Echa pucharowego weekendu (runda 1/3)

cupen

zn_a

a_01

a_02

tab_a

zn_b

b_01

b_02

tab_b

zn_c

c_01

c_02

tab_c

zn_d

d_01

d_02

tab_d

Bohaterka weekendu: Matilda Vinberg (Hammarby) – Dziewiętnastolatka z Södermalm miała bezpośredni udział przy wszystkich czterech trafieniach Zielono-Białych i to w dużym stopniu jej zasługa, że to właśnie Hammarby już po pierwszej kolejce usadowiło się w fotelu liderek swojej grupy. A ponieważ równie wielką furorę robi u progu sezonu pozyskana zimą z INAC Kobe o rok młodsza od Vinberg Japonka Maika Hamano, wiele wskazuje na to, że młodzież z południa Sztokholmu mocno zawładnie tej wiosny sercami fanów futbolu w Szwecji.

Niespodzianka weekendu: AIK zwycięskie w pasjonujących derbach stolicy – Tak, Djurgården mógł mówić w sobotę o wielkim pechu, bo przecież była poprzeczka, heroiczne wybicie z linii bramkowej, a i sędziowskich kontrowersji jak najbardziej nie zabrakło. Tyle tylko, że bez względu na czynniki zewnętrzne, porażki z występującym o klasę niżej rywalem nie da się wyjaśnić tak po prostu. Tym bardziej, że to piłkarki gości jako pierwsze strzeliły w Solnej gola i to one w teorii miały ten mecz pod kontrolą. Końcówka w wykonaniu AIK była jednak piorunująca, a komplet punktów i przy okazji pierwsze od dawna chwile radości zapewniły nielicznym fanom na Skytteholms IP dwa zimowe wzmocnienia.

Mecz weekendu: Rosengård 0-1 Kristianstad – Pucharowy weekend wypełniony był derbowymi potyczkami, a ta zdecydowanie najlepsza pod względem jakości piłkarskiej odbyła się na stadionie w Malmö. Zdobywczynie podwójnej korony z poprzedniego sezonu musiały uznać na własnym boisku wyższość Kristianstad, a jedynego gola niedzielnego popołudnia strzeliła Emmi Alanen, przytomnie wykorzystując ogromne zamieszanie podbramkowe. Oba zespoły pozostawiły jednak po sobie naprawdę pozytywne wrażenie, a każdy z nich może powiedzieć, że miał w tym spotkaniu swoje momenty. Ponieważ w futbolu liczy się przede wszystkim efektywność, to podopieczne Elisabet Gunnarsdottir wykonały niewątpliwie całkiem spory krok w kierunku półfinału, choć droga do niego wciąż pozostaje wyboista i wiedzie przez niełatwy dla żadnego rywala teren w Linköping.

Tydzień spełnionych nadziei

gerswe2

Szwedzka kadra bardzo udanie zainaugurowała mundialowy rok (Fot. SvFF)

Koniec reprezentacyjnego okienka to tradycyjnie czas podsumowań i luźnych wniosków, wśród których tym razem zdecydowanie dominują pozytywne tony. Nie ma się jednak czemu dziwić, gdyż chińsko-niemiecki dwumecz wypadł ze szwedzkiej perspektywy naprawdę obiecująco i szczególnie wtorkowa potyczka w Duisburgu może stanowić dla nas niezwykle istotny punkt odniesienia na kilka najbliższych miesięcy. Jasne, w futbolu każde kolejne starcie to zupełnie osobna historia i z całą pewnością nie możemy liczyć na to, że już w tej chwili dysponujemy drużyną, która choćby jutro mogłaby wyruszyć na Antypody podbijać piłkarski świat. Z drugiej jednak strony, co przytomnie zauważyła Magdalena Eriksson, takie mecze mocno budują pewność siebie, a w momentach największej próby kwestie mentalne często potrafią stanowić różnicę między zwycięstwem i porażką. A ten drobny szczegół może już niebawem okazać się nadzwyczaj istotny. Czego zatem nauczyły nas gościnne, zimowe występy w Marbelli i Duisburgu?

1. Boki defensywy wcale nie muszą okazać się na mundialu naszym największym problemem. Stara, sportowa prawda mówi, że nowe bohaterki rodzą się zazwyczaj pod nieobecność gwiazd i dokładnie ten motyw mogliśmy zaobserwować ostatnio w kadrze Petera Gerhardssona. Urazy Hanny Glas i Amandy Nildén niejako zmusiły selekcjonera do zainicjowania szeroko zakrojonych poszukiwań, a te okazały się nadspodziewanie owocne. Stina Lennartsson dała przeciwko Niemkom występ życia, pozytywne impulsy obejrzeliśmy także ze strony Hanny Lundkvist, a w kolejce czekają jeszcze wciąż nieoszlifowane brylanty w osobach Sandberg oraz Wijk.

2. Raz jeszcze przekonaliśmy się, że potrafimy zagrać solidny, zdyscyplinowany futbol przeciwko topowym rywalkom. I o ile w październiku w Kordobie pomysłu i energii wystarczyło nam na niespełna trzydzieści minut, o tyle w starciu z Francją i Niemcami po raz pierwszy od niepamiętnych czasów w zasadzie stłamsiliśmy motorycznie nasze przeciwniczki. A te ostatnie, co naprawdę warto podkreślać, także zaprezentowały się pod tym względem z całkiem niezłej strony, co jeszcze bardziej uwydatnia, jak wielką pracę wykonały w tej materii reprezentantki Szwecji.

3. Nie będziemy używać przesadnie wzniosłych słów, ale sztab Petera Gerhardssona niezmiennie potrafi wycisnąć z tej kadry to, co najlepsze. I to zarówno w ujęciu zespołowym, jak i indywidualnym. Pamiętacie pomysł z przesunięciem Liny Hurtig na dziewiątkę, z czego później chętnie korzystano także w Turynie? Płynną zmianę ustawienia z przejściem na defensywne 1-4-4-1-1, gdy rywalki rozgrywają atak pozycyjny? Kosovare Asllani i Stinę Blackstenius w nowych boiskowych rolach? Że o stałych fragmentach gry nawet nie wspomnimy, gdyż jest to zbyt oczywiste. Teraz do tego wszystkiego możemy dodać kapitalne wejście Julii Zigiotti, która zaprezentowała się nam w środku pola i dała jasny sygnał, że i w tym sektorze boiska może stanowić naprawdę ciekawą alternatywę. Zaraz obok Angeldal, Seger, Rubensson, czy nawet Björn. No, naprawdę nie wygląda to źle.

4. Jeżeli w defensywie najwięcej uwag kierujemy pod adresem Magdaleny Eriksson, to oznacza to mniej więcej tyle, że … jest dobrze. Kapitanka Chelsea ma teraz niewątpliwie turbulentny czas i to zarówno pod względem sportowym, jak i osobistym (nawiązujemy tu do przeciągających się perturbacji kontraktowych), ale o jej dyspozycję na mundialu powinniśmy być względnie spokojni bez względu na dalszy rozwój wypadków. Skoro jesteśmy już przy środkowych obrończyniach, to humory nieco popsuła nam także niefortunna kontuzja Amandy Ilestedt, ale pierwsze informacje płynące z Paryża podpowiadają, że uraz ten może okazać się mniej groźny niż początkowo zakładaliśmy. A taki splot wydarzeń może paradoksalnie równać się temu, że latem będziemy dysponować dwójką doświadczonych i nie aż tak bardzo zmęczonych sezonem klubowym stoperek. Czyli co, znów win-win?

5. Fridolina Rolfö liderką kadry jest. Zawodniczka, która dopiero co podpisała nową umowę w Barcelonie, tydzień w tydzień czaruje swoją grą na hiszpańskich boiskach, ale w reprezentacji póki co zdecydowanie bardziej cechowała ją solidność niż wirtuozeria. I jeśli ktoś w najtrudniejszych momentach brał na siebie odpowiedzialność za wynik, to zdecydowanie najczęściej była to Asllani, a w drugiej kolejności Blackstenius, czy nawet Angeldal. W starciu z Niemkami Rolfö w zasadzie od pierwszej do ostatniej minuty była na placu gry liderką z prawdziwego zdarzenia i jeśli mecz ten miał dać nam odpowiedź na pytanie, czy piłkarka Dumy Katalonii jest już gotowa do pełnienia w kadrze tej niezwykle istotnej roli, to weryfikacja ta przebiegła jednoznacznie pomyślnie. A przecież nie zaszkodzi zabrać ze sobą na mundial więcej niż jedną liderkę. Jak nie wierzycie, to zapytajcie Amerykanek lub Angielek.

6. Żeby nie było tak pięknie i wesoło, do kuriozalnej sytuacji doszło podczas zgrupowania kadry B, gdzie dwie zawodniczki postanowiły zawinąć się do domów jeszcze przed rozegraniem meczu z Włoszkami, na dodatek nie informując nikogo o swojej decyzji. I nawet jeśli doskonale rozumiemy fakt, że już w niedzielę Angel Mukasa i Loreta Kullashi mają być do dyspozycji trenerki Slegers na niezwykle istotny i prestiżowy z perspektywy Rosengård mecz przeciwko Kristianstad, to jednak nie da się ukryć, iż komunikacja na linii Yvonne Ekroth – Therese Sjögran mogła, a nawet powinna być zdecydowanie lepsza. A pytanie, czy któraś z dezerterek otrzyma jeszcze szansę występu w reprezentacyjnej koszulce, pozostaje na te chwilę bez odpowiedzi.

7. Warto jeszcze nadmienić, że zaplecze pierwszej reprezentacji w starciu z Włoszkami zaprezentowało się bez rewelacji (1-3, honorowe trafienie Bergman Lundin z rzutu karnego), a humoru nie poprawiły nam także młodzieżówki. Dziewiętnastki solidarnie dostały po trzy gole od Hiszpanek i Niemek, kadra rocznika -05 nie potrafiła pokonać kolejno Węgierek i Czeszek, a prowadzona przez Lottę Hellenberg reprezentacja U-17 (z którą wiązaliśmy i wciąż wiążemy przecież pewne nadzieje) dwumecz z Węgierkami zagrała na zero z przodu. I chyba czas na dobre przyzwyczajać się do obrazka, w którym szwedzki futbol reprezentacyjny przypomina efektowną willę, zdecydowanie najlepiej prezentującą się jednak od zewnątrz. Bo wyniki kadry A, podczas kadencji Gerhardssona osiągane zresztą zdecydowanie ponad stan, mocno zakłamują rzeczywistość, z którą prędzej niż później i tak przyjdzie się nam zmierzyć. A coraz więcej wskazuje na to, że zderzenie ze wspomnianą nową normalnością może okazać się dla niezbyt uważnych obserwatorów nadzwyczaj bolesne. Bo żyć ponad stan zdecydowanie nie da się w nieskończoność.

Pucharowiczki na start

contentmedium

Trzy najbliższe weekendy w szwedzkiej piłce klubowej upłyną nam pod znakiem rywalizacji w fazie grupowej Pucharu Szwecji. Już tradycyjnie balans turniejowej drabinki mocno zaburzył nam absurdalny podział geograficzny, w wyniku którego zespoły z południa kraju wydają się mieć nieporównywalnie trudniejszą drogę do wymarzonego półfinału. Dość powiedzieć, że piłkarki broniącego tytułu Rosengård już w najbliższą niedzielę czeka arcytrudne, derbowe starcie z Kristianstad, a przecież swoje ambicje ma też mocno przebudowana w zimowym okienku transferowym ekipa z Linköping. W drugiej z południowych grup hitowo zapowiada się natomiast rywalizacja Häcken z Vittsjö i choć to podopieczne trenera Vilahamna uchodzą w tym zestawieniu za papierowe faworytki, to ewentualna niespodzianka absolutnie nie jest tu wykluczona. Spośród głównych kandydatów do tytułu, zdecydowanie najłagodniejsze wejście w sezon czekać powinno zawodniczki z Södermalm. Rywalki w postaci Brommy, Uppsali oraz Eskilstuny nie powinny okazać się przeszkodą nie do sforsowania dla drużyny prowadzonej przez Pabla Pinonesa-Arce, a gdyby miał ziścić się scenariusz z ich perspektywy idealny, to ofensywny tercet Hamano – Janogy – Vinberg dostanie przynajmniej trzy okazje, aby spokojnie zgrywać się w meczach o stawkę. Tyle teorii, bo weryfikacja tych przewidywań i tak nastąpi na boisku. I to szybciej niż później, gdyż pełny skład półfinałów, do których tradycyjnie awansują zwycięzcy czterech grup, poznamy już w połowie marca, a kompletny rozkład jazdy na najbliższe tygodnia znajdziecie oczywiście poniżej:


Grupa A:

25.-26. lutego: Rosengård – Kristianstad, Alingsås – Linköping

4.-5. marca: Alingsås – Rosengård, Linköping – Kristianstad

11.-12. marca: Kristianstad – Alingsås, Rosengård – Linköping


Grupa B:

25.-26. lutego: Häcken – Örebro, Växjö – Vittsjö

4.-5. marca: Växjö – Häcken, Vittsjö – Örebro

11.-12. marca: Örebro – Växjö, Häcken – Vittsjö


Grupa C:

25.-26. lutego: Hammarby – Bromma, Uppsala – Eskilstuna

4.-5. marca: Uppsala – Hammarby, Eskilstuna – Bromma

11.-12. marca: Bromma – Uppsala, Hammarby – Eskilstuna


Grupa D:

25.-26. lutego: Piteå – Umeå, AIK – Djurgården

4.-5. marca: AIK – Piteå, Djurgården – Umeå

11.-12. marca: Umeå – AIK, Piteå – Djurgården


Szwedzki koncert w Duisburgu

contentmedium

Stina Blackstenius jako jedyna trafiła do siatki na boisku w Duisburgu (Fot. Bildbyrån)

Wtorkowy wieczór w Duisburgu rozpoczął się cokolwiek zabawnie, bo od odegrania bardzo oryginalnej wersji szwedzkiego hymnu. Sytuacja ta z miejsca przywołała uśmiechy na twarze piłkarek i kibiców ze Skandynawii, gdyż naprawdę niełatwą sztuką było dopasowanie się do rytmu ustalonego przez organizatora. Szczególnie, że w roli dyrygentki niebiesko-żółtego chóru nie mogły wystąpić na przykład Elin Rubensson lub Olivia Schough, co zapewne mocno ułatwiłoby sprawę. Problemy z rytmem zupełnie zniknęły jednak wraz z pierwszym gwizdkiem holenderskiej sędzi, dzięki czemu przez kolejne dwie godziny mieliśmy niewątpliwą przyjemność delektować się fantastycznym, piłkarskim widowiskiem, w którym właściwie wszystkie główne role obsadziły między sobą podopieczne Petera Gerhardssona. Nasza kadra przyjechała na teren wicemistrzyń Europy i wiceliderek rankingu FIFA jak po swoje i choć grające w składzie zbliżonym do optymalnego Niemki wcale nie prezentowały się źle, to na ich tle Szwedki zagrały po prostu koncertowo. Do pełni szczęścia zabrakło może tylko gola, choć jeszcze przed przerwą futbolówkę w siatce Merle Frohms zdołała umieścić Stina Blackstenius. Prowadząca to spotkanie Shona Shukrula, zgodnie z sugestią swojej asystentki, zdecydowała się jednak odgwizdać spalonego i choć z perspektywy trybun sytuacja ta wyglądała absolutnie czysto, to jednak powściągliwa reakcja szwedzkiej ławki może sugerować, że koniec końców racja mogła znajdować się po stronie pani arbiter. Bez względu na to, napastniczce Arsenalu i tak należą się pochwały za idealne wyjście na pozycję, a także przytomne i precyzyjne uderzenie głową. Gdyby jednak w tym miejscu zacząć wystawiać naszym kadrowiczkom indywidualne laurki za pojedyncze zagrania, to zabawa ta ciągnęłaby się w nieskończoność. Bo w grze ekipy Gerhardssona tego wieczora słabych punktów w zasadzie nie było.

Jeszcze kilka dni temu zastanawialiśmy się jak wypadnie prawdopodobnie najpoważniejszy dotychczas reprezentacyjny test Zeciry Musovic, a tymczasem okazało się, że golkiperka Chelsea przez ponad dziewięćdziesiąt minut musiała radzić sobie z zaledwie jednym strzałem w światło bramki (na dodatek zblokowanym wcześniej przez szwedzką defensywę). Do tego doszły jeszcze dwa skuteczne piąstkowania po kornerach, jedno przytomne wyjście na przedpole i trochę szczęścia po minimalnie niecelnym strzale z dystansu Liny Magull. No cóż, nie będzie przesady w stwierdzeniu, że zdecydowanie bardziej intensywne były z perspektywy Musovic niedawne mecze przeciwko Reading czy Liverpoolowi, co potwierdza jedynie tezę, że osłabiona brakiem kontuzjowanej Ilestedt formacja obronna spisała się na medal. I o ile jeszcze w czwartek mieliśmy sporo uwag w zakresie niedokładności oraz braku dyscypliny, o tyle dziś wszystko funkcjonowało niczym dobrze naoliwiona maszyna. I nawet jeśli Magdalenie Eriksson przytrafił się jeden kompletnie niepotrzebny pass prosto pod nogi rywalki, to takie kiksy musimy zwyczajnie wrzucić w koszty. Bo jak doskonale wiadomo, mecze perfekcyjne trafiają się raz na dekadę, a my swój limit na lata dwudzieste wykorzystaliśmy już w Jokohamie, na inaugurację japońskich Igrzysk. Mówiąc już jednak całkiem serio, nie sposób nie wyróżnić indywidualnie debiutującej dziś w dorosłej kadrze Stiny Lennartsson, która przez niemal osiemdziesiąt minut bardzo dobrze wyłączała z gry najpierw Klarę Bühl, a następnie Svenję Huth. Brzmi całkiem zacnie jak na pierwszy taki mecz, prawda? Raz jeszcze na solidnym poziomie zaprezentowała się także Nathalie Björn, niejako zastępująca w wyjściowej jedenastce wspomnianą wcześniej Ilestedt. Defensorka Evertonu ponownie udowodniła jednak, że wielkie mecze i ponad dwadzieścia tysięcy kibiców rywala na trybunach stanowią dla niej wyłącznie dodatkową motywację i to właśnie ona sprawiała wrażenie pewniejszej w naszym duecie stoperek.

Świetną partię w środku pola zagrała Filippa Angeldal, która chyba na dobre przyzwyczaiła nas do tego, że w reprezentacyjnej koszulce nie zdarza jej się schodzić poniżej określonego, na dodatek naprawdę wysokiego poziomu. W wygranej walce o dominację w centralnym sektorze równie dzielnie, co skutecznie sekundowała jej Elin Rubensson, a gdy w jej miejsce po godzinie gry pojawiła się Julia Zigiotti … wszyscy zaczęliśmy przecierać oczy ze zdumienia. Pomocniczka Brighton chyba przypomniała sobie najwspanialsze chwile spędzone w Hammarby i Göteborgu, pokazując nam prawdopodobnie najbardziej efektowne trzydzieści minut w całej swojej historii występów w kadrze. I to na dodatek grając w stosunkowo nowej dla siebie roli, co raz jeszcze pokazuje, jak skuteczny pod względem taktycznym potrafi być sztab Gerhardssona. Oklaskując kolejne heroiczne odbiory autorstwa Zigiotti, nie mogliśmy jednak przede wszystkim wyjść z podziwu, jak doskonale nasza kadra prezentuje się pod względem fizycznym. Choć brzmi to nieprawdopodobnie, na tle zdecydowanie najlepszej pod względem motorycznym reprezentacji w Europie Szwedki wyglądały po prostu solidniej. I wyłączając może pierwsze dziesięć minut drugiej połowy, w tym aspekcie to gospodynie miały na murawie w Duisburgu niemałe problemy. A gdy Martina Voss próbowała przytomnie ratować sytuację taktyczną roszadą, w pobliżu szwedzkiej ławki czekała już uprzednio przygotowana odpowiedź, dzięki czemu cały czas to po naszej stronie znajdowała się inicjatywa. Gdy grasz z rywalem z najwyższej półki, nie możesz pozwolić mu na odnalezienie właściwego rytmu i sztuka ta udała się dziś podopiecznym Gerhardssona niemal bezbłędnie.

Na koniec kilka słów o Fridolinie Rolfö, która tego dnia do złudzenia przypominała najlepszą wersję siebie z hiszpańskich boisk. Pamiętacie jeszcze, jak podczas angielskiego EURO pod adresem gwiazdy Barcelony co i rusz pojawiały się głosy umiarkowanej krytyki? Dziś o niczym podobnym mowy być nie może, a liderka naszej kadry przedstawiła nam jednoznaczne argumenty za tym, że do roli tej jest w stu procentach gotowa nie tylko na papierze. Nieco mniej efektowny występ zaliczyła na przeciwległej flance Sofia Jakobsson, ale dla skrzydłowej z Kalifornii również był to swego rodzaju mecz na przełamanie i oby stał się on zapowiedzią lepszych czasów dla tej zawodniczki. I gdyby choć jedną ze stworzonych sytuacji udało się zamienić na gola, to pewnie byłoby jeszcze bardziej miło, ale z drugiej strony … jeśli na murawie w Duisburgu udaje się nam aż sześciokrotnie stworzyć doskonałą sytuację pod bramką Frohms, to chyba i tak nie ma za bardzo na co narzekać. Szczególnie, że dobrze skądinąd dysponowane przeciwniczki nie potrafiły zrewanżować się choćby jedną wykreowaną przez siebie setką. A że nie wpadło? Trudno, najwyżej wpadnie w sierpniu. Bo to właśnie wtedy najbardziej będzie liczyło się, aby w sytuacji sam na sam Blackstenius zmieściła futbolówkę po właściwej stronie słupka.

gerswe

Mistrzynie Azji zapomniały pobronić

madde

Uśmiech na twarzy Madelen Janogy ani trochę nie dziwi (Fot. SvFF)

Całe szczęście, że swój pierwszy oficjalny mecz w tym roku kadra Petera Gerhardssona rozgrywała na kameralnym Marbella Football Centre, bo gdybyśmy znajdowali się na przykład na Gamla Ullevi, to być może niektórzy kibice spóźniliby się na decydujący fragment spotkania. Bo choć trudno w to uwierzyć, to Szwedki rozpoczęły od tak mocnego uderzenia, że jeszcze przed upływem trzeciej minuty gry udało im się wypracować bezpieczną, dwubramkową zaliczkę. I nawet jeśli gdzieś w środku wiedzieliśmy, że w rywalizacji z poważnym przeciwnikiem chińska defensywa potrafi posypać się niczym niedbale zbudowany domek z kart, to jednak chyba sami nie spodziewaliśmy się taśmowo kreowanych przez nasze zawodniczki kolejnych sytuacji bramkowych. A o te momentami było nawet łatwiej niż w pamiętnej, treningowej gierce w Gruzji, co bynajmniej nie wystawia urzędującym mistrzyniom Azji przesadnie dobrego świadectwa. Wrażenie mocno pogubionej sprawiała także strzegąca dostępu do chińskiej bramki 25-letnia golkiperka Yu Zhu, która pierwszą w miarę udaną interwencję zanotowała już po tym, kiedy trzeci raz przyszło jej wyjmować futbolówkę z siatki. A skoro u rywalek nie funkcjonowała ani bramkarka, ani obrończynie, to nietrudno domyślić się, że efekt końcowy takiego układu nie mógł być dla podopiecznych trenerki Qingxii Shui satysfakcjonujący. Tym bardziej, że Szwedki wcale nie musiały wznosić się na wyżyny swoich piłkarskich umiejętności, aby przejąć całkowitą kontrolę nad spotkaniem. Wystarczyło trochę mocniejszego pressingu, klasyczne, prostopadłe podania otwierające boczne sektory boiska, czy wreszcie kilka fizycznych wejść ze strony Rolfö, Blackstenius, czy Rubensson, a wynik na tablicy zmieniał się coraz wyraźniej na naszą korzyść.

Błędy i nieporadność przeciwniczek trzeba jednak umieć wykorzystać, a jeśli mecz przeciwko mimo wszystko przyzwoitemu rywalowi ustawia się pod siebie w trzy minuty, to bez względu na okoliczności, zasługuje to na naprawdę spory szacunek. Tym bardziej, że wspomniane już Blackstenius i Rolfö weszły w mecz na naprawdę wysokich obrotach, niezmiennie przejawiając dużą chęć do gry. Podobnymi słowami możemy opisać postawę duetu środkowych pomocniczek, gdyż w początkowej fazie gry zarówno Angeldal, jak i Rubensson w ogóle nie dały pograć swoim chińskim vis-a-vis. I nawet jeśli z upływem czasu obie nasze dyrygentki nieco spuściły nogę z gazu, wtapiając się tym samym w boiskowy tłum, to w decydujących – jak się miało później okazać – chwilach niezmiennie mogliśmy liczyć na nieocenione wsparcie z ich strony. Pierwszoplanową bohaterką pozytywną została jednak ustawiona po części z konieczności, a po części z potrzeby chwili na dziesiątce Madelen Janogy. Po zawodniczce Hammarby ani trochę nie było widać tego, że sezon w drużynie klubowej przyjdzie jej zainaugurować dopiero za sześć tygodni, dzięki czemu właściwie nie dało się odczuć, że po boisku nie biega tego dnia kontuzjowana Kosovare Asllani. Mało tego, popularna Madde współpracowała w kwadracie z Blackstenius, Rolfö oraz Kaneryd tak płynnie, jakby piłkarki te zagrały w takiej konfiguracji przynajmniej kilkadziesiąt meczów, a nie kilka jednostek treningowych. I nawet jeśli weźmiemy poprawkę na to, że chińska defensywa cały czas pozwalała na bardzo wiele, to imponująca nie tylko liczbami stricte ofensywnymi, ale również cennymi odbiorami i odpowiedzialnymi powrotami zawodniczka z Södermalm bez wątpienia zapisze ten wieczór na ogromny plus. Podobnie zresztą jak coraz odważniej rozpościerająca reprezentacyjne skrzydła Kaneryd, której wyłącznie nieco więcej szczęścia zabrakło do tego, aby zakończyć mecz z przynajmniej dwoma trafieniami na koncie.

O ile jednak z przodu zgadzało się nam sporo, o tyle w tyłach problemy miały dziś nie tylko nasze rywalki. Wiadomym jest, że jeśli skutecznie zamykasz mecz w niespełna piętnaście minut, to dalszą jego część gra się już trochę inaczej, ale nie było przypadku w tym, że selekcjoner Gerhardsson co i raz apelował do swoich obrończyń o koncentrację i większe zaangażowanie. Mistrzynie Azji rozstrzygały bowiem na swoją korzyść zdecydowanie zbyt wiele pojedynków główkowych, a zarówno Shenshen Wang, jak i Yu Yi Xiao często były pozostawione w newralgicznych sektorach bez należytej opieki. Najczęściej kończyło się to wszystko na strachu, ale jednak nad wspomnianą już niefrasobliwością nie da się przejść ot tak do porządku dziennego. Tym bardziej, że do tego wszystkiego dochodziły jeszcze rażące pomyłki w pozycjonowaniu i wyprowadzaniu piłki od szwedzkich obrończyń oraz niedokładne podania w poprzek boiska, co już w najbliższy wtorek może okazać się potencjalnie problematyczne. Swojego dnia nie miała także Jennifer Falk, która wprawdzie doskonale zachowała czujność przy sprytnie wykonanym przez Zhang rzucie wolnym, ale już podejmowane przez nią decyzje na przedpolu częściej wprowadzały w naszych szeregach chaos niż spokój. Kilka słów można byłoby napisać ponadto o dwóch szwedzkich debiutantkach, ale występ biegających na przeciwległych flankach formacji defensywnej Anny Sandberg i Hanny Lundkvist można po prostu określić jako przeciętny. Obie starały się zaznaczyć swoją obecność na boisku, a w przypadku zawodniczki madryckiego Atletico momentami całkiem przyzwoicie wyglądała także współpraca ze skrzydłową. Tych konkretów po obu stronach mogło jednak być trochę więcej, a dodatkowo nie możemy zapomnieć, że to właśnie Sandberg dopuściła do precyzyjnego dośrodkowania Mengwen Li, po którym to najlepsza wśród mistrzyń Azji Xiao strzeliła honorowego gola. Dodatkowym problemem szwedzkiej formacji obronnej może okazać się ponadto uraz Amandy Ilestedt, która już w doliczonym czasie gry nieprzyjemnie podkręciła kostkę po zderzeniu we własnej szesnastce z Falk. A my możemy jedynie domyślać się, że w tym właśnie momencie w Paryżu poleciało zapewne przynajmniej kilka mocnych przekleństw, gdyż w ostatnich tygodniach nad defensywą PSG wydaje się ciążyć jakieś fatum.

Tak, czy inaczej, reprezentacyjny rok 2023 rozpoczynamy od pewnego zwycięstwa, ale nie zapominajmy, że to nie o wynik chodziło dziś w pierwszej kolejności. Cieszymy się przede wszystkim niezmiennie rosnącą formą Madelen Janogy, solidną postawą naszych kluczowych zawodniczek w osobach Rolfö i Blackstenius, kolejnym golem po stałym fragmencie gry i przetestowaniem kilku ofensywnych wariantów, które z powodzeniem mogą przydać się nam na przykład w fazie grupowej australijsko-nowozelandzkiego mundialu. Kilka aspektów wciąż pozostaje do poprawy, a sprawy ani trochę nie ułatwia fakt, że przed arcytrudnym testem w Duisburgu szwedzki selekcjoner będzie miał potężny ból głowy z optymalnym zestawieniem formacji defensywnej. Jedna z przewidzianych do wyjściowej jedenastki piłkarek właśnie najpewniej na dobre się z tej roli wypisała, ale jeśli już się sprawdzać, to tylko z takimi rywalkami i tylko w potencjalnie niesprzyjających okolicznościach. Bo dokładnie na to samo musimy być w pełni przygotowani także na przełomie lipca i sierpnia. A póki co, w podróż do Niemiec udajemy się nie bez strat, ale mimo wszystko w dobrych nastrojach.

swechn

Nadchodzi czas weryfikacji

peter

Mundial w Oceanii będzie najtrudniejszym testem w selekcjonerskiej karierze Gerhardssona (Fot. Getty Images)

Rywalizacja szwedzko-chińska była swego czasu prawdziwym klasykiem piłki reprezentacyjnej. Ten chyba najbardziej pamiętny jej rozdział napisany został dokładnie 32 lata temu, kiedy to na stadionie w Kantonie obie ekipy zmierzyły się w meczu, którego stawką był awans do strefy medalowej mundialu ’91. Piłkarki z Azji dysponowały wówczas najsilniejszą kadrą w całej swojej historii, a jej siłę dopiero co na własnej skórze poczuły między innymi broniące tytułu Norweżki, przegrywając w bezpośrednim starciu 0-4. Chińska maszyna sprawiała wrażenie doskonale naoliwionej i przez fazę grupową rozgrywanego u siebie turnieju przeszła niczym błyskawica, jeszcze mocniej zaostrzając i tak ogromnie już rozbudzone apetyty miejscowych fanów. Ćwierćfinał ze Szwecją miał być jedynie kolejnym przystankiem w drodze po marzenia, bo choć nasza kadra także prezentowała określoną, sportową jakość, to jednak w rywalizacji z gospodyniami imprezy faworytem zdecydowanie nie była. Tymczasem wystarczyło zaledwie 120 sekund, aby Pia Sundhage skutecznie uciszyła trybuny w Kantonie, a gdy te po pierwszym szoku poznawczym trochę doszły do siebie, to rozpoczął się klasyczny one-woman-show w wykonaniu Elisabeth Leidinge. Golkiperka Jitexu postawiła między słupkami szwedzkiej bramki niewidzialny mur, którego tego wieczora nie byłaby w stanie sforsować absolutnie żadna siła, a kolejne pomruki niezadowolenia miejscowych fanów stawały się tak głośne, że słychać było je nawet w Szanghaju i Pekinie. To wszystko jednak nie pomogło i tego właśnie dnia Leidinge stała się pierwszą postacią, która w pojedynkę zatrzymała triumfalny, chiński marsz po złoto i gwiazdkę na reprezentacyjnej koszulce. Co ciekawe, dokładnie tym samym wyczynem osiem lat później popisała się Kristine Lillly, a konkretnie jej głowa, ale to już całkiem inna historia na całkiem inne opowiadanie.

Te nieco nostalgiczne wspominki są o tyle uzasadnione, że znów znajdujemy się przecież w roku mundialowym. Tym razem starcie z reprezentacją Chin będzie miało dla naszych zawodniczek oczywiście inny wymiar i to przynajmniej z dwóch całkowicie oczywistych powodów. Po pierwsze, jest ono jedynie elementem przygotowań do imprezy zasadniczej; po drugie – z chińskiej potęgi na tę chwilę zostały już głównie wspomnienia. I choć kadra prowadzona przez Qingxię Shui (nota bene doskonale pamiętającą niezapomniany wieczór z jesieni ’91) w minionym roku sięgnęła po Puchar Azji, to jednak jej potyczki z zespołami szeroko pojętej czołówki światowej kończyły się ostatnimi czasy głównie spektakularnymi klęskami, ocierającymi się wręcz o kompromitację. Bo wyników pokroju 2-8 z Holandią, czy 0-5 z Brazylią zwyczajnie nie da się nazwać inaczej. Dlatego też dziś, odwrotnie niż nieco ponad trzy dekady temu, to Szwedki przystąpią do rywalizacji z pozycji faworytek, choć nie końcowy rezultat będzie w najbliższy czwartek najważniejszą kwestią. Jasne, miło byłoby rozpocząć nowy rok od efektownego zwycięstwa, ale po raz pierwszy od dawna trafił nam się czas, w którym nie musimy nerwowo liczyć punktów w pogoni za kolejnymi rankingami i rozstawieniami. To daje nam oczywiście pewien komfort, choć gdy tylko przypomnimy sobie, jak prezentuje się kalendarz FIFA na najbliższe miesiące, staje się on mocno ograniczony. Sprawy mają się bowiem tak, że przed ogłoszeniem ostatecznych, 23-osobowych kadr na mundial, reprezentacje spędzą ze sobą zaledwie dziewiętnaście dni. Tyle będzie musiało wystarczyć, aby Peter Gerhardsson wraz ze swoim sztabem znalazł właściwe odpowiedzi na kluczowe pytania, a zakontraktowane zawczasu cztery mecze towarzyskie (dwa w lutym, dwa w kwietniu) będą miały mu w tym pomóc. Choć nie da się ukryć, że szczególnie z perspektywy zawodniczek występujących na co dzień na boiskach Damallsvenskan czy NWSL, terminarz ten jest więcej niż niefortunny.

Jakiekolwiek narzekania nie mają jednak większego sensu, więc po prostu wierzymy w to, iż żaden spośród wspomnianych wcześniej dziewiętnastu dni nie zostanie zmarnowany. Kadra trenera Gerhardssona postawą w chwilach największej próby zapracowała sobie na sporą dozę zaufania i choć w ostatnich miesiącach dało się zauważyć u naszego selekcjonera pewne symptomy zbyt mocnego przyzwyczajenia do nazwisk kojarzących się mu z sukcesem, to jednak niezmiennie liczymy na to, że i tym razem selekcja okaże się właściwa. Mecz przeciwko reprezentacji Chin będzie pierwszą okazją do przetestowania wybranych wariantów, a kolejna – już za nieco ponad tydzień – czeka nas w Duisburgu. I tam poprzeczka pójdzie już znacząco do góry, gdyż formę naszych kadrowiczek sprawdzą coraz bardziej rozpędzone wicemistrzynie Europy i wiceliderki rankingu FIFA, które dopiero co klepnęły na wyjeździe USA. Jeśli jednak mamy się sprawdzać, to najlepiej właśnie na tle takich rywalek, gdyż doskonale wiemy, co czeka nas w ewentualnej fazie pucharowej australijsko-nowozelandzkiego mundialu. I to właśnie tam nadejdzie ostateczny czas weryfikacji, który mocno zdefiniuje nasze spojrzenie nie tylko na kończący się właśnie czteroletni cykl, ale i na całą selekcjonerską kadencję Gerhardssona. Zegar tymczasem niezmiennie pędzi do przodu, a jego licznik wskazuje na dziś 154 dni. Dużo to, czy mało? Okaże się!