Bardzo Pewnie

BP_01-NollEttFirande-848x400

Piłkarki ze stolicy zaskakująco łatwo odprawiły w barażu Uppsalę (Fot. Erik Bjemulf)

Piłkarski kalendarz ułożył się nam tak, że ostatnimi akordami roku w szwedzkiej piłce klubowej miały być występy Rosengård w fazie grupowej Ligi Mistrzyń, a także barażowy dwumecz o prawo gry na poziomie Damallsvenskan w sezonie 2023. I trzeba przyznać, że perspektywa rywalizacji Brommy z Uppsalą z perspektywy neutralnego widza zapowiadała się naprawdę interesująco. Oczywiście, nikt pozostający przy zdrowych zmysłach nie liczył tu na wyrafinowany pokaz pierwszoligowej piłki, ale jednak mogliśmy przynajmniej spodziewać się 180 minut bezwzględnej rywalizacji o każdy milimetr boiska, z której każda ze stron może wyjść zwycięsko. Co więcej, nie brakowało całkiem logicznych argumentów przemawiających za tym, że to drugoligowiec przystąpi do tego starcia z pozycji minimalnego faworyta, bo przecież w kadrze Brommy próżno szukać zawodniczek tak kreatywnych jak Hiszpanka Rosa Herreros, czy tak skutecznych i efektywnych jak amerykańska snajperka Nicole Robertson. Atutem sztokholmianek miała być natomiast defensywa, bo nawet jeśli Shannon Woeller i Vaila Barsley zdecydowanie znajdują się już na etapie post-prime, to na tle przeciwniczek z Elitettan ich spokój i doświadczenie jak najbardziej wciąż stanowią wartość dodaną. A i boczne defensorki w osobach solidnej Wilmy Wärulf oraz byłej reprezentantki Rosji Aleksandry Łobanowej również miały odegrać niemałą rolę w tym, aby w najważniejszym dwumeczu jesieni zadbać o upragnione zero po stronie strat.

Miało być zatem ciekawie i emocjonująco, ale z zapowiadanego starcia kreatywnej ofensywy ze zbilansowaną defensywą w praktyce nie wyszło nic. Piłkarki ze Sztokholmu wyszły na murawę stadionu w Uppsali jak po swoje i to one, pomimo faktu gry na wyjeździe, całkowicie zdominowały pierwszy mecz serii. Aż dziw bierze, że kwestii pozostania w najwyższej klasie rozgrywkowej nie udało im się załatwić już wtedy, ale jakimś dziwnym zrządzeniem losu futbolówka ani myślała wpadać wówczas do siatki gospodyń. Kto wie, być może zabrakło im właśnie nieco większej jakości z przodu, ale o poprawę humoru w obozie Brommy skutecznie zadbała Linnéa Selberg, gdyż to właśnie gol samobójczy jej autorstwa pozwolił zawodniczkom ze stolicy przystąpić do rewanżu przynajmniej ze skromną zaliczką. Przed rozpoczęciem rywalizacji na Grimsta IP piłkarki z Uppsali odgrażały się wprawdzie, że nie wszystko jeszcze stracone, a poprzedni weekend był tylko i wyłącznie mało przyjemną wpadką, ale wystarczyło osiem minut gry, aby te odważne zapowiedzi zostały w sposób niezwykle bolesny skonfrontowane z rzeczywistością. Strzegąca dostępu do bramki Uppsali Caroline Forsgren najpierw przepuściła do siatki niegroźny strzał Alice Ahlberg z rzutu wolnego, a następnie w sposób całkowicie niewytłumaczalny przegrała górną piłkę z Mathildą Johansson Prakt i w zasadzie można było się rozejść. A przesadnego tłoku przy bramkach i tak by nie było, bo patrząc po frekwencji, kwestia pozostania w najwyższej klasie rozgrywkowej ewidentnie kibiców z zachodnich przedmieść Sztokholmu nie grzała. Podobnie zresztą jak perspektywa awansu do Damallsvenskan fanów Uppsali, choć ci ostatni mogą przynajmniej powiedzieć, że przeczucie ich specjalnie nie myliło, a przynajmniej udało się zaoszczędzić nieco czasu, pieniędzy i nerwów.

Tym samym poznaliśmy już pełny skład Damallsvenskan na sezon 2023. Mając jednak na uwadze, jak bezradna na tle pierwszoligowego dostarczyciela punktów okazała się czołowa siła Elitettan, raz jeszcze możemy głośno zastanowić się nad sensem ubiegłorocznej reformy rozgrywek, a w zasadzie jego brakiem. To wszystko powinno jednak stanowić niezwykle cenną lekcję dla włodarzy klubów z Växjö oraz Norrköping, których już za chwilę czeka niezwykle intensywna zima i kluczowe okienko transferowe. Bo to właśnie od niego w zdecydowanie największym stopniu może zależeć, czy beniaminkowie już na starcie zostaną skazani na egzystencję w dolnych rejonach tabeli, czy może uda im się pokusić o coś więcej. Dla dobra szwedzkiej piłki zdecydowanie preferowalibyśmy opcję numer dwa i choć póki co wydaje się ona znacznie mniej realna, to mocno trzymamy za nią kciuki, bo solidna i możliwie wyrównana liga jest wspólnym interesem nas wszystkich, bez względu na prywatne sympatie i antypatie. Tak, czy inaczej, piłkarkom z Brommy gratulujemy oczywiście utrzymania i życzymy, aby kolejny sezon również w ich wykonaniu okazał się zdecydowanie lepszym od tego, który właśnie udało się naprawdę miłym akcentem zakończyć.

Na dnie Europy

cloe

Gol Cloe Lacasse szybko pozbawił złudzeń kibiców z Malmö (Fot. SL Benfica)

Gdy nieco ponad dwanaście miesięcy temu ówczesne mistrzynie Szwecji udały się w podróż na przedmieścia portugalskiej stolicy, udało im się przywieźć stamtąd skromną wygraną po golu Elin Rubensson z rzutu karnego. Od tamtych wydarzeń upłynął rok i historia na kameralnym stadionie w Seixal do pewnego stopnia się powtórzyła. Losy rywalizacji o bezcenne punkty w fazie grupowej Ligi Mistrzyń ponownie rozstrzygnęło bowiem jedno trafienie, choć tym razem nie było ono autorstwa żadnej z piłkarek gości. Na listę strzelczyń wpisała się za to Kanadyjka Cloe Lacasse, biorąc w swoje ręce sprawy po prostopadłym, choć trochę przypadkowym zagraniu Catariny Amado. Wykończenie akcji było już jednak absolutnie najwyższej próby i tutaj o żadnym szczęściu nie było już mowy. 29-letnia napastniczka najpierw bez większych problemów poradziła sobie z Bianką Schmidt, następnie ośmieszyła próbującą ratować sytuację Gudrun Arnardottir i spokojnym strzałem przy dalszym słupku wyprowadziła swój zespół na prowadzenie. A że – jak już ustaliliśmy – więcej goli tego wieczora nie padło, to Benfica sięgnęła w dzisiejszej rywalizacji po pełną pulę. I choć nie zagrała wcale wielkiego meczu, to na rywalki z Damallsvenskan taka gra w zupełności wystarczyła i nie mamy prawa mówić tu o jakimkolwiek niedosycie. I to jest chyba w tym wszystkim najbardziej przygnębiające.

Opisana powyżej bramkowa akcja miała miejsce w 23. minucie i trzeba przyznać, że do tego momentu gra Rosengård wyglądała naprawdę nieźle. Nie byliśmy oczywiście świadkami żadnej dominacji ze strony mistrzyń Szwecji, ale jednak dynamiczne, ofensywne próby Sofie Bredgaard i Olivii Schough dawały się lizbońskiej defensywie mocno we znaki. Nie brakowało także stałych fragmentów gry, choć w ich przypadku ilość niestety nijak nie przekładała się na jakość. I był to swego rodzaju problem, gdyż właśnie ten aspekt piłkarskiego rzemiosła miał być niezwykle istotnym punktem planu nakreślonego przez Renée Slegers. Holenderska trenerka mogła rzecz jasna żałować, że z powodu kontuzji w Lizbonie nieobecne były Emma Berglund oraz Rebecca Knaak, gdyż to właśnie ta dwójka w zdecydowanie największym stopniu odpowiadała za finalizację dośrodkowań ze stojącej piłki na boiskach ligowych, ale byłoby to usprawiedliwienie cokolwiek tanie. Bo jeśli aspirujemy do tego, aby podejmować rywalizację na poziomie fazy grupowej Ligi Mistrzyń, to nie mamy prawa opierać swojej gry na pojedynczych schematach i pojedynczych wykonawczyniach. A piłkarkom z Malmö ewidentnie zabrakło dziś pomysłu i sportowej jakości. I właśnie o to, a także o kompletnie niewytłumaczalną zapaść bezpośrednio po straconym golu, możemy mieć do nich największe pretensje. Bo prawda wygląda tak, że gdyby Benfice faktycznie dopisywało tego wieczora szczęście, to na przerwę mistrzynie Portugalii schodziłyby już z trzybramkową zaliczką i byłby to niestety rezultat tyle wstydliwy, co zasłużony.

Początek drugiej połowy nie przyniósł niestety zmiany na lepsze, w związku z czym trenerka Slegers musiała szybko reagować. Dobrym posunięciem okazało się na pewno ściągnięcie z placu gry elektrycznej Bianki Schmidt przy jednoczesnym przesunięciu Jessiki Wik na środek defensywy. Była reprezentantka Szwecji nie jest oczywiście przyzwyczajona do występów w roli stoperki, ale pomimo tego jej współpraca z Arnardottir pozwoliła zawodniczkom ze Skanii uspokoić grę w tym newralgicznym sektorze boiska. A było to o tyle istotne, że gospodynie ani myślały zwalniać tempa, z czym całkowicie nieprzygotowane do takiej intensywności mistrzynie Damallsvenskan w ogóle sobie nie radziły. A my raz jeszcze przekonaliśmy się, że kopiąc na co dzień z Kalmarem i AIK, do rywalizacji na choćby przeciętnym, europejskim poziomie się nie przygotujesz. Rosengård względną kontrolę nad wydarzeniami uzyskał dopiero w ostatnim kwadransie, kiedy na pierwszy plan zaczęły wysuwać się aspekty czysto motoryczne. W przeciwieństwie do meczu przeciwko Brann, tym razem jednak nie udało się przekuć tego na wyrównującego gola, choć pokusić o niego mogła się chociażby rezerwowa Karin Lundin. Skoro jednak zarówno ona, jak i nieco wcześniej Loreta Kullashi, potykały się na tak prostych elementach jak kierunkowe przyjęcie piłki, to o żadnym cudownym powrocie nie mogło być jednak mowy. A w doliczonym czasie gry Benfica raz jeszcze przycisnęła, zupełnie jakby chciała bez wątpliwości udowodnić komu należały się w tym starciu trzy punkty. Choć co do tego ostatniego, nikt nie miał chyba żadnych wątpliwości.

Terminarz ułożył się tak, że swój najważniejszy w tegorocznej Lidze Mistrzyń mecz piłkarki Rosengård rozegrają już 7. grudnia, kiedy to na stadion w Malmö zawita właśnie Benfica. Zwycięstwo różnicą przynajmniej dwóch goli powinno zagwarantować mistrzyniom Szwecji trzecie miejsce w grupie, a jakakolwiek wygrana najpewniej oznaczać będzie trzy miejsca dla Damallsvenskan w eliminacjach Lig Mistrzyń 2024/25. Stawka spotkania będzie więc nader wysoka i choć po dzisiejszej, iberyjskiej lekcji nastroje u nas raczej minorowe, to pamiętajmy, że za dwa tygodnie czeka nas całkiem inny mecz o – miejmy nadzieję – kompletnie różnym przebiegu. Szwedzkie kluby swego czasu wielokrotnie udowadniały, że akurat rewanże to zdecydowanie ich domena i naprawdę miło byłoby do tej tradycji nawiązać, bo w przeciwnym razie czekać nas mogą niezwykle trudne lata. A takiego scenariusza bardzo przecież nie chcemy.

03

Geografia ustawia puchar

contentmedium

Reorganizacja zmagań o Puchar Szwecji miała nieść za sobą dwa nadrzędne cele. Pierwszym z nich było stworzenie klubom Damallsvenskan i Elitettan platformy do wcześniejszego wejścia w sezon i tutaj perspektywa rozgrywania przynajmniej trzech meczów o punkty na przełomie lutego i marca jak najbardziej zdaje egzamin. Drugim, nie mniej istotnym, miało być podniesienie prestiżu pozostających niezmiennie nieco w cieniu rozgrywek, co chyba jednak nie do końca się powiodło. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest całkiem sporo, ale system przydzielania ekip do rzeczonych grup z całą pewnością znajduje się na jednym z czołowych miejsc. W piłkarskiej centrali zdecydowano bowiem, że ze względów logistyczno-ekonomicznych nadrzędnym kryterium będzie tu geografia i choć każdy kolejny sezon udowadnia, że było to założenie cokolwiek błędne, to na jakąkolwiek poważniejszą refleksję póki co nie możemy tu liczyć. Choć coraz bardziej otwarte głosy krytyki płyną nawet z samych klubów i to zarówno tych z teoretycznie pokrzywdzonego aktualnym regulaminem Południa, jak i z teoretycznie uprzywilejowanej obecnym podziałem Północy.

Póki co mamy jednak to, co mamy, a skoro tak, to już w lutym, w pierwszej kolejce fazy grupowej, czeka nas ewentualny, przedwczesny finał w postaci derbów Skanii. Na stadionie w Malmö podopieczne trenerki Renée Slegers podejmą zawsze groźny Kristianstad i postarają się ponownie znaleźć sposób na powstrzymanie niezwykle bramkostrzelnej Evelyne Viens, która dopiero co związała się ze swoim klubem nową, dwuletnią umową. W tej samej grupie znalazły się ponadto piłkarki z Linköping i trochę szkoda, że w wyniku regulaminowego absurdu na etapie półfinałów obejrzymy co najwyżej jedną z czterech najlepszych ekip Damallsvenskan sezonu 2022. O nieco większym szczęściu mogą natomiast mówić w Hisingen, choć rywalizacja z tercetem Vittsjö – Örebro – Växjö wcale nie musi okazać się dla wicemistrzyń z Häcken przyjemnym spacerkiem po parku. Zdecydowane faworytki możemy natomiast wskazać w obu grupach Północy, gdzie brak awansu Hammarby do najlepszej czwórki byłby chyba największą sensacją, jaką może nam przynieść faza grupowa. W roli pretendentek do zajęcia pierwszego miejsca przystąpią do rywalizacji także piłkarki z Piteå, choć podopiecznym Stellana Carlssona szyki spróbuje pomieszać przede wszystkim stołeczne Djurgården. I już tradycyjnie nie będzie w tej swojej misji bez szans, choć fani Dumy Sztokholmu przeżyli ostatnimi czasy tak wiele rozczarowań, że może lepiej po prostu przystąpić do nowego sezonu bez przesadnie rozdmuchanych oczekiwań i liczyć na to, że tym razem nadszedł czas na wyłącznie pozytywne niespodzianki.


Faza grupowa Pucharu Szwecji 2023:

Grupa 1: Rosengård, Linköping, Kristianstad, Alingsås

Grupa 2: Häcken, Vittsjö, Örebro, Växjö

Grupa 3: Hammarby, Eskilstuna, Bromma, Uppsala

Grupa 4: Piteå, Djurgården, Umeå, AIK

Ach, co to był za sezon …

bresciani

Kapitalny strzał Olgi Ahtinen zagwarantował Linköping bezcenne zwycięstwo nad Hammarby (Fot. Claudio Bresciani)

Tak, przed nami jeszcze baraże o ostatnie wolne miejsce w Damallsvenskan na sezon 2023, ale nie da się ukryć, że rok w szwedzkiej piłce klubowej nieuchronnie zbliża się do końca. A to oznacza mniej więcej tyle, że nadszedł czas podsumowań, rankingów i niekończących się zimowych dyskusji o tym, kto nas w minionym czasie zachwycił, a kto wręcz przeciwnie. Ponieważ jednak takich pisanych i mówionych na serio zestawień mamy aż nadto (a i na tym serwisie ich również nie brakuje), to czemu by nie spojrzeć na tę naszą oryginalną, ligową rzeczywistość z delikatnym przymrużeniem oka. Tym bardziej, że Damallsvenskan ostatnio zwykła dostarczać nam zdecydowanie więcej przykrych niż radosnych doświadczeń i jakaś równowaga w przyrodzie byłaby całkiem mile widziana. Zapraszam więc na jedyne w swoim rodzaju szwedzkie Best of the Best – wydanie 2022:

Nieporozumienie roku – rozszerzenie ligi. Nie wiem, kto wpadł na pomysł, aby rozszerzać ligę w momencie, gdy obserwujemy największy w historii odpływ piłkarskiej jakości ze szwedzkich boisk. Decyzję jednak podjęto i w czasach, gdy na przykład we Włoszech, Danii, Norwegii, czy Szwajcarii robi się wszystko, aby maksymalnie uatrakcyjnić rozgrywki, my poszliśmy własną drogą. A że prowadzi ona prosto w przepaść to już całkiem inna kwestia, póki co jeszcze pędzimy i nawet frekwencyjne fiasko oraz kompletnie nieatrakcyjne dla naturalnego widza mecze najwyraźniej nie zmuszają nikogo do poważniejszej refleksji. Swoją drogą, bardzo chciałbym poznać logikę człowieka, który wykombinował, że samo przeniesienie klubu i jego zawodniczek z Elitettan do Damallsvenskan podniesie ich poziom sportowy. Bo jest to równie absurdalne, co na przykład idea zaproszenia Gruzji lub Mołdawii na mistrzostwa świata w curlingu lub hokeju w celu podniesienia poziomu tych sportów w regionie Kaukazu. Tam na szczęście nikomu nie w głowie takie wygibasy.

Postać roku – Evelyne Viens. Dwadzieścia goli, dziesięć asyst, a gdyby tylko grała trochę mniej zespołowo, to mogła nawet zbliżyć się do liczb, które na boiskach Damallsvenskan wykręcały tak wybitne jednostki jak na przykład Tabitha Chawinga. Kanadyjska snajperka rozpędzała się z miesiąca na miesiąc i na początku rundy jesiennej weszła na taki poziom, że mieliśmy wrażenie, iż na krajowych boiskach piłkarka ta po prostu się bawi. A zabawy te oglądało się z niekłamaną przyjemnością wszystkim z wyjątkiem rywalek, którym akurat przydzielono zadanie powstrzymania 25-latki z Quebecu.

Gol roku – Olga Ahtinen (vs Hammarby). Efektownych trafień na szwedzkich boiskach jak zwykle nie brakowało, ale wśród tych naprawdę wybijających się trzeba było wybrać to, które miało największe znaczenie dla układu ligowej tabeli. A skoro tak, to cofnijmy się na chwilę do września i tego, co na rozgrzanej dopingiem miejscowych fanów murawie Hammarby IP zrobiła wówczas reprezentantka Finlandii. Strzał, którego nie obroniłaby absolutnie żadna bramkarka na świecie, definitywnie wykluczył Bajen z medalowego wyścigu, a Linköping w tym samym momencie do powrotu na podium się znacząco przybliżył.

Matematyk roku – zarząd Rosenngård, Vittsjö i Kalmaru. Matematyka w zakresie do dziesięciu to niezwykle trudna dziedzina nauki. I wiedzą o tym zarówno uczniowie pierwszych klas szkół podstawowych, jak i prezesi niektórych klubów Damallsvenskan. I jedni i drudzy miewają z nią zresztą sporo problemów, przez co czasami można nie doliczyć się liczby zgłoszonych do rozgrywek piłkarek zagranicznych i niektóre z nich trzeba przymusowo wysyłać na wypożyczenie lub na trybuny. Cóż, nikt nie mówił, że będzie łatwo.

Ekonomista roku – zarząd Eskilstuny i Umeå. Tutaj można byłoby pokusić się o naprawdę kąśliwy żart, ale sprawa jest na tyle poważna, że chyba sobie to jednak darujemy. Bo naprawdę trudno wytłumaczyć fakt, że zespoły aspirujące do gry w najwyższej klasie rozgrywkowej nie były w stanie ogarnąć tak podstawowej kwestii jak na przykład stan klubowego konta. Jeśli chcemy choć w miarę poważnej ligi, to powinniśmy chyba zadbać o to, aby funkcjonowała ona na możliwie zdrowych zasadach. Niestety, na karne degradacje raczej nie ma co liczyć, a szkoda, bo świeży start na przykład w Division 1 mógłby podziałać otrzeźwiająco na potencjalnych naśladowców, których niestety najpewniej nie zabraknie.

Cytat roku – Katie Pingel. Jesteśmy drużyną odpadków – równie szczerze, co bezpośrednio przyznała tuż po rozpoczęciu sezonu 25-letnia pomocniczka IFK Kalmar. I miała w tym stwierdzeniu sporo racji, gdyż dwa tygodnie po wywalczeniu awansu do najwyższej klasy rozgrywkowej z ekipy, która dopiero co sięgnęła po wicemistrzostwo Elitettan, nie pozostało prawie nic. Nowy sztab szkoleniowy naprędce skompletował więc kadrę, szukając zawodniczek przede wszystkim wśród pozostających bez klubu absolwentek amerykańskich uczelni oraz piłkarek nie do końca chcianych w innych zespołach nordyckich. I żeby było ciekawie, drużyna złożona z dziewczyn, które w znacznej części pierwszy raz zobaczyły się na oczy tuż przed inauguracją rozgrywek, z siedmiopunktową zaliczką nad strefą barażową utrzymała się w podobno poważnej lidze. Co chyba więcej niż o Kalmarze mówi właśnie o rzeczonej lidze.

Śnieżyca roku – Umeå Energi Arena SOL. Pierwsza kolejka sezonu, beniaminek z ambicjami podejmuje wicemistrza kraju i w mało sprzyjających warunkach spycha go momentami do naprawdę głębokiej defensywy. Pogarszające się warunki atmosferyczne bynajmniej nie przeszkadzają gospodyniom w grze, podobnie zresztą jak kilkunastominutowa przerwa na odśnieżenie murawy. Faworytki z Hisingen ostatecznie wywożą z z Västerbotten bardzo szczęśliwy remis, a my – patrząc na te wydarzenia z dzisiejszej perspektywy – mamy poważne wątpliwości, czy ten mecz nam się aby wszystkim nie przyśnił.

Pożar roku – Linköping Arena. Przedostatnia kolejka sezonu, gra o medale, puchary i wieczne miejsce … no może nie w annałach szwedzkiego futbolu, ale przynajmniej w corocznych skarbach kibica. A to zawsze coś. Po upływie trzydziestu minut gospodynie prowadzą 1-0 i właśnie wtedy atmosferę meczu zaburza niepokojący dźwięk. Dobre jednak to, że alarm ostatecznie okazał się fałszywy, a ewakuacja całego stadionu przebiegła bez jakichkolwiek zakłóceń. A że większość kibiców LFC nie zobaczyła na żywo drugiego gola, ponieważ nie zdążyła jeszcze wrócić na swoje miejsca? Jakoś zapewne to przeboleją, gorzej gdyby był to na przykład gol wyrównujący.

Pożegnanie roku – Erin Nayler. Niegdyś była jedną z najlepszych golkiperek francuskiej ekstraklasy, teraz przybyła do Västerbotten z misją ratowania Damallsvenskan dla Umeå. I choć do jej postawy można było zgłaszać sporo zastrzeżeń, to w połowie sezonu zdecydowała się przedłużyć umowę ze swoim nowym klubem o dwa kolejne lata. Piąty dzień listopada przyniósł jednak degradację do Elitettan i zaledwie kilka godzin później bramkarka z Nowej Zelandii zdecydowała się pożegnać z kibicami z dalekiej Północy za pomocą mediów społecznościowych. Jak widać, piłkarka zmienną jest.

Spełnione marzenie roku – Manuel Lindberg. Lato, lato … czas beztroski, wielkich turniejów i odważnych deklaracji. Te ostatnie stały się niejako domeną piłkarskich działaczy, wśród których na pierwszy plan wysunął się jeden z nowych wiceprezesów AIK. Rzeczony pan do tego stopnia zachwycił się urokami Elitettan, że z miejsca przystąpił do działań mających zbliżyć jego klub do występów w wymarzonej dywizji. W tym celu pozbył się z kadry wszystkich zawodniczek prezentujących pierwszoligowy poziom (Davison, Hayashi, Danielsson), a taka Remy Siemsen mogła jedynie żałować, że z powodu kontuzji wypadła jej większa część rundy wiosennej, w wyniku czego ona akurat nie zdążyła w porę zaprezentować na murawie swoich umiejętności. Obecność australijskiej napastniczki w kadrze w realizacji celu jednak nie przeszkodziła, a ekipa z Solnej znalazła się w tym miejscu, w którym mentalnie tkwiła już od przynajmniej kilku miesięcy.

Niespełnione marzenie roku – Hedvig Lindahl. Gdy legenda szwedzkiej bramki zamieniała na początku lipca stołeczne Atletico na stołeczne Djurgården, sama z pewnością nie spodziewała się, że w pierwszym półroczu ligowego grania nie uda się jej zapisać na swoim koncie choćby jednego czystego konta. Defensywa Dumy Sztokholmu ewidentnie nie dawała jednak swoim kibicom wielu powodów do dumy, a sposób na jej skuteczne rozmontowanie znajdowały nawet tak egzotyczne formacje, jak pierwsza linia Brommy czy AIK. Cóż, jedyny plus tej sytuacji jest taki, że wiosną 2023 Lindahl obchodzić będzie swoje okrągłe, czterdzieste urodziny i cały czas może uczcić je pierwszym występem na zero z tyłu po powrocie do rodzimej ligi. A wtedy już będzie zabawa, będzie się działo.

Metamorfoza roku – Rickard Johansson. Co robisz, gdy na półmetku sezonu zabierają ci dwie podstawowe piłkarki, nie sprowadzają nikogo w zamian i każą grać z ligową czołówką? To przecież oczywiste, przechodzisz na ustawienie 1-4-2-3-1, przestawiasz Katie Lockwood na dziesiątkę, Berglind Ros Agustsdottir na dziewiątkę, a z Regan Steigleder oraz Nathalie Hoff Persson robisz ofensywnie usposobione wahadłowe. Żeby jednak rywalkom nie było zbyt łatwo, zabezpieczasz środek pola duetem Carly Wickenheiser – Emilia Pelgander, przydzielając tej drugiej zupełnie nowe, defensywne zadania. A później już tylko spokojnie czekasz aż to wszystko – ku zdumieniu wielu pukających się w czoło ekspertów – zacznie wreszcie funkcjonować. Tak to działa w Närke, proszę państwa.

Rutyna roku – Kartina Gorry i Clare Polkinghorne. Jaki jest koń – każdy widzi. Jak w Vittsjö rozgrywają stałe fragmenty gry – każdy wie. Ale najwidoczniej wiedza ta nie jest wystarczająca, gdyż niemal identyczne gole wciąż zasilają konto ekipy z północnej Skanii z zadziwiającą regularnością. I nawet jeśli wszyscy zdają sobie sprawę, że dośrodkowanie Katriny Gorry na głowę swojej rodaczki Clare Polkinghorne może oznaczać potencjalny problem, to na koniec i tak najczęściej pozostaje jedynie wyciągać futbolówkę z siatki. Australijska perfekcja w najlepszym wydaniu.

Sukces roku – my wszyscy. Bo pomimo wielu przeciwności daliśmy radę i nie dość, że dotarliśmy do mety tego nieco absurdalnego sezonu, to jeszcze mieliśmy z tego wszystkiego sporo radości. Do zobaczenia na wiosnę, teraz może być już tylko lepiej! A o odpowiednią dawkę kontentu do przyszłorocznego podsumowania również możemy być względnie spokojni!

Reprezentacyjny rok w liczbach

petersonander

Stina Blackstenius jako jedyna wystąpiła w każdym z tegorocznych meczów kadry (Fot. Peter Sonander)

Listopadowe okienko oficjalnie zamknęło nam sezon reprezentacyjny, a to oznacza, że bolesny nokaut w Melbourne pozostanie ostatnim wspomnieniem roku 2022 w wykonaniu podopiecznych Petera Gerhardssona. I choć prawdziwą drużynę podobno poznajemy po tym jak kończy, to sporą przesadą byłoby stwierdzenie, że nieszczęśliwe, australijskie tournée powinno stać się symbolem tego, gdzie na ten moment znajduje się szwedzka kadra. Nie możemy przecież tak nagle zapomnieć o koncercie przeciwko Francuzkom przy akompaniamencie wypełnionych niemal do ostatniego miejsca trybun Gamla Ullevi, o perfekcyjnym wypunktowaniu Finek w starciu wieńczącym najbardziej absurdalną kampanię eliminacyjną w historii, czy wreszcie o cudownych dwudziestu minutach otwarcia w Kordobie, a także wygranym sumarycznie w stosunku 9-0 dwumeczu z Portugalią (choć tu akurat warto podkreślić, iż osiem z dziewięciu goli zostało zdobytych bezpośrednio po stałych fragmentach gry). No i bez względu na to, jak oceniamy postawę naszych piłkarek na angielskim EURO, to jednak pamiętamy, że gościnne występy na wyjątkowo tego lata upalnych Wyspach Brytyjskich zakończyliśmy dopiero na etapie półfinałów. Tak, żegnaliśmy się z najważniejszą imprezą roku w wyjątkowo marnym stylu, ale doprawdy niemało jest takich, którzy niezmiennie spoglądają w naszym kierunku z zazdrością. Bo cóż z tego, że o Hiszpankach czy Austriaczkach w połowie lipca mówiono i pisano więcej i ładniej, skoro obie te kadry udały się na powrotny lot do domu wiele dni przed nami. O Islandkach nie będę tu nawet wspominać, bo ekipa ta stała się chyba chodzącym uosobieniem tego, jak pozostawić po sobie wspaniałe wrażenie, jednocześnie przegrywając wszystko, co da się przegrać. Nie popadajmy zatem w euforię, ale po prostu doceńmy to, gdzie jesteśmy, bo jest to punkt, w którym wielu chciałoby się znaleźć, a niektórzy nigdy nie dostąpią takiego zaszczytu.

Skoro jednak reprezentacyjny rok w całości za nami, to czas przyjrzeć się temu, jak prezentuje się on w ujęciu liczbowym. Czy przeżywane przez nas nierzadko skrajne emocje i tym razem znajdą potwierdzenie w suchych faktach? Okazuje się, że tak! Kadra prowadzona przez Petera Gerhardssona rozegrała bowiem w kończącym się roku 14 spotkań, z których 8 zakończyło się jej zwycięstwem, 4 razy dzieliła się punktami, a 2 razy schodziła z boiska pokonana. Bilans bramkowy prezentuje się nader okazale i wynosi 43-14, oczywiście na plus. Doskonale pamiętamy jednak początek roku i nie trzeba chyba przypominać, że akurat ta ostatnia statystyka została mocno podrasowana dzięki nonsensownemu i kompletnie bezsensownemu wyjazdowi do Gori. Co więcej, obie poniesione przez nas w tym roku porażki okazały się nader dotkliwe, a ich rozmiary (0-4) mówią nam niestety całkiem sporo o przebiegu tych spotkań. Całe szczęście, że w rywalizacji z Angielkami i Australijkami udało się uniknąć kolejnych strat, gdyż byłoby to równoznaczne z ustanowieniem nowego, niechlubnego rekordu w historii szwedzkiej piłki reprezentacyjnej. Seniorska kadra jeszcze nigdy nie przegrała bowiem pojedynczego meczu różnicą większą niż cztery gole i tę passę – nie bez problemów – udało się nam podtrzymać. A pamiętamy przecież, że szczególnie Angielkom okazji na strzelenie piątego, a nawet i szóstego gola nie brakowało.

Najbardziej eksploatowaną przez selekcjonera piłkarką kadry była w tym roku Stina Blackstenius, która jako jedyna zagrała we wszystkich czternastu spotkaniach i – co równie istotne – absolutnie żadnego z tych występów nie można nazwać symbolicznym. Tylko jeden reprezentacyjny mecz opuściły w bieżącym roku kalendarzowym Filippa Angeldal, Kosovare Asllani oraz Johanna Kaneryd, a kolejne na liście Nathalie Björn, Lina Hurtig, Amanda Ilestedt i Fridolina Rolfö zgodnie dopisały do swojego dorobku 12 A. W ujęciu ogólnym, trener Gerhardsson skorzystał w tym okresie z usług równo trzydziestu zawodniczek, a w gronie tym znalazło się miejsce dla zaledwie jednej debiutantki – Matildy Vinberg z Hammarby. Na zgrupowaniach reprezentacji pojawiały się także Emma Lind, Hanna Wijk, Hanna Lundkvist, czy Stina Lennartsson, ale one akurat nie przekonały sztabu szkoleniowego na tyle, aby doczekać się choćby symbolicznego występu w kadrze. Pozostaje mieć nadzieje, że w kolejnych latach proporcje te ulegną zmianie, gdyż bez względu na osobiste sympatie i antypatie, tego właśnie potrzebuje szwedzka piłka. I jeśli nie postaramy się o to sami, to kolejne roszady wymusi na nas czas, ale będzie to zdecydowanie mniej przyjemna formuła przeprowadzenia kadry przez sztafetę pokoleń. Jasne, mundial w Australii i Nowej Zelandii będzie bez dwóch zdań imprezą życia dla większości kadrowiczek z wybitnego rocznika -93, ale miejmy świadomość, że po mistrzostwach, bez względu na osiągnięty na nich wynik, futbolowa karuzela wcale nie przestanie się kręcić. A mając na uwadze start zupełnie nowej imprezy w postaci Ligi Narodów, możemy nawet nieśmiało zaryzykować tezę, że tak na dobre dopiero kręcić się zacznie, a casu na ewentualne eksperymenty będziemy mieć znacznie mniej niż kiedykolwiek wcześniej.

Wracając jednak do kończącego się właśnie roku, najlepszymi strzelczyniami kadry były w ostatnich miesiącach Filippa Angeldal oraz Stina Blackstenius (po 6 goli), a najwięcej asyst (również 6) zapisała na swoim koncie Jonna Andersson. W klasyfikacji punktowej zwycięstwem podzieliły się Angeldal oraz Kosovare Asllani (po 10 punktów), choć warto zaznaczyć, że ponad połowa dorobku piłkarki Manchesteru City pochodzi z wygranego w stosunku 15-0 parodystycznego meczu w Gruzji. Dla zainteresowanych, kompletną listę szwedzkich strzelczyń i asystentek A.D. 2022 znajdziecie w tabeli poniżej.

Gdybyście zastanawiali się, która ze szwedzkich piłkarek była w minionym roku liderką kadry, to … odpowiedzi będzie tu zapewne tyle, ilu pytanych. Choć ani trochę nie zdziwimy się, jeśli jedno nazwisko przewinie się przez nie częściej niż wszystkie pozostałe razem wzięte. I mowa tu o Kosovare Asllani, która według not szwedzkapilka.com wykręciła za swoich trzynaście reprezentacyjnych występów naprawdę zacną notę (6.38). Co ciekawe, bezpośrednio za nią znalazły się w tym zestawieniu Stina Blackstenius (6.07), Filippa Angeldal (6.00) oraz Jonna Andersson i Amanda Ilestedt (obie po 5.91). Czy właśnie tak prezentuje się pięć najjaśniejszych punktów naszej kadry w tym roku? Nie jest to żadną miarą wykluczone! A kto będzie na czele naszego nieformalnego rankingu za rok? Tego nijak z dzisiejszej perspektywy nie jesteśmy w stanie przewidzieć, ale okazji do wykazania się na zielonej murawie szykuje się całkiem sporo. A skoro tak, to raz jeszcze wielkie dzięki za reprezentacyjny 2022 i prosimy o przynajmniej tyle samo pozytywnych, piłkarskich emocji przy okazji mundialu oraz Ligi Narodów!

sa

Zepsuty koniec roku

r0_0_800_600_w800_h600_fmax

Strzały Australijek zbyt często znajdowały drogę do szwedzkiej bramki (Fot. Joel Carrett)

Obecny rok w wykonaniu szwedzkiej kadry wygląda tak, że jak już przytrafi się jej porażka, to jest ona poniesiona w stylu niepozostawiającym żadnych wątpliwości co do tego, że jest całkowicie zasłużona. Tak było w pamiętnym półfinale EURO 2022 przeciwko Angielkom, tak było również dziś nad ranem przeciwko Australii. Ci kibice, którzy w oczekiwaniu na dobrą grę podopiecznych Petera Gerhardssona zdecydowali się zarwać noc, obejrzeli coś, czego ani trochę się nie spodziewali. Bo obraz bezradnej i nieporadnej drużyny, bezskutecznie próbującej rozbić postawiony przez rywalki mur to coś, od czego podczas kadencji obecnego selekcjonera zdążyliśmy się już trochę odzwyczaić. Popis efektywnej, a do tego momentami również efektownej gry dały jednak gospodynie, które na cztery różne sposoby pokonały dziś Zecirę Musovic i o żadnym z tych trafień nie możemy powiedzieć, że było ono dziełem przypadku. I nawet jeśli pozornie cały mecz wydawał się być wyrównanym widowiskiem, to nikt nie ma chyba wątpliwości, że to Matyldy w zasadzie od pierwszego do ostatniego gwizdka pokazały się w nim jako zespół bardziej dojrzały, mający pomysł na grę i – co najważniejsze – potrafiący go wyegzekwować.

Jakimś pocieszeniem może być oczywiście fakt, że w takim składzie personalnym zagraliśmy dziś po raz pierwszy i prawdopodobnie ostatni. Skoro jednak mecz ten nie miał w zasadzie żadnej stawki (bo i nawet punkty w rankingu FIFA nie są na tę chwilę aż tak palącą kwestią, jak jeszcze kilka miesięcy wcześniej), to wielka szkoda, że Gerhardsson nie wykorzystał go do realnych eksperymentów, które mogłyby przynieść jemu, a przy okazji i nam, jakieś konkretne odpowiedzi. Bo skoro w formacji defensywnej zabrakło Glas, Ilestedt, czy Eriksson, to aż prosiło się o to, aby swoją szansę na pokazanie się w większym wymiarze na poważnej scenie otrzymały na przykład Wijk, Sandberg czy Lundkvist. Niestety, dwie pierwsze w kadrze w ogóle się nie znalazły, a trzecia przeleciała pół świata tylko po to, aby cały mecz obejrzeć z perspektywy ławki rezerwowych. Nawiasem mówiąc, mając na uwadze intensywność meczów w hiszpańskiej ekstraklasie, jeśli nasz selekcjoner od początku planował młodym piłkarkom podróż na Antypody wyłącznie w charakterze turystek, to chyba bardziej zasadne byłoby powołanie dla jednej z zawodniczek Häcken, wszak Damallsvenskan zakończyła właśnie ligowy sezon. Tak, czy inaczej, w wyjściowej jedenastce obejrzeliśmy na przykład Emmę Kullberg stanowiącą tej jesieni najsłabszy punkt najsłabszej defensywy angielskiej FA WSL. I nie zdziwi nas chyba przesadnie fakt, że defensorka Brighton w decydujących momentach nie dojeżdżała, z czego raz po raz skwapliwie korzystała grająca na nią dynamiczna Hayley Raso. To właśnie kompilacja dwóch złych wyborów Kullberg doprowadziła do tego, że Australijki w 36. minucie meczu otworzyły wynik spotkania, choć po prawdzie mogły zrobić to zdecydowanie szybciej. Duży znak zapytania postawić możemy także przy nazwisku Lindy Sembrant, która w zamyśle miała dziś trzymać w ryzach szwedzką obronę, ale … na zamysłach najwyraźniej się skończyło. Stoperka Juventusu ewidentnie nie może wrócić do właściwego rytmu po wyleczeniu kontuzji kolana, czego potwierdzenie możemy zresztą otrzymać oglądając regularnie transmisje meczów włoskiej Serie A. Nie będziemy czepiać się oczywiście o niefortunny rykoszet po strzale Fowler (to mogło akurat przytrafić się każdemu), ale swoboda, z jaką w okolicach szwedzkiej szesnastki poruszała się Samantha Kerr, a także nieumiejętność radzenia sobie z prostopadłymi piłkami posyłanymi przez Katrinę Gorry muszą już budzić przynajmniej delikatny niepokój. Swojej zdecydowanie bardziej doświadczonej koleżance nie pomagała również Nathalie Björn, chyba sama nie pamięta meczu kadry, w którym zdarzyło się jej podjąć aż tyle niewłaściwych wyborów.

Podobne uwagi możemy wysnuć także w stosunku do drugiej linii, gdzie Bennison i Rubensson (a także zastępująca ją później Zigiotti) nie były w stanie dać swojej drużynie tyle jakości, co po drugiej stronie wspomniana już Gorry oraz Kyra Cooney-Cross. Przed meczem żartowaliśmy trochę, że kalendarzowy rok kończymy starciem z drużyną, która  wyjściowej jedenastce wystawia aż trzy piłkarki Vittsjö, ale dziewięćdziesiąt minut później to im było zdecydowanie bardziej do śmiechu. A skoro zahaczyliśmy już o Cooney-Cross, to raz jeszcze wyrazimy zdziwienie faktem, że w szwedzkich barwach nie obejrzeliśmy w większym wymiarze czasowym Matildy Vinberg. Pomocniczka Hammarby, w przeciwieństwie chociażby do Lundkvist, szansę debiutu wprawdzie otrzymała, ale pojawiła się na placu gry w momencie, gdy spotkanie było już całkowicie rozstrzygnięte. Podobnie ma się zresztą sprawa z Filippą Angeldal, co dziwi o tyle, że jeszcze nie tak dawno słyszeliśmy narrację, iż to właśnie w kadrze pomocniczka Manchesteru City będzie nadrabiać minuty, których nie dostaje w klubie od trenera Garetha Taylora. Tak nie stało się jednak ani w przypadku Angeldal, ani w przypadku Rebecki Blomqvist, cały mecz zagrała za to Sofia Jakobsson z San Diego Wave i choć chęci do gry i ochoty do biegania odmówić jej nie sposób, to w niczym nie przypominała ona zawodniczki, która jeszcze nie tak dawno swoim wejściem z ławki odwróciła losy meczu NWSL przeciwko Chicago Red Stars.

Jakie wnioski możemy wyciągnąć z australijskiej lekcji? Cóż, przede wszystkim mocno popsuła nam ona zakończenie piłkarskiego roku, bo po zwycięstwie nad Francją mogło się wydawać, że po raz pierwszy od dawna reprezentacyjna karuzela wreszcie zaczyna się kręcić we właściwą stronę. Jeśli jednak w niezwykle bolesny sposób na ziemię sprowadzają cię Gorry, Cooney-Cross i Grant, to jest to niewątpliwie znak, że trzeba pewne kwestie bardzo mocno przemyśleć. Już chyba zdążyliśmy pogodzić się z tym, że Gerhardsson oraz jego sztab chwilowo w ogóle nie przejmują się perspektywami dalszymi niż kilka najbliższych miesięcy i choć strategia spalonej ziemi nie wydaje się ani trochę tą właściwą, to przynajmniej mamy jasność, że wynik tu i teraz (czyli na mundialu w Australii i Nowej Zelandii) jest obecnie priorytetem, któremu podporządkowujemy wszystko i wszystkich. Obraz na dziś wygląda jednak tak, że kwestia ewentualnego sukcesu na Antypodach zależy wyłącznie od tego, w jakiej dyspozycji fizycznej i mentalnej będą w sierpniu przyszłego roku Eriksson, Ilestedt, Angeldal, Asllani, Rolfö i Blackstenius. Musimy bowiem pamiętać, że w fazie pucharowej mistrzostw świata od razu czeka nas wyzwanie w postaci rywalizacji z USA lub Holandią i – mówiąc brzydko, ale jednocześnie dosadnie – nasz mundialowy los wisi w tej chwili na tym, w jakiej formie będzie w dniu 1/8 finału szóstka naszych liderek. I choć nie jest to może perspektywa super optymistyczna, to warto niezmiennie zachować spokój i nie zapominać o jednym. Że w przeciwieństwie do innych, my przynajmniej mamy realnie na kogo liczyć, a to już naprawdę całkiem spory kapitał.

ausswe