Podsumowanie 10. kolejki

damf

Podsumowanie 10. kolejki sezonu 2021 w Damallsvenskan:


Najlepszy mecz: Rosengård 2-0 Häcken. Mecz, który miał nam dać odpowiedź na najważniejsze pytanie: czy obrończynie tytułu z Hisingen będą w stanie złapać bezpośredni kontakt z rozpędzonym jak rakieta Rosengård. Odpowiedź ta okazała się negatywna, choć w pierwszych dwóch kwadransach zespół Matsa Grena mocno postraszył rywalki ze Skanii. Najbliżej powodzenia była – co nie jest chyba dla nikogo zaskoczeniem – Stina Blackstenius, ale najlepszą snajperkę Häcken bardzo sprawnie trzymał w ryzach duet Berglund – Viggosdottir. Od mniej więcej trzydziestej minuty zaczęła się uwidaczniać coraz większa przewaga bardziej dojrzałych piłkarsko gospodyń, które przejęły kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami i nie oddały jej już do ostatniego gwizdka. Klasą dla siebie była jak zwykle Jelena Cankovic, ale o reprezentantce Serbii tym razem wspominamy w osobnym akapicie. Rosengård w pełni zasłużył jednak także na wyróżnienie drużynowe, a gol Hanny Bennison po akcji Cankovic był właśnie wypadkową przewagi, jaką w tej fazie meczu miały podopieczne żegnającego się za chwilę z Malmö Jonasa Eidevalla. W samej końcówce rozpaczliwe próby szukających gola wyrównującego gości ostudziła jeszcze Stefanie Sanders i pozostaje tylko zastanawiać się, czy była napastniczka Freiburga dostanie jesienią więcej szans na pokazanie swoich nieprzeciętnych umiejętności w warunkach ligowych. To jednak pytanie przede wszystkim do nowej, holenderskiej trenerki Renée Slegers, która przejmie Rosengård w sytuacji tak komfortowej, że aż wszyscy trochę jej tego zazdrościmy. Bo choć za chwilę dopiero rozpocznie się lipiec, to tego mistrzostwa chyba nie da się już wypuścić z rąk. Z drugiej jednak strony, Damallsvenskan widziała już przecież nie takie cuda.

Wydarzenie kolejki: Kristianstad zagrał koncert. W dziesiątej minucie meczu na Arenie Kristianstad zrobiło się cicho, a powody do świętowania miała wyłącznie ławka rezerwowych gości z Norrbotten. Gol autorstwa Astrid Larsson okazał się jednak wyłącznie miłym złego początkiem dla drużyny Stellana Carlssona. Na straconego gola gospodynie odpowiedziały bowiem błyskawicznie, a następnie zagrały nam przepiękny, piłkarski koncert. Pierwsze skrzypce tradycyjnie dzierżyła w dłoniach Sveindis Jane Jonsdottir, ale cała formacja ofensywna KDFF akompaniowała jej tak harmonijnie, że pięć kolejnych goli było dla Piteå najniższym wymiarem kary. Wydaje się, że po bardzo niemrawym początku sezonu, w Kristianstad wreszcie wskoczyli na poziom, który powinien charakteryzować trzecią drużyną poprzednich rozgrywek. Szkoda jedynie, że forma ta przyszła w momencie, gdy do rozegrania pozostały nam już tylko dwie wiosenno-letnie kolejki. Choć z drugiej strony, wyjazdy do Hisingen oraz Vittsjö to dla ekipy prowadzonej przez Elisabet Gunnarsdottir klasyczne mecze o sześć punktów, więc może ten moment jednak jest jak najbardziej właściwy.

Bohaterka kolejki: Jelena Cankovic (Rosengård). Gwiazda. Liderka. Zawodniczka, która na ten moment przerasta tę ligę. W meczu na szczycie przeciwko mistrzyniom z Häcken serbska pomocniczka czuła się na murawie tak swobodnie, że oglądanie jej gry było prawdziwą przyjemnością. I jeżeli przedłużenie przez Cankovic kontraktu z klubem z Malmö nie było wyłącznie zagrywką na podbicie jej ceny rynkowej, to kibice w stolicy Skanii mogą póki co spać spokojnie. Bo z taką konstruktorką gry ich ukochany klub wydaje się być po prostu skazany na sukces.

Gol kolejki: Emilia Larsson (Hammarby). Liderka klasyfikacji asystentek tym razem postanowiła zrobić show w roli egzekutorki. Sami nie jesteśmy do końca pewni, czy bardziej efektowne było kierunkowe przyjęcie zagranej przez Ellen Gibson futbolówki, czy może finalizujący całą akcję strzał, ale za to nie mamy najmniejszych wątpliwości, że w bardzo silnej w tym tygodniu stawce, specjalne wyróżnienie należy się właśnie 23-latce z Hammarby.

Sensacja kolejki: Djurgården znów bez strat. Nie tracisz goli – nie przegrywasz meczów. Z tej banalnie prostej zależności najwyraźniej zdali sobie sprawę w Sztokholmie, a na efekty nie trzeba było długo czekać. Z Eskilstuną na zero, z Växjö na zero i wreszcie z Vittsjö też na zero i po trzech wspomnianych tu meczach do klubowego skarbczyka wpadło siedem punktów. O zwycięstwie w północnej Skanii przesądziła kapitalna postawa dyrygowanej przez tercet Daugherty – van dan Bulk – Boakye formacji defensywnej, która ani razu nie dała się zaskoczyć ani szybkiej jak błyskawica Clarze Markstedt, ani niebezpiecznej jak australijska przyroda Emily Gielnik. A że z przodu w niezwykle efektownym stylu jedną sztukę wpakowała do siatki Vittsjö Fanny Lång, to Duma Sztokholmu mogła po raz trzeci w obecnym sezonie cieszyć się z ligowego zwycięstwa.

Liczba kolejki: 8. Tyle punktów przewagi nad resztą stawki wypracował sobie na tak wczesnym etapie sezonu Rosengård. Mając w pamięci ostatnie lata, jest to sytuacja w szwedzkiej piłce wyjątkowa. Czyżby więc szykował się powrót mistrzowskiego trofeum do gabloty klubu ze stolicy Skanii?


10. kolejka statystycznie:

Gole: 20  (średnia 3.33 / mecz)

Rzuty karne: 2  (1 wykorzystany)

Żółte kartki: 12

Czerwone kartki: 1

Najszybszy gol: Astrid Larsson (Piteå) – 10. minuta (vs. Kristianstad)

Najpóźniejszy gol: Johanna Alm (Linköping) – 90+2. minuta (dla Örebro)


Jedenastka kolejki:

lag10

Kelsey Daugherty (Djurgården) – Hanna Lundkvist (Hammarby), Emma Berglund (Rosengård), Glodis Perla Viggosdottir (Rosengård), Portia Boakye (Djurgården) – Fanny Andersson (Eskilstuna), Jelena Cankovic (Rosengård), Alice Nilsson (Kristianstad), Anna Welin (Kristianstad) – Cornelia Kapocs (Linköping), Sveindis Jane Jonsdottir (Kristianstad)


Komplet wyników:


Klasyfikacja strzelczyń:

skytte

Klasyfikacja asystentek:

assist

Piłkarka kolejki:

lirare

Jared’s Time (1)

jt

The Times They Are a-Changin’ – śpiewała Pia Sundhage po tym, jak prowadzona przez nią drużyna wywalczyła chyba najbardziej nieprawdopodobny srebrny medal w historii nowożytnych Igrzysk Olimpijskich. Jak wiadomo, zmiany to nieodłączny element naszej codzienności i bardzo często bywa tak, że przynoszą one pozytywne skutki. Wiele przykładów na potwierdzenie tej tezy znajdziemy zresztą nie tylko w świecie futbolu. Spokojnie, ten serwis w najbliższym czasie nie będzie zmieniał tematyki, ale nadszedł chyba moment, aby co pewien czas i tu pojawił się obszerny tekst, w którym będzie można sięgnąć wzrokiem daleko poza granice Damallsvenskan i zastanowić się nad innymi kwestami niż to, w jakim stylu Kristianstad pokonał ostatnio Djurgården (lub odwrotnie).

Jared’s Time to nowy format, który – z góry uprzedzam – będzie pojawiał się tutaj nieregularnie. Wstępne założenie jest takie, aby publikować średnio jeden tekst w miesiącu, ale proszę nie traktować tego na zasadzie zobowiązania. Podstawowa zasada jest bowiem banalnie prosta: jeśli pojawi się materiał warty skomentowania, pojawi się i komentarz. Dobór tematów będzie oczywiście w stu procentach subiektywny i choć cały czas będziemy się obracać wokół futbolu, to z pewnością nie unikniemy także odniesień do polityki, historii, czy kwestii socjologicznych. Raz będzie zatem tej piłki w piłce więcej, innym razem mniej.

Zbyt długie wstępy mają do siebie to, że zazwyczaj bardziej zniechęcają niż zachęcają, więc w tym miejscu przejdźmy już do części właściwej.


Termin pojawienia się pierwszego tekstu z tej serii absolutnie nie jest przypadkowy. Czerwiec to przecież Pride Month, a skoro tak, to nie będzie chyba lepszej okazji, aby pochylić się nad kwestią dominującej aktualnie formy dyskursu antydyskryminacyjnego w debacie publicznej, a także nad potencjalnymi skutkami, które może ona za sobą nieść.

Black Lives Matter – z przekazem zawartym w tych trzech słowach zgadzamy się chyba wszyscy. Podobnie zresztą jak z faktem istnienia zjawiska systemowego rasizmu w Stanach Zjednoczonych. Jako osoba, która w USA spędziła zaledwie niewielki fragment życia, wielokrotnie byłem świadkiem sytuacji, w których czarnoskórzy obywatele byli traktowani przez własny kraj jak potencjalni przestępcy, choć nie było ku temu żadnych podstaw. Upokarzające, niby losowe kontrole należą niestety do codzienności, a to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Jasne, nie wszyscy biali stosują takie praktyki, a zdecydowana większość jednoznacznie się im sprzeciwia, ale dla osób regularnie doświadczających dyskomfortu na przykład na lotnisku czy w galerii handlowej, nie jest to wielkie pocieszenie. Bo cóż z tego, że ponad dziewięćdziesiąt procent spotykanych przez ciebie ludzi odnosi się do ciebie z życzliwością, skoro pozostali – świadomie bądź nie – systematycznie dają ci do zrozumienia, że jesteś obywatelem drugiej kategorii. Możemy oczywiście okłamywać się i udawać, że problem nie istnieje, tym bardziej, że z perspektywy Europy i bez kontekstu historyczno-społecznego może wydawać się on sztucznie rozdmuchany, ale obierając tę drogę na pewno nie pomożemy ani sobie, ani innym. Warto więc zastanowić się nad potencjalnymi rozwiązaniami, ale tu pojawia się pierwsza przeszkoda, bo choć wydawałoby się, że edukacja i zwiększenie świadomości społecznej wydają się naturalnymi drogami wyjścia z obecnego impasu, nie wszyscy wydają się być tym zainteresowani.

Być może jestem zbyt konserwatywny (tak, miejmy już za sobą to straszne słowo) na zgłębienie takiej postawy, ale mnie nauczono tego, że jeśli jedna strona rozumie jakiś problem, a druga chciałaby go zrozumieć, to warto ze sobą porozmawiać i spróbować pewne kwestie wytłumaczyć. W bardzo wielu przypadkach próba nawiązania dialogu z samozwańczymi aktywistami BLM kończy się jednak agresywną odpowiedzią, którą najprościej byłoby streścić w następujący sposób: Nie rozumiesz? To nie mój problem! Nie będę ci nic tłumaczyć, szkoda mojego czasu! Nie mów nam, jak mamy protestować, to nasza sprawa! Uzupełnij swoją wiedzę i nie zawracaj mi głowy! A w ogóle to na kolana i przepraszaj za swoje przywileje! Że niby wyolbrzymiłem? Być może, ale ani trochę nie zmieniłem ani sensu, ani przesłania, które można usłyszeć ze strony osób przynajmniej w teorii walczących z dyskryminacją. Logika i intuicja podpowiadałyby, że jeśli chcę zainteresować jak największą liczbę osób ideą mojego ruchu społecznego, to chętnie zapoznam ich z głoszonymi przeze mnie postulatami, a także wyjaśnię wszelkie ewentualne wątpliwości. No dobrze, to byłaby utopijna rzeczywistość, ale i tak w zasadzie każda inna reakcja wydawałaby się bardziej wytłumaczalna niż ostentacyjnie demonstrowana nienawiść w kierunku tych, którzy de facto wyrażają chęć wsparcia. Bardzo wątpliwe wydaje się również, aby mocno lansowana przez znaczące osobistości związane z ruchem BLM polityka zero pytań i bezwzględne posłuszeństwo przyniosła jakiekolwiek pozytywne, długofalowe efekty, co niestety zdają się potwierdzać badania. Jak donosi The Guardian, czyli źródło jak najbardziej kojarzone z szeroko pojętą lewicą, w Wielkiej Brytanii aż 55% ankietowanych wyraziło opinię, że aktywizm BLM przyczynił się do zaostrzenia konfliktów na tle rasowym. Przeciwnego zdania było natomiast zaledwie 17% badanych. Co istotne, pogląd ten podzielało 44% czarnoskórych Brytyjczyków (22% było przeciw), a aż 46% z nich przyznało, że w ciągu ostatniego roku regularnie doświadczało dyskryminacji na tle rasowym. Był to niestety najwyższy wynik od lat.

Wiarygodność BLM jako ruchu walczącego z dyskryminacją i głoszącego równość ras, która nas ostatecznie wyzwoli, mocno podważają także osoby współzałożycieli. Yusra Khogali, liderka BLM w kanadyjskim Toronto, próbowała za pomocą mediów społecznościowych dowieść, że biali ludzie to podgatunek z recesywną wadą genetyczną, a podczas protestów nazywała liberalnego premiera Justina Trudeau białym terrorystą. W zbliżonym tonie wypowiadał się także DeRay Mckeeson, sugerując że amerykańska policja, nazwana zresztą największym gangiem Ameryki, bierze udział w procesie czystek etnicznych. Są to oczywiście wypowiedzi skrajne, ale czy nie tak wygląda z naszej perspektywy ocenianie drugiej strony? Tam też pochylamy się nad tymi najmocniejszymi, najbardziej radykalnymi wypowiedziami, starając się przypisać je absolutnie każdemu, kto choćby w małym stopniu się z nami nie zgadza. Tutaj jest to akurat o tyle prostsze, że ich autorami nie byli anonimowi aktywiści, lecz osoby o wciąż ugruntowanej pozycji w ruchu BLM. Gwoli sprawiedliwości trzeba zaznaczyć, że pani Khogali ostatecznie usunęła z sieci pseudonaukowy wywód o podludziach, a także tweet, w którym prosiła Boga o siłę, aby nie pozabijać wszystkich białych, ale mając na uwadze jej aktywność podczas protestów ulicznych, możemy spokojnie założyć, że poglądów w tej kwestii nie zmieniła.

Powyższy akapit nie ma oczywiście na celu dyskredytowania ogółu działań podejmowanych przez ruch BLM, gdyż pod wieloma z nich w pełni świadomie mógłbym się podpisać. Moim celem jest wyłącznie próba zaakcentowania faktu, że wbrew temu, co niektórzy z nas próbują sobie (i przy okazji innym) wmówić, świat nie dzieli się na plemię dobrych i złych. Albo inaczej: że granicy między dobrem a złem nie wyznacza ilość melaniny w skórze (pani Khogali z pewnością miałaby co do tego pewne wątpliwości, ale trudno), zestaw posiadanych chromosomów płci (z tym z kolei najpewniej polemizowałaby pewna europosłanka z Wiosny Lewicy Zielonych Wielkopolski), czy wreszcie kratka, w której stawiamy znak iks podczas wyborów parlamentarnych (tu sprzeciw zgłosiłoby wielu). Rasizm jest oczywiście ohydny, ale warto mieć na uwadze, że każda jego forma jest równie paskudna. I z każdą z nich trzeba z taką samą stanowczością walczyć. Bo tak jak istnienie białego przywileju jest codziennością USA czy Wielkiej Brytanii, tak czarny przywilej wyznacza rytm życia w wielu krajach Afryki czy Ameryki Środkowej. Boleśnie przekonał się zresztą o tym jeden z moich znajomych, który czasowo wyjechał do pracy na Gwadelupę i jednym z jego pierwszych doświadczeń była wizyta w centrum handlowym (ach, ironia!), podczas której lokalni mieszkańcy w sposób dość sugestywny przekonali go do zmiany miejsca parkingowego, informując że sklepowy parking nie jest odpowiednim miejscem dla białego g***a. I tyle byłoby z rzekomych przywilejów, które we współczesnym świecie nie są ani białe, ani czarne, ani żółte. Jeżeli musimy już stosować odniesienia do kolorów, to stwierdzeniem najbliższym prawdy byłoby, że w zależności od okoliczności geograficzno-politycznych przyjmują one różna odcienie, gdyż dyskryminacja na tle rasowym nie jest dziś problemem jednostronnym lub jednowymiarowym. Możemy oczywiście w tym miejscu rozpocząć przerzucanie się odpowiedzialnością za taki stan rzeczy, ale coś podpowiada mi, że kolejny raz raczej oddaliłoby to nas od źródła problemu niż do niego przybliżyło.  Jako osoba zmagająca się z przewlekłą przypadłością zdrowotną doskonale zdaję sobie sprawę, że w medycynie świadomość własnej choroby często bywa kluczem do jej pokonania lub – w mniej szczęśliwych przypadkach – okiełznania. Mam jednak nieodparte wrażenie, że w wielu dyskursach na tematy społeczne, pokusa prowadzenia ideologicznych konfliktów bywa silniejsza niż chęć realnego nazwania problemu, nie mówiąc już o konstruktywnych propozycjach jego zwalczenia. I nie, absolutnie nie sugeruję w tym miejscu, że najlepszym wyjściem jest bierne znoszenie upokorzeń i szykan, ale reagowanie na nie naginaniem rzeczywistości lub agresją wycelowaną w potencjalnych sojuszników także nie wydaje mi się dobrym pomysłem.

Swoją drogą, inną popularną teorią, która zyskała niemałą popularność w mediach szeroko rozumianego mainstreamu, jest ta mówiąca o tym, że przemoc ma płeć. Tę na wskroś krzywdzącą tezę mocno lansowała swego czasu wspomniana już europosłanka, która z dużym prawdopodobieństwem uznałaby mnie za islamofoba, gdybym na zasadzie analogii stwierdził, że na przykład zamachy terrorystyczne mają religię. Do tematu toksycznego feminizmu wrócimy jednak przy innej okazji, gdyż jest to zdecydowanie materiał na osobny felieton. Dziś jednak – w ramach ciekawostki – powiem jak niewiele trzeba, aby zostać we współczesnym świecie uznanym za seksistę. A sprawa jest całkiem świeża, bo zaledwie sprzed kilku tygodni. Otóż całkiem skądinąd miła i sympatyczna rozmowa zeszła na temat Ligi Mistrzyń i w pewnym momencie padła opinia, że wszystkie męskie kluby występujące w europejskich pucharach powinny zostać przymuszone przez UEFA do założenia sekcji kobiecych pod groźbą usunięcia ze wspomnianych rozgrywek. Zgodnie z własnym sumieniem odparłem więc, że zmuszanie prywatnych przedsiębiorstw (jakimi jest zdecydowana większość klubów) do zakładania konkretnych sekcji byłoby jednak zdecydowanym nadużyciem. W swojej jak się za chwilę miało okazać naiwności założyłem również, że zasada ta miałaby obowiązywać w dwie strony (bo skuteczne prawo chyba właśnie tak powinno działać), więc zauważyłem, że oznaczałoby to również dyskwalifikację dla takich klubów jak chociażby Linköping czy Turbine, które nie posiadają sekcji męskiej. Tyle wystarczyło, abym oficjalnie dołączył do grona seksistów, a gdy podjąłem jeszcze jedną próbę uargumentowania swojego stanowiska, w połowie pierwszego zdania usłyszałem, że właśnie stosuję mansplaining. I tak zakończyła się wspomniana pogawędka.

To wszystko to jednak tylko elementy większej całości, która w mojej opinii prowadzi nas w bardzo niebezpieczne rejony. A potencjalne skutki tych działań odczujemy nie my, a przyszłe pokolenia. Skąd ta pesymistyczna prognoza? Już wyjaśniam mój punkt widzenia. Natura ludzka jest niezwykle przewrotna, a człowiek od zawsze uwielbiał kontestować współczesną dla niego rzeczywistość. Taka postawa jest zresztą godna pochwały, gdyż to właśnie ona leży u podstaw dynamicznego rozwoju nauki, techniki, czy wreszcie ogromnych zmian społeczno-kulturowych, dzięki którym w bardzo wielu aspektach dziś żyje się nam zdecydowanie bardziej komfortowo niż naszym przodkom. O ile jednak my jesteśmy beneficjentami wspomnianej (r)ewolucji, o tyle obecnie niebezpiecznie zbliżamy się do pozostawienia pokoleniu naszych dzieci świata niepodważalnych dogmatów, w którym każda próba wyrażenia swojej opinii (niekoniecznie skrajnej) będzie skutkowała natychmiastowym zaszufladkowaniem w gronie wszelkiej maści -istów lub -fobów. I nie trzeba chyba być wielkim wizjonerem, aby przewidzieć, że młodzi ludzie w zdecydowanej większości nie odnajdą swojego miejsca w świecie nie tyle politycznej poprawności, co społecznego kagańca, a to z kolei popchnie ich w kierunku szukania bardziej atrakcyjnej dla nich alternatywy pośród szeroko rozumianych idei konserwatywnych. Bo rzeczywistość, w której doszukujemy się rasizmu w zdjęciu przedstawiającym klasyczną, boiskową rywalizację dwóch piłkarek (tak, nawiązuję tu do fotografii z Abby Smith w roli głównej), a próba podjęcia polemiki z kobietą kończy się oskarżeniami o mansplaining, bardzo szybko stanie się przestrzenią, w której wielu zacznie się dusić. I zanim się obejrzymy, wychowamy sobie w ten sposób najbardziej konserwatywne pokolenie od lat, a jego potencjał zostanie spożytkowany przez ludzi i organizacje, w których dobre intencje nijak nie potrafię uwierzyć. Wtedy najpewniej przyjdzie też oprzytomnienie i rozpocznie się szukanie winnych, lecz będzie już na to zdecydowanie zbyt późno.

Jeżeli ta wizja wydaje się komuś scenariuszem z gatunku political fiction, to na koniec zaprezentuję jak urzeczywistniła się ona póki co w skali mikro. Zakładam, że większość spośród czytających ten tekst kojarzy partię polityczną o nazwie Sverigedemokraterna (Szwedzcy Demokraci). Partia ta powstała w latach osiemdziesiątych minionego stulecia, a początki jej funkcjonowania nie są bynajmniej chlubną kartą. Albo dobrze, nie silmy się na eufemizmy: korzenie SD to jak najbardziej powód do hańby. Tyle tylko, że lata mijały, a osoby, które trzy dekady temu wygadywały głupoty o rzekomym homolobby i niebezpiecznych imigrantach z Bliskiego Wschodu, albo same z partii odeszły, albo zostały z niej wydalone. Gdy popularność SD zaczęła delikatnie rosnąć, niby skuteczną odpowiedzią na to zjawisko miała być polityka izolacji, czyli tłumacząc na język współczesny – stworzenie czegoś na kształt stref wolnych od SD. Taką strefą miały być z założenia na przykład media publiczne, które konsekwentnie nie zapraszały polityków i zwolenników Szwedzkich Demokratów do debat, a samej partii przyklejały neonazistowską gębę. Taką strefą były też jednak … skrzynki pocztowe przed prywatnymi posesjami, na których bardzo często w okresie przedwyborczym można było spotkać naklejki z przekreślonym logiem partii lub slogany, które w moim rozumieniu kwalifikowały się pod mowę nienawiści. Co ciekawe, nierzadko w ten właśnie sposób swoją dezaprobatę wobec SD wyrażały osoby, które na podobną profanację innych, bliższych im symboli, reagowały ogromnym (i jak najbardziej zresztą słusznym) oburzeniem. Głośno wówczas ostrzegałem, że taka postawa jest de facto największym prezentem, jaki Szwedzcy Demokraci mogliby od nas dostać, ale zdecydowana większość uznała najwyraźniej, że obrana przez nich droga jest jedyną właściwą. Efekt? SD oczywiście dostali się do Riksdagu, po kolejnych czterech latach stosowania polityki kontrolowanej izolacji podwoili swoje poparcie, a dziś są jedną z trzech głównych sił politycznych w kraju. I choć w ostatnich wyborach partia ta uzyskała poparcie rzędu jednego miliona dwustu tysięcy głosów, to mam wrażenie, że niektórzy wciąż funkcjonują w bańce, w której statystyczny wyborca SD to sfrustrowany, nierozumiejący świata chłopiec w krótkich spodenkach. Rzeczywistość mówi jednak zupełnie co innego, gdyż według badań fokusowych na zlecenie SVT (czyli medium zdecydowanie nieprzychylnego Szwedzkim Demokratom), partia Jimmiego Åkessona cieszy się dwucyfrowym poparciem wśród osób z wyższym wykształceniem (!), przedsiębiorców (!!), kobiet (!!!) oraz imigrantów spoza krajów nordyckich (!!!!). To wszystko wciąż nie zmusza chyba jednak do refleksji, gdyż w ostatnich miesiącach więcej merytorycznych rozmów zdarzyło mi się odbyć ze zwolennikami SD niż z ludźmi, z którymi przynajmniej w teorii zdecydowanie więcej mnie łączy niż dzieli. I choć ja sam z tego tytułu na partię pokroju SD i tak nigdy nie zagłosuję, to samo zjawisko jest jednak w jakimś stopniu alarmujące. Bo oto właśnie znaleźliśmy się w miejscu, w którym zero-jedynkową percepcją świata oraz innych ludzi odznaczają się ci, którzy na swoich sztandarach niosą hasła antydyskryminacyjne nawiązujące do równości, potrzeby dialogu i wzajemnej akceptacji. Może więc nadszedł czas, aby drobnym druczkiem dopisać do nich adnotację, że ta równość, ten dialog i ta akceptacja to tak, ale wyłącznie na naszych zasadach. Wtedy zrobi się może trochę mniej sympatycznie, ale za to zdecydowanie bardziej szczerze.

10. kolejka – zapowiedź

kgfcfcr

Gole strzelane Rosengård zawsze smakowały w Göteborgu wyjątkowo.

Tempo ligowego grania mocno przyspiesza, więc i zapowiedź dziesiątej kolejki będzie błyskawiczna. Tym bardziej, że wszystko, co najciekawsze i tak wydarzy się przecież na boisku. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście jeden mecz, który bez wielkiej przesady możemy nazwać szwedzkim klasykiem ostatnich lat, ale na pięciu pozostałych stadionach także można podnieść z murawy niezwykle cenne punkty. Najpierw zajrzymy jednak do stolicy Skanii, gdzie toczyć się będzie gra o miano najlepszej drużyny w kraju.

W poprzednim sezonie Rosengård okazał się lepszy od rywalek z Göteborga w ligowym dwumeczu, ale na dystansie dwudziestu dwóch spotkań to podopieczne Matsa Grena zdobyły więcej punktów i to one mogły w listopadzie świętować pierwszy w historii klubu mistrzowski tytuł. Droga do jego obrony wydaje się być jednak mocno wyboista, gdyż to ekipa ze Skanii w zdecydowanie lepszym stylu rozpoczęła tegoroczne rozgrywki. Nieobecność Jessiki Wik, Anny Anvegård czy Nathalie Björn ani trochę nie zachwiała zespołem prowadzonym przez Jonasa Eidevalla, który od początku sezonu dzielnie kroczył od zwycięstwa do zwycięstwa. Efektowną serię przerwał dopiero wyjazd do Kristanstad, ale do starcia z najpoważniejszym konkurentem do złota Rosengård i tak przystąpi z pozycji niekwestionowanego ligowego lidera. I choć na przełomie maja i czerwca gra FCR nie zachwycała nas tak bardzo, jak jeszcze miesiąc wcześniej, to nie zapominajmy, że klub ze Skanii wciąż posiada w swojej kadrze takie piłkarki jak Cankovic, Schough, czy Öling. A są to nazwiska, które w Damallsvenskan potrafią zrobić różnicę w dowolnie wybranym momencie. A przecież najsilniejszą nie tylko w Szwecji, ale i w całej Skandynawii drugą linią, dyryguje nie kto inny jak legendarna Caroline Seger. W Hisingen także mają jednak argumenty przemawiające za tym, że to właśnie w najbliższą niedzielę klub z Östergötland po raz pierwszy w historii (!) podbije Malmö IP. Bo nawet jeśli siłę ofensywną gości mocno ograniczyła kontuzja Pauline Hammarlund, to dyspozycja Stiny Blackstenius pozwala mieć całkiem uzasadnione nadzieje, że najbliższy wyjazd do Skanii nie zakończy się klasycznym zerem z przodu. Tym bardziej, że w wybornej formie znajdują się wiosną Filippa Angeldal oraz Johanna Kaneryd, a one akurat na tym stadionie będą zapewne miały całkiem sporo do udowodnienia. Podobnie zresztą mają się sprawy z Elin Rubensson, która jak mało kto potrafi pogrążać swój były klub. Nie możemy jednak wykluczyć scenariusza, w którym o końcowym wyniku tego starcia w największym stopniu zdecyduje dyspozycja obu formacji defensywnych z bramkarkami na czele. A gdyby tak miało się rzeczywiście wydarzyć, to wskazanie choćby minimalnego faworyta niedzielnego starcia, staje się całkowicie niemożliwe. I bardzo dobrze, gdyż w futbolu to boisko powinno przemawiać najcelniej i najgłośniej.

A co czeka nas na pozostałych stadionach? Ostatnie w tabeli Växjö pojedzie do rewelacyjnego beniaminka i wcale nie będzie mieć w stolicy łatwej przeprawy. Krocząca od rozczarowania do rozczarowania Eskilstuna zmierzy się z AIK i chyba lepszej szansy do tego, aby wrócić na właściwe tory, mieć już nie będzie. Do Vittsjö zawita Djurgården, które generalnie tej wiosny nie zachwyca, ale gdy ma swój dzień, to potrafi postawić się każdemu. A z drużyną Thomasa Mårtenssona naprawdę da się wygrać, co udowodniły chociażby piłkarki z Örebro. One z kolei w najbliższy poniedziałek udadzą się z wizytą do Linköping, gdzie ostatnimi czasy gra im się niezwykle ciężko. I niewiele przemawia za tym, że właśnie teraz ta seria miałaby się odwrócić, choć cały czas pamiętamy oczywiście o tym, że w naszej lidze niemożliwe zdecydowanie nie istnieje. Z takiego założenia mogą wyjść również w Piteå, bo choć fani ekipy z Norrland mieli wiele powodów, aby nabawić się kompleksu Skanii, to akurat w rywalizacji z Kristianstad podopieczne trenera Carlssona wydają się nie mieć nic do stracenia. A co to może oznaczać, przekonaliśmy się przecież nie tak dawno na Valhalli …


Zestaw par 10. kolejki:

m01

m02

m03

m04

m05

m06

Podsumowanie 9. kolejki

damf

Podsumowanie 9. kolejki sezonu 2021 w Damallsvenskan:


Najlepszy mecz: Piteå 0-3 Hammarby. Reprezentacyjna przerwa najwyraźniej ani trochę nie spowolniła rewelacyjnego beniaminka z południowego Sztokholmu. Hammarby udało się w podróż do Norrbotten bez swojej kapitanki (Alice Carlsson), jednej z absolutnie najważniejszych postaci drugiej linii (Hanna Folkesson) oraz współliderki wewnętrznej klasyfikacji strzelczyń (Emma Jansson) i nie brakowało głosów, że na dalekiej Północy czeka beniaminka bolesna weryfikacja. Tym bardziej, że Piteå w trzech ostatnich meczach straciło zaledwie jednego gola, a mierzyło się w tym okresie między innymi z Rosengård i Häcken. Te wszystkie głosy zostały jednak skutecznie wyciszone już w drugiej minucie gry, kiedy to Ellen Wangerheim wywalczyła rzut karny, a na gola zamieniła go niezastąpiona Madelen Janogy. Później oglądaliśmy całkiem wyrównany mecz, w którym zdecydowanie bardziej konkretne były jednak przyjezdne. Anna Tamminen obroniła jedenastkę, Hanna Lundkvist imponowała w defensywie, Matilda Vinberg grała tak, jakby na poziomie Damallsvenskan występowała regularnie przynajmniej od dekady, a duet Hjelm – Gibson wzorowo zarządzał środkiem pola. A żeby kibicom z Piteå zrobiło się jeszcze bardziej przykro, w doliczonym czasie gry ich drużynę dobiła jeszcze Nina Jakobsson. Cóż, jak głosi szwedzkie przysłowie, släkten är värst.

Wydarzenie kolejki: Nawałnica nad Behrn Areną. Gdy zespoły Örebro i Kristianstad rozpoczynały swój mecz, termometry na Behrn Arenie pokazywały ponad trzydzieści stopni w cieniu. Nic więc dziwnego, że w pierwszej połowie, po około 25 minutach, prowadząca to spotkanie Sara Wiinikka zarządziła obowiązkową przerwę na uzupełnienie płynów. Nieco ponad godzinę później aura zmieniła się jednak diametralnie. Rzęsista ulewa, burza i trzaskające błyskawice przypomniały nam chociażby o meczu Szwecja – Chile podczas MŚ 2019 i – podobnie jak wówczas w Rennes – także i tu obie ekipy przedwcześnie musiały udać się do szatni. Później było wyczekiwanie na to, aby płyta znów nadawała się do gry, ale koniec końców potyczkę na Behrn Arenie udało się zamknąć jeszcze tego samego dnia. Z korzyścią dla gości, gdyż to właśnie ekipa Elisabet Gunnarsdottir zapisała na swoim koncie komplet punktów po tym, jak na listę strzelczyń wpisały się kolejno Jonsdottir i Åsland.

Bohaterka kolejki: Madelen Janogy (Hammarby). Przyjechała na stadion, na którym przeżywała jak dotąd najwspanialsze chwile swojej piłkarskiej kariery i raz jeszcze zachwyciła nas kapitalnym występem. Jedyna różnica polegała na tym, że wraz z nią tym razem cieszyli się nie miejscowi fani z Norrbotten, lecz nieliczna i niezwykle głośna grupka ubranych na zielono-biało kibiców ze Sztokholmu. Dwa gole, asysta, tytuł piłkarki kolejki i chyba już absolutnie pewne miejsce w kadrze na Tokio – z takim bilansem Madelen Janogy opuszczała LF Arenę. A my tylko zacieramy ręce, gdyż doskonale wiemy, iż ta piłkarka jest zdolna do rzeczy jeszcze większych, jeśli tylko może skupić się wyłącznie na futbolu. A sztokholmskie powietrze póki co wydaje się jej bardzo dobrze służyć.

Gol kolejki: Olivia Schough (Rosengård). W tej akcji zgadzało się absolutnie wszystko. Od wyprowadzenia piłki z własnej połowy, poprzez fenomenalny przegląd pola Jeleny Cankovic i jej fantastyczną asystę, aż do klasycznego strzału Olivii Schough, która w doskonale znanym sobie stylu przymierzyła po długim słupku. Gol ten był o tyle istotny, że pozwolił on piłkarkom Rosengård w pełni kontrolować derby Skanii, a dzięki zwycięstwu nad zawsze niewygodnym Vittsjö, drużyna Jonasa Eidevalla zachowała pięciopunktową przewagę nad broniącym tytułu Häcken, co wydaje się być szczególnie istotne przed czekającym nas w najbliższą niedzielę meczem na szczycie.

Sensacja kolejki: Mecz-parodia w Göteborgu. Zacznijmy może od najbardziej oczywistej kwestii: Anne Mäkinen oraz Maiju Ruotsalainen miały pełne prawo desygnować do gry właśnie taki skład. I choć z wielu względów nie było to być może fortunne zachowanie, to jednak znajdujemy wiele argumentów, aby je zrozumieć. Pierwszym z nich jest plaga kontuzji trapiąca tej wiosny klub z Solnej, drugim natomiast fakt, że AIK czekają w najbliższych dniach zdecydowanie bardziej istotne mecze, a porażka na Valhalli i tak była niejako wliczona w koszty. Wraz z upływem czasu robiło się jednak coraz mniej przyjemnie, a gdy na kwadrans przed końcem na placu gry pojawiła się Vendela Persbeck, mieliśmy już do czynienia z prawdziwą parodią futbolu. Swoją drogą, siedemnastoletnia golkiiperka jeszcze kilka tygodni temu chyba sama nie spodziewała się, że debiut w najwyższej klasie rozgrywkowej przyjdzie jej zaliczyć w roli … lewoskrzydłowej. Czy wystawienie na mecz przeciwko mistrzowi kraju juniorek (i to jeszcze nierzadko na dość przypadkowych pozycjach) miało być próbą zwrócenia uwagi zarządu na pilną potrzebę wzmocnienia kadry już podczas najbliższego okienka? Takie tłumaczenie wydaje się być jedynym sensownym, szkoda tylko, że taka manifestacja odbyła się niejako kosztem kilku młodych piłkarek.

Liczba kolejki: 2. Tyle nominalnych bramkarek wystąpiło w niedzielę w barwach AIK. Tylko jedna z nich zagrała jednak na swojej pozycji.


9. kolejka statystycznie:

Gole: 20  (średnia 3.33 / mecz)

Rzuty karne: 3  (1 wykorzystany)

Żółte kartki: 15

Czerwone kartki: 0

Najszybszy gol: Stina Blackstenius (Häcken) – 3. minuta (vs. AIK)

Najpóźniejszy gol: Nina Jakobsson (Hammarby) – 90+2. minuta (vs. Piteå)


Jedenastka kolejki:

lag9

Kelsey Daugherty (Djurgården) – Elin Rubensson (Häcken), Hanna Lundkvist (Hammarby), Matilda Plan (Eskilstuna), Anna Csiki (Häcken) – Jelena Cankovic (Rosengård), Eveliina Summanen (Kristianstad) – Madelen Janogy (Hammarby), Loreta Kullashi (Eskilstuna), Olivia Schough (Rosengård) – Stina Blackstenius (Häcken)


Komplet wyników:


Klasyfikacja strzelczyń:

skytte

Klasyfikacja asystentek:

assist

Piłkarka kolejki:

lirare

9. kolejka – zapowiedź

cf56ba81-eaa2-4c62-917f-9a59de5a3f8c

W Växjö wciąż czekają na pierwszego w tym roku gola z gry (Fot. Gustav Thiel)

Po emocjach w wydaniu reprezentacyjnym czas powrócić na ligowe boiska. A na nich czeka nas swego rodzaju mini-maraton w postaci czterech kolejek w osiemnaście dni. Ci, którzy jego trudy wytrzymają najlepiej, udadzą się na letnią przerwę (lub na zgrupowania kadr narodowych – to już sprawa indywidualna) w zdecydowanie lepszych nastrojach. Pozostali zaś będę mieli dokładnie siedem tygodni na postawienie właściwej diagnozy, aby popełnione wiosną błędy nie powtórzyły się jesienią. A zarówno w górnej, jak i w dolnej połówce tabeli, jak najbardziej jest o co grać.

Lato 2021 w Damallsvenskan otworzy nam starcie czerwonej latarni tabeli z zespołem okupującym w niej przedostatnią lokatę. Ewentualna strata punktów przez gospodynie oznaczałaby, że w Växjö zacznie się robić naprawdę nerwowo. Jeśli jednak podopieczne Marii Nilsson marzą o pierwszym ligowym zwycięstwie w sezonie, muszą wreszcie zacząć strzelać gole. Jak dotąd ich cały dorobek zamyka się bowiem w dwóch trafieniach Emmi Alanen po stałych fragmentach gry. I tak, doskonale pamiętamy, że rok temu Växjö także strzelało najmniej w lidze, a pomimo tego potrafiło wdrapać się aż do górnej połówki tabeli. Tyle tylko, że obecna niemoc wydaje się być zdecydowanie głębsza, a kontuzje i inne problemy kadrowe ograniczają rezerwy w ofensywie niemal do zera. Pozostaje więc liczyć na przełamanie Signe Holt Andersen lub Amandy Johnsson Haahr i mieć nadzieję, że nastąpi ono właśnie podczas meczu przeciwko Djurgården. A co słychać w stolicy? Gol Danieli Zamory w starciu z Eskilstuną pozwolił przerwać passę pięciu kolejnych porażek, a eksperyment z trójką (lub jak kto woli piątką) obrończyń zakończył się pierwszym od dawna czystym kontem po stronie Kelsey Daugherty. Czy była to rzeczywiście zapowiedź lepszych czasów, czy jedynie jednorazowy wyskok? Potyczka na VISMA Arenie z pewnością nie da nam na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi, ale jeśli i z Växjö uda się przywieźć punkt(y), Pierre Fondin będzie mógł wreszcie nieco głębiej odetchnąć.

W niezwykle ciekawym położeniu znalazło się także Hammarby, gdyż patrząc na terminarz końcówki rundy jesiennej, całkiem realny wydaje się scenariusz, w którym beniaminek spędza letnią przerwę w rozgrywkach na podium. Na LF Arenie ekipa ze stolicy będzie musiała radzić sobie bez swojej kapitanki Alice Carlsson, ale ofensywa Bajen wydaje się tak bardzo solidna, że w każdym kolejnym meczu sprawia wrażenie zdolnej do strzelenia przynajmniej o jednego gola więcej od rywala. Tym razem Janogy, Larsson i spółka zmierzą się jednak z mocno uszczelnioną w ostatnich tygodniach defensywą z Norrbotten. Podopieczne Stellana Carlssona na przełomie kwietnia i maja miały oczywiście swoje problemy, ale formacja dyrygowana przez duet Ikidi – Nordin w trzech ostatnich meczach dała się zaskoczyć zaledwie jeden raz (i to podczas wyjazdu na teren lidera). Czy ekipie z dalekiej Północy uda się zatem zatrzymać także rozpędzoną niemal do granic możliwości zielono-białą maszynę? Zobaczymy, ale pewni możemy być tego, że drużynie prowadzonej przez Pabla Pinonesa-Arce z każdym kolejnym tygodniem będzie się grało coraz trudniej, gdyż w jej przypadku zanika tak bardzo pomocny w pierwszej fazie sezonu element zaskoczenia.

Emocji nie powinno zabraknąć także na Tunavallen, gdzie zetrą się dwa mocno rozczarowane początkiem sezonu w swoim wykonaniu zespoły. O ile jednak w Linköping mogą pocieszać się, że mają Fridę Maanum, że czasami zwyczajnie brakowało szczęścia, a gra LFC momentami naprawdę wyglądała całkiem przyzwoicie, o tyle w Eskilstunie powodów do optymizmu póki co brak. No może poza tym, że po niespodziewanej porażce na Stadionie Olimpijskim może być już tylko lepiej, ale tutaj przestrogą wydaje się rok 2020. Wtedy też miały być fanfary, miały być puchary, a skończyło się na nerwowym liczeniu goli, które ostatecznie pozwoliły drużynie zachować status pierwszoligowej. W teorii takie zawodniczki jak Kullashi, Rogic i Andersson muszą przecież wreszcie odpalić, w praktyce jednak wcale nie jesteśmy pewni, że oto nadszedł ten długo wyczekiwany moment. Choć być może właśnie to powinno być powodem do optymizmu, wszak te najbardziej nieprzewidywalne zespoły najczęściej wracają do gry akurat wtedy, gdy większość przestała już w nie wierzyć.

A co tam u naszych pucharowiczów? Häcken oraz Rosengård podejmą na własnych boiskach odpowiednio AIK i Vittsjö i w obu przypadkach powinny powetować sobie straty punktowe poniesione tuż przed przerwą reprezentacyjną. Choć derby Skanii, jak to zresztą często bywa, mogą nas oczywiście swoim przebiegiem bardzo zaskoczyć. Na potwierdzenie zwyżkującej formy czekają także w Kristianstad, a Pomarańczowa Armia w poszukiwaniu czwartego w sezonie kompletu punktów uda się na Behrn Arenę. Gospodynie potrafiły już w obecnych rozgrywkach płatać figle papierowym faworytkom, ale tym razem będą musiały uczynić to bez zawieszonej Jenny Hellstrom, co niejako w sposób naturalny czyni misję sprawienia potencjalnej niespodzianki zdecydowanie trudniejszą. We wschodniej Skanii nikt nie zamierza jednak z tego powodu narzekać.


Zestaw par 9. kolejki:

m01

m02

m03

m04

m05

m06

Tack, Seger! #215

seger

EURO 2005 było turniejem, który zapoczątkował wiele wspaniałych karier. Na zdjęciu powyżej dwie rekordzistki Caroline Seger oraz Fara Williams (Fot. Lars Baron)

Gantofta to niewielkie miasteczko w okolicach Helsingborga, które wiosną 1985 liczyło sobie zaledwie nieco ponad tysiąc mieszkańców. Na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się ono niczym od innych podobnych ośrodków rozsianych po całej Szwecji. Ot, kilka sklepików, szkoła dla kilkuset uczniów, pizzeria stanowiąca miejsce częstych spotkań i dużo terenów zielonych. A właśnie, jeszcze klub piłkarski. Niby nic nadzwyczajnego, a jednak od kilkudziesięciu godzin Gantofta stała się jednym z najbardziej popularnych miasteczek w Europie. Miejscem, którego nazwę kojarzyć powinien każdy sympatyk piłki nożnej. A to wszystko za sprawą pewnej doskonale znanej nam 36-latki, która jak mało kto nie bała się realizować swoich marzeń.

To właśnie w lokalnym klubie Gantofta IF Caroline Seger stawiała swoje pierwsze, piłkarskie kroki. Bardzo szybko stało się jednak jasne, że zawodniczka o tak wielkim potencjale nie zabawi długo na niższym poziomie rozgrywkowym. I choć wydawało się, że naturalna ścieżka rozwoju kariery powiedzie ją przez Helsingborg do Malmö, to sama zainteresowana postanowiła przywitać się z seniorską piłką w Linköping. To właśnie w Östergötland przyszło jej zresztą świętować pierwszy naprawdę poważny sukces, kiedy to LFC trochę niespodziewanie sięgnął w roku 2009 po krajowy dublet. Nawiasem mówiąc, ostatni jak dotąd w historii szwedzkiej piłki, gdyż od tamtego czasu nikomu nie udało się triumfować w jednym roku kalendarzowym zarówno w lidze, jak i w pucharze. Kolejne kroki w klubowej karierze Seger pamiętamy doskonale, więc nie ma większego sensu zarzucanie was w tym miejscu zbędnymi liczbami i statystykami. Dla porządku przypomnijmy może tylko, że pierwszym zagranicznym skalpem było mistrzostwo USA w barwach Western New York Flash, a po powrocie do kraju kolekcję uzupełniły dwa kolejne tytuły, wywalczone kolejno dla LdB Malmö oraz Tyresö. Z tym ostatnim klubem udało jej się także dotrzeć do finału Ligi Mistrzyń, ale po ten najcenniejszy w europejskich piłce klubowej puchar udało jej się sięgnąć dopiero wiosną 2017 dla Olympique Lyon. I choć Seger nie była bynajmniej podstawową zawodniczką ówczesnego mistrza Francji, a w samym finale na boisku się nie pojawiła, było to najlepsze możliwe dopełnienie jej kariery klubowej. Celowo nie używam tu słowa zwieńczenie, gdyż na nie będziemy musieli jeszcze trochę poczekać. Seger nie zamierza się bowiem zatrzymywać, a po kolejnym powrocie do Damallsvenskan zdążyła już sięgnąć po jeszcze jeden puchar (2018) i mistrzostwo Szwecji (2019). A coś podpowiada nam, że na tym się nie skończy …

O Caroline Seger jest dziś jednak głośno nie ze względu na imponujące osiągnięcia klubowe, lecz na te reprezentacyjne. Cofnijmy się więc do początku tej wspaniałej opowieści, czyli do marca 2005. To właśnie wtedy selekcjonerka Marika Domanski postanowiła dać szansę obiecującej dziewiętnastolatce z Linköping, dla której okazją do reprezentacyjnego debiutu miał być – jak to często w przypadku szwedzkich piłkarek u progu XXI wieku – turniej o Puchar Algarve. I nawet jeśli sam mecz przeciwko Niemkom nie przeszedł w szczególny sposób do historii, to zaledwie kilka miesięcy później Seger była już podstawową piłkarką szwedzkiej kadry podczas EURO 2005 (według subiektywnej opinii autora tekstu najlepszej – obok MŚ 2011 – imprezy piłkarskiej w tym stuleciu). Na angielskich boiskach drużyna prowadzona przez Marikę Domanski dotarła do półfinału, a nasza dzisiejsza bohaterka od tej pory stała się centralnym punktem reprezentacji na każdym turnieju, na którym miała okazję wystąpić. A uzbierało się tego całkiem sporo, bo cztery mundiale, trzy kolejne finały Mistrzostw Europy i wreszcie trzy wyjazdy na Igrzyska Olimpijskie. Nie miało przy tym znaczenia, kto akurat sprawował funkcję selekcjonera, gdyż w kwestii przydatności Seger dla najważniejszej drużyny w kraju całkowicie zgodni byli Marika Domanski, Thomas Dennerby, Pia Sundhage oraz Peter Gerhardsson. A mając na uwadze, że jest to kwartet mocno różniący się w swoich spojrzeniach na wiele piłkarskich i okołopiłkarskich spraw, tym bardziej robi to wrażenie.

Skalę zaufania, jakim obdarzono w reprezentacji pomocniczkę reprezentującą wówczas barwy Linköping, najlepiej oddaje jednak całkiem inny fakt. Po klęsce na mundialu w Chinach w szwedzkiej kadrze doszło bowiem do swego rodzaju wymiany pokoleniowej, a jednym z najbardziej nurtujących opinię publiczną pytań stało się to dotyczące płynnego następstwa generacji. Sceptycy argumentowali, że oto kolejne zawodniczki ze srebrnej drużyny z przełomu wieków kończą kariery, a równie charyzmatycznych następczyń brak. Z nieco innego założenia wyszedł jednak selekcjoner Dennerby, który bynajmniej nie bał się odważnych decyzji. Ówczesny szkoleniowiec jasno zadeklarował, że to właśnie w Seger widzi przyszłą liderkę kadry i już wiosną 2008 powierzył jej opaskę kapitańską. Tym razem jeszcze tymczasowo, ale gdy rok później na zasłużoną, sportową emeryturę udała się legendarna Victoria Svensson, zawodniczka z południowo-zachodniej Skanii przejęła tę rolę już na stałe. I z powodzeniem pełni ją aż do dziś, po drodze prowadząc reprezentację do jednego finału i czterech półfinałów. A znowu trzeba zaznaczyć, że są to statystyki, które jak najbardziej mogą jeszcze ulec zmianie i mamy nawet głęboką nadzieję, że tak właśnie się stanie. Kto wie, być może już tego lata.

O tym, co przyniesie przyszłość, przekonamy się niebawem, ale bez względu na to Caroline Seger już zapisała swoje nazwisko w historii nie tylko krajowej, ale i światowej piłki. Choć bardziej zasadne byłoby powiedzieć, że ona to nazwisko po prostu tam wygrawerowała. 215 występów w pierwszej reprezentacji to od dziś nowy rekord Europy, ale żadna liczba, nawet tak imponująca, nie odda tego, jak wspaniałą kartę napisała pisze swoją karierą pomocniczka z Gantofty. Ani tego, jak wspaniałym wzorem do naśladowania może być dla tysięcy chłopców i dziewcząt właśnie teraz zaczynającym swoją przygodę … chciałoby się napisać z piłką, ale przecież nie musimy ograniczać się w tym miejscu wyłącznie do przyszłych piłkarek i piłkarzy, gdyż pewne wartości są po prostu uniwersalne. Dlatego dziś trafia się wspaniała okazja, aby za to wszystko powiedzieć po prostu: Tack, Caroline! Albo Tack, Seger!, bo chyba tę formę preferujesz.