Zwycięska próba generalna

jubel2

Johanna Kaneryd i Stina Blackstenius wpisały się dziś na listę strzelczyń (Fot. SvFF)

Angielki z Holenderkami, Belgijki z Irlandkami z Północy, Niemki ze Szwajcarkami, Hiszpanki z Australijkami, Japonki z Serbkami. I wreszcie Szwedki z Brazylijkami. Tak się składa, że zdecydowana większość hitowych meczów czerwcowego okienka reprezentacyjnego przebiegała według bardzo zbliżonego do siebie schematu. Przez mniej więcej sześćdziesiąt minut wynik utrzymywał się na styku, a w końcowej fazie spotkania do głosu dochodziła drużyna lepsza motorycznie, dokumentując to kilkoma efektownymi golami. A ponieważ na murawie Friends Areny w tej roli występowały podopieczne Petera Gerhardssona, to na finały EURO 2022 do Anglii udamy się w całkiem niezłych humorach. Choć do pewnego momentu absolutnie nic tego nie zapowiadało.

O pierwszej połowie sztokholmskiego widowiska można powiedzieć tyle, że się odbyła. No, może byłaby to ocena nieco zbyt surowa, ale nie da się ukryć, że w czerwcowym upale żadna z ekip nie raczyła nas spektaklem szczególnie wysokiej próby. Zdecydowanie więcej konkretów pokazały jednak Brazylijki i to one były bliżej tego, aby udać się na przerwę z korzystnym dla siebie wynikiem. Naszym piłkarkom sprzyjało jednak szczęście, gdy centrostrzał Tamires zatrzymał się na wewnętrznej stronie słupka bramki kompletnie zaskoczonej takim obrotem spray Hedvig Lindahl, a także wówczas gdy kombinacyjną, dwójkową akcję Debinhi i Kerolin przerwała podniesieniem chorągiewki sędzia liniowa. Po szwedzkiej stronie zdecydowanie najwięcej zamieszania stwarzały, co nie jest chyba przesadnie wielkim zaskoczeniem, stałe fragmenty gry oraz niesygnalizowane, prostopadłe piłki grane przez Filippę Angeldal lub Kosovare Asllani. Żadna z nich nie przełożyła się jednak na bezpośrednie zagrożenie pod bramką Loreny, gdyż brazylijskie defensorki broniły nadspodziewanie cierpliwie i wystrzegały się będących ich zmorą głupich błędów indywidualnych. A gdy taki przytrafił się w końcu Rafaelle, to nie potrafiła skorzystać z tego faktu Fridolina Rolfö.

Początek drugiej połowy nie przyniósł nam zmiany obrazu gry, a jedyna różnica polegała na tym, że piłkarki z Ameryki Południowej jeden ze swoich ataków zamieniły tym razem na gola. Fernanda skutecznie wypuściła w bój Debinhę, a największa obecnie gwiazda brazylijskiej kadry bez problemów zmieściła futbolówkę między interweniującą Lindahl, a lewym słupkiem jej bramki. Radość gości nie trwałą jednak długo, a wszystko za sprawą zmian przeprowadzonych przez szwedzkiego selekcjonera. Trzeba bowiem przyznać, że tym razem powiedzieć, że rezerwowe odmieniły losy meczu, to tak naprawdę nie powiedzieć nic. Trafienie wyrównujące to indywidualny popis Johanny Kaneryd, która na boisku pojawiła się zaledwie sześćdziesiąt sekund wcześniej, a po niespełna dwóch minutach Szwedki już prowadziły, gdy bramkową akcję zapoczątkowała Olivia Schough. Mało? Ależ prosimy bardzo! W 89. minucie przysłowiową kropkę nad i postawiła w klasyczny dla siebie sposób Stina Blackstenius, wykorzystując kapitalne zagranie Rebecki Blomqvist. Co najważniejsze, trzeba przyznać, że wszystkie te gole były naprawdę przedniej urody i nawet jeśli przytomnie zauważymy, że z minuty na minutę brazylijska defensywa pozwalała naszym zawodniczkom na coraz więcej, to jednak trzy koronkowe, zespołowe i – co niezwykle istotne – różne od siebie schematy wyprowadzenia ataku zafunkcjonowały wręcz wzorowo. A to w takim momencie może jedynie dodać szwedzkim kadrowiczkom tak bardzo potrzebnej teraz pewności siebie.

Do odnotowania na plus pozostaje jeszcze brak poważnych urazów, a także nowy, domowy rekord frekwencji na Friends Arenie. Ten ostatni nie był zresztą żadnym zaskoczeniem, choć upalna pogoda paradoksalnie nie zachęcała we wtorkowe popołudnie do przyjścia na stadion. Kto jednak zdecydował się spędzić dzisiejszy dzień z reprezentacją, ten z pewnością tego nie żałował. Wszak nie codziennie można oglądać niepokonaną od ponad ośmiuset dni (!) drużynę w swoim ostatnim oficjalnym występie przez najpoważniejszą tegoroczną próbą. Teraz przed nami już wyłącznie mecze istotne i … jeszcze bardziej istotne, ale jeśli wierzyć transparentowi wywieszonemu dziś przez grupę najwierniejszych fanów, to 31. lipca widzimy się na Wembley. To nawet brzmi jak całkiem ciekawy plan, prawda?

swebra

Szwedzkie EUROzagadki

contentmedium

Przed Peterem Gerhardssonem trzeci wielki turniej w roli selekcjonera szwedzkiej kadry (Fot. Bildbyrån)

Rozpoczęcie najważniejszego w tym roku turnieju w europejskim, piłkarskim kalendarzu coraz bliżej i choć za dwa dni czeka nas jeszcze próba generalna z Brazylią, to chcąc, nie chcąc (chcąc!) nasze myśli coraz częściej wybiegają w kierunku lipcowych bojów na angielskich boiskach. Tym bardziej, że nastroje mocno podkręcają nam zagraniczni eksperci, którzy tłumnie jak nigdy wcześniej wieszczą nam rolę głównych kandydatek do tego, aby po finale na Wembley zawiesić na szyjach złote medale. W jakimś procencie są to wprawdzie ci sami fachowcy, którzy po kilku miesiącach kadencji Gerhardssona nawoływali do natychmiastowego przeproszenia się z Pią Sundhage, ale – bądźmy wyrozumiali – jak widać docenienie trenerskiego warsztatu byłego szkoleniowca Häcken czasami wymaga czasu.

Mówiąc jednak całkiem poważnie, ani trochę się takim opiniom nie dziwimy, bo jednak trudno oczekiwać, aby osoby zajmujące się na co dzień piłką angielską, niemiecką, czy hiszpańską były w stu procentach na bieżąco z tym, jak się w Szwecji sprawy mają. I nawet jeśli niektórzy z nich sumiennie odrobili zadanie domowe, oglądając na przykład starcia z Włochami i Irlandią, a także śledząc popisy naszych zawodniczek w czołowych ligach na kontynencie, to jednak obraz kadry jako całości kształtuje im przede wszystkim występ Szwedek na ostatnim wielkim turnieju. A jak cudowny on był, tego nie trzeba chyba nikomu przypominać. W drugą stronę działa to zresztą to samo i my także doceniamy wartość reprezentacji Anglii lub Hiszpanii przez pryzmat tego, co w ostatnich miesiącach wyczyniały Alexia Putellas i Lauren Hemp, nie biorąc do końca pod uwagę czynników, które dla osób siedzących w temacie tamtych lig zdecydowanie głębiej są kompletnie oczywiste. A wiecie, co jest w tym wszystkim najpiękniejsze? Że te wszystkie przewidywania, bardziej lub mniej insiderskie, i tak na końcu zweryfikuje boisko, bezwzględnie obnażając naszą niewiedzę. I niech tak się dzieje, bo przecież również o to w tym całym futbolu chodzi.

Na subiektywne i zapewne błędne typowanie EURO 2022 zaproszę was jednak tuż przed rozpoczęciem turnieju. Nie żeby to miało wiele pomóc, bo skoro poprawnie udało się nam przewidzieć zwycięzcę EURO 2017 oraz mundialu 2019 (w tym ostatnim przypadku bezbłędnie trafiona została cala pierwsza czwórka!), to z rachunku prawdopodobieństwa wynika, że następny złoty strzał trafi nam się gdzieś w okolicach roku 2040. I nie byłaby do specjalnie dobra wiadomość dla Angielek, bo nie jest tajemnicą, że one będą w tych przewidywaniach zajmować jedno z bardziej eksponowanych miejsc. Dziś zajmiemy się jednak wyłącznie sprawą szwedzką i tym, jaką wartość tegoroczny turniej będzie miał dla kadry Petera Gerhardssona.

Czy to prawda, że imprezą docelową jest australijski mundial?

Tak. Już na początku ery epidemicznej kontrakt z selekcjonerem został przedłużony do końca sierpnia 2023 i to właśnie po zakończeniu mistrzostw świata na Antypodach dojdzie do sumarycznej weryfikacji czteroletniego cyklu. Nie ma co ukrywać, że australijsko-nowozelandzki turniej przynajmniej w teorii będzie imprezą życia dla piłkarek z rocznika 1993, stanowiących na tę chwilę absolutny trzon naszej kadry. A gdy spojrzymy, jak skromnie przedstawiają się rezerwy z roczników -98 i młodszych, to nie trzeba być zdolnym prorokiem, aby przewidzieć, że o powtórzenie osiąganych obecnie sukcesów w kolejnej czterolatce może być niezwykle trudno. Bo nawet jeśli Eriksson, Rolfö czy Glas latem 2027 wciąż będą odgrywały w zespole ważne role (absolutnie nie wątpimy zresztą, że tak będzie), to jednak wyjściowej jedenastki ze średnią wieku zbliżoną do 35 lat nijak nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Przyszłoroczny mundial będzie zatem imprezą podsumowującą dorobek pokolenia, które kiedyś być może okrzykniemy tym, które dostarczyło szwedzkiemu futbolowi najwięcej pięknych wspomnień. Anglia będzie jednak zdecydowanie najważniejszym przystankiem w drodze po marzenia i nieśmiertelność i możemy być pewni, że przygotowanie do EURO przebiegało na tak samo profesjonalnym poziomie, jak do japońskich Igrzysk. I jeśli jego efekty okażą się choćby w połowie tak spektakularne, to na pewno będziemy tym faktem ukontentowani.

Czy to prawda, że konkurencja o miejsce w kadrze była największa w historii?

Tak podczas niedawnych konkurencji twierdził sam selekcjoner, a że mamy go raczej za człowieka prawdomównego, to nie śmiemy wątpić, że dokładnie tak wygląda to z jego perspektywy. A jest ona oczywiście niezwykle cenna. Wartości tym słowom dodaje zresztą fakt, iż zostały one powtórzone trzykrotnie, w kompletnie różnych okolicznościach. Tyle tylko, że nawet jeśli trener i jego sztab mieli przed ogłoszeniem powołań niełatwą zagadkę do rozwikłania, to sumarycznie zdecydowali się postawić w całości na sprawdzone w boju nazwiska. Nie zamierzamy rzecz jasna tych wyborów krytykować, bo i żadnej spektakularnej rewolucji ani się nie spodziewaliśmy, ani nie byłaby ona jakkolwiek racjonalna. Jeśli jednak nawet w przypadku zawodniczek na miejsca 18-23 nie doczekaliśmy się choćby jednej niespodzianki, to znaczy to dokładnie tyle, że dotychczasowe kadrowiczki atak prawdopodobnie wzmożonej konkurencji skutecznie odparły. Przypomnijmy bowiem, że dwie jedyne turniejowe debiutantki w kadrze Gerhardssona to 24-letnie Amanda Nildén i Johanna Kaneryd to nie są żadne nowicjuszki, także na arenie międzynarodowej. Do Anglii wysyłamy więc ekipę, w której wahadło wyraźnie przekręca się w stronę doświadczenia. W szwedzkich warunkach identyczna strategia już nie raz (choć z drugiej strony również nie zawsze) potrafiła przynieść naprawdę dobre rezultaty. Bo jak doskonale wiemy, nordyccy sportowcy – z nielicznymi wyjątkami potwierdzającymi regułę – potrafią naprawdę pięknie dojrzewać.

Czy to prawda, że jedziemy do Anglii po złoto?

Oczywiście, że tak. Choć zapewne w dokładnie tym samym celu jedzie tam na przykład taka Irlandia Północna. Szanse naszego zespołu oceniamy rzecz jasna zdecydowanie wyżej niż dzielnych zawodniczek z Ulsteru, a nawet Austriaczek, Szwajcarek, czy Belgijek, ale w niczym nie zmienia to faktu, że każdy z finalistów rozpoczyna turniej z podobnymi celami, pragnieniami i marzeniami. A tylko jeden spośród szesnastu chętnych będzie mógł je w całości zrealizować. W każdym razie, na EURO wybieramy się po to, aby na Wembley zagrać, choć nie będziemy chyba w tej kolejce stać na czele pierwszego rzędu kandydatów. Bo przecież, gdy zaczniemy analizować potencjały kadr pozycja po pozycji, to już przy bramkarkach napotykamy na poważne, szwedzkie problemy. Mamy bowiem skaczącą pomiędzy madrycką ławką i trybunami Lindahl, grającą mało (choć wobec niedawnej absencji Berger czasowo zaczęło wyglądać to nieco lepiej) Musovic i wreszcie rozgrywającą najsłabszą rundę od dawna Falk. Owszem, wiele szwedzkich zawodniczek reprezentuje naprawdę wielkie, europejskie kluby, ale czy aby na pewno w ostatnich miesiącach ich sportowa wartość aż tak znacząco podskoczyła? Mamy liderkę defensywy w postaci zawsze solidnej Eriksson, do tego Rolfö, Ilestedt i Blackstenius, które zaskakująco szybko i bezproblemowo zaczęły odgrywać naprawdę ważne role w swoich klubach, jest Asllani, której potencjał Gerhardsson potrafi jak nikt inny wykorzystać dla drużyny w dwustu procentach i jest wreszcie Seger, która nawet kopiąc futbolówkę w Malmö potrafi być w tej ekipie kapitanką z prawdziwego zdarzenia. Mamy więc naprawdę sporo wykrzykników, ale jednak równie wiele znaków zapytania. Bo przecież dla Glas czy Hurtig miniony sezon był zdecydowanie mniej udany niż poprzedni, Andersson na dobre przyspawała się do ławki Chelsea, Jakobsson próbuje odbudowywać się w San Diego po kompletnie nieudanej, bawarskiej przygodzie, Angeldal przegrała rywalizację o miejsce w jedenastce Manchesteru, Kullberg wcale nie podbiła Brighton, Björn Liverpoolu, a Bennison nie zagrała jeszcze w kadrze swojego meczu. Paradoksalnie, cała nadzieja w tym, że niektóre z naszych piłkarek przystąpią do turnieju głodne dobrej gry, a inne odżyją podczas zgrupowania w Båstad, jak kiedyś Kaneryd, Angeldal, czy wspomniana już Blackstenius. Pamiętajmy jednak, że jeśli uznać rozgrywki klubowe za najpoważniejszy weryfikator, to na pewno nie dysponujemy największym piłkarsko potencjałem spośród wszystkich finalistów, a i kwestia miejsca na podium byłaby tu mocno dyskusyjna. Inna sprawa, że przed Japonią sprawy wyglądały dokładnie tak samo, a później przyszedł koncert przeciwko USA i niebiesko-żółta machina ruszyła po swoje.

Czy to prawda, że będzie dobrze?

Tak, tak, tak! Bo choć jesteśmy świadomi własnych niedoskonałości, to pokora absolutnie nie stoi w sprzeczności z pewnością siebie. A nawet w pewnym stopniu ją wzmacnia. Do Anglii lecimy zatem ze sporym optymizmem i wyczekujemy na horyzoncie pierwszej, tym razem pomarańczowej przeszkody. A następnie pięciu kolejnych.

Szczęście było blisko

draw

Tak prezentuje się początek drogi do fazy grupowej LM drużyn ze ścieżki ligowej

Losowanie pierwszych rund eliminacji piłkarskiej Ligi Mistrzyń 2022-23 tak naprawdę było już wyjątkowe … zanim w ogóle zdążyło się rozpocząć. To wszystko za sprawą faktu, iż po raz pierwszy od ponad dwóch lat przedstawiciele zainteresowanych klubów osobiście spotkali się w szwajcarskim Nyonie, aby na miejscu bacznie śledzić ceremonię. I jak przyznała sama Nadine Kessler, sala od razu wypełniła się całkowicie innymi emocjami niż miało to miejsce podczas serii losowań pandemicznych. Ogłaszanie z tej właśnie okazji nadejścia nowej normalności byłoby oczywiście zdecydowanie przedwczesne, ale przeżycia ostatnich miesięcy jeszcze bardziej nauczyły nas doceniać rzeczy, które nie tak dawno zdawały się być czymś zupełnie naturalnym. I miejmy nadzieję, że niebawem znów tak będzie.

Przechodząc jednak do wątków sportowych, nas zdecydowanie bardziej interesowała druga część losowania, w której to swoją drogę do europejskiej elity miały poznać drużyny rywalizujące w ścieżce ligowej. I już jeden, pobieżny rzut oka na skład koszyków dobitnie pokazywał nam, że losy drugiej, pucharowej przygody piłkarek z Kristianstad mogą rozstrzygnąć się właśnie dziś. Jasne, odpowiedzi ostateczne da nam dopiero boisko, ale nie ma co ukrywać, że od bardziej lub mniej korzystnego układu kulek zależało to, czy szanse podopiecznych Elisabet Gunnarsdottir na dotarcie przynajmniej do trzeciej rundy eliminacji za chwilę staną się zdecydowanie bardziej realne, czy może wydarzy się coś zgoła odwrotnego. Arytmetyka nie była w tym przypadku ani naszym sprzymierzeńcem, ani wrogiem, gdyż prawdopodobieństwo udanego losowania wahało się w granicach pięćdziesięciu procent.

Emocje sięgnęły zenitu, gdy okazało się, że już w sierpniu najprawdopodobniej dojdzie do powtórki z rywalizacji Realu Medryt z Manchesterem City. Przypomnijmy, że rok temu obie ekipy także spotkały się już na etapie eliminacji (choć wówczas w ich ostatniej rundzie), a pełen emocji dwumecz zakończył się sensacyjnym awansem klubu ze stolicy Hiszpanii. Już niebawem przedstawicielki FA WSL staną zatem przed szansą wzięcia błyskawicznego rewanżu, ale nas zdecydowanie bardziej od wyników tego hitowego starcia interesowało to, czy w tej samej grupie, co obaj potentaci znajdzie się także miejsce dla Kristianstad. Mistrzowie ceremonii byli na tyle łaskawi, że ostatecznie nie wysłali zawodniczek ze wschodniej Skanii na misję nie do wykonania, ale – żeby nie było zbyt łatwo – biorąc pod uwagę pozostałe opcje trzeci zespół Damallsvenskan poprzedniego sezonu trafił najgorzej, jak mógł. Choć chyba bardziej właściwe byłoby chyba słowo ‘najciekawiej’, gdyż rywalizacja z holenderskim Ajaksem, a także potencjalna kolizja z Frankfurtem w drugiej rundzie eliminacji na papierze zapowiadają się naprawdę smakowicie. I nawet jeśli gdzieś kwadrans po godzinie trzynastej marzyła nam się konfrontacja z Breidablikiem (szczególnie ciekawa z perspektywy islandzkiej trenerki Kristianstad), to jednak Viens, Tindell i Pridham będą musiały najpierw znaleźć skuteczny sposób na rozmontowanie defensywy z Amsterdamu, a następnie odnaleźć w sobie takie pokłady energii, że wystarczy ich jeszcze na skuteczną rywalizację z czterokrotnymi triumfatorkami Ligi Mistrzyń. Oczywiście, pod warunkiem, że te ostatnie poradzą sobie z nieobliczalną, choć nie tak groźną jak jeszcze kilka lat wcześniej Fortuną Hjørring. Tak, czy inaczej, pucharowe lato zapowiada się nadzwyczaj ekscytująco, a chyba właśnie o to nam w tym wszystkim chodziło.


1. runda el. LM 2022-23 (ścieżka ligowa):

Paris FC (Francja) – Servette FC Chenois (Szwajcaria)

Glasgow City FC (Szkocja) – AS Roma (Włochy)

FK Mińsk (Białoruś) – FC Slovacko (Czechy)

Breidablik Kopavogur (Islandia) – Rosenborg BK (Norwegia)

AFC Ajax (Holandia) – Kristianstads DFF

Fortuna Hjørring (Dania) – Eintracht Frankfurt (Niemcy)

Real Madryt (Hiszpania) – SK Sturm Graz (Austria)

Manchester City FC (Anglia) – FK Tomiris Turan (Kazachstan)


2. runda el. LM 2022-23 (ścieżka ligowa):

Paris FC / Servette – Glasgow City / Roma

Mińsk / Slovacko – Breidablik / Rosenborg

Ajax / Kristianstad – Hjørring / Frankfurt

Real / Sturm – Man. City / Tomiris

Klasyfikacje indywidualne Damallsvenskan

skytte-1

W klasyfikacji strzelczyń na uwagę zasługuje przede wszystkim osoba sensacyjnej liderki. Bo nawet jeśli na szwedzkich boiskach przyzwyczailiśmy się do oglądania bramkostrzelnych Dunek reprezentujących klub z Linköping, to jednak jeszcze kilka miesięcy temu Amalie Vangsgaard całkiem słusznie zresztą była przez nas kojarzona głównie z bardzo udanych występów w drugiej linii. Doskonale znane nam marcowe zawirowania karowe zmusiły jednak trenera Jeglertza do nieoczekiwanych eksperymentów, a te przyniosły z kolei nadspodziewanie zadowalające rezultaty. Tym bardziej, że niejako przy okazji udało się odzyskać dla ligi Therese Simonsson, dla której poprzedni sezon okazał się całkowicie stracony. W tym roku była napastniczka Umeå wróciła jednak na poziom, dzięki któremu w ogóle znalazła się w kadrze LFC. Żadną niespodzianką nie jest za to snajperska forma ofensywnego tercetu z Kristianstad. Napastniczki ze wschodniej Skanii zaprezentowały się dokładnie tak, jak tego od nich oczekiwaliśmy i choć Tabby Tindell swoje liczby wykręciła przede wszystkim w pierwszej połowie rundy, a Evelyne Viens miała zdecydowanie lepszą końcówkę, to Elisabet Gunnarsdottir z ich gry może być absolutnie zadowolona. A nie zapominajmy przecież, że swoje z przodu dołożyła także mocno niedoceniana Delaney Baie Pridham. Zdecydowanego numeru jeden wśród snajperek zabrakło w Rosengård, ale ani trochę nie przeszkodziło to liderkom w Malmö w skutecznym wypunktowaniu niemal wszystkich ligowych rywalek. Schough, Kullashi, Sanders i (nieoczekiwanie) Persson trafiały bowiem do siatki z niebywałą regularnością i jeśli już szukać na siłę potencjalnych problemów, to być może oczekiwalibyśmy troszkę bardziej okazałych liczb przy nazwisku Mimmi Larsson. Podobnie rozkładały się także ofensywne akcenty w Häcken, gdzie świetnie weszła w sezon Kaneryd, następnie swoje świetne momenty miała Larsen, a całą, średnio zresztą udaną z perspektywy klubu w Hisingen rundę zamknęła swoimi trafieniami Gejl. Pisząc o ofensywnych bohaterkach wiosny w Damallsvenskan nie sposób nie wspomnieć także o dwóch zawodniczkach ekip środka tabeli, które całkowicie nieprzypadkowo znalazły się w ścisłym czubie tej klasyfikacji. Mowa tu oczywiście o Amerykance Hayley Dowd ze stołecznego Djurgården oraz o niesamowicie eksplozywnej, a dodatkowo bezbłędnej z jedenastego metra Islandce Hlin Eiriksdottir z Piteå. Czy któraś z nich utrzyma swoją świetną dyspozycję również jesienią? W tym kontekście wiele zależeć może od wsparcia z drugiej linii, a z tym w dotychczasowych meczach – jak doskonale wiemy – bywało bardzo różnie.

assist-1

Klasyfikacja asystentek zazwyczaj pozostaje nieco w cieniu popisów najlepszych snajperek, ale zgodnie z tradycją warto poświęcić jej kilka słów. Tym bardziej, że i na tej niwie nie brakowało u nas nie do końca oczywistych rozstrzygnięć. Bo jeśli dyspozycja strzelecka Evelyne Viens nie była dla nas żadnym zaskoczeniem, to już fakt okupowania przez złota medalistkę ostatnich Igrzysk czołowej pozycji wśród asystentek wcale aż tak oczywisty nie był. Podobnie zresztą jak liczby Alvy Selerud, bo nawet teraz, myśląc o pierwszoplanowych postaciach wiosny w Linköping, do głowy automatycznie przychodzą nam przede wszystkim nazwiska Vangsgaard, Momiki i Ahtinen. 22-letnia wahadłowa prezentowała się jednak na lewej stronie boiska nadspodziewanie solidnie, a co najważniejsze równo i pewnie przez całą rundę. I to właśnie ta systematyczność została w statystykach odpowiednio nagrodzona. Udział w zdecydowanej większości bramkowych akcji Örebro miała natomiast Heidi Kollanen, która już chyba na dobre wróciła na swój standardowy poziom sprzed poważnej kontuzji. Rekonwalescentką, choć wracającą po zdecydowanie krótszej przerwie, jest także Jelena Cankovic, ale najlepszej piłkarce Damallsvenskan z poprzedniego sezonu wystarczyło zaledwie kilka tygodni, aby na dobre rozgościć się w ścisłym topie swojej koronnej klasyfikacji. Jesienna rywalizacja wśród asystentek zapowiada się tym bardziej interesująco, że po kilkuletniej przerwie na boiska Damallsvenskan wraca zawodniczka do dziś legitymująca się absolutnym rekordem asyst w lidze. Transfer Jonny Andersson z londyńskiej Chelsea do Hammarby już teraz został okrzyknięty jednym z hitów letniego okienka transferowego, a w Södermalm mogą tym bardziej zacierać ręce, że nawet pomimo średnio udanej rundy dla Zielono-Białych, aż trzy przedstawicielki tego klubu mocno zaznaczyły swoją obecność wśród najlepszych asystentek ligi. A teraz do Larsson, Nevin i Vinberg dołączają jeszcze nie tylko wspomniana Andersson, ale także wracające po kontuzjach Janogy oraz Cooney-Cross. W Sztokholmie mają więc pełne prawo oczekiwań nie tylko bardziej skutecznej, ale i niezwykle efektownej gry.

Jedenastka rundy wiosennej

lagvar

Jedenastka wiosny w Damallsvenskan

Trochę sobie ostatnio na tę naszą ligę ponarzekaliśmy, ale też nie jest tak, że w kadrach klubów Damallsvenskan w ogóle nie ma piłkarek, dla których wiosna 2022 była wyjątkowym okresem w ich karierach. I to w znaczeniu jak najbardziej pozytywnym. Smucić może nieco fakt, że w starannie wyselekcjonowanej wyjściowej jedenastce znalazło się miejsce zaledwie dla trzech Szwedek, a dwie z nich swoje trzydzieste urodziny świętowały jeszcze w erze przedpandemicznej, bo jednak nowa Damallsvenskan miała w założeniu być najlepszą możliwą szkołą dla licznego podobno grona rodzimych talentów. Póki co pozostają one jednak wciąż głęboko zakopane lub – jak w przypadku chociażby Rosy Kafaji – zmagają się z poważnymi urazami. Zamiast jednak lamentować, wypada pogratulować Emmie Berglund, Sandrze Adolfsson, czy niezastąpionej Caroline Seger, która dobitnie pokazują nam, że ocenianie zawodniczek przede wszystkim pod kątem metryki to w dzisiejszym futbolu zasadniczy błąd, a szczyt formy można równie dobrze złapać na późniejszym etapie kariery. Grająca w swoich czasach do czterdziestki Pia Sundhage była wtedy chlubnym wyjątkiem, ale dziś z powodzeniem da się kontynuować grę na więcej niż zadowalającym poziomie przez naprawdę długie lata. A kto jeszcze, poza wymienioną wcześniej trójką, zachwycał nas w minionych tygodniach? Zapraszam na subiektywny ranking bohaterek ligowej wiosny:

Kelsey Daugherty (Djurgården) – w ostatnich latach przyzwyczailiśmy się, że na tej pozycji rywalizacja o miano numeru jeden toczy się głównie między Jennifer Falk oraz Sabriną D’Angelo. I gdyby spojrzeć wyłącznie na statystyki, to i w obecnej rundzie można byłoby dojść do podobnych wniosków. Tyle tylko, że żadna z dotychczasowych dominatorek nie zanotowała wiosną meczu, w którym swoimi interwencjami uratowałaby swojemu zespołowi punkty, a bez problemu możemy wskazać mecze, kiedy Vittsjö i Häcken w najważniejszych momentach nie otrzymały wystarczającego wsparcia od swojej bramkarki. Prawdą jest, że akurat tutaj rywalizacja o miejsce w jedenastce stała chyba na najniższym poziomie, ale jednak to amerykańska golkiperka Dumy Sztokholmu w pojedynkę wywalczyła swojej drużynie najwięcej punktów. A gdyby nie na przykład pechowa porażka w derbach z Hammarby, dorobek ten byłby jeszcze bardziej imponujący.

Emma Petrovic (Kristianstad) – gdyby wskazać jedną zawodniczkę jako rewelację piłkarskiej wiosny w Damallsvenskan, to młoda Serbka nie miałaby w tej kategorii wielkiej konkurencji. Na jej przykładzie mogliśmy podziwiać jak gra we współczesnym futbolu klasyczna wahadłowa, a gdy dodamy do tego jeszcze perfekcyjnie bite stałe fragmenty, to dostaniemy przepis na naprawdę udaną rundę. A przecież wszystko, co najlepsze wciąż przed nią: jesienią najpierw walka z Kristianstad o Ligę Mistrzyń, a następnie dwa prawdopodobnie najważniejsze mecze w historii serbskiej piłki reprezentacyjnej. Trzymamy kciuki!

Emma Berglund (Rosengård) – zawodniczka po przejściach, która znów udowodniła, że jak tylko dopisuje jej zdrowie, to w każdej szwedzkiej drużynie stanowiłaby prawdziwą podporę formacji defensywnej. Duet z Gudrun Arnardottir doprowadził Rosengård na sam szczyt ligowej tabeli, ale nie da się ukryć, że w tej dwójce to właśnie była stoperka Paris Saint-Germain była nieformalną liderką z prawdziwego zdarzenia. I to zarówno w kwestii zadań obronnych, jak i w przypadku niezbędnego wsparcia w ofensywie.

Clare Polkinghorne (Vittsjö) – odkąd trafiła na szwedzkie boiska, regularnie znajduje dla siebie miejsce w każdej jedenastce rundy. Tym razem nie mogło być inaczej, choć o plac na środku obrony do końca rywalizowała ze … swoją klubową koleżanką Sandrą Adolfsson. Doświadczona Australijka kolejny raz udowodniła, że zagraniczne transfery dojrzałych piłkarsko zawodniczek jak najbardziej mogą stanowić dla ligi wartość dodaną, ale pod warunkiem, że dokonywane są z odpowiednim wyczuciem. A w Vittsjö akurat z tym problemu nie mają.

Elise Stenevik (Eskilstuna) – spięła wiosnę cudowną klamrą: na inaugurację koncert w zwycięskim meczu z Hammarby, na zakończenie rundy równie kapitalny występ i trzy punkty wywiezione z Bravida Areny. A że pośrodku wcale nie było wiele gorzej, to i Eskilstuna doczekała się na swoją przedstawicielkę w tym zacnym gronie. A ponieważ mówimy o zawodniczce wciąż stosunkowo młodej (szczególnie biorąc pod uwagę sektor boiska, w którym występuje), to przed Norweżką rysuje się całkiem ciekawa przyszłość.

Katrina Gorry (Vittsjö) – kolejny dowód na to, że w Vittsjö umieją transfery, szczególnie te z Antypodów. Filigranowa trzydziestolatka brylowała w przeszłości na boiskach USA, Norwegii i Japonii i z takim CV miała wszelkie papiery, aby uchodzić w lidze szwedzkiej za potencjalną gwiazdę. Co jednak najważniejsze, wysokie oczekiwania wypełniła z nawiązką, a od jej zagrań zaczyna się większość ofensywnych prób zespołu z północnej Skanii. Nie ma wątpliwości: liderka rzez duże L

Caroline Seger (Rosengård) – czy naprawdę musimy w tym przypadku silić się na jakieś szczegółowe wyjaśnienia? Tak, jak Igrzyska 2021 były najlepszym turniejem w jej karierze reprezentacyjnej, tak wiosna 2022 była zdecydowanie najlepszą rundą, jaką kiedykolwiek zagrała na szwedzkich boiskach. A ponieważ mówimy o zawodniczce naprawdę światowej klasy, to taka charakterystyka mówi nam wiele i chyba ostatecznie zamyka jakiekolwiek spekulacje. Kapitanka drużyny, która jest na prostej drodze do podwójnej korony.

Yuka Momiki (Linköping) – japońskie pomocniczki to bez wątpienia piłkarki, które powinny znajdować się pod szczególną ochroną. Ich wyszkolenie techniczne imponuje, podobnie zresztą jak umiejętność czytania gry i bezbłędne dostrzeganie koleżanek na lepszych pozycjach. Fotel wiceliderek na półmetku ligowych zmagań był dla Linköping ogromnym sukcesem, ale jego osiągnięcie absolutnie nie byłoby możliwe bez japońskiej siły napędowej. A z każdym kolejnym miesiącem Momiki ma być jeszcze lepsza, co zapowiada nam równie cudowne wrażenia już jesienią.

Johanna Kaneryd (Häcken) – rozpoczęła rok od naprawdę mocnego uderzenia i po fazie grupowej Pucharu Szwecji i kilku kolejkach ligowych była postacią numer jeden na szwedzkich boiskach. Później nieco spuściła z tonu, ale wciąż utrzymywała swoją dyspozycję na równym, wysokim poziomie, będąc dla aktualnych wicemistrzyń kraju swoistym faktorem X. Nie uszło to zresztą uwadze selekcjonera reprezentacji, dzięki czemu 25-latka z Hisingen będzie latem jedną z dwóch debiutantek w szwedzkiej kadrze na wielkiej imprezie. I niech będzie to debiut ze wszech miar udany!

Amalie Vangsgaard (Linköping) – w formacji ofensywnej znalazła się trochę z przypadku, gdy Uchenna Kanu zdecydowała się na przeprowadzkę do Meksyku, a Sofie Bredgaard z powodów osobistych musiała przenieść się do Malmö. Przypadki mają jednak to do siebie, że często niosą za sobą pozytywne skutki, czego przykład mamy właśnie w osobie zawodniczki, znanej nam dotychczas głównie z występów w drugiej linii. Niedawna skrzydłowa okazała się jednak niezwykle utalentowaną napastniczką, co potwierdza chociażby klasyfikacja strzelczyń oraz – a może przede wszystkim – reakcje trybun w sektorach zajmowanych przez najbardziej fanatyczną grupę kibiców LFC, które właśnie w Dunce znalazły swoją nową ulubienicę. Jak widać, historia naprawdę lubi się powtarzać.

Evelyne Viens (Kristianstad) – druga w tym zestawieniu zawodniczka, która podołała roli potencjalnej gwiazdy ligi. I nawet jeśli w klasyfikacji strzelczyń więcej konkretów zapisała przy swoim nazwisku Tabby Tindell, to właśnie Kanadyjka była prawdziwym asem w naprawdę mocnej talii Elisabet Gunnarsdottir. Północnoamerykański duet sprawił, że w Skanii szybko zapomnieli o zimowych transferach z klubu, a jeśli druga próba sztormowania bram Ligi Mistrzyń zakończy się choćby umiarkowanym sukcesem (za taki uważam przejście w dobrym stylu przynajmniej dwóch rund kwalifikacyjnych), to może właśnie teraz napisze się najpiękniejszy rozdział w historii tej zasłużonej ekipy.

Ławka rezerwowych: Sabrina D’Angelo (Vittsjö), Sandra Adolfsson (Vittsjö), Courtney Nevin (Hammarby), Saori Takarada (Linköping), Filippa Curmark (Häcken), Olivia Schough (Rosengård), Tabby Tindell (Kristianstad), Anam Imo (Piteå)

Półrocze nieudanej reformy

87312677_10156792672277554_1252327650794405888_n

Runda wiosenna Damallsvenskan za nami (no, została nam w najbliższy weekend jeszcze jedna kolejka, ale ona de facto jest już rozgrywaną awansem częścią piłkarskiej jesieni), więc najwyższy czas podsumować to, co przez ostatnie miesiące oglądaliśmy na szwedzkich, ligowych boiskach. A spoglądaliśmy w ich kierunku ze sporym zaciekawieniem, gdyż dopiero co przeprowadziliśmy największą od lat osiemdziesiątych minionego wieku reformę i nie ma co ukrywać, że byliśmy bardzo ciekawi jej pierwszych efektów. Jedni wyczekiwali nowej, powiększonej ligi z nadzieją, inni z trwogą, ale wszyscy w ostatnich dniach marca spotkali się na Hammarby IP, aby w skupieniu śledzić inaugurację sezonu. Nie zawiedli kibice obu ekip, nie zawiodły piłkarki, a Elise Stenevik z Ngozi Okobi dały taki show, że Eskilstuna niespodziewanie wywiozła ze stolicy komplet punktów, bijąc rewelację poprzednich rozgrywek pewnym i efektownym 3-0. Jak się jednak później okazało, były to jedynie miłe złego początki, a z każdym kolejnym meczem absurdalnie napakowanego kalendarza rundy wiosennej coraz głośniej mogli swoje racje wyrażać ci, którzy przed reformą raczej ostrzegali niż jej przyklaskiwali. I choć nikt z nas, miłośników szwedzkiego futbolu, nie lubi przesadnie krytykować naszej ligi, to jednak nie da się ukryć, że w porównaniu ze standardem, do którego zdążyliśmy przez lata przywyknąć, Damallsvenskan w wersji z wiosny 2022 okazała się …

… słaba jak nigdy.

Tak, zdarzały się od tej reguły wyjątki, jak chociażby wspomniane starcie Hammarby z Eskilstuną. Ale nie ma co się oszukiwać – zdecydowana większość wiosennych meczów naszej ligi pod względem poziomu piłkarskiego zasłużyła na takie mocne dwa na sześć. I jest to ocena dokonana łaskawym, a nie krytycznym okiem. A w blokach, kiedy to na przestrzeni zaledwie ośmiu dni każdy z klubów musiał rozegrać aż trzy ligowe starcia (taka sytuacja miała miejsce trzykrotnie), poziom większości z nich był tak dramatyczny, że aż przykro było na to patrzeć. Szczególnie, jeśli po kilku godzinach dla kontrastu ktoś odpalił sobie transmisję z Ligi Mistrzyń, czy FA WSL. Wiele krytyki spadło na zawodniczki Häcken i Rosengård po ich potyczce na Bravida Arenie, choć akurat ten mecz sportowo spokojnie załapałby się do wiosennego TOP-3. Tyle tylko, że kibice oglądający Damallsvenskan z doskoku i wybierający sobie te teoretycznie najbardziej atrakcyjne widowiska, przyzwyczaili się w nich do zdecydowanie wyższej jakości. A tutaj dostali długie minuty festiwalu niedokładnych zagrań z obu stron, choć akurat poziom emocji w Hisingen nam się zgadzał. Dodajmy, że w przeciwieństwie do dziewięćdziesięciu procent innych meczów.

… nudna jak nigdy.

Odpływ czołowych zawodniczek z Damallsvenskan do kontynentalnej Europy nie jest zjawiskiem nowym, a w ostatnich latach regularnie mieliśmy okazję obserwować, jak niedawne bohaterki naszych boisk z całkiem niezłym skutkiem podbijają zagraniczne areny. Dlaczego zatem w tym roku tak dramatycznie uwidocznił się spadek sportowej jakości, a co za tym idzie, także i atrakcyjności całej ligi? Winny jest tu przede wszystkim przeładowany terminarz, który kazał szwedzkim pierwszoligowcom rozegrać aż piętnaście kolejek w nieco ponad dwa miesiące. A to z kolei jest jednym z efektów ubocznych nietrafionej, a do tego przeprowadzonej w najmniej do tego korzystnym momencie reformy. W sytuacji, gdy podaż naprawdę klasowych piłkarek w kraju jest najniższy w tym wieku, my decydujemy się dokoptować dwa kolejne zespoły do najwyższej klasy rozgrywkowej, zapewniając tym samym status pierwszoligowej piłkarki około pięćdziesięciu-sześćdziesięciu kolejnym zawodniczkom (bo i reszta ekip, przy zwiększonej liczbie meczów, także musiała pomyśleć o delikatnym poszerzeniu kadr). Dodajmy, że w przeważającej większości są to posiłki ściągane albo z Elitettan, albo z ekstraklasy fińskiej i nawet trudno mieć pretensje, że oglądając większość tegorocznych meczów, czuliśmy się właśnie jak na stadionach naszej drugiej ligi lub w najlepszym razie Finlandii. Bo przecież od tego, że ktoś nagle znajdzie się w pierwszoligowym klubie, jego wartość sportowa niestety automatycznie nie wzrośnie. Absolutnie nie można mieć tutaj pretensji do samych zawodniczek, bo to nie ich wina, że wobec zbiegu okoliczności znalazły się w Damallsvenskan. I gdyby na przykład latem nasze kluby zamieniły się kadrami z zespołami z Anglii, to jesienią kibice w Londynie i Manchesterze także oglądaliby u siebie fińskie granie. Tak się jednak na pewno nie stanie i fani na Wyspach Brytyjskich z pewnością z tego powodu rozpaczać nie będą.

… przewidywalna jak nigdy.

Wiecie, co jest jednym z magnesów, który zaskakująco często potrafi przyciągnąć nowych kibiców do futbolu? Jego nieprzewidywalność. Jasne, są tacy, którzy uwielbiają ten sport ze względu na to, że tydzień w tydzień mogą popatrzeć sobie na maestrię Lyonu lub Barcelony, czy na perfekcję Chelsea. Ale drugą grupę stanowią ci, którzy wyczekują pięknych, inspirujących historii, gdzie nie zawsze wszystko toczy się w takim kierunku, na który wskazywałaby logika. I akurat dla nich stworzona została Damallsvenskan. Nie tak dawno celebrowaliśmy przecież wymykający się jakimkolwiek prawom realnego świata tytuł mistrzowski dla ekipy z Piteå, ale tę nieprzewidywalność można było podziwiać nie tylko na przestrzeni całych rozgrywek, ale w niemal każdym, pojedynczym meczu. Każdy z nich był na swój sposób unikatowy i tworzył swą własną historię. No właśnie, tworzył. Wiosna 2022 przyniosła nam w tym względzie zwrot o 180 stopni, z czego najbardziej niezadowoleni mogli być przede wszystkim … bukmacherzy. Bo jeśli ktoś zadał sobie trud regularnego oglądania meczów szwedzkiej ekstraklasy, to obstawiając końcowy wynik na żywo, trafiał w dziewiętnastu na dwadzieścia przypadków, co daje już naprawdę nieźle zarobić. Co więcej, nawet gdy wynik nie zgadzał się gdzieś na kwadrans przed końcowym gwizdkiem, to w środku cały czas była ta niezmącona pewność, że wszystko i tak zakończy się według najbardziej oczekiwanego scenariusza. I dokładnie tak się działo.

Nie chodzi tu nawet o fakt, że liga podzieliła się nam na trzy grupy (potencjalni pucharowicze, potencjalni spadkowicze i drużyny od połowy maja grające o nic), ale o to, że zbiory te powoli przestają mieć ze sobą jakiekolwiek punkty wspólne. Do tego dojdziemy jednak za chwilę, w przewodniku jak oglądać Damallsvenskan w nowej, niekoniecznie lepszej wersji. Długimi tygodniami zastanawialiśmy się, czy ocena ta nie jest aby zbyt surowa, ale liczby jak najbardziej przyznają nam rację. Bo przecież po dwóch latach światowej epidemii można było oczekiwać, że spragnieni futbolu fani będą nadzwyczaj tłumnie oblegać pierwszoligowe areny. Ale ta mocno wyczekiwana fala frekwencyjna, jeśli w ogóle była, to zakończyła się szybciej niż zdążyła się na dobre rozkręcić. I nawet najbardziej wytrwali kibice Hammarby i Eskilstuny w ostatnich tygodniach pojawiali się na trybunach w nieco mniejszej liczbie. A warunki do oglądania meczów były stosunkowo sprzyjające, bo wiosna i początek lata były w Szwecji stosunkowo suche i … chłodne, co akurat w Skandynawii często stanowi zachętę do pójścia na stadion. Podobnie jednak jak w poprzednim akapicie, ani trochę nie dziwimy się tym, którzy ostatecznie nie zdecydowali się na to, aby co kilka dni iść na mecz, którego zwycięzca nierzadko jest już znany przed pierwszym gwizdkiem. Choć mimo to, średnia frekwencja na poziomie 200-300 osób w kilku klubach wciąż piątej najsilniejszej ligi rankingu UEFA i tak robi naprawdę przykre wrażenie.


Jak oglądać Damallsvenskan?

Cóż, sporo było tej krytyki, więc najwyższy czas postawić fundamentalne pytanie: czy jest naprawdę aż tak źle, aby nie mogło być lepiej? Absolutnie nie! Po pierwsze, na naszą stronę gra czas, bo z każdym kolejnym meczem będziemy powoli przyzwyczajać się do nowej sytuacji i zaczniemy traktować ją jako swoisty Nowy Ład (zbieżność nazw całkowicie niezamierzona). Po drugie, coraz lepiej powinny funkcjonować w tej rzeczywistości także kluby, choć tutaj istnieje ryzyko, że po bliższym dostosowaniu się do panujących zasad, rozpocznie się wybieranie meczów mniej i bardziej priorytetowych, co jeszcze bardziej pogorszy reputację ligi. Niezależnie od tego, ich kadry powinny być jednak coraz lepiej zbilansowane, a to jest już zdecydowanie jakiś plus. Po trzecie, nawet wśród mało atrakcyjnego krajobrazu da się zlokalizować architektoniczne perełki i właśnie ich wyszukaniu może posłużyć poniższy poradnik. Nie muszę chyba zaznaczać, że traktować należy do z mocnym przymrużeniem oka, ale chyba każdemu w tych wciąż niepewnych czasach przyda się chwila oddechu. Jeśli więc należycie do grona osób, które nie są zobligowane do oglądania każdego meczu Damallsvenskan, to może warto z niego skorzystać. Oczywiście na własną odpowiedzialność!

Krok 1: mecze z udziałem klubów dolnej czwórki – całkowicie odpuszczamy. Kibicom żywo zainteresowanym walką o utrzymanie (przypominającej póki co wyścig ślimaków), możemy ewentualnie polecić bezpośrednie starcia, bo to w nich i tak wszystko się rozstrzygnie. Ale przygotujcie się, że ich poziom będzie oscylował mniej więcej wokół tego, co dotychczas kojarzyliście raczej z czymś pomiędzy Elitettan i Division 1 (bynajmniej nie tej francuskiej). Chyba, że któryś z wymienionych klubów przeprowadzi latem ostrą ofensywę transferową, choć znów – jeśli zrobi to tylko jeden z przedstawicieli dolnej czwórki, to w zasadzie w tej strefie tabeli mamy już w ogóle koniec zabawy, zanim w ogóle rozpocznie się na nowo ligowe granie.

Krok 2: mecze z udziałem Djurgården, Piteå i Örebro – jeżeli naprawdę czujemy taką potrzebę, to włączamy na piętnaście minut i bacznie obserwujemy obraz gry. Jeśli jest dość wyrównany, możemy poczekać jeszcze kwadrans. Jeśli gramy w systemie one-way-traffic – całkowicie odpuszczamy, nawet jeśli tablica wyników aktualnie wskazuje niespodziankę. Bo za godzinę po tej niespodziance nie będzie już śladu.

Krok 3: mecze z udziałem Hammarby i Eskilstuny – tutaj zaczyna robić się ciekawie, bo mamy do czynienia z dwoma naprawdę nieprzewidywalnymi zespołami. To znaczy, oczywiście do pewnego stopnia (nie szalejmy), ale na tle tegorocznej ligi są to okazy wyjątkowe. Oglądanie ich przypomina nieco grę w Lotto, ale jeśli wylosujemy akurat ten bardziej szczęśliwy los, to na pewno nie będą to zmarnowane dwie godziny. A szczególnie potencjalna pogoń Hammarby za ligowym podium może dostarczyć nam wreszcie długo wyczekiwanych emocji.

Krok 4: bezpośrednie mecze z udziałem klubów Wielkiej Piątki – wreszcie, z czystym sumieniem, można postawić tu znak jakości. Bo nawet jeśli sportowo nie wszystko będzie się akurat zgadzać, to pod względem emocji powinno być w porządku. Na jesieni takich starć zaplanowano tylko/aż dziewięć, ale już dziś warto zakreślić je wszystkie w kalendarzu. Bo nawet jeśli faworytkom z Malmö uda się klepnąć podwójną koronę do końca października (choć to mało prawdopodobnie), to w tych potyczkach z boiska wiać nudą nie będzie. A przecież w futbolu dokładnie o to chodzi.