Liga Narodów – po kolejce (1-2)

_131218769_gettyimages-1252530564


Wydarzenia tygodnia

Nie tak dawno wspominaliśmy chyba coś o trenerze Jeglertzu i o tym, że obok Olgi Ahtinen i Roberta Vilahamna jest on jedną z trzech najbardziej dotkliwych strat personalnych Damallsvenskan w letnim okienku transferowym. W Danii mogą się jednak cieszyć, bo 51-letni selekcjoner przywitał się z nowymi kibicami w najbardziej spektakularny z możliwych sposobów. Bezdyskusyjne zwycięstwo nad Niemkami na narodowej arenie w Viborgu oraz efektowna i nie pozostawiająca najmniejszych wątpliwości wiktoria na Cardiff City Stadium, a żeby tego było mało indywidualne popisy Pernille Harder oraz Amalie Vangsgaard, które właśnie w ostatnich dniach zdawały się grać najlepszy futbol w karierze dowodzą, że przynajmniej jedna skandynawska nacja zamierza do końca bić się o miejsce w turnieju finałowym inauguracyjnej edycji Ligi Narodów. Bo choć Niemki na papierze niezmiennie pozostają chyba faworytkami do awansu, to jednak po kompromitacji na boiskach Australii znów przyszło im przełknąć niezwykle gorzką pigułkę i wiele wskazuje na to, że zadanie podjęcia skutecznej pogoni za rozpędzonym do maksimum możliwości duńskim dynamitem weźmie na swoje barki już następca Martiny Voss.

Rywalizacja w grupie A1 upłynęła pod znakiem goli w doliczonym czasie gry. Dzięki jednemu z nich Belgia nieoczekiwanie sięgnęła po komplet punktów w rywalizacji z faworyzowaną Holandią, co jest o tyle cenniejsze, że to Pomarańczowe Lwice na początku drugiej połowy otworzyły wynik za sprawą Jill Roord. Trafienia Detruyer oraz Blom odwróciły jednak losy meczu, a mocno podrażniona Holandia cztery dni później naprawdę efektownie (a do tego efektywnie!) odegrała się na wicemistrzyniach świata z Anglii, mocno psując tym samym homecoming Sariny Wiegman. Niemal komplet widzów na stadionie w Utrechcie do ekstazy doprowadziła tym razem Renate Jansen, a my mamy nadzieję, że w Hisingen tę konkretną akcję obejrzano przynajmniej kilka razy i wyciągnięto z niej odpowiednie wnioski. Co ciekawe, Angielki po końcowym gwizdku jak najbardziej słusznie punktowały, że jeden z holenderskich goli nie powinien zostać uznany ze względu na pozycję spaloną, ale ani trochę nie zająknęły się przy tym, że w piątkowym starciu ze Szkocją to one okazały się beneficjentkami sędziowskiej pomyłki. Bo kto wie, jak potoczyłyby się derby Wielkiej Brytanii, gdyby włoska sędzia Maria Ferreri Caputi zdecydowała się podyktować przy stanie 2-1 ewidentnego karnego dla Szkocji.

W grupie C1 na szczycie bez wielkich sensacji, gdyż dwa zwycięstwa do zera pozwoliły Francuzkom w miarę komfortowo rozsiąść się na pożądanym przez wszystkich fotelu dla liderek. Formą błysnęła powracająca po kontuzji Selma Bacha, swoje firmowe zagranie zaprezentowała nam Wendie Renard i przed październikowym dwumeczem z Norwegią w obozie Les Bleues jak najbardziej może (przynajmniej sportowo, bo na innych polach chociażby w Paryżu z szafy znów wypadają nowe brudy) panować spokój i harmonia. Co do Norweżek, to chyba powinniśmy powoli przyzwyczajać się do tego, że piłkarki tej narodowości podziwiać i oklaskiwać będziemy wyłącznie wtedy, gdy występować one będą w koszulkach klubowych. Całkowitej niemocy trawiącej tę kadrę od przynajmniej kilku lat nie sposób logicznie zrozumieć i serio nie zazdrościmy osobie, która podejmie się trudu zaprowadzenia w tym bałaganie nowego porządku. W zdecydowanie bardziej optymistycznych nastrojach czekamy natomiast na rywalizację Portugalii z Austrią, bo gdy po jednej stronie wybiegną na murawę Diana Silva z Kiką Nazareth, a po drugiej Sarah Zadrazil z Eileen Campbell, to jest to gwarancją naprawdę intensywnego widowiska.

O naszej podgrupie (A4) napisaliśmy już chyba wszystko. To właśnie w niej znalazła się najlepsza według stanu na jesień 2023 drużyna świata, a o jej sile w kilka dni po Szwedkach boleśnie przekonały się Szwajcarki. Skończyło się – podobnie jak miesiąc wcześniej na mundialu – na pięciu hiszpańskich golach, a gdyby zaistniała taka konieczność, to radosne strzelanie zapewne trwałoby nadal. Bonmati z Abelleirą w każdym kolejnym meczu niepodzielnie dominują w środku pola, Battle z Carmoną to obecnie najbardziej wartościowy duet wahadłowych, Caldentey i del Castillo nie przez przypadek liderują w Lidze Narodów klasyfikacji asystentek, a do pełni szczęścia tej maszynie brakuje chyba tylko w pełni klasowej golkiperki oraz środkowej napastniczki. Choć i bez tego nie brakuje głosów przyrównujących tegoroczną wersję La Roja do tych najwybitniejszych reprezentacji USA w historii i nie są to bynajmniej opinie pozbawione logiki. Co zaś się tyczy Helwetek, one już dawno nie były w stanie wygrać choćby pojedynczego meczu z solidnym rywalem i jeśli nie przełamią tej niechlubnej serii za miesiąc w Göteborgu, to widmo degradacji do niższej dywizji mocno zajrzy im w oczy. Szczególnie, że cztery dni później do Zurychu zawitają mistrzynie świata, a to bez względu na zawirowania pozaboiskowe oznaczać może jedynie kłopoty.


Grupa A1

a5

a1


Grupa A2

a6

a2


Grupa A3

a7

a3


Grupa A4

a8

a4

Męczarnie pośrodku niczego

itaswe

Elin Rubensson kontra Arianna Caruso, czyli pojedynek liderek drugiej linii obu zespołów (Fot. Getty Images)

Pierwszy, historyczny wyjazd w Lidze Narodów przyszło nam rozegrać… pośrodku niczego. Malownicze miasteczko (choć Amerykanie lub Japończycy raczej nazwaliby je wsią) o nazwie Castel di Sangro położone jest wprawdzie równo sto mil od Rzymu, ale dojazd na Stadio Teofilo Patini okazał się nie lada wyzwaniem logistycznym, którego trudność wzrastała o kilka dodatkowych poziomów, jeśli akurat nie dysponowało się na terenie Italii własnym środkiem transportu. I o ile jesteśmy w stanie wyobrazić sobie, że mieniące się u progu jesieni wspaniałą paletą barw prowincje Abruzji mogą być całkiem rozsądnym wyborem dla osób chcących przynajmniej na chwilę oderwać się od wszechobecnych, wielkomiejskich bodźców i pobyć sam na sam z naturą i własnymi myślami, o tyle jednak do organizacji poważnego, sportowego eventu nawet w najbliższej okolicy bez większego trudu znalazłoby się wiele mniej ekstrawaganckich lokalizacji. Pomimo wspomnianych nieudogodnień, kilkudziesięciu szwedzkich fanów do finałowej destynacji szczęśliwie na czas jednak dotarło, a wśród nich nie zabrakło i takich, którzy od lat mieszkają na Półwyspie Apenińskim, a dzisiejszy mecz był dla nich wspaniałym pretekstem do obejrzenia w akcji swojej narodowej drużyny.

Kadrowiczki Petera Gerhardssona stanęły więc przed niebywałą okazją, aby swoją boiskową postawą dać trochę radości zarówno szwedzkiej diasporze, jak i tym, którzy do Castel di Sangro przybyli po długiej podróży ze Skanii czy Laponii. A czy tę szansę wykorzystały? Cóż, tutaj chyba najbardziej trafną odpowiedzią byłby cytat z niezwykle popularnego wiele lat temu w mediach społecznościowych filmiku: no, tak średnio bym powiedział, tak średnio. To znaczy, jeżeli u kogoś na pierwszym miejscu listy priorytetów było po prostu obejrzenie na żywo zwycięskiego meczu w wykonaniu szwedzkich piłkarek, to taki ktoś z pewnością miał prawo opuszczać stadion w Abruzji w pełni ukontentowany. Tym bardziej, że w cokolwiek niespodziewanym bonusie dostał jeszcze gola zdobytego nie po kolejnym, doprowadzonym do perfekcji stałym fragmencie gry, a po odważnym, indywidualnym rajdzie jednej z naszych skrzydłowych. Końcowy wynik był jednak ze szwedzkiej perspektywy zdecydowanie bardziej satysfakcjonujący niż sama gra, choć trzeba przyznać, że całościowo dzisiejszą potyczkę oglądało się raczej z grymasem niż uśmiechem na ustach, do czego solidarnie przyczyniły się oba zespoły. Co jednak może dziwić, to nie słynące z ostrej i ocierającej się momentami o brutalność gry gospodynie były tego popołudnia głównymi winowajczyniami tego, że mecz w wielu fragmentach był po prostu szarpany i trudno było odnaleźć w nim jakikolwiek rytm. Pod koniec pierwszej części gry sucha statystyka jednoznacznie pokazywała, że to Szwedki faulowały… sześć razy częściej, a mocne ataki Liny Hurtig oraz Nathalie Björn na nogi włoskich piłkarek prawdopodobnie zasługiwały na jeszcze bardziej jednoznaczną reakcję macedońskiej sędzi. Ta ostatnia też nie potrafiła jednak całkowicie zapanować nad boiskowymi emocjami, a zadania nie ułatwiała jej chociażby bez przerwy kontestująca jej decyzje Kosovare Asllani. Gwiazda Milanu momentami sprawiała zresztą wrażenie zawodniczki, która najchętniej sama wzięłaby do ręki gwizdek i nawet jeśli nie kwestionujemy, że być może nie poradziłaby sobie w tej roli wyraźnie gorzej od pani Iwany Projkowskiej, to jednak dla dobra wszystkich nie będziemy może tego sprawdzać.

Wróćmy jednak do spraw czysto sportowych, bo piłkarskich emocji na murawie Stadio Teofilo Patini było tyle, że spokojnie streścimy je wszystkie w jednym, wcale nie przesadnie rozbudowanym akapicie. Zacznijmy może od jedynej tego dnia akcji bramkowej, która to wydarzyła się nam już w 14. minucie. Właśnie wtedy na wysokości koła środkowego piłkę przyjęła Lina Hurtig i z braku innych, ciekawszych opcji postanowiła nieco wspomnianą futbolówkę podprowadzić. I tak sobie biegła, biegła, dalej biegła, znalazła się już w polu karnym, a żadnej z Włoszek ani przez moment nie przeszło przez myśl, że może wcale nie najgłupszą opcją byłoby wywarcie na zawodniczkę Arsenalu jakiejkolwiek presji. Choć z drugiej strony, być może w szaleństwie tym była jednak jakaś pokrętna metoda, bo gdy już w ostatniej chwili na interwencję zdecydowała się Manuela Giugliano, to uczyniła to tak niefartownie, że wyszedł jej z tego niemal idealny pass do Johanny Kaneryd, która takiego prezentu zmarnować absolutnie nie mogła. Poza tą okazją, Szwedki w pierwszej połowie zaprezentowały nam jeszcze minimalnie niecelny strzał głową Stiny Blackstenius, a po przerwie czujność w bramce Laury Giuliani przytłumionym uderzeniem z dystansu przetestowała Kosovare Asllani. I nie licząc nabijanych do pewnego momentu rzutów rożnych (z których tym razem wynikało zadziwiająco niewiele) – to by było w zasadzie na tyle. Gdyby szukać na siłę jakichś plusów, to w początkowej fazie spotkania podobać się mogła płynna wymiana piłki w trójkącie Björn – Angeldal – Kaneryd, dzięki czemu prawe skrzydło funkcjonowało nam do pewnego momentu całkiem znośnie. Po przerwie wyróżniający się wcześniej tercet znajomych z rocznika ’97 gasł nam jednak w oczach, dopasowując się niejako poziomem do swoich koleżanek na placu gry i było to niestety równanie w dół. Zapytacie się więc, co zaproponowały wobec takiego obrotu sprawy Włoszki? Ano jeden celny strzał na przestrzeni ponad stu minut gry, który zresztą żadnym sposobem nie mógł sprawić jakichkolwiek trudności golkiperce klasy Jennifer Falk. Oddajmy jednak sprawiedliwość, że w samej końcówce Azzurre mocno przycisnęły i zarówno przy strzale w słupek Lucii Di Guglielmo, jak i przy główce rezerwowej Cristiany Girelli jednoznacznie dopisało nam szczęście. Potem jeszcze kilka wrzutek na aferę w szwedzką szesnastkę, seria fauli i żółtych kartek, ratowanie skromnego prowadzenia rozpaczliwymi zmianami taktycznymi w piątej minucie doliczonego czasu gry i wreszcie sędzia Projkowska uznała, że wystarczy. Tym jednym gwizdkiem rozjemczyni z Bałkanów zrobiła zresztą niemałą przysługę wszystkim z wyjątkiem Andrei Soncina i jego podopiecznych, ale ewentualne pretensje Włoszki mogą dziś mieć tylko i wyłącznie do siebie. Bo choć obiektywnie na porażkę pewnie nie zasłużyły, to jednak nie zrobiły też wystarczająco dużo, abyśmy mogli z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że końcowy wynik jest z ich perspektywy rażąco niesprawiedliwy. Tak, bezbramkowy remis pasowałby tu lepiej, ale przecież nikt nie kazał kapitance Romy podawać do Kaneryd. A futbol, co wiemy nie od dziś, to przede wszystkim gra błędów.

itaswe

Blisko, lecz bardzo daleko

contentmedium

Gol Mariony Caldentey zapewnił zwycięstwo mistrzyniom świata (Fot. Bildbyrån)

Miesiąc temu na rozstrzygnięcie musieliśmy poczekać do 90. minuty, dziś cała zabawa trwała jeszcze o sześć minut dłużej, ale ostatecznie mistrzynie świata znów okazały się o jedno trafienie lepsze od liderek rankingu FIFA, dzięki czemu objęły zresztą w owym rankingu wirtualne przodownictwo. I patrząc zupełnie obiektywnie bardzo dobrze się stało, gdyż chyba nikt nie ma najmniejszych wątpliwości, że to w Hiszpanii gra się teraz najpiękniejszy i po prostu najlepszy na świecie futbol, a nazwiska Battle, Abelleiry, czy Bonmati mogą na długie lata zdominować piłkarski dyskurs. I stan ten trwać będzie aż do momentu, gdy ktoś wreszcie znajdzie na styl prezentowany przez La Roja skuteczną odpowiedź, ale podopieczne Petera Gerhardssona na murawie Gamla Ullevi ani przez moment nie były tego bliskie.

Z wielkim zdziwieniem przeczytałem kilka pomeczowych komentarzy, że oto za nami potyczka dwóch równorzędnych rywali, bo z perspektywy trybun stadionu w Göteborgu obserwowaliśmy spotkanie toczone niemal bez przerwy pod absolutne dyktando Hiszpanek. I jeśli byli tacy, którzy liczyli, że mistrzyniom świata w zaprezentowaniu iście królewskiej dyspozycji przeszkodzą nieprzespane noce, czy zbyt mała liczba jednostek treningowych, to życzenia te szybko trzeba było odłożyć na półkę z napisem soccer fiction. Zawodniczki z Półwyspu Iberyjskiego ewidentnie przyjechały bowiem do Skandynawii w jasnym celu i od pierwszej minuty konsekwentnie dążyły do jego realizacji. Gospodynie również miały swoje lepsze chwile, ale jednak utrzymujący się w zasadzie do końcowego gwizdka na styku wynik mocno zaciemnia nam rzeczywisty obraz dzisiejszego meczu. Bo gdybyśmy spojrzeli na niego nieco bardziej z dystansu, to możemy wyodrębnić w nim fazy całkowitej dominacji gościń oraz momenty trochę bardziej chaotycznej gry z obu stron, w których to Szwedkom również udawało się cokolwiek wykreować. Piłkarkom Gerhardssona należy się rzecz jasna szacunek, że nawet pomimo tak znaczącej przewagi rywalek w większości elementów futbolowego rzemiosła, potrafiły tak długo realnie utrzymać się w grze, ale pobieżny rzut oka na dowolną statystykę nie pozostawia wątpliwości co do tego, kto na trzy punkty zapracował sobie dziś zdecydowanie bardziej.

Po szwedzkiej stronie bardzo przyzwoicie zaprezentowała się w ofensywie zastępująca kontuzjowaną Fridolinę Rolfö Lina Hurtig, która zresztą trochę z niczego doprowadziła w 82. minucie do remisu 2-2. Skrzydłowa Arsenalu przytomnie podłączyła się do akcji i nawet jeśli miała trochę szczęścia w tym, że po zablokowanym strzale Stiny Blackstenius futbolówka znalazła się akurat pod jej nogami, to jednak nie da się zaprzeczyć, że w tej konkretnej sytuacji wydatnie sobie pomogła. Raz jeszcze zafunkcjonowały także doprowadzone do perfekcji stałe fragmenty gry, gdyż wynik spotkania Magdalena Eriksson otworzyła właśnie po dośrodkowaniu Kosovare Asllani z narożnika boiska. Problem jednak w tym, że o ile Hiszpanki co i raz wrzucały futbolówkę w szwedzką szesnastkę, o tyle nasze piłkarki na przestrzeni całego meczu wywalczyły sobie jedynie dwa rzuty rożne. A zagrania ze stojącej piłki oraz szybkie kontrataki są zdecydowanie najlepszą bronią przeciwko zespołowi, który lubi zabrać przeciwnikowi piłkę i jej nie oddawać. Na konstruowanie gry pozycyjnej przeciwko Hiszpanii nie bardzo jest sens liczyć, o czym szczególnie boleśnie przekonywaliśmy się we fragmentach, w których rywalki bez większego wysiłku potrafiły wykręcić 75% posiadania. Choć i szybkie akcje, szczególnie z wykorzystaniem niesamowicie dynamicznych skrzydłowych, także nie są bynajmniej zawodniczkom La Roja obce.

Tak, Zecira Musovic popełniła przy golu na 1-1 kardynalny błąd i był to dla niej kolejny zawalony mecz z rzędu, bo przecież nie tak dawno w sparingu Chelsea z Romą była zdecydowanie najgorszą piłkarką na boisku. Tyle tylko, że bramkarka ta absolutnie nie jest aż tak słaba, jak wskazywałoby na to zachowanie przy puszczonych golach Carmony (w półfinale MŚ), czy del Castillo (dziś). Oczywiście, nie jest również ani trochę tak wybitna, jak jej występ przeciwko USA, a nominacja FIFA do tytułu najlepszej golkiperki roku 2023 właśnie dla Musovic zdaje się być mało zabawnym żartem, ale wciąż mamy do czynienia z piłkarką o niemałym potencjale, której występy w reprezentacyjnej koszulce prawdopodobnie przyniosą nam jeszcze wiele radości. Rzecz jasna pod warunkiem zdecydowanie większej stabilizacji formy oraz wygrania wewnętrznej rywalizacji z Emmą Holmgren, która także chętnie założyłaby wreszcie bluzę z cyfrą jeden na plecach. Szwedzki sztab powinien jednak niezwłocznie kilka kwestii przemyśleć, bo jeśli piłkarską rzeczywistość odmierzamy mundialami, to otwarcie nowego cyklu przyniosło nam wiele alarmowych lampek, wśród których sama porażka z Hiszpanią niepokoi chyba najmniej. Bo jeśli pierwszą decyzją Gerhardssona jest wystawienie dokładnie tej samej grupy wiernych żołnierek, które rzetelnie służyły jego strategiom (a przy okazji całej szwedzkiej piłce) przez cztery ostatnie lata, a pomysłem numer dwa jest ratowanie wyniku 33-letnią Jakobsson oraz 36-letnią Sembrant (obie znajdują się już raczej po tamtej stronie rzeki), to parę pytań samoistnie ciśnie się tu na usta. Czy właśnie tak będzie wyglądał pomysł na EURO ’25 oraz eliminacje MŚ ’27? Jeśli tak, to w tę nieco bardziej odległą przyszłość możemy chyba spoglądać z narastającym niepokojem i ewentualne klepnięcie w październiku Szwajcarii i Włoch niewiele tu zmieni. Pozostaje jednak trzymać się nadziei, że osoby decyzyjne w naszej kadrze mają do zaproponowania cokolwiek poza planem A i gorąco liczymy na to, że upewni nas w tym jeszcze tegoroczna faza grupowa Ligi Narodów. Dziś pozostaje jednak pogratulować Hiszpankom w pełni zasłużonego zwycięstwa i życzyć powodzenia w dalszej walce o niezwykle ambitne cele zarówno na murawie, jak i poza nią.

sweesp

Drużyna miesiąca – wrzesień

Bramkarka

team1

Jeśli istnieje jedna osoba, która podczas długiej, zimowej przerwy będzie nawiedzać wszystkich sympatyków Djurgården podczas nocnych koszmarów, to bez wątpienia jest nią właśnie fińska golkiperka. Bezapelacyjna bohaterka majowych derbów okazała się postacią absolutnie pierwszoplanową także podczas tych wrześniowych i to w ogromnym stopniu dzięki jej postawie piłkarki Bajen potwierdziły swoją supremację na futbolowej mapie szwedzkiej stolicy. Sezon 2023 to póki co zdecydowanie najlepszy okres w całej karierze 28-letniej Tamminen, a trzecia już nominacja do jedenastki miesiąca jest najlepszym tego dowodem. Fani z Södermalm z pewnością nie mieliby jednak nic przeciwko, aby podobny stan rzeczy utrzymał się przynajmniej do końca października, bo to oznaczałoby, że w Hammarby mogliby powoli szykować się na coś, czego w tym klubie nie przeżywali już od 38 lat.

Obrończynie

team2

Zerowe konto strat nowych liderek Damallsvenskan to także zasługa stoperki Simone Boye. Doświadczona Dunka była najlepsza na boisku w niezwykle istotnym meczu przeciwko Växjö, a w kolejnych potyczkach bezbłędnie dyrygowała poczynaniami defensywy Zielono-Białych. Spektakularny powrót do Damallsvenskan zaliczyła także Beata Kollmats, która tego lata zamieniła włoską Romę na Djurgården i z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że była to bardzo dobra decyzja. Świetny start w nowych barwach był również udziałem Katariiny Kosoli, bo choć Häcken przez cały wrzesień głównie rozczarowywał, to akurat do byłej zawodniczki Örebro można mieć o to zdecydowanie najmniejsze pretensje. Stabilnie zarówno w ofensywie, jak i w defensywie prezentowała się mocno niedoceniana Irma Cajlakovic, która z beniaminkiem z Norrköping przeszła drogę od trzeciej ligi do ekstraklasy i na poziomie tej ostatniej wciąż potrafi zachwycać. A przecież między innymi dla takich właśnie historii wszyscy kiedyś zakochaliśmy się w futbolu.

Pomocniczki

team3

W Rosengård już wiedzą, że obecna kampania będzie dla utytułowanego klubu z Malmö najgorszą od ponad trzydziestu lat, ale szlachectwo jednak do czegoś zobowiązuje i nawet wobec takich problemów z Brommą u siebie przegrywać zwyczajnie nie wypada. Brakowało jednak bardzo niewiele, a ekipa ze stolicy Skanii skutecznie skompromitowałaby się na całej linii. Właśnie wtedy na scenę wkroczyła jednak Sofie Bredgaard, która tydzień wcześniej dała kapitalną zmianę w starciu z Häcken i niemal w pojedynkę poniosła swój zespół do zwycięstwa. Bezcenne punkty zapewniła swojej nowej ekipie również Jenny Danielsson, która podczas rocznego epizodu w Szkocji ewidentnie nie straciła nic ze swoich boiskowych atutów i można zakładać, że w Örebro mają na najbliższy czas spokój z obsadą pozycji numer dziesięć. Od wygranej do wygranej kroczy w ostatnich tygodniach Vittsjö, ale tak wspaniała seria nigdy nie stałaby się faktem gdyby nie cztery asysty Sary Stratigakis w trzech wrześniowych meczach. 24-letnia Kanadyjka po mundialowej przerwie wróciła do wyjściowej jedenastki klubu z północy Skanii i zadbała o to, aby był to powrót, którego nie przeoczymy.

Napastniczki

team4

Wrzesień 2023 przyniósł wiele indywidualnych popisów, ale nie ma chyba najmniejszych wątpliwości, że tytuł Piłkarki Miesiąca powinien powędrować w ręce Anam Imo. 22-latka z Nigerii była najbardziej wartościową zawodniczką Piteå w każdym ze spotkań i nie zaryzykujemy wiele stwierdzeniem, że to przede wszystkim ona utrzymuje rewelacyjną ekipę z Norrbotten w medalowym wyścigu. Wielkie słowa uznania skierować możemy pod adresem Stinalisy Johansson, która najpierw niezwykle efektownym trafieniem pogrążyła wciąż mierzący wysoko Kristianstad, a następnie była głównym motorem napędowym ofensywy Djurgården w zwycięskiej batalii nad Häcken. A coś mówi nam, że skrzydła Johansson – Bergström jeszcze tej jesieni wiele razy dadzą się we znaki ligowym rywalkom. Islandka Hlin Eiriksdottir stała się centralną postacią pierwszej linii Kristianstad po odejściu Evelyne Viens i póki co wymiana ta wychodzi Pomarańczowym na duży plus, a sama zainteresowana każdy z wrześniowych meczów kończyła z konkretnymi liczbami przy swoim nazwisku.


september

Anna Tamminen (Hammarby) – Irma Cajlakovic (Norrköping), Simone Boye (Hammarby), Beata Kollmats (Djurgården), Katariina Kosola (Häcken) – Sarah Stratigakis (Vittsjö), Sofie Bredgaard (Rosengård) – Hlin Eiriksdottir (Kristianstad), Jenny Danielsson (Örebro), Stinalisa Johansson (Djurgården) – Anam Imo (Piteå)

Osy znów nie użądliły

jonasekstromer

Radość Hayley Dowd dziwić nie może – Djurgården po raz drugi w tym sezonie lepszy od Häcken (Fot. Jonas Ekströmer)

Kilka tygodni temu mogło się wydawać, że tegoroczny, mistrzowski wyścig piłkarki z Hisingen przegrać mogą jedynie same ze sobą, ale wystarczyły trzy jesienne kolejki, aby optyka w tej kwestii zmieniła nam się o mniej więcej sto osiemdziesiąt stopni. Inna sprawa, że akurat podopieczne Maka Adama Linda rzeczywiście postarały się o to, aby swoją sytuację mocno skomplikować, bo trzech z rzędu meczów solidarnie zagranych na zero z przodu tak do końca nie tłumaczą ani kontuzje liderek formacji ofensywnej (Larsen, Larisey), ani brak boiskowego szczęścia, które po mundialowej przerwie ewidentnie nie sprzyja zawodniczkom z Bravida Areny. Przed tygodniem obramowanie bramki Rosengård obijała Elin Rubensson, dziś milimetrów do szczęścia zabrakło Rosie Kafaji i możemy domyślać się, iż odbiór wrześniowych, ligowych bojów byłby w obozie Häcken zgoła odmienny, gdyby przynajmniej jedna z tych sytuacji zakończyła się golem. Z drugiej jednak strony, nie ma chyba przypadku w tym, że najlepszą i najbardziej aktywną zawodniczką ekipy z Hisingen jest w ostatnich tygodniach sprowadzona do klubu latem Katariina Kosola, a coraz więcej papierowych liderek boiskowe niepowodzenia przekłada na zupełnie niepotrzebną frustrację, której apogeum zostało osiągnięte podczas finałowego kwadransa dzisiejszej potyczki na Grimsta IP. Sędzia Maral Mirzai sypała upomnieniami dla gościń jak z rękawa, a nad sytuacją nie zdawała się panować ani żadna z piłkarek, ani którykolwiek z członków sztabu szkoleniowego Häcken. I trudno oprzeć się wrażeniu, że przerwa reprezentacyjna tym razem nadeszła w idealnym dla Os momencie. Zdecydowanie odmienne nastroje dominują za to w Djurgården, które wraz z przyjściem Beaty Kollmats, Therese Åsland i trenera Marcelo Fernandeza ewidentnie złapało drugie, piłkarskie życie. Nie sposób wskazać, który z elementów tej układanki okazał się tym najbardziej kluczowym, ale Duma Sztokholmu wreszcie zaczęła grać na miarę swojego przydomka, a mecze tego zespołu znów ogląda się z niekłamaną przyjemnością. W niedawnej zapowiedzi wspominaliśmy, że Djurgården nie był zespołem gorszym ani od Kristianstad, ani od Hammarby, choć żadnego z tych spotkań nie udało się podopiecznym Fernandeza zakończyć zwycięsko. Dziś okazało się jednak, że do trzech razy sztuka i choć Häcken jak najbardziej ma swoje problemy, to ani trochę nie powinniśmy umniejszać sztokholmiankom, które przeciwko byłym już liderkom Damallsvenskan rozegrały kolejne solidne zawody i tym razem potrafiły rozstrzygnąć je na swoją korzyść. Stinalisa Johansson oraz Alice Bergström znów brylowały na skrzydłach, a autorką jedynego gola okazała się rezerwowa dziś Hayley Dowd, która skwapliwie skorzystała z prezentu od Josefine Rybrink i na raty pokonała Jennifer Falk.

Potknięcie Häcken wykorzystała grupa pościgowa, choć niektórym drużynom z czołówki wcale nie przyszło to łatwo. Do tego grona z pewnością zaliczyć możemy Linköping, bo nawet jeśli 3-0 na tablicy wyników wygląda całkiem okazale, to jeszcze na dwadzieścia minut przed końcem dzielnie i pomysłowo broniące się Örebro miało pełne prawo liczyć na wywiezienie z Östergötland korzystnego rezultatu. Kompletów punkt w dużej części kolejny już raz załatwiły LFC japońskie gwiazdy w osobach Saori Takarady i Yuki Momiki, którym jednak dzielnie sekundowały także… przeciwniczki z Närke. Mowa tu przede wszystkim o stoperce Hannie Davison (zagranie ręką we własnym polu karnym) oraz napastniczce Ronji Karlsson Törnborg (czerwona kartka wkrótce po wejściu na boisko), bo te sytuacje zdecydowanie ułatwiły gospodyniom pogoń za korzystnym wynikiem. Bez większych turbulencji z niżej notowanymi rywalkami poradziło sobie Piteå, choć i na LF Arenie na moment zrobiło się gorąco, gdy dosłownie w kilka minut z pozornie bezpiecznego 3-0 zrobiło się 3-2. Wtedy jednak sprawy w swoje ręce wzięła najlepsza piłkarka września Anam Imo, a nigeryjska snajperka jest aktualnie w takiej dyspozycji, że w zaledwie kilkadziesiąt sekund skutecznie pozbawiła beniaminka z Växjö jakichkolwiek złudzeń na sprawienie niespodzianki. Z kronikarskiego obowiązku odnotujmy ponadto kolejnego gola Tuvy Skoog w roli super-rezerwowej w talii trenera Stellana Carlssona. Nowymi liderkami Damallsvenskan zostały jednak piłkarki Hammarby, którym nawet nieobecność w składzie kilku dotychczasowych liderek i debiut czternastoletniej Ellie Junetoft nie przeszkodziły w odniesieniu efektownego, czterobramkowego zwycięstwa w Kalmarze. Prawdziwą siłę jesiennej wersji Bajen poznamy jednak dopiero w październiku, kiedy to klub z Södermalm czekają cztery niełatwe finały z rzędu.

Po zwycięstwa sięgnęły w miniony weekend wszystkie zespoły ze Skanii, choć żaden z nich nie uczynił tego w stylu jakkolwiek przekonującym. Rosengård wreszcie trafił do siatki rywalek, ale zanim to uczynił, to do 72. minuty przegrywał na własnym terenie z desperacką broniącą się przed spadkiem Brommą. Od całkowitej kompromitacji trzynastokrotne mistrzynie Szwecji uratowała kapitalna dyspozycja Sofie Bredgaard, a także odpowiednio dostawiająca głowę Gudrun Arnardottir, ale duet trenerski Cederström – Kjetselberg niewątpliwie wciąż ma o czym myśleć. Na stadionie w Uppsali podtrzymana została zwycięska seria Vittsjö, choć ostatecznie uratował ją nieco szczęśliwy gol w doliczonym czasie gry. Na listę strzelczyń wpisała się wówczas rezerwowa Moa Karlsson, ale trafienie na 2-1 nie padłoby gdyby nie kolejny tej jesieni błysk geniuszu Sary Stratigakis i fatalne zachowanie Milli-Maj Majasaari, która w niedzielne popołudnie wyraźnie nie miała najlepszego dnia. Pół godziny wcześniej od pleców fińskiej golkiperki nieszczęśliwie odbiła się bowiem futbolówka, którą na poprzeczkę skierowała fenomenalnym strzałem z dystansu Katrina Gorry. Jeden gol przesądził również o triumfie Kristianstad nad beniaminkiem z Norrköping, a ligowy wieczór z golem i asystą na koncie zamknęła młodzieżowa reprezentantka Islandii Hlin Eiriksdottir.


Komplet wyników:


Statystyki indywidualne:


Statystyki drużynowe:


Przejściowa tabela:

dam2