Wyjazdowe zwycięstwo nad Piteå niewątpliwie było dla piłkarek i sympatyków Djurgården wymarzonym początkiem sezonu, ale w Sztokholmie wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, że w rywalizacji z Rosengård poprzeczka zostanie zawieszona jeszcze wyżej. Tym bardziej, że podopieczne Jacka Majgaarda wyszły na murawę Stadionu Olimpijskiego tak naładowane, jakby chciały od pierwszych sekund kontynuować rozpoczęty jeszcze w starciu z Kvarnsveden strzelecki festiwal. Przewaga gości z Malmö była w początkowej fazie meczu wręcz przygniatająca, ale ponieważ piłka nożna nie zawsze hołduje zasadom logiki, to w 10. minucie na prowadzenie wyszły gospodynie. Błąd Musovic i niefortunne przedłużenie piłki przez Troelsgaard pozwoliły Tempest-Marie Norlin wpisać się na listę strzelczyń i sprawić, że po raz pierwszy od wielu lat klub ze Sztokholmu został wirtualnym liderem Damallsvenskan. Ten stan utrzymał się jednak zaledwie 150 sekund, gdyż Lieke Martens (przy delikatnej pomocy Elli Masar) bez jakichkolwiek problemów rozklepała sztokholmską defensywę, a próbująca wybijać futbolówkę z linii Gisladottir zrobiła to tak nieszczęśliwie, że nastrzeliła stojącą nieopodal Kim Sundlöv. Jak się miało później okazać, był to dopiero początek kolejnego popisu ustawionej tego dnia nieco bardziej centralnie reprezentantki Holandii, która tuż po przerwie kilkudziesięciometrowym rajdem rozpoczęła akcję zakończoną ostatecznie golem Masar na 2-1, a w ostatnich minutach pozbawiła gospodynie resztek złudzeń, wykładając idealną piłkę Ivie Landece. Fenomenalna dyspozycja Martens w pierwszych dwóch kolejkach sprawia, że znacznie spokojniejsze wejście w sezon mają obie zawodniczki przedstawiane jako dwie najgroźniejsze strzelby ekipy z Malmö. Wciąż dochodzące do optymalnej formy Anja Mittag oraz Lotta Schelin także i tym razem nie poprawiły swojego dorobku strzeleckiego, ale uwaga większości obserwatorów i tak skupiona była na wyczyniającej prawdziwe cuda na sztokholmskiej arenie Holenderce. Dodajmy, że całkiem słusznie.

Na Behrn Arenie spotkały się dwa zespoły poszukujące pierwszych w sezonie ligowym punktów, ale zadanie ostatecznie udało się wykonać jedynie gospodyniom. O końcowym wyniku przesądziła sytuacja z 20. minuty, kiedy to Emma Jansson zaskoczyła Brett Maron uderzeniem zza pola karnego. Inna sprawa, że wyjątkowo mało rozważna postawa doświadczonej, amerykańskiej golkiperki Kristianstad w drugiej połowie mogła sprawić, że zwycięstwo Örebro byłoby koniec końców zdecydowanie bardziej okazałe. Na jej szczęście, ani była napastniczka Eskilstuny, ani żadna z jej koleżanek, nie były jednak w sobotnie popołudnie na tyle skuteczne, co w pewnym sensie zagwarantowało nam emocje do ostatniej minuty. Swoje okazje na pokonanie Caroli Söberg miały bowiem także podopieczne Elisabet Gunnarsdottir, ale zawodniczkom z Kristianstad – podobnie jak przed tygodniem – znów zabrakło postawienia przysłowiowej kropki nad i. Kolejny raz z bardzo dobrej strony pokazała się Nigeryjka Chikwelu, dzielnie sekundowała jej pozyskana zimą z Örebro jej rodaczka Chukwudi, ale żadnej z nich choćby raz nie udało się skierować futbolówki do bramki strzeżonej przez Söberg, w wyniku czego zespół ze wschodniej Skanii wciąż pozostaje w obecnym sezonie bez jakiegokolwiek dorobku bramkowego, choć samą grą na przynajmniej jednego gola z pewnością dziś zasłużył.

Jeszcze kilka tygodni temu nie byliśmy pewni, czy po zimowej przerwie Damallsvenskan w ogóle powróci do Vittsjö, ale skoro długa, stadionowo-licencyjna saga zakończyła się ostatecznie powodzeniem, to piłkarkom Thomasa Mårtenssona nie pozostawało nic innego, jak tylko podtrzymać dobrą passę w domowych potyczkach z Eskilstuną. Kibicom z północnej Skanii najwięcej powodów do radości przysporzyła tym razem siedemnastoletnia Ebba Hed, która w 17. minucie meczu, wykorzystując silne podmuchy wiatru oraz nienajlepsze ustawienie Lundberg, wyprowadziła swój zespół na prowadzenie uderzeniem bezpośrednio z rzutu rożnego. Prezentujące się znacznie korzystniej niż podczas ubiegłotygodniowego pojedynku z Hammarby zawodniczki z Eskilsuny momentalnie rzuciły się do odrabiania strat, znów świetną partię rozgrywała Szkotka Fiona Brown, ale stojąca w bramce gospodyń jej rodaczka Shannon Lynn interweniowała albo niezwykle skutecznie, albo niezwykle szczęśliwie, dzięki czemu Vittsjö schodziło do szatni przy korzystnym dla siebie wyniku. Druga połowa to dalszy ciąg coraz wyraźniejszej przewagi United, z której jednak aż do 72. minuty wynikało stosunkowo niewiele. Wtedy jednak solidnie spisująca się defensywa ze Skanii została rozklepana przez akcję tercetu Schough – Schjelderup – Larsson, a była napastniczka Mallbacken, która przed przerwą obiła poprzeczkę bramki Vittsjö, nie dała Shannon Lynn najmniejszych szans na skuteczną paradę, wyrównując w ten sposób stan rywalizacji. Na więcej – pomimo dwóch nieuznanych goli oraz ofiarnych interwencji Benediktsson na linii bramkowej – podopiecznym Viktora Erikssona nie wystarczyło już czasu, dzięki czemu obie ekipy wciąż zachowały status niepokonanych w obecnym sezonie ligowym.

Choć beniaminek ze Sztohkolmu zebrał nadspodziewanie pozytywne recenzje za inaugurację w Eskilstunie, to jednak mało kto przypuszczał, że Hammarby będzie w stanie podjąć walkę z mistrzyniami z Linköping. Rzeczywiście, w pierwszej połowie ambitne sztokholmianki nie miały zbyt wielu argumentów, aby przeciwstawić się rozpędzającej się z minuty na minutę drużynie Kima Björkegrena, ale pomimo przygniatającej momentami przewagi, piłkarkom LFC zaledwie raz udało się umieścić futbolówkę w siatce Emmy Holmgren. Kiedy jednak tuż po przerwie niezawodna Banusic ukłuła po raz drugi, mogło się wydawać, że w tym właśnie momencie w stolicy skończyły się emocje. Linköping miał w rękach wszystkie najmocniejsze karty, ale zamiast w stylu godnym mistrza kontrolować boiskowe wydarzenia, pozwolił gospodyniom na całkowicie nieoczekiwany powrót do meczu. Fatalny błąd Jonny Andersson udało się jeszcze w ostatniej chwili naprawić Mai Kildemoes, ale kilkadziesiąt sekund później ani duńska defensorka, ani Cajsa Andersson, nie była w stanie zapobiec zdobyciu kontaktowej bramki przez Julię Zigiotti Olme. Zamiast spokoju, piłkarki gości na własne życzenie zafundowały sobie nerwową końcówkę i choć przesadą byłoby stwierdzenie, że inicjatywa należała w niej do Hammarby, to jednak piłka kilka razy niebezpiecznie przecięła szesnastkę LFC, a w takich sytuacjach o jakieś przypadkowe nieszczęście nietrudno. W trzeciej minucie doliczonego czasu gry, po przeciwległej stronie boiska, przekonała się zresztą o tym Alexandra Lindberg, gdyż to jej samobójcze trafienie ustaliło ostatecznie wynik spotkania na 1-3, a sympatykom Bajen pozostaje mieć nadzieję, że tym razem stracony w takich okolicznościach gol nie będzie niósł za sobą takich konsekwencji, jak analogiczna sytuacja sprzed dwóch sezonów.

Limhamns IP przywitał się z Damallsvenskan w niesamowicie chłodnej atmosferze, choć trzeba zaznaczyć, że nie mam tu na myśli piłkarek i kibiców z Malmö, a skutecznie utrudniające grę obu zespołom warunki pogodowe. Wprawdzie padający podczas rozgrzewki śnieg jeszcze przed pierwszym gwizdkiem Laury Rapp doszedł najwyraźniej do wniosku, że ostatnia dekada kwietnia to już nie pora na takie anomalie, ale wcześniejsze harce najwyraźniej na tyle zmroziły zawodniczki obu ekip, że emocji w pierwszej połowie było jak na lekarstwo. Piłkarki gości, które co pewien czas nawet zapuszczały się w okolice szesnastki Emmy Lind, były w swoich poczynaniach tak niemrawe, jakby faktycznie nie zamierzały zrobić krzywdy w historycznym dla gospodyń ekstraklasowym debiucie przed własną publicznością. Skoro nie chciało strzelać Piteå, to do roboty zabrało się Limhamn Bunkeflo i tuż przed gwizdkiem oznajmiającym przerwę, po kapitalnie rozegranym rzucie rożnym, zgromadzeni na kameralnym obiekcie sympatycy beniaminka mogli wydać z siebie głośny okrzyk radości. Niekorzystny z perspektywy podopiecznych Stellana Carlssona rezultat sprawiał, że w drugiej połowie spodziewaliśmy się bardziej zdecydowanego naporu gości, ale poza kilkoma pojedynczymi zrywami nic takiego nie miało miejsca. Świetnie dysponowana para stoperek Kristjansdottir – Winberg sprawiła, że w Skanii wszyscy zdążyli już zapomnieć, że w poprzednim sezonie to właśnie mało stabilna postawa formacji defensywnej była największa bolączką Limhamn Bunkeflo, ale gdy wszyscy w Malmö zaczynali się powoli szykować do świętowania historycznego zwycięstwa, piłkarki z Norrland w ostatniej akcji meczu zdołały uratować jeden punkt. Po nieco rozpaczliwej wrzutce z lewego skrzydła futbolówka znalazła się pod nogami Löfqvist, która intuicyjnie zagrała do Pettersson, a ta strzałem po ziemi pokonała Emmę Lind. Zawodniczki ze Skanii jeszcze długo po ostatnim gwizdku nie mogły uwierzyć w to, co się właśnie wydarzyło, ale w tych okolicznościach ich zachowanie jest całkowicie usprawiedliwione.

W Borlänge zastanawiali się, czy miejscowa drużyna będzie potrafiła we właściwy sposób zareagować na dwa niezwykle silne ciosy, jakie spadły na nią w odstępie zaledwie kilku dni. Siedem straconych goli w inauguracyjnej kolejce, a także poważna kontuzja kapitanki Denise Sundberg, to z całą pewnością nie był wymarzony scenariusz otwarcia drugiego w historii pierwszoligowego sezonu w Dalarnie, ale po pierwszym kwadransie pojedynku z odmłodzoną drużyną z Göteborga, Jonas Björkgren mógł mieć nadzieję, że były to jedynie złe lepszego początki. O ile jednak ofensywa Kvarnsveden na tle rywalek z najwyższej klasy rozgrywkowej prezentuje się całkiem solidnie, o tyle nijak nie można powiedzieć tego samego o zawodniczkach defensywnych i to w znacznym stopniu ich postawa sprawiła, że gospodynie schodziły do szatni, przegrywając 0-2. Pierwszy gol dla ekipy z Västergötland był efektem przepięknej akcji w trójkącie Hammarlund – Blomqvist – Rubensson, ale drugi – zdobyty tuż przed gwizdkiem oznajmiającym przerwę – był już wyłącznie wynikiem mało odpowiedzialnego zachowania Lundqvist oraz Salander we własnej szesnastce. Na początku drugiej połowy nad Borlänge przeszła prawdziwa nawałnica i w tych nieco ekstremalnych warunkach zdecydowanie lepiej radziły sobie szukające kontaktowej bramki gospodynie. Padła ona w 72. minucie, kiedy to centrę Roddar z rzutu rożnego na gola zamieniła Salander, ale zaledwie kilkadziesiąt sekund później strzelczyni gola dla Kvarnsveden pozwoliła zagranej przez Rubensson futbolówce przedostać się pod nogi Hammarlund, a napastniczka reprezentacji Szwecji takich sytuacji nie zwykła marnować. 1-3 absolutnie nie oznaczało jednak końca emocji, gdyż w ostatnim kwadransie popis swoich nieprzeciętnych umiejętności postanowiła dać fenomenalna Tabitha Chawinga, która najpierw po kilkudziesięciometrowym rajdzie zakończonym przepięknym wykończeniem przywróciła swojej drużynie nadzieję, a następnie napędzała kolejne akcje dominujących w tej fazie meczu gospodyń. Już w doliczonym czasie gry jeden z takich wypadów przyniósł Kvarnsveden rzut rożny, po którym w podbramkowym zamieszaniu najlepiej odnalazła się Lara Ivanusa i nieco sytuacyjnym strzałem zapewniła ekipie z Dalarny jeden, kto wie czy nie bezcenny punkt.



