Emocji nie ma, ciekawość jest

ars

Flashback sprzed dwunastu sezonów, kiedy to Marlene Sjöberg, podobnie jak pozostałe defensorki z Göteborga, potrafiła skutecznie powstrzymać ofensywne zapędy londyńskich Kanonierek (Fot. Imago)

Powiedzcie szczerze, ile razy w ostatnich miesiącach słyszeliście jakże popularną frazę, że zajęcie na koniec sezonu trzeciego miejsca w Damallsvenskan daje szansę gry w Lidze Mistrzyń? Stwierdzenie to powtarzane jest do znudzenia przy okazji wielu ligowych spotkań i choć technicznie trudno się do niego przyczepić, to jednak coś tu mocno zgrzyta. Bo na zasadzie analogii możemy przecież powiedzieć, że skreślenie siedmiu losowych liczb w loterii EuroJackpot daje ci szansę błyskawicznego stania się multimilionerem. Prawdopodobieństwo powodzenia w obu przypadkach jest oczywiście na zbliżonym, ekstremalnie niskim poziomie, ale o głoszenie nieprawdy nikt posądzić nas nie może. A sprzedaż nierealnych marzeń nie jest w naszej rzeczywistości ani przestępstwem, ani nawet wykroczeniem.

Inna sprawa, że ze szwedzkiej perspektywy Liga Mistrzyń 2023-24 całościowo wydaje się być jakimś mało śmiesznym żartem. Tak, znamy swoje miejsce w szeregu i bynajmniej nie oczekujemy, że UEFA będzie modyfikować swój kalendarz tak, abyśmy to my czuli się w tej piłkarskiej rodzinie szczególnie komfortowo. Ale z drugiej strony aż tak ewidentnie lekceważącego podejścia również się nie spodziewaliśmy. Cały projekt terminarza, ze szczególnym uwzględnieniem dat fazy grupowej, jest bowiem tak absurdalny, że trudno o bardziej namacalny dowód na to, że europejscy decydenci naszą część kontynentu mają zwyczajnie w… głębokim poważaniu. A słowa dyrektorki sportowej Rosengård Therese Sjögran o możliwym wycofaniu się z Pucharu Szwecji w przypadku przebrnięcia eliminacji Ligi Mistrzyń to nie groźby czy próba zastraszania kogokolwiek, a głos rozsądku w tym piłkarsko-ekonomicznym matriksie. Dwóch pełnych sezonów bez dłuższej przerwy zagrać się po prostu nie da, a właśnie takich poświęceń zdaje się wymagać UEFA od przedstawicielek Damallsvenskan czy Toppserien. I choć nigdy nie należy propagować niesportowej postawy, to doprawdy trudno nie zastanowić się, czy aby na pewno jest się tu o co bić. Bo skoro centrala daje jasny sygnał, że bez nas ma się doprawdy świetnie, to może lepiej dla zdrowia zarówno fizycznego, jak i psychicznego pojechać w zimowej przerwie na wakacje, a szóstkę od Barcelony w połowie stycznia niech tym razem zbierze sobie Celtic, Zurych, czy jeszcze inny Ferencvaros.

Ten wpis miał być jednak nie o fazie grupowej, a o dzisiejszym losowaniu. Szesnastu uczestników pierwszej rundy eliminacji Ligi Mistrzyń w ścieżce ligowej przed chwilą poznało bowiem swoją własną, unikalną drogę do futbolowej elity. W tym gronie znalazł się także szwedzki Linköping, choć na dziś nie wiadomo ani kto ten zespół jesienią poprowadzi (obecny trener Andrée Jeglertz kończy pracę w klubie w najbliższy piątek, po rozegraniu meczu 17. kolejki Damallsvenskan przeciwko Rosengård), ani jak będzie przestawiać się kadra ekipy z Östergötland w dalszej fazie sezonu. Wiemy za to, że w pierwszej połowie września LFC zmierzy się ze słynnym, londyńskim Arsenalem i choć tyle w tym wszystkim dobrego, że jest to rywal niezwykle atrakcyjny medialnie na wszystkich możliwych płaszczyznach. Kibice spod znaku Lejonflocken w tej kwestii narzekać zatem nie mogą, choć piłkarsko to przedstawicielki angielskiej WSL będą w tym zestawieniu zdecydowanymi faworytkami. Inna sprawa, że na tym etapie zmagań rozgrywany jest tylko jeden mecz, a taki format mocno sprzyja rozstrzygnięciom niespodziewanym i nieoczywistym. Dla piłkarek z Linköping punkt wyjścia wydaje się jednak całkiem obiecujący. Jeśli potkną się na tak wymagającej przeszkodzie, pretensji nikt mieć do nich nie będzie, a zimowe wakacje może jeszcze uda się zarezerwować w trybie first minute. Jeżeli jednak jakimś cudem uda się przejść Arsenal, to będziemy świadkami prawdopodobnie najbardziej spektakularnego sukcesu szwedzkiej piłki klubowej ostatnich lat i nawet ewentualna porażka z francuskim Paris FC w kolejnej rundzie żadnym sposobem tego nie wymaże. A skoro tak, to nadejścia wczesnej jesieni wyczekujemy bez emocji, bez ciśnienia, ale za to z delikatnym zaciekawieniem, które od tej pory może już tylko i wyłącznie rosnąć.


1. runda el. LM 2022-23 (ścieżka ligowa):

FC Twente (Holandia) – SK Sturm Graz (Austria)

UD Levante (Hiszpania) – Ungmennafélagið Stjarnan (Islandia)

Juventus FC (Włochy) – Okżetpies Kokczetaw (Kazachstan)

Eintracht Frankfurt (Niemcy) – 1. FC Slovacko (Czechy)

Paris FC (Francja) – Krywbas Krzywy Róg (Ukraina)

Arsenal FC (Anglia) – Linköpings FC

Brøndby IF (Dania) – Celtic FC (Szkocja)

FK Mińsk (Białoruś) – Vålerenga Fotball (Norwegia)


2. runda el. LM 2022-23 (ścieżka ligowa):

Twente/Sturm – Levante/Stjarnan

Juventus/Okżetpies – Frankfurt/Slovacko

Paris FC/Krywbas – Arsenal/Linköping

Brøndby/Celtic – Mińsk/Vålerenga

Tylko Patricii żal

pat

Słowaczka Patricia Fischerova może być zadowolona ze swojej postawy. Na tym jednak koniec pozytywów dla pogrążonego w kryzysie Kalmaru (Fot. Bildbyrån)

Gdyby ktoś kazał nam scharakteryzować jednym zdaniem IFK Kalmar z sezonu 2023, to chyba najbardziej uczciwie byłoby podejść do tego w następujący sposób: drużyna, w której prawie nikt nie chciał grać, której nikt nie chce trenować i której absolutnie nikt nie chce oglądać. Bo frekwencja na poziomie kilkudziesięciu osób w słoneczne, niedzielne popołudnie naprawdę mówi więcej niż tysiąc słów. A przecież w zespole gościń na Guldfågeln Arenę zawitały między innymi była mistrzyni Europy (Sheila van den Bulk), czy aktualna mistrzyni olimpijska i najbardziej wartościowa zawodniczka poprzedniej ligowej kampanii (Evelyne Viens). To wszystko nie zachęciło jednak mieszkańców urokliwego, nadbałtyckiego miasta, aby upalny, czerwcowy dzień spędzić z piłką w wydaniu Damallsvenskan i… ani trochę się tym wyborom nie dziwimy. Bo przedstawicielki miejscowego klubu, zresztą przy wydatnej pomocy jego włodarzy, zrobili ostatnimi czasy wiele, aby futbol lokalnej społeczności nie tyle obrzydzić, co zwyczajnie zobojętnić. A jak doskonale wiemy z psychologii, obojętność to emocja zdecydowanie bardziej niebezpieczna niż złość.

Paradoksalnie, dwa ostatnie mecze utwierdziły nas w przekonaniu, że Kalmar nijak nie pasuje do pierwszoligowej piłki zdecydowanie skuteczniej niż wszystkie wcześniejsze sześcio- czy ośmiobramkowe klęski. To znaczy, nie żeby wówczas były w tej materii jakiekolwiek wątpliwości, ale wtedy mogliśmy mówić przede wszystkim o aspektach czysto sportowych, w których to drużyna klub ze Småland do rywalizacji na tym poziomie po prostu nie dojeżdżał. I to da się jeszcze wybaczyć. Podobnie zresztą jak deficyty motoryczne, choć tutaj trudno jednak przejść zupełnie bez reakcji obok faktu, że aspirujące do miana profesjonalistek zawodniczki narzekają na skurcze czy całkowity brak energii w okolicach sześćdziesiątej minuty meczu o średniej intensywności. A mówimy tu o piłkarkach, które za chwilę mają jechać na mundial czy zgrupowania naprawdę solidnych reprezentacji narodowych. Zdecydowanie największym problemem Kalmaru pozostaje jednak sfera mentalna, w której deficyty wydają być się tak olbrzymie, że nawet najwięksi specjaliści najpewniej jedynie rozłożyliby bezradnie ręce. Spore wątpliwości pojawiły się już przy okazji rywalizacji z Piteå, bo jeśli do 75. minuty nie pozwalasz rywalkom na prawie nic, a później nagle i bez ostrzeżenia wypuszczasz z rąk pełną pulę, to jest to bez dwóch zdań sygnał ostrzegawczy. Ale wtedy można było jeszcze tłumaczyć, że Tuva Skoog potrafi od czasu do czasu zaliczyć naprawdę imponujące wejście z ławki, a Emmie Viklund wyszedł strzał życia i wyłącznie dlatego wszystko się posypało. Po meczu z Kristianstad żadnych wymówek już jednak nie zaakceptujemy. Bo prawda jest taka, że to nie zawodniczki ze Skanii wygrały ten mecz, to Kalmar go im wygrał, podając rzeczone zwycięstwo na tacy. Nie ma sensu specjalne pastwienie się nad Anni Miettunen czy Jessiką Cowart. Pierwsza podarowała przeciwniczkom dwa gole, co było logiczną konsekwencją tego, że od początku drugiej połowy niezmiennie sprawiała wrażenie osoby, która najchętniej poszłaby pod prysznic. Druga – potencjalna uczestniczka lipcowego mundialu – tak mocno dawała się kręcić osiemnastoletniej debiutantce Tildzie Sandén, że zawroty głowy mogą towarzyszyć jej mniej więcej do czwartku. Teoretycznie moglibyśmy mieć pretensje, że trener-z-przypadku Aleco Postanidis nie przeprowadzał kolejnych zmian, ale… jesteśmy przecież bogatsi o wiedzę, że gdy na jakąś się już zdecydował, to wprowadzane przez niego piłkarki nie wnosiły do gry kompletnie żadnej wartości. I choć piłka nożna jest sportem drużynowym, to w tym wszystkim najbardziej żal Patricii Fischerovej. Słowacka stoperka w dwóch ostatnich meczach ligowych dała wspaniały popis gry defensywnej, zupełnie jak przed dwoma laty w Senecu przeciwko reprezentacji Szwecji. Na przestrzeni tygodnia skutecznie wyłączyła z gry najpierw Anam Imo, a następnie Evelyne Viens, ale koniec końców nie przełożyło się to na choćby jeden skromny punkcik dla ekipy z Kalmaru. I o ile żegnając się w listopadzie z tym klubem nie uronimy choćby jednej łzy, o tyle takie nazwiska jak Fischerova, Nowotny, Ayers, czy Koivunen zdecydowanie chcemy oglądać w naszej lidze jak najdłużej. Ale dla dobra wszystkich zainteresowanych, niech dzieje się to z innym herbem na koszulce.

W doliczonym czasie gry punkty straciła także Uppsala i nic dziwnego, że w obozie beniaminka powoli zaczyna przypominać się scenariusz roku 2020. Wtedy to, w swoim pierwszym i jak dotąd jedynym pierwszoligowym sezonie, klub z Uppland także pozytywnie zaskakiwał wszystkich do półmetka rozgrywek, a w rundzie jesiennej nie potrafił powiększyć swojego dorobku nawet o punkt, spadając z hukiem do Elitettan. Sytuacja podopiecznych trenera Fagerholma jest o tyle nieciekawa, że każdy miesiąc przynosi coraz większe problemy kadrowe w formacji defensywnej, a w minioną niedzielę lista kontuzjowanych poszerzyła się dodatkowo o Emilię Hjertberg. Pomimo tych niedogodności, ambitny beniaminek na początku drugiej połowy otworzył wynik w starciu z Piteå, kiedy to Samanthę Murphy zaskoczyła niefortunna interwencja Cecilii Edlund. Piłkarkom z Norrbotten należy oddać, że samobójczy gol mocno podrażnił ich ambicję i od tego momentu oglądaliśmy prawdopodobnie najlepszą wersję drużyny trenera Carlssona, ale do odwrócenia losów rywalizacji mistrzynie Szwecji sprzed pięciu lat potrzebowały aż dwóch rzutów karnych, które bezbłędnie egzekwowała tego dnia Anam Imo. Bo z gry, pomimo naprawdę wielu wykreowanych okazji, strzelić nie udało się nic. Zdecydowanie bardziej spokojnie po komplet punktów sięgnęły liderki z Hisingen, a w ich szeregach zdecydowanie na plus wyróżniała się postawa drugiej linii. Marika Bergman Lundin oraz Filippa Curmark raz jeszcze okazały się postaciami absolutnie pierwszoplanowymi i bardzo szkoda, że żadna z nich ani przez chwilę nie znalazła się choćby w dalszym kręgu zainteresowań selekcjonera Gerhardssona. Ale to już temat na całkiem inne opowiadanie. Kroku liderkom dotrzymuje także Hammarby, choć początek spotkania w Vittsjö ani trochę nie zwiastował takiego obrotu sprawy. Zawodniczki z Södermalm udanie odparły jednak początkowy napór gospodyń (z Anną Tamminen między słupkami zadanie to z miejsca staje się łatwiejsze), a później same pokazały rywalkom jak wykorzystywać stwarzane przez siebie bramkowe okazje. W roli nauczycielek, co nie będzie chyba wielkim zaskoczeniem, wystąpiły niezawodne Madelen Janogy oraz Maika Hamano.

Jak zatem widać, zespoły z czołówki w piętnastej kolejce trochę się męczyły, ale z reguły potrafiły ostatecznie rozstrzygnąć losy rywalizacji na swoją korzyść. Z tego schematu wyłamał się jednak Rosengård i to w zasadzie w stu procentach. Piłkarki z Malmö, w przeciwieństwie do chociażby Kristianstad i Hammarby, rozpoczęły swój mecz od niezwykle mocnego uderzenia, stosunkowo szybko uzyskując na Behrn Arenie prowadzenie po jeszcze jednej tego lata akcji dwóch Olivii. W kolejnych minutach obrończynie mistrzowskiego tytułu wciąż miały na stadionie w Närke zdecydowanie więcej z gry, ale nijak nie potrafiły przełożyć tego na kolejne trafienia. I jak się miało okazać, za swoją nieskuteczność przyszło im zapłacić niezwykle wysoką cenę. W końcowej fazie meczu Katariina Kosola zdecydowała się na kolejną szarżę prawym skrzydłem, Louise Lillbäck zgrała sytuacyjnie do Heidi Kollanen, a fińska napastniczka pokonała niemrawo zbierającą się do interwencji Teagan Micah, ratując w ten sposób jeden punkt dla Örebro. Sporo obiecywaliśmy sobie po derbowym poniedziałku, ale nasze oczekiwania spełniły się jedynie w połowie. Piłkarki Djurgården i Brommy postawiły bowiem na futbol wybitnie wakacyjny, w którym każda groźniejsza akcja którejkolwiek ze stron kończy się golem, a całości obrazka dopełniły jeszcze straszące pustkami trybuny Grimsta Idrottsplats. Atmosfery mało znaczącego sparingu nie było natomiast w Norrköping, o co mocno postarały się nie tylko zawodniczki, ale i kibice obu zespołów. Zarówno na murawie, jak i na trybunach lepsze wrażenie pozostawili po sobie miejscowi, ale w oficjalnej tabeli oba zespoły dopisały sobie za to spotkanie po jednym punkcie, z czego w pełni usatysfakcjonowany nie był ostatecznie nikt. Tym bardziej, że w ostatniej minucie doliczonego czasu gry pod obiema bramkami działy się rzeczy wprost niezwykłe. Kto widział, ten wie, kto nie widział, niech natychmiast to niedopatrzenie nadrabia. Zdecydowanie warto!


Komplet wyników:


Klasyfikacje indywidualne:


Klasyfikacje drużynowe:


Przejściowa tabela:

dam2

Hammarby zmniejsza dystans

14

Hammarby znów na zwycięskiej ścieżce, więc ‘piąteczka’ po strzelonym golu musi być (Fot. Peter Jonsson)

Po poprzedniej kolejce żywo ponarzekaliśmy sobie na bezlitosny terminarz, który nijak nie pozwala piłkarkom czternastu klubów Damallsvenskan złapać choć trochę świeżości. A ponieważ tempo rozgrywania meczów od tamtego czasu nie spadło, to w zasadzie najbardziej sprawiedliwie byłoby rozpocząć ten tekst klasycznym kopiuj-wklej. Problemy z motoryką uwidaczniają się szczególnie w przypadku mało doświadczonych zespołów z dolnej połówki tabeli i choć Johanna Renmark raz jeszcze zrobiła zdecydowanie więcej niż ktokolwiek miał prawo oczekiwać, to całościowo Uppsala była kompletnie bezradna w zderzeniu z prowadzonymi w bój przez niezniszczalną Olivię Schough mistrzyniami z Malmö. Co zaskakujące, pierwszoplanową postacią starcia w stolicy Skanii okazała się jednak nie najlepsza snajperka i asystentka ligi, a… sędzia Farouk Nehdi, który swoimi decyzjami zupełnie niepotrzebnie wprowadzał na murawie sporo zamieszania. A to nie uznał zupełnie prawidłowego gola, a to podyktował nieco absurdalny rzut karny i można było odnieść wrażenie, że zarządza meczem według zasady wyrównywania rzekomo wyrządzonych obu ekipom krzywd. A to w futbolu nigdy nie jest dobrą taktyką. Szczęście w nieszczęściu, że dominacja gospodyń okazała się na tyle znacząca, iż o żadnym wypaczeniu wyniku mowy być w tym przypadku nie mogło. Zdecydowanie bardziej zacięta była rywalizacja dwóch beniaminków, choć trzeba uczciwie zaznaczyć, że niestety mamy tu na myśli wyłącznie równanie w dół. Växjö i Norrköping długimi momentami prezentowały nam bowiem coś na kształt mało zabawnej parodii piłkarskiego meczu w stylu, który na zachodnim wybrzeżu Szwecji nazywamy flipperspel. W największym skrócie oznacza to tyle, że zawodniczka w białym stroju posyłała kilkudziesięciometrowe zagranie, które przejmowała piłkarka w stroju czarnym i… kilkanaście sekund później robiła dokładnie to samo. Jasne, obejrzenie trzyminutowego skrótu z Värendsvallen może pozostawić nieco mylne wrażenie, ale gdyby ktoś z jakichś nieznanych szerzej powodów zdecydował się odświeżyć sobie ten mecz w całości, to jest to niewątpliwie zadanie z gatunku tych wyjątkowo ekstremalnych. Z kronikarskiego obowiązku dodajmy tylko, że koniec końców trzy punkty pojechały do Östergötland, ale największymi zwycięzcami i tak zostali ci, którzy dzielnie dotrwali do ostatniego gwizdka.

Centra Kyry Cooney-Cross i perfekcyjna główka Madelen Janogy – liderki z Södermalm zrobiły swoje, a jeden gol w zupełności wystarczył, aby Hammarby dopisało do swojego dorobku kolejne domowe zwycięstwo. Choć tak naprawdę niewiele dzieliło nas od tego, aby licznie zebrani na popularnym Kanalplan kibice otrzymali w gratisie sporą dawkę niespodziewanych i zupełnie niepotrzebnych z ich perspektywy emocji. Na początku drugiej połowy Lotta Ökvist bezmyślnie powaliła bowiem w szesnastce szarżującą Katariinę Kosolę, ale Anna Tamminen błyskawicznie odpaliła tryb superbohaterki i nadzieje sympatyków Örebro zgasły jeszcze szybciej niż chwilę wcześniej rozbłysły. Wyraźnie niższą frekwencję odnotowaliśmy na Grimsta Idrottsplats, gdzie piłkarkom z Brommy zabrakło pięciu minut do tego, aby po raz pierwszy w tegorocznej kampanii zwyciężyć przed własną publicznością na własnym obiekcie. Prowadzenie gospodyniom dała w 69. minucie Fanny Hjelm, wykorzystując fatalny błąd Katriny Gorry, ale Vittsjö – zgodnie z doskonale znaną sobie tradycją – walczyło do końca i coś zdołało w ten sposób uratować. Tym czymś okazał się remis po akcji Kayli Adamek z Charlotte Grant. Polka dośrodkowała, Australijka trochę szczęśliwie zmieściła futbolówkę w siatce mimo interwencji Nichole Persson i mało satysfakcjonujący jeden punkt wpadł do skarbczyka drużyny prowadzonej przez Ulfa Kristianssona. Tempa nie zwalnia Linköping, choć rywalizacja na Bilbörsen Arenie rozpoczęła się mocno niestandardowo, bo od alarmu pożarowego (pirotechnika w sektorze przyjezdnych) i ewakuacji całego stadionu. Nieplanowane zamieszanie skończyło się na szczęście wyłącznie na strachu, a gdy można było skupić się już wyłącznie na sportowej rywalizacji, to podopieczne trenera Jeglertza szybko wybiły rywalkom ze stolicy pomysł na sprawienie ewentualnej niespodzianki. Yuka Momiki zagrała przepiękny koncert w drugiej linii, Cornelia Kapocs potwierdziła, że na ten moment jest jednym z najgorętszych ofensywnych nazwisk w lidze, a radzący sobie wciąż bez swojej liderki w osobie Olgi Ahtinen Linköping mógł celebrować jeszcze jedno, odniesione w naprawdę przyzwoitym stylu zwycięstwo.

Zdecydowanie najlepszy jakościowo mecz obejrzeli za to kibice w Kristianstad, co tylko potwierdza prawdziwość tezy, że w piłce nożnej często te bezbramkowe widowiska są jednocześnie tymi najciekawszymi. Poza golami na stadionie we wschodniej Skanii nie zabrakło bowiem niczego, a zawodniczki obu ekip zadbały o odpowiednią intensywność, pokazując w ten sposób, że nawet na narastającym zmęczeniu da się w szwedzkich, ligowych warunkach wykreować coś więcej niż tylko produkt meczopodobny. Wreszcie naprawdę udany występ zaliczyła Jennifer Falk, a jej interwencja w sytuacji sam na sam z Evelyne Viens przypomniała nam dlaczego to właśnie ta golkiperka aż czterokrotnie była najlepszą specjalistką w swoim fachu w Damallsvenskan. Solidnie zaprezentowała się także zastępująca do końca rundy kontuzjowaną Melinę Loeck Moa Olsson, co cieszy o tyle, że to właśnie o dyspozycję swojej wychowanki kibice z Kristianstad obawiali się najbardziej. A poza tym: Therese Ivarsson znów ratowała swój zespół skutecznym wybiciem z linii, Alice Nilsson harowała w defensywie na całej szerokości boiska, Bergman Lundin, Curmark i Rubensson pokazały, jak powinien prezentować się środek pola w solidnym klubie, a Eiriksdottir i Kafaji zrobiły naprawdę wiele, aby podtrzymać swoją strzelecką passę. W tym wszystkim szkoda tylko urazów Emmi Alanen oraz Anny Sandberg, które jeszcze przed przerwą przedwcześnie zakończyły udział w spotkaniu, ale mocno trzymamy kciuki, aby powrót do pełni formy przebiegał w obu przypadkach szybko i bezproblemowo. Jako się rzekło, na boisku skończyło się na 0-0, ale jeśli ktoś właśnie tego wieczora postanowił wybrać się na swój pierwszy w życiu piłkarski mecz, to raczej tej decyzji nie żałował. A ponieważ jesienią terminarz wydaje się być po stokroć bardziej sprzyjający, to z tym większą nadzieją wyczekujemy kolejnych ligowych delicji. Kristianstad i Häcken zadbały póki co o to, aby nasze apetyty były odpowiednio wyostrzone.


Komplet wyników:


Klasyfikacje indywidualne:


Klasyfikacje drużynowe:


Przejściowa tabela:

dam2