki, aby ta długa, zimowa, pucharowa saga okazała się ostatecznie czymś więcej niż jedynie mało znaczącą ciekawostką. A łatwo nie będzie chociażby z tego powodu, że w przeciwieństwie do przedstawicielek kontynentalnej Europy, nasze kluby będą musiały przyszykować formę na czas, który w Skandynawii zazwyczaj oznaczał środek sezonu urlopowego.


Liga Mistrzyń 2023-24 – faza grupowa:

Grupa A: FC Barcelona, FC Rosengård, SL Benfica, Eintracht Frankfurt

Grupa B: Olympique Lyon, Slavia Praga, SKN St. Pölten, SK Brann

Grupa C: FC Bayern, Paris SG, AS Roma, AFC Ajax

Grupa D: Chelsea FC, Real Madryt, BK Häcken, Paris FC