Dziś nie będzie dużo o Argentynie, ale to tylko z tego powodu, że… o niej akurat całkiem sporo będzie jutro. Dziś będzie za to o roszadach. Ale nie tych szachowych, lecz tych kadrowych, zapowiedzianych właśnie przez Magnusa Wikmana. Asystent Petera Gerhardssona przyznał w wywiadzie, że skoro sytuacja po drugiej kolejce fazy grupowej jest niezwykle podobne do tej sprzed czterech lat, to czas sięgnąć po sprawdzone metody i mocno zamieszać wyjściową jedenastką. Wtedy przyniosło to pożądany efekt, gdyż podczas dwóch kluczowych meczów turnieju (druga runda oraz ćwierćfinał) szwedzka kadra okazywała się najlepszą wersją siebie, wysyłając do domu kolejno przyszłe i aktualne na tamten moment mistrzynie olimpijskie. Czyli jak, powtórka z rozrywki? Cóż, wiemy jak przedstawia się potencjalna drabinka fazy pucharowej, ale skoro sami możemy sobie trochę pomóc, to czemu właściwie mielibyśmy tego nie robić? Tym bardziej, że na przykład Anna Sandberg z całą pewnością zapamięta takie wyjście z tunelu na mistrzostwach świata na długie lata. A my, wraz ze sztabem szkoleniowym, przekonamy się, czy ta dodatkowa presja podziała na nią mobilizująco, czy może wprost przeciwnie. Rywalizacji z PSG nasza utalentowana defensorka nie przestraszyła się ani trochę, ale jednak w takich chwilach reprezentacyjna koszulka zdaje się znaczyć nieporównywalnie więcej. Choć barwy w sumie całkiem podobne.
Co do roszad i defensorek, to jedną z zawodniczek z nieco mniejszymi szansami na występ wydaje się być Linda Sembrant, która została chwilowo odizolowana od reszty zespołu ze względu na objawy infekcji wirusowej. Weterance szwedzkiej formacji obronnej należy oczywiście życzyć szybkiego powrotu do zdrowia, ale pod względem czysto sportowym w zasadzie trudno nazywać jej nieobecność osłabieniem szwedzkiej kadry. Wiem, brzmi to brutalnie, ale mając w pamięci nawet dwa ostatnie sezony zwyczajnie nie sposób ocenić sytuację inaczej. Choć prawdę mówiąc, przeciwko Argentynie Sembrant wystąpić jak najbardziej by mogła. A to dlatego, że 36-latka z Juventusu wykształciła u siebie niesamowicie rzadką umiejętność regularnego wpisywania się na listę strzelczyń podczas wielkich turniejów, często w najbardziej nieoczywistych momentach. A rywalki z Ameryki Południowej wydają się wręcz skrojone pod to, aby tę imponującą statystykę podtrzymać. Pełną gotowość do gry zgłasza za to Stina Blackstenius, która oczywiście rozumie konieczność rotowania składem, ale gdyby coś, to ona na środowy wieczór innych planów nie robi i po zielonej murawie stadionu w Hamilton chętnie sobie pobiega. I w te zapowiedzi wierzymy akurat bezgranicznie, gdyż ta zawodniczka już wielokrotnie pokazywała, że im więcej gry, tym lepiej dla niej. Pamiętacie jak tuż po przylocie z brazylijskich Igrzysk Blackstenius zagrała w meczu fazy wstępnej Pucharu Szwecji wyłącznie po to, aby podtrzymać meczowy rytm? A podobnych przykładów bez trudu znajdziemy przecież więcej. Inna kwestia, że konkretnie na Argentynę lepszą stylistycznie opcją wydaje się chociażby Rebecka Blomqvist i to nie tylko ze względu na konieczność odpoczynku najbardziej eksploatowanych jak dotąd piłkarek. Kusząco przedstawia się także perspektywa przesunięcia na dziewiątkę Madelen Janogy, która podobnie jak napastniczka Wolfsburga mogłaby się całkiem przyjemnie z defensorkami rywalek trochę pościgać. To znaczy, przyjemnie dla siebie samej i dla nas, bo już dla argentyńskiej defensywy niekoniecznie.
Wiem, przed nami jeszcze trzeci grupowy mecz, ale nic nie zrobimy z tym, że myśli coraz bardziej uciekają nam w kierunku niedzieli. Brak profesjonalizmu? Być może, ale nie po to od prawie roku odliczamy dni do 6. sierpnia, żeby teraz nagle rozpocząć narrację, że to w zasadzie dzień jak każdy inny. No nie bardzo, skoro właśnie wtedy zdecyduje się, czy nasze piłkarki czeka powrót do kraju, czy może… powrót do Nowej Zelandii. Spotkanie drugiej rundy reprezentacja Szwecji rozegra bowiem w australijskim Melbourne, ale w razie powodzenia aż do ewentualnego finału rywalizować będzie na stadionie w Auckland. Nic więc dziwnego, że starcie Amerykanek z Holenderkami oglądaliśmy z niemałym zaciekawieniem nie tylko dlatego, że po boisku biegały finalistki poprzedniego turnieju. To właśnie tamten mecz mógł dać nam odpowiedź na pytanie z kim podopieczne Petera Gerhardssona zagrają o ćwierćfinał, ale remis 1-1 sprawił, że na jakiekolwiek definitywne odpowiedzi musimy poczekać jeszcze dzień. W teorii możliwy jest nawet scenariusz, w którym z drugiego miejsca w grupie E wychodzą debiutantki z Portugalii, ale to chyba byłoby już zbyt wiele nawet na ten mundial. Ja wiem, Kolumbia dopiero co klepnęła Niemcy, Linda Caicedo z uśmiechem powiedziała światu ¡Hola!, ale tutaj mówimy przecież o USA, czyli ostatnim bastionie starego, futbolowego porządku. Czyżby i on miał za chwilę rozpaść się na naszych oczach? Wydaje się to całkowicie nierealne, ale z drugiej strony Japonia też nie miała prawa wygrać mundialu w Niemczech, a Piteå zostać mistrzem Szwecji. I między innymi dlatego jutro także będziemy śledzić wydarzenia na Eden Park z wielkim zainteresowaniem, a nasza uwaga skupiać się będzie nie tylko na obrończyniach tytułu. No, przynajmniej do momentu, w którym nie zagwarantują one sobie awansu do kolejnej fazy turnieju, ale mamy nadzieję, że nastąpi on jednak możliwie jak najpóźniej.
Na koniec jeszcze taka krótka ogólna refleksja: mam wrażenie, że wielkimi krokami zbliża się w naszej dyscyplinie czas, kiedy czynnikiem numer jeden decydującym o wyniku pojedynczego meczu stanie się dyspozycja dnia. Znacząco zwiększy się przy tym rola trenerów, gdyż właściwe decyzje taktyczne, a nawet psychologiczne mogą nagle otworzyć niżej notowanym klubom i reprezentacjom drzwi, które dotąd były dla nich zatrzaśnięte bez względu na okoliczności. Kilkanaście lat temu, oczekując na mecze USA – Portugalia, Dania – Haiti, czy Brazylia – Jamajka, zastanawialibyśmy się czy padnie w nich dwucyfrówka i kwestia ta byłaby tak naprawdę jedyną niewiadomą. Dziś również nie mamy żadnych problemów ze wskazaniem faworytek, ale jednak coraz wyraźniej dopuszczamy już do siebie ewentualność, że futbolowy cud może się jednak wydarzyć. Bo skoro Jamajka dopiero co zremisowała z Francją, Maroko z Włochami i Szwajcarią, Zambia pokonała Niemcy, a Filipiny Nową Zelandię, to liczba rozstrzygnięć absolutnie niemożliwych kurczy się nam szybciej niż Johanna Renmark rozpędza się do trzydziestu na godzinę. I wiecie co? I fajnie jest doczekać takich czasów, zdecydowanie warto było o to walczyć. Trzymajcie się, do następnego razu!
PS. to już tak całkowicie pół-żartem. Szwedzkie kadrowiczki przekonują, że tego lata trenowanie schematów do ofensywnych stałych fragmentów zajmuje im więcej czasu niż kiedykolwiek wcześniej. Jako osoba, która miała okazję podpatrzeć coś tam, coś tam podczas poprzednich zgrupowań w Båstad czy Göteborgu, coraz bardziej zastanawiam się, czy w takim razie czasu wystarcza im na cokolwiek innego. Bo wałkowanie niemal do nieprzytomności rzutów rożnych i wolnych to od początku kadencji niezmiennie największy taktyczny konik Gerhardssona. Swoją drogą, przy okazji pandemicznego meczu Polska – Szwecja zadałem nawet dość szczegółowe, poparte konkretnymi liczbami pytanie o stałe fragmenty polskiej selekcjonerce, ale ostatecznie podczas samej konferencji ono nie wybrzmiało. Może zresztą nawet i lepiej wyszło, bo jeszcze zwróciłbym niepotrzebnie na coś szczególną uwagę. A tak to jak w masełko wpadły dwa gole, z czego jeden po schemacie trenowanym podczas tamtego zgrupowania kilkadziesiąt razy.