Grudzień pełen prezentów

snow

Śnieg spadł, ale kończący się rok przyniesie nam jeszcze kilka piłkarskich niespodzianek (Fot. Freepik)

Ligowy sezon za nami, w południowym Sztokholmie najbardziej wytrwali sympatycy Hammarby kończą właśnie celebrację historycznej, potrójnej korony, ale bynajmniej nie jest to równoznaczne z tym, że na kolejne, futbolowe emocje ze Szwedkami w rolach głównych będziemy musieli poczekać aż do Nowego Roku. Tym razem grudzień szykuje nam bowiem aż sześć dat, które każdy szanujący się czytelnik tego serwisu jak najbardziej może zakreślić czerwonym flamastrem. I to bez względu na to, czy preferuje akurat piłkę klubową, czy reprezentacyjną, gdyż poważnego grania w ostatnich dniach roku wyjątkowo nie zabraknie nam na obu wymienionych frontach.

Zacznijmy jednak od początku, czyli od jutrzejszego starcia kadrowiczek Petera Gerhardssona w szwajcarskiej Lucernie. Punkt wyjściowy w tabeli grupy oznaczonej symbolem A4 zdążyliśmy już mniej lub bardziej szczegółowo omówić: prowadzone przez zatrudnionego w dość niecodziennych okolicznościach tymczasowego selekcjonera Reto Gertschena Helwetki wciąż wyczekują historycznego punktu w rozgrywkach Ligi Narodów, zaś grające tej jesieni ewidentnie bez polotu Szwedki z prawdopodobieństwem bliskim stu procent nie ruszą się już ani na krok z pozycji wiceliderek, co z kolei gwarantuje im… przywilej rozpoczęcia nowego roku kalendarzowego od dwóch meczów towarzyskich. W tej rywalizacji to nasze zawodniczki będą nie bez przyczyny uchodziły za papierowe faworytki, choć chyba nawet bardziej od ostatecznego rezultatu ciekawi nas, czy wreszcie dostaniemy szansę obejrzenia innej twarzy szwedzkiej kadry i okraszenia pomeczowego teksu obrazkiem innym niż słynne już w niektórych kręgach same, old melody. Dodatkowym smaczkiem towarzyszącym temu starciu będzie okazja przetestowania jednej z aren nadchodzącego EURO ’25, ale jeśli chcemy za niespełna dwa lata na nią wrócić w roli uczestniczek turnieju finałowego, to przydałoby się dla dobra wszystkich raz na zawsze zakończyć etap dreptania w miejscu i wreszcie ruszyć odważnie do przodu. Bo w przeciwnym razie istnieje rosnące z każdym dniem ryzyko, że oto pociąg z napisem europejska, pierwsza liga zacznie nam niebezpiecznie odjeżdżać.

Po zapewne wymagającym sprawdzianie w Lucernie, szwedzkie kadrowiczki udadzą się na La Rosaledę w hiszpańskiej Maladze, gdzie ich zimową dyspozycję przetestują aktualne mistrzynie świata oraz liderki rankingów wszelakich. I właśnie ta rywalizacja zapoczątkuje serię pięciu kolejnych meczów, do których przedstawicielki naszego futbolu podchodzić będą z pozycji zespołu, który absolutnie nic nie musi, za to zaskakująco wiele może. I nie ma co kryć, że jest to ta zdecydowanie bardziej wygodna perspektywa. O ile jednak urwanie punktu Hiszpankom w starciu na niwie reprezentacyjnej raczej nie spowodowałoby jeszcze odczuwalnego na całym kontynencie trzęsienia ziemi, o tyle nasze nadzieje w fazie grupowej tegorocznej Ligi Mistrzyń mają realnie niebywałą okazję, aby o ich ewentualnym wyczynie przez krótki czas rozprawiała z podziwem piłkarska społeczność w naprawdę wielu krajach. Bo nie ma co się oszukiwać, że choćby jeden remis przedstawiciel Damallsvenskan zarówno w dwumeczu pomiędzy Rosengård i Barceloną, jak i w konfrontacji Häcken z londyńską Chelsea. wszyscy komentatorzy słusznie potraktowaliby w kategoriach sportowego cudu. Mistrzynie Anglii i Hiszpanii przed dwoma laty uświetniły 400-lecie Göteborga kapitalnym finałem na Gamla Ullevi i choć rzeczywistość z grudnia 2023 znacząco odbiega od tej z maja 2021 (w większości aspektów – na całe szczęście), to jednak oba te kluby niezmiennie stanowią wraz z francuskim Olympique Lyon wielką trójkę światowej piłki klubowej. Okazja do tego, aby zamknąć rok rywalizacją o punkty z takim przeciwnikiem jest zatem dla obu naszych zespołów niebywałą nagrodą, a dla ich kibiców swego rodzaju prezentem, dzięki któremu mroźne, zimowe wieczory mogą nagle stać się pełne barw i emocji. A skoro grudzień uchodzi za czas spełniania nawet tych najskrytszych marzeń, to przez chwilę nie skupiajmy się na tym, że Lauren James, Samantha Kerr, czy Niamh Charles sprawiają w ostatnich tygodniach wrażenie zakładających dla niepoznaki piłkarskie trykoty superbohaterek. Bo wiecie, zawodniczki Twente, czy Paris FC też wydawały się być w niesamowitym uderzeniu, aż do momentu, w którym na ich drodze stanął niepozorny zespół z Hisingen…


Grudzień 2023 – ważne daty:

01.12., godz. 20:00 – Szwajcaria – Szwecja

05.12., godz. 19:00 – Hiszpania – Szwecja

13.12., godz. 18:45 – Rosengård – Barcelona

14.12., godz. 21:00 – Chelsea – Häcken

20.12., godz. 21:00 – Häcken – Chelsea

21.12., godz. 21:00 – Barcelona – Rosengård

Coroczna pucharowa dobieranka

5e6e11df-a31a-4b5c-8d81-6cca4a3b9a2f

Po fenomenalnym finale w Sztokholmie Puchar Szwecji trafił przynajmniej na rok do gabloty klubu z Södermalm (Fot. Johanna Walén)

Szesnaście drużyn, cztery grupy, zwycięzcy każdej z nich kwalifikują się do rozgrywanych systemem pucharowym półfinałów – w teorii niezwykle prosty i przejrzysty system, w praktyce jednak nawet tak banalną wydawałoby się rzecz da się zepsuć. Uparte trzymanie się twardego klucza geograficznego, w porównaniu z rozstawianiem najlepszych zespołów do pierwszego koszyka, sprawia bowiem, że przydzielanie każdego z uczestników do jednej z grup Pucharu Szwecji co roku bardziej przypomina popularną dobierankę niż klasyczne losowanie. I choć da się rzecz jasna zrozumieć często podnoszony argument o zyskach ekonomicznych wynikających ze zdecydowanie niższych kosztów wyjazdów (choć czy aby na pewno w każdym przypadku, to już zupełnie osobna kwestia), to jednak nie ma co ukrywać, że pozbawiający nas elementarnej dramaturgii system niesie ze sobą zdecydowanie więcej minusów niż plusów. Tak, starcia derbowe zawsze generują dodatkowe emocje, ale kiszenie się w dokładnie tym samym sosie wczesną wiosną każdego kolejnego roku nie dość, że samo w sobie jest pomysłem średnio trafionym, to jeszcze w sposób oczywisty krzywdzi kluby, które muszą przebijać się do fazy finałowej przez zdecydowanie silniejszą sportowo ścieżkę południową. Póki co mamy jednak to, co mamy, więc zapraszam na szybki przegląd tego, co czeka nas już w marcu, gdyż tradycyjnie to właśnie rywalizacja w Pucharze Szwecji oficjalnie zainauguruje nam rok 2024 w krajowej piłce klubowej. I nawet jeśli raz jeszcze o tej porze roku przyjdzie nam słuchać dokładnie tych samych melodii, to już teraz doskonale wiemy, że i tak podejdziemy do tematu z niemałym entuzjazmem i zaciekawieniem. Bo gdy rywalizacja toczy się o tak charakterystyczny i kompletnie niepodrabialny w swoim wyglądzie puchar, to najzwyczajniej w świecie rzeczy muszą się dziać!

cup1

cup2

cup3

cup4

cup5

Terminarz Pucharu Szwecji 2023-24:

9.-10. marca – 1. kolejka grupowa

16.-17. marca – 2. kolejka grupowa

23.-24. marca – 3. kolejka grupowa

30.-31. marca – półfinały

1. maja – finał

Wyszły, zagrały, plan wykonały

GrimstaIPSkylt2

Pierwszoligowa piłka pozostaje na Grimsta IP. Ale czy w kolejnym sezonie znajdzie się więcej chętnych, aby ją tam oglądać? (Fot. Erik Bjernulf)

41-6 w strzałach, 17-2 w uderzeniach w światło bramki, 11-3 w rzutach rożnych, 20-2 w wykreowanych sytuacjach bramkowych i wreszcie 67-33 w posiadaniu piłki – ta matematyczna wyliczanka znalazła się w tak eksponowanym miejscu nieprzypadkowo. Bo o ile nasza dyscyplina sportu charakteryzuje się tym, że suche statystyki nierzadko potrafią mocno zniekształcić realny obraz, o tyle w przypadku barażowej rywalizacji o prawo gry w przyszłorocznej Damallsvenskan modelowo pokazują one różnicę przynajmniej kilku klas, która na tę chwilę dzieli oba aspirujące do pierwszoligowego grania zespoły. A jedyną zagadką pozostaje to, dlaczego zawodniczki z Brommy potrzebowały niemal dokładnie dwóch godzin boiskowej walki, aby po raz pierwszy skutecznie przełamać zestawioną z konieczności wybitnie eksperymentalnie defensywę z Alingsås. Gdy jednak problem skrajnej, ofensywnej niemocy udało się wreszcie rozwiązać, to kwestia pozostania w najwyższej klasie rozgrywkowej załatwiona została naprawdę błyskawicznie. Co ciekawe, na listę strzelczyń wpisywały się tym razem przede wszystkim przedstawicielki formacji obronnej, które to do stanu 5-0 dzieliły się bramkowymi łupami wyłącznie między sobą. Schemat ten złamała dopiero na kwadrans przed końcem spotkania osiemnastoletnia Line Wessman, pieczętując wysokie zwycięstwo swojej ekipy niezwykle efektowną przewrotką. Po prawdzie jednak goli po stronie drużyny z zachodniego Sztokholmu mogło i powinno być zdecydowanie więcej, bo chociażby Andrup czy Swedman fatalnie pudłowały w sytuacjach, w których wypadało przynajmniej trafić w bramkę. I tak, przynajmniej jest tu słowem absolutnie kluczowym.

Wyraźnie odstający od pierwszoligowych norm poziom sportowy rywalek nie był jednak winą gospodyń, które po prostu wyszły i zrobiły swoje, a sygnał do ataku dała im ta, którą jeszcze przed startem tegorocznych rozgrywek nazwaliśmy jedną z najbardziej niedocenianych piłkarek nie tylko Brommy, ale i całej ligi. Wilma Wärulf, bo o niej mowa, najpierw sama rozpoczęła strzelanie na Grimsta Idrottsplats, umieszczając futbolówkę w okienku bramki Tei Olin, a następnie wywalczyła tuż przed linią pola karnego rzut wolny, który z kolei na prawdopodobnie najważniejsze z perspektywy całego dwumeczu trafienie zamieniła Sara Olai. 24-letnia wahadłowa nie zamierzała jednak zwalniać tempa i po przerwie wzięła udział w jeszcze dwóch bramkowych akcjach, a gdyby tylko jej koleżanki z drużyny były w swoich boiskowych poczynaniach nieco bardziej dokładne, to mówilibyśmy tu o naprawdę imponujących liczbach. Swój moment radości przeżyła także Alice Ahlberg, którą na pierwszoligowych arenach poznaliśmy głównie jako niezwykle pewną egzekutorkę rzutów karnych. Dziś jednak przekwalifikowana w Sztokholmie na stoperkę defensywna pomocniczka swoje gole zdobywała w całkiem nowych dla siebie okolicznościach i skoro Bromma miała już w Damallsvenskan pozostać, to chyba dobrze się stało, że w najważniejszym z tej perspektywy meczu centralnymi postaciami okazały się właśnie te zawodniczki. Bo nie da się ukryć, że bez nieocenionego wkładu tercetu Wärulf – Ahlberg – Olai przede wszystkim w rundzie jesiennej minionego sezonu, w zachodnim Sztokholmie nie byłoby nawet baraży.

A skoro tak dużo było tu dziś matematyki, to zakończmy jeszcze kilkoma liczbami, które niestety niekoniecznie pozostawią nas w optymistycznych nastrojach. Bo o ile nie mamy najmniejszych wątpliwości co do tego, że w szwedzkiej stolicy zapotrzebowanie na futbol istnieje, to ów trend dotyczy najwyraźniej wyłącznie wybranych dzielnic. Inaczej nie da się bowiem wytłumaczyć faktu, że na tak istotny z perspektywy sportowej przyszłości Brommy mecz pofatygowało się na trybuny Grimsta IP niespełna trzystu sympatyków tej ekipy. A i tak zdecydowanie najgłośniejszą i najbardziej wyrazistą grupkę na stadionie stanowiła kilkudziesięcioosobowa sekcja wyjazdowa z Alingsås. To ostatnie nie dziwi nas akurat ani trochę, gdyż fani AIF prawdopodobnie doskonale zdają sobie sprawę, że w ich przypadku dzisiejsze starcie mogło być jedyną podczas całego ich życia okazją do bliższego dotknięcia pierwszoligowej piłki. No, chyba że komisja licencyjna zdecyduje inaczej, ale o tym szerzej pisaliśmy już wielokrotnie, a zimą zapewne jeszcze nie raz do tego tematu wrócimy. Tak, czy inaczej, na dziś raczej pewne jest, że Alingsås sportowo do Damallsvenskan nijak nie pasuje, ale czy dwanaście miesięcy temu nie prorokowaliśmy przypadkiem, że Uppsala nie ma najmniejszych szans na ugranie więcej niż czterech punktów w najwyższej klasie rozgrywkowej? Rzeczywistość szybko te słowa zweryfikowała, więc jeśli i tym razem furtka do elity zostanie przed trzecią siłą Elitettan uchylona, to nawet wbrew zdrowemu rozsądkowi należy dać jej szansę. Dziś jednak może nie tyle gratulujemy Brommie, co po prostu odhaczamy wykonanie przez nią zadania, kończąc w ten sposób ligowy sezon 2023 na szwedzkich boiskach.

bpaif

Cuda, cuda ogłaszają!

bbb

Obrazek tej jesieni nie nowy, ale zawsze cieszy! Häcken znów szokuje piłkarską Europę! (Fot. Bildbyrån)

W poprzednim tygodniu pucharowe rozważania rozpoczęliśmy od pochwał pod adresem piłkarek z Hisingen, więc dla równowagi tym razem odwrócimy kolejność na tę nieco bardziej chronologiczną. Bo nie da się ukryć, że to byłe już mistrzynie Szwecji z Malmö jako pierwsze wybiegły w środowy wieczór na murawę, aby na kameralnym stadionie nieopodal Lizbony powalczyć o historyczne punkty, europejską chwałę i znaczący zastrzyk gotówki od UEFA. A do tej wyliczanki spokojnie moglibyśmy dodać jeszcze chęć rewanżu za przegrany w może nie kompromitującym, lecz naprawdę słabym stylu dwumecz sprzed dwunastu miesięcy. Fani Rosengård szansy na ewentualny sukces upatrywali między innymi w tym, że latem z Benfiki do londyńskiego Arsenalu wytransferowana została kanadyjska gwiazda Cloe Lacasse, ale już wkrótce miało się okazać, że były to nadzieje mocno naiwne. To znaczy, ekipa z Portugalii faktycznie zaprezentowała na boisku zauważalnie mniejszą ofensywną siłę rażenia, ale i to okazało się wystarczyć na grające bez żadnego sensownego konceptu rywalki ze Skanii. Na samym początku drugiej połowy Jessica Silva zapisała na swoim koncie nieco przypadkową asystę, nie bez przyczyny nazywana przyszłością lizbońskiego futbolu Kika Nazareth pociągnęła sytuacyjnie, po ziemi, przy dalszym słupku i gospodynie mogły księgować pierwszy tej jesieni komplet punktów w fazie grupowej Ligi Mistrzyń. Choć z takich realnych konkretów, poza bramkową sytuacją zaprezentowały nam jeszcze tylko minimalnie niecelną próbę w wykonaniu znanej nam z boisk Damallsvenskan Marie Alidou D’Anjou oraz jeden kąśliwy strzał z dystansu, który z kolei na rzut rożny świetnie sparowała Angel Mukasa. Jako się rzekło, szału nie ma, ale z Rosengård udało się wygrać nawet bijąc rekordy niecelnych podań oraz coraz bardziej żałośnie wyglądających boiskowych symulek, dzięki którym w ostatnich dwudziestu minutach więcej było w tym wszystkim przerw niż efektownej, czystej gry.

Żeby było zabawniej, podopieczne Ievy Cederström tak fatalnego z ich perspektywy meczu wcale nie musiały przegrać. Dokładnie jak tydzień temu, pomocną dłoń co i raz wyciągały do nich bowiem przeciwniczki, które jakby uparły się, że skoro gościnie ze Szwecji nie potrafią wykreować czegokolwiek własnymi siłami, to najwyraźniej trzeba je w tym wyręczyć. Jako pierwsze uczyniły to Carole Costa do spółki z Kiką Nazareth, gdy pierwsza z wymienionych zagrała niedokładną piłkę, a druga zaliczyła na murawie poślizg, zostawiając w ten sposób Rii Öling autostradę do bramki Benfiki. Ponad 60-krotna reprezentantka Finlandii z prezentu jednak nie skorzystała, podobnie zresztą jak Mai Kadowaki oraz Bea Sprung, które w sytuacjach sam na sam z Leną Pauels w odstępie kilkunastu sekund solidarnie… ostrzeliwały byłą golkiperkę Werderu Brema. Tym sposobem ósmy mecz FC Rosengård w fazie grupowej Mistrzyń zakończył się ósmą kolejną porażką, a skoro w tej edycji ekipę z Malmö czekają jeszcze dwie potyczki z Barceloną i dwie w środku szwedzkiego okna transferowego (czy ogólnie piłkarskich wakacji w naszej części kontynentu), to najbliższa przyszłość wcale nie rysuje się w przesadnie jasnych barwach. Co więksi optymiści mogą oczywiście pocieszać się faktem, że na kampusie Seixal swój najlepszy w bieżącym roku kalendarzowym mecz rozegrała Caroline Seger, choć z drugiej strony nie mamy aż takiej pewności, czy aby na pewno są to realne powody do radości oraz czy więcej mówi nam to o samej kapitance, czy może o aktualnej kondycji niezwykle zasłużonego dla szwedzkiej piłki klubu.

A co słychać u naszych bohaterek sprzed tygodnia? Cóż, mówiąc najdelikatniej, nie sprawdziły się proroctwa trenera Maka Adama Linda, który wyrażał nadzieję, że późnojesienna aura szwedzkiego, zachodniego wybrzeża może okazać się dodatkowym sprzymierzeńcem jego piłkarek. Rywalki z Madrytu podmuchów porywistego wiatru najwyraźniej się jednak nie przestraszyły i już po ośmiu minutach boiskowej rywalizacji pozbawiły Häcken niespodziewanie wywalczonego na paryskiej ziemi fotela liderek grupy D. Z nieprzyjemnym strzałem Maite Oroz nie bez kłopotów poradziła sobie jeszcze Jennifer Falk, ale wobec dobitki Signe Bruun bezradna była zarówno ona, jak i jej koleżanki z formacji defensywnej. Ostatnie miesiące nauczyły nas jednak, że w przypadku bojowo nastawionych Os z Hisingen nawet szybko stracony gol wcale nie oznacza jeszcze nokautu, więc wraz ze szczelnie wypełniającymi trybuny Bravida Areny kibicami w żółto-czarnych barwach czekaliśmy na jeszcze jeden pucharowy cud. Ten jednak póki co ani myślał nadchodzić, bo przed przerwą gospodynie zaledwie jeden raz skierowały futbolówkę w światło bramki Misy Rodriguez, ale próba Anny Anvegård golkiperce światowej klasy jakichkolwiek problemów sprawić nie mogła. Zdecydowanie bliższe kolejnych trafień były natomiast wicemistrzynie Hiszpanii, które dodatkowo czarowały jeszcze publiczność naprawdę efektownymi zagraniami. Signe Bruun próbowała zaskoczyć Falk niesygnalizowanym strzałem piętą, a bohaterka tegorocznego mundialu Olga Carmona wykorzystała fakt, że w ulubionym sektorze boiska zostawiono jej nieco więcej wolnej przestrzeni i zdecydowała się na mierzony strzał zza pola karnego. W obu przypadkach do pełni szczęścia zabrakło zawodniczkom z Madrytu nie więcej niż kilkunastu centymetrów.

Drugą połowę rozpoczynaliśmy jednak od wyniku 0-1, a ten niezmiennie dawał nadzieję. I od pierwszych minut po przerwie można było odnieść wrażenie, że z takiego samego wrażenia wychodzą także piłkarki Häcken. Do pewnego momentu ich ofensywne próby zatrzymywały się mniej więcej na trzydziestym metrze przed bramką Realu, ale nauczeni poprzednimi występami zawodniczek z Hisingen w Europie cierpliwie wyczekiwaliśmy tej jednej okazji, która prędzej czy później po prostu musi się wydarzyć. I tak doczekaliśmy do 59. minuty, kiedy to Anvegård wrzuciła klasyczną piłkę na walkę w pole karne, Felicia Schröder zdecydowanie nacisnęła interweniującą Rocio Galvez, zmuszając ją tym samym do błędu, a do bezpańskiej futbolówki dopadła Rosa Kafaji i Bravida Arenę ogarnął szał niepohamowanej radości! Wicemistrzyniom Szwecji ponownie wystarczyła zaledwie jedna, konkretna okazja, aby skutecznie otworzyć worek z bramkami i przybliżyć się do sprawienia kolejnej niespodzianki na wielkiej, europejskiej scenie. A może, przy odpowiedniej dozie szczęścia, spróbować powalczyć o coś więcej. Takie rozmyślania towarzyszyły nam, gdy na stadionie w Hisingen rozpoczynał się ostatni kwadrans meczu. Gospodynie ruszyły z błyskawicznym kontratakiem, Kafaji popisała się niezwykle dokładnym, kilkudziesięciometrowym podaniem do Katariiny Kosoli, a prawa wahadłowa Häcken przymierzyła w okienko bramki Realu tak, że Misa Rodriguez mogła tylko bić brawo. 2-1 dla miejscowych, a po chwili mogło być jeszcze lepiej, gdy rezerwowa dziś Aisha Masaka doskonale wypatrzyła wbiegająca w szesnastkę gościń Anvegård. Dwukrotna królowa strzelczyń Damallsvenskan wyniku wprawdzie nie poprawiła, ale zawodniczki z Madrytu wyglądały na zespół mocno zraniony, który nijak nie jest w stanie odnaleźć recepty na powrót do tego meczu. I rzeczywiście, pod bramką Jennifer Falk wcale nie byliśmy świadkami żadnego oblężenia, a coraz bardziej sfrustrowanym Hiszpankom nie pomogło nawet osiem doliczonych ostatecznie do drugiej połowy minut. Cud w Hisingen? A może jednak nowa normalność? Cokolwiek by to nie było, niech trwa nam jak najdłużej! Lider zostaje w Szwecji przynajmniej do grudnia!


Komplet wyników:


Tabele grup LM:

Kadra na Szwajcarię i Hiszpanię

martinez

Bramkarka hiszpańskiego Levante Emma Holmgren niezmiennie czeka na debiut w pierwszej reprezentacji Szwecji (Fot. Angel Martinez)

Fazę grupową inauguracyjnej edycji Ligi Narodów, a zarazem rok 2023 w wydaniu reprezentacyjnym, kadra Petera Gerhardssona zakończy na początku grudnia wyjazdowym dwumeczem. W szwajcarskiej Lucernie nasze zawodniczki przystąpią do rywalizacji w roli zdecydowanych faworytek, choć starcie to może potencjalnie okazać się większą pułapką niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. A to dlatego, że pod względem piłkarskim Helwetki znalazły się właśnie w takim punkcie, z którego można już tylko odbić się do góry po kompromitującej serii meczów bez choćby jednego znaczącego zwycięstwa oraz mało przyjemnych okolicznościach rozstania z byłą już selekcjonerką Inką Grings. Latem 2025 Szwajcaria będzie gospodarzem finałów mistrzostw Europy, a pewny już w zasadzie spadek z najsilniejszej dywizji sprawia, że w najbliższych miesiącach reprezentantki tego kraju nie będą miały przesadnie wielu okazji do bezpośrednich konfrontacji ze światową czołówką. Możemy więc spodziewać się, że potyczkę ze Szwecją nasze przeciwniczki potraktują z pełną powagą i pomimo przejściowych trudności postawią nam naprawdę wymagające warunki. Tym bardziej, że już przy okazji niedawnego starcia na Gamla Ullevi w Göteborgu Smilla Vallotto wraz z koleżankami udowodniły, że lekceważenie ich potencjału jest obarczone sporym ryzykiem.

Zdecydowanie innego obrazu meczu spodziewamy się za to w Maladze, gdzie czeka nas czwarta już w ostatnich miesiącach konfrontacja z niezmiennie ocierającymi się o perfekcję Hiszpankami. Mistrzynie świata, liderki wirtualnego rankingu FIFA i prawdopodobnie najsilniejsza na tę chwilę drużyna w futbolu reprezentacyjnym kroczy w Lidze Narodów od zwycięstwa do zwycięstwa, przewodzi tabeli z kompletem punktów oraz nie mniej imponującym bilansem bramkowym i wielce prawdopodobne, że jeszcze przed meczem ze Szwecją zapewni sobie udział w czterozespołowym turnieju finałowym. Nawet taki scenariusz nie zagwarantuje nam jednak jakiejkolwiek taryfy ulgowej ze strony gospodyń, które na zapewne szczelnie wypełnionej La Rosaledzie w Maladze zechcą pokazać swoim kibicom próbkę naprawdę efektownego futbolu. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że kadrowiczki Gerhardssona nie będą w tym meczu stroną prowadzącą grę, ale i takie doświadczenie może okazać się z naszej perspektywy niezwykle cenne. Choć oczywiście w rozpoczynających się już w kwietniu przyszłego roku eliminacjach EURO ’25 kolejnej konfrontacji z Hiszpanią wolelibyśmy jednak uniknąć. Bo wiecie, w sporcie, jak i w życiu, dywersyfikacja jest jak najbardziej wskazana…

dac1

dac2

Baraż, który nie rozgrzał

alingsas_gruppbild

Piłkarki z Alingsås cały czas zachowują szansę na niespodziewany awans do najwyższej klasy rozgrywkowej. Jak nie na boisku, to poza nim (Fot. Bildbyrån)

Faworyt w tym dwumeczu mógł być tylko jeden. Piłkarki z Brommy nie są oczywiście żadną pierwszoligową potęgą, ale runda jesienna była w ich wykonaniu więcej niż przyzwoita, czego potwierdzeniem były chociażby pewne zwycięstwo na Behrn Arenie w Örebro i cokolwiek pechowy remis ze znacznie wyżej klasyfikowanym Kristianstad. Podopieczne trenera Joakima Carlssona miały natomiast za sobą zdecydowanie trudniejszy czas, bo nawet jeśli do barażowego dwumeczu udało im się doczołgać bez większej nerwówki, to forma zespołu zdawała się wyraźnie pikować w dół. Problemem zawodniczek z Alingsås była przede wszystkim ofensywa, gdyż w zaledwie jednym spośród pięciu ostatnich meczów piłkarkom występującym na co dzień w charakterystycznych, zielonych strojach udało się znaleźć sposób na pokonanie bramkarki rywalek. A miało to miejsce w starciu z Jitexem, którego rozstrzygnąć na swoją korzyść również się zresztą nie udało. Doświadczony szkoleniowiec trzeciej siły tegorocznej Elitettan niewątpliwie stawał więc przed niezwykle ambitnym wyzwaniem, którego ani trochę nie ułatwiał fakt, iż z powodu kontuzji oraz kartek przeciwko Brommie nie mogły zagrać dwa niezwykle istotne filary formacji defensywnej: Ebba Ranieli i Alexandra Roholt. A to oznaczało mniej więcej tyle, że w najważniejszym od ponad dwóch dekad dwumeczu jeszcze przed pierwszym gwizdkiem trzeba będzie uciekać się do roszad i przemeblowywania całkiem nieźle funkcjonującej dotąd strategii.

Sam mecz rozegrano na nieco wysłużonym Gerdskenvallen, gdyż murawa na domowym stadionie zawodniczek z Alingsås zdecydowanie nie nadawała się do tego, aby w drugiej połowie listopada uprawiać na niej jakiekolwiek formy aktywności fizycznej. Spragnionych futbolowych emocji kibiców nie rozpieszczała też pogoda, a ponieważ żadna z rywalizujących tu ekip nie słynie raczej z głośnego czy choćby fragmentami intensywnego dopingu z trybun, to nijak nie mieliśmy poczucia, że oto na naszych oczach właśnie pisze się jakaś ciekawa historia. Gościnie ze stolicy od samego początku ruszyły do zmasowanych ataków na bramkę miejscowych, jakby podświadomie czując, że ten dwumecz można będzie rozstrzygnąć stosunkowo szybko i bezboleśnie. Pierwszy kwadrans upłynął więc pod znakiem całkowitej dominacji piłkarek z zachodniego Sztokholmu, ale tej niepodważalnej żadną miarą przewagi nie dało się tym razem przekuć na choćby najskromniejszą zdobycz bramkową. W kolejnych minutach napór podopiecznych trenera Gunnarsa nieco osłabł, ale niezmiennie to one sprawiały wrażenie drużyny zdecydowanie bardziej zainteresowanej wywalczeniem dziś kompletu punktów. Na prawej flance sporo wiatru robiła osiemastoletnia Vera Blom (trochę przypominająca stylem gry Johannę Kaneryd z czasów Djurgården), poprzeczkę bramki Alingsås obiła Sara Olai, a niezwykle aktywna Ida Bengtsson momentami szukała chyba nieco zbyt koronkowych rozwiązań zamiast decydować się na te najprostsze i często najskuteczniejsze. Po stronie gospodyń na wyróżnienie zdecydowanie zasłużył natomiast duet środkowych pomocniczek Cameras – Barth, choć i posklejana na ostatni moment defensywa – pomimo kilku całkowicie niepotrzebnych kiksów – prezentowała się co do zasady naprawdę solidnie. To wszystko sprawiało, że pomimo upływu kolejnych sekund, na umieszczonej za jedną z bramek tablicy wyników niezmiennie wyświetlał się bezbramkowy remis i choć w samej końcówce obejrzeliśmy jeszcze festiwal rzutów wolnych dla Brommy, sytuacyjny strzał w słupek w wykonaniu Elsy Karlsson i wreszcie nieco rozpaczliwe wybicie Pernilli Milton tuż sprzed linii bramkowej, ten stan rzeczy nie zmienił się aż do dziewięćdziesiątej minuty gry. Dodatkowych emocji dostarczył nam jeszcze czas doliczony, ale pomimo protestów sztokholmskiej ławki, pani sędzia Eva Svärdsudd nie dopatrzyła się zagrania ręką Moi Jarl i pierwsza z barażowych potyczek zwyciężczyń nam nie wyłoniła.

Za tydzień czeka nas rewanż na Grimsta Idrottsplats, podczas którego powinniśmy raczej nastawiać się na powtórkę z dzisiejszej rozrywki. Czyli w największym skrócie: mroźne, przeszywające powietrze, senną atmosferę na trybunach i dość jednostajną próbę sforsowania defensywy z Alingsås przez napastniczki z Brommy. Bo nie ma co ukrywać, że to podopieczne trenera Gunnarsa wciąż są zdecydowanymi faworytkami do tego, aby prawo występu na pierwszoligowych boiskach wywalczyć sobie w trybie sportowym. Całkiem prawdopodobny jest jednak scenariusz, że podobnie jak przed rokiem obaj uczestnicy barażowego dwumeczu w Damallsvenskan się ostatecznie zameldują, gdyż nie jest wielką tajemnicą, że wszechwładna komisja licencyjna będzie miała w najbliższym czasie naprawdę sporo pracy podczas weryfikowania przesłanych przez kluby sprawozdań i prognoz budżetowych na kolejny rok. A skoro tak, to pozostaje być czujnym, bowiem w tych warunkach skład zarówno pierwszej, jak i drugiej ligi może ulec niespodziewanym modyfikacjom w najmniej spodziewanym momencie. Niezmienny pozostanie jednak fakt, że w obecnej sytuacji czternastozespołowa liga nie jest chyba z naszej perspektywy najbardziej szczęśliwym rozwiązaniem, a takie mecze jak dzisiejszy jedynie to spostrzeżenie potwierdzają. Czy jednak możemy liczyć w tej kwestii nawet nie tyle na refleksję, co na poważniejszą dyskusję? Raczej nie, ale to już chyba temat do niekończących się dywagacji na długie, zimowe wieczory. A póki co przed nami jeszcze rewanż, na który jakoś nikt z wypiekami na twarzach nie czeka, a na koniec i tak może się okazać, że jego rezultat tak naprawdę nie miał dla nikogo absolutnie żadnego znaczenia…

alibp