Kadra na USA i Polskę

peter

Peter Gerhardsson nie zaskoczył powołaniami na kwietniowe mecze kadry (Fot. Bildbyrån)

Drugie w tym roku zgrupowanie kadry i … właściwie zero zaskoczeń podczas powołań. I słusznie, bo ostatnie miesiące przed wielkim turniejem to zdecydowanie nie jest czas na eksperymenty na masową skalę. Podczas wtorkowej konferencji Peter Gerhardsson zaakcentował jednak bardzo wyraźnie, że selekcja żadną miarą nie została jeszcze zakończona i absolutnie nie możemy zakładać, że osiemnastka na Igrzyska w Tokio zostanie wyłoniona wyłącznie spośród doskonale znanych nam nazwisk. Choć niewątpliwie to właśnie piłkarki powołane na kwietniowy obóz są na chwilę obecną najbliżej wywalczenia sobie miejsc w samolocie do Japonii.

Na uwagę zasługuje z pewnością powrót do reprezentacji Madelen Janogy, która od czasu ubiegłorocznego turnieju o Puchar Algarve przeżywała niezwykle trudny okres w swojej karierze. Wydaje się jednak, że najgorsze chwile są już daleko za 25-letnią skrzydłową, na którą mocno liczą nie tylko sympatycy reprezentacji, ale również – a może przede wszystkim – niezwykle liczni fani beniaminka ze Sztokholmu. A trzeba w tym miejscu podkreślić, że przedsezonowe sparingi znacząco rozbudziły apetyty kibiców z biało-zielonej części szwedzkiej stolicy. Wracając jednak do kadry, na 25-osobowej liście powołań zabrakło tym razem miejsca między innymi dla Julli Zigiotti oraz Julii Roddar, choć obie jak najbardziej wciąż znajdują się w orbicie zainteresowań selekcjonera. Zgodnie z przewidywaniami, na reprezentacyjne zgrupowanie nie wybierze się także jedna z bohaterek fazy grupowej Pucharu Szwecji Emma Holmgren, co tylko cementuje ustaloną już wcześniej hierarchię wśród bramkarek. Przeciwko USA i Polsce nie zagrają ponadto dwie rekonwalescentki z Rosengård Nathalie Björn oraz Anna Anvegård i mamy dziwne przeczucie, że szczególnie nieobecność tej drugiej raczej nie zmartwiła amerykańskich fanów soccera. A przynajmniej tych, którzy mają jeszcze w pamięci szalony mecz w Columbus.

Podczas krótkiego wystąpienia Gerhardsson nawiązał do meczu przeciwko USA na francuskim mundialu, podkreślając że odbył się on w sytuacji, w której obie ekipy były już pewne awansu do kolejnej fazy rozgrywek. Zapewnił także, że ewentualne starcie w finale wielkiej imprezy wyglądałoby zdecydowanie inaczej, choć oczywiście nie obyło się bez podkreślenia ogromnej, sportowej klasy USWNT, która zdaniem selekcjonera (i chyba nie tylko jego) jest obecnie numerem jeden na świecie. Zawsze chcemy grać przeciwko najlepszym, bo to dla nas najciekawsze wyzwania. Za każdym razem, gdy nadchodzi taki mecz, mamy tę nadzieję i wiarę, że tym razem stawimy im czoła i je pokonamy. Tak, to jest cudowne wyzwanie – podsumował Gerhardsson. A od siebie możemy dodać tyle, że Amerykanki nie wiedzą jeszcze jaką różnicę potrafi zrobić ustawiona na dziewiątce Lina Hurtig, ani jaką moc mają legendarne, szwedzkie stałe fragmenty. Choć – po chwili zastanowienia – nie obrazimy się, jeśli dowiedzą się tego nie 10. kwietnia, a na przykład cztery miesiące później.


Kadra na USA i Polskę:

Bramkarki: Jennifer Falk (Häcken), Hedvig Lindahl (Atletico), Zecira Musovic (Chelsea)

Obrończynie: Jonna Andersson (Chelsea), Magdalena Eriksson (Chelsea), Nilla Fischer (Linköping), Hanna Glas (Bayern), Amanda Ilestedt (Bayern), Emma Kullberg (Häcken), Josefine Rybrink (Kristianstad), Linda Sembrant (Juventus), Jessica Wik (Rosengård)

Pomocniczki: Filippa Angeldal (Häcken), Kosovare Asllani (Real), Hanna Bennison (Rosengård), Filippa Curmark (Häcken), Johanna Kaneryd (Häcken), Fridolina Rolfö (Wolfsburg), Olivia Schough (Rosengård), Caroline Seger (Rosengård)

Napastniczki: Stina Blackstenius (Häcken), Rebecka Blomqvist (Wolfsburg), Lina Hurtig (Juventus), Sofia Jakobsson (Real), Madelen Janogy (Hammarby)


Terminarz kadry:

10. kwietnia, godz. 19:10: Szwecja – USA (Sztokholm)

13. kwietnia, godz. 18:30: Polska – Szwecja (Łódź)

Umeå pisze historię

Exf5sIBWUAcuJdk

Piłkarki z Umeå dokonały czegoś, czego nie dokonał wcześniej żaden drugoligowiec (Fot. Umeå IK)

Jedno sobotnie popołudnie i cztery mecze, które miały wyłonić komplet półfinalistów Pucharu Szwecji – tak przedstawiało się niesamowicie apetyczne, piłkarskie menu na pierwszy wiosenny weekend. Nic więc dziwnego, że stęsknieni wielkiego grania kibice mieli nadzieję na ogromną dawkę futbolowych emocji, a zawodniczki postanowiły wyjść tym oczekiwaniom naprzeciw, tworząc widowiska, których bez wątpienia szybko nie zapomnimy. W zasadzie każde ze spotkań, którego stawką było zwycięstwo w grupie, miało swoją indywidualną dramaturgię, a losy wielu z nich ważyły się niemal do ostatniego gwizdka. Nasza dyscyplina sportu skonstruowana jest jednak tak, że na końcu musimy oddzielić zwycięzców od pokonanych, a dziś zaszczyt znalezienia się w gronie tych pierwszych przypadł zespołom z Göteborga (a konkretnie z Hisingen), Malmö, Eskilstuny oraz Umeå. Na szczególną uwagę zasługuje oczywiście awans drugoligowca z Västerbotten, który w niesamowitych okolicznościach odwrócił losy rywalizacji z Djurgården, stając się w ten sposób pierwszym klubem spoza najwyższej klasy rozgrywkowej, który zameldował się w tej fazie rozgrywek.

Zacznijmy jednak od grup południowych, w których ostatecznie z tarczą zakończyli grupowe zmagania faworyci. Suchy wynik wskazywałby na to, że Häcken bez większych problemów odprawiło na własnym boisku Linköping, ale … nic bardziej mylnego! Starcie na Bravida Arenie rzeczywiście rozpoczęło się od mocnego uderzenia gospodyń, gdyż już w drugiej minucie akcję znajdującej się obecnie w kapitalnej dyspozycji Johanny Kaneryd skutecznie zamknęła Julia Zigiotti. Końcówka pierwszej połowy to już jednak zdecydowanie lepszy fragment w wykonaniu podopiecznych Andreé Jeglertza i gdy tuż po wznowieniu gry do remisu doprowadziła Uchenna Kanu, wszyscy ostrzyliśmy sobie zęby na trzy kwadranse niesamowicie zaciętej, boiskowej rywalizacji. Właśnie wtedy nastąpił jednak moment, w którym obrończynie tytułu włączyły wyższy bieg i w siedemnaście minut rozwiały wątpliwości co do tego, kto zasługuje tu na awans. Bohaterką numer jeden w zespole Matsa Grena jak najbardziej słusznie okrzyknięto Filippę Angeldal, która nie tylko zapisała na swoim koncie dwa gole i asystę, ale niemal każdym swoim kontaktem z piłką wprowadzała niemały popłoch w defensywnych poczynaniach LFC. Choć trzeba przyznać, że akurat być może najważniejsze w całym meczu trafienie na 2-1 było bezpośrednim efektem fatalnego zagrania Cajsy Andersson, a lekcję tego, jak wielką różnicę mogą stanowić we współczesnym futbolu pojedyncze błędy, dopiero co dał nam przecież Bayern.

Skoro nawiązaliśmy już do Rosengård, to piłkarki Jonasa Eidevalla także wywalczyły przepustkę do półfinału, ale sukces ten nie przyszedł im bynajmniej bez walki. Wszystko zaczęło się jednak zgodnie z oczekiwaniami kibiców z Malmö, gdyż do trzydziestej minuty wicemistrzynie Szwecji aż czterokrotnie zdołały umieścić piłkę w siatce Brett Maron. I choć jeden z tych goli nie został uznany (sędzia jak najbardziej słusznie dopatrzyła się spalonego), to dyspozycja ćwierćfinalistek tegorocznej edycji Ligi Mistrzyń musiała budzić podziw. Doskonale naoliwionej maszynie z Malmö przewodziła doświadczona Dunka Sanne Troelsgaard, która miała bezpośredni udział we wszystkich trzech (a wliczając nieuznanego gola – nawet czterech) akcjach bramkowych. Gdy jednak fani Rosengård zaczęli się po cichu zastanawiać, czy może odrobienie strat w czwartkowym starciu z Bayernem jest możliwe, na ziemię w nieco ponad trzy minuty sprowadziła ich Therese Åsland. Reprezentantka Norwegii najpierw popisała się kapitalnym uderzeniem z dystansu, a następnie wkręciła piłkę do siatki bezpośrednio z narożnika boiska i z komfortowego 3-0 błyskawicznie zrobiło się niebezpieczne 3-2. Po przerwie Kristianstad absolutnie nie zamierzał składać broni, a gdy Jutta Rantala wykorzystała rzut karny podyktowany za zagranie ręką Katrine Veje, podopiecznym Elisabet Gunnarsdottir do najbardziej spektakularnego powrotu w historii szwedzkiej piłki klubowej brakowało już tylko jednego gola. Na jego zdobycie nie wystarczyło jednak czasu, w efekcie czego derby Skanii zakończyły się remisem, z którego cieszyć mogli się wyłącznie w Malmö.

Długimi fragmentami zanosiło się na to, że najmniej emocji będzie dziś na Behrn Arenie w Örebro. Przyjezdne z Eskilstuny dość szybko uzyskały optyczną przewagę, a gdy w 34. minucie rajd Lorety Kullashi i sprytne przepuszczenie piłki przez Fanny Andersson na gola zamieniła Anna Oskarsson, kwestia awansu wydawała się być rozstrzygnięta. Tym bardziej, że zawodniczki United w kilku sytuacjach były całkiem bliskie podwyższenia wyniku. Po przerwie oglądaliśmy już jednak zupełnie inny mecz, a sama Sara Lilja-Vidlund miała dwie doskonałe okazje na pokonanie Emmy Holmgren. Młoda golkiperka z Uppsali kolejny raz została jednak bohaterką swojej drużyny, kapitulując tylko raz, po rzucie karnym Karin Lundin. W samej końcówce piłkę na wagę zwycięstwa miała jeszcze na nodze Hellstrom, ale Eskilstuna dowiozła satysfakcjonujący ją wynik do końca, zapewniając sobie w ten sposób miejsce w najlepszej czwórce pucharowych zmagań.

Grupę szczęśliwców zamyka beniaminek z Umeå, który na kameralnym stadionie Stadshagens IP dokonał rzeczy absolutnie historycznej. Piłkarki z Västerbotten starcie z grającym o klasę wyżej rywalem rozpoczęły niezwykle bojowo i choć Monice Jusu Bah wyniku otworzyć się nie udało, to kilkadziesiąt sekund później z powodzeniem uczyniła to Henna-Riikka Honkanen. Korzystny dla gości wynik utrzymał się do 54. minuty, kiedy to mierzone dośrodkowanie Fanny Lång skutecznie wykorzystała Gudrun Arnardottir. Na kwadrans przed końcem sprawy przybrały jeszcze mniej korzystny obrót dla drugoligowca, gdyż ekipę ze stolicy na prowadzenie wyprowadziła niezawodna w takich sytuacjach mistrzyni Europy 2017 Sheila van den Bulk. Gol byłej reprezentantki Holandii zdawał się definitywnie przesądzać sprawę awansu Djurgården, ale dzielne piłkarki z Umeå najwyraźniej o tym nie wiedziały i postanowiły zaszokować całą sportową Szwecję. W 86. minucie gry do remisu doprowadziła Sarah Mellouk, a już w doliczonym czasie upragnionego gola na wagę awansu zapisała na swoim koncie rezerwowa Alexandra Sandström, korzystając z niezwykle przytomnego wycofania piłki przez Vilmę Koivisto. Tym samym, po raz pierwszy w historii zmagań o Puchar Szwecji, na etapie półfinałów witamy drużynę grającą na drugim poziomie rozgrywkowym i mocno liczymy na to, że w Västerbotten nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa!


3. kolejka fazy grupowej Pucharu Szwecji:

Grupa 1: Häcken – Linköping 5-2, Växjö – Lidköping 4-0

Grupa 2: Rosengård – Kristianstad 3-3, Vittsjö – Alingsås 1-0

Grupa 3: Örebro – Eskilstuna 1-1, Hammarby – Sundsvall 7-1

Grupa 4: Djurgården – Umeå 2-3, Uppsala – Morön 1-2

Błędy kosztowały drogo

fcb

Radość piłkarek Bayernu nie dziwi. Od półfinału Ligi Mistrzyń dzieli je już tylko dziewięćdziesiąt minut.

Oczywistym jest to, że piłkarki z Malmö nie były faworytkami w ćwierćfinałowym starciu z monachijskim Bayernem. Nie tak dawno wyliczaliśmy jednak argumenty przemawiające za tym, że drużyna prowadzona przez Jonasa Eidevalla – nawet w tak okrojonym składzie – jak najbardziej jest w stanie sprawić swoim kibicom przyjemną niespodziankę. Owszem, ekipa z Bawarii wydaje się być silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej, ale w kadrze Rosengård też nie brakuje przecież piłkarek doskonale znających smak wielkich zwycięstw i potrafiących grać o wysoką stawkę. Do wieczornego starcia podchodziliśmy zatem z nie bez powodu rozbudzonymi nadziejami, a pierwsze sześćdziesiąt sekund potyczki w Monachium jeszcze bardziej utwierdziło nas w przekonaniu, że wicemistrzynie Szwecji rzeczywiście mogą dziś z niepokonanymi od ponad pół roku wicemistrzyniami Niemiec realnie powalczyć. Niestety, były to jedynie miłe złego początki i choć absolutnie nie byliśmy później świadkami piłkarskiej deklasacji, to jednak Bayern ani przez moment nie pozostawiał wątpliwości co do tego, która z drużyn już w pierwszym meczu wykona ogromny krok w kierunku półfinału.

Końcowy wynik rzecz jasna redukuje szanse awansu Rosengård do minimum, choć gdyby przyjrzeć się bliżej, to podopieczne trenera Eidevalla wcale nie musiały ponieść w Bawarii aż tak dotkliwej porażki. Jeśli jednak sprawia się rywalkom takie prezenty, jak dziś robiły to piłkarki z Malmö, to naprawdę trudno oczekiwać cudów. Szczególnie, że rzeczone rywalki to zespół najwyższej klasy, który z takich podarunków po prostu korzysta. O ile w dwumeczu z austriackim Sankt Pölten można było na własną prośbę zainkasować dwa szybkie gole, a następnie odwrócić losy rywalizacji, o tyle dokonanie podobnej sztuki przeciwko Bayernowi jest już zadaniem z gatunku tych prawie niemożliwych. I choć prawdą jest, że każda z trzech zdobytych dziś przez wicemistrzynie Niemiec bramek była poprzedzona efektownym zagraniem którejś z piłkarek FCB, to nie da się nie zauważyć, że w każdej z tych sytuacji całe nieszczęście zaczynało się od zupełnie niezrozumiałego błędu po stronie Rosengård. W pierwszym przypadku była to kompletnie niepotrzebna strata Troelsgaard w newralgicznym sektorze boiska, po której przytomnym zgraniem futbolówki popisała się Bühl, zaś Dallmann pognała na szwedzką bramkę, finalizując akcję mierzonym strzałem przy słupku. Gol na 2-0 to chyba największe kuriozum i niezwykle istotny materiał do analizy, gdyż wszystko zaczęło się od … rzutu rożnego dla Rosengård. Zamiast okazji do wyrównania stanu meczu mieliśmy jednak błyskawiczną kontrę: znajdująca się we własnej szesnastce Dallmann doskonale obsłużyła Beerensteyn, reprezentantka Holandii podciągnęła z piłką kilkadziesiąt metrów, a cały ofensywny wypad w najlepszy możliwy sposób spuentowała Bühl. I wreszcie 65. minuta, czyli jeszcze jedna strata w okolicach linii środkowej, którą tym razem bezbłędnie wykorzystała Beerensteyn, bez większych problemów radząc sobie najpierw z Viggosdittir, a następnie posyłając piłkę obok zbyt późno interweniującej Labbe. Trzy błędy i trzy gole pozwalające podopiecznym trenera Scheuera na całkowite kontrolowanie boiskowych wydarzeń. Oczywiście, nie możemy wykluczyć, że gdyby w przywołanych tu sytuacjach zawodniczki ze Skanii zachowały się nieco bardziej roztropnie, Bayern także rozstrzygnąłby mecz na swoją korzyść. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że zwycięstwo to przyszło przedstawicielkom Bundesligi zdecydowanie zbyt łatwo. I chyba właśnie o to mogą mieć w tej chwili w Malmö największy żal.

W przedmeczowej zapowiedzi wspominaliśmy, że Rosengård musi liczyć dziś na niemal bezbłędną postawę bramkarki oraz całej formacji defensywnej. Tego warunku spełnić się niestety nie udało i choć ani Berglund, ani Viggosdottir nie zagrały w Monachium jednoznacznie źle, to jednak obie wielokrotnie udowadniały nam, że stać je na zdecydowanie więcej. Podobne słowa można byłoby skierować pod adresem Stephanie Labbe, która niby nie zawaliła w sposób jednoznaczny żadnej z bramek, ale też swoimi interwencjami nie dała drużynie nic ekstra. A na tym etapie rozgrywek i przeciwko takiemu rywalowi jest to niestety niezbędne, jeśli marzy się o sprawieniu sensacji, o której dyskutować miałaby cała piłkarska Europa. Nie sposób nawet wyróżnić dziś na plus jednej piłkarki Rosengård, gdyż każda z nich po ostatnim gwizdku najpewniej opuszczała murawę z poczuciem, że dało się zrobić coś więcej. I gdyby bawić się w wystawianie indywidualnych cenzurek w najbardziej klasycznej skali 1-10, to cała dwunastka z Malmö (do wyjściowej jedenastki dołączamy jeszcze rezerwową Bennison) załapałaby się na notę pomiędzy czwórką i szóstką. Począwszy od wspomnianej już Labbe, a skończywszy na Mimmi Larsson, która nieustannie starała się szarpać i rozrywać bawarską defensywę, ale największym tego pożytkiem były dwa wywalczone przez nią rzuty rożne i jeden rzut wolny. Możemy oczywiście zastanawiać się co byłoby gdyby Berglund lepiej przymierzyła głową, Troelsgaard zaskoczyła Benkarth strzałem z ostrego kąta, a fińska sędzia podyktowała jedenastkę za faul Ilestedt na Viggosdottir. To wszystko w niczym nie zmienia jednak faktu, że zwyciężyła dziś drużyna po prostu lepsza, bardziej poukładana i popełniająca mniej błędów. A na koniec dnia, to właśnie o to w futbolu chodzi. Pozostaje zatem pogratulować Bayernowi i nie zapominać, że za tydzień gra toczyć się będzie nie tylko o awans, ale również o niezwykle cenne, rankingowe punkty. A te ostatnie są klubowi ze Skanii potrzebne po to, aby w najbliższych latach fani w Malmö niezmiennie mogli emocjonować się starciami swojej ulubionej drużyny z europejskimi potentatami. Bo jeśli pobierać naukę, to tylko od najlepszych.

Rosengård wśród potęg

fcr

Przed wyjazdem do Monachium piłkarki Rosengård poprawiły sobie morale wysokim zwycięstwem nad Alingsås (Fot. Bildbyrån)

23 mecze, 23 zwycięstwa, bilans bramkowy 94-6 – tak w ujęciu liczbowym przedstawia się sezon 2020-21 w wykonaniu piłkarek monachijskiego Bayernu. I jeśli powiemy, że statystyki te budzą najwyższy respekt i szacunek, to tak naprawdę nie powiemy nic. Wicemistrzynie Niemiec są bowiem jedynym zespołem w Europie (w tym zestawieniu bierzemy oczywiście pod uwagę wyłącznie poważne ligi), który od jesieni w żadnych rozgrywkach nie zaliczył choćby jednego, malutkiego potknięcia. W samej lidze bezbłędna jest jeszcze Barcelona, ale ekipa z Katalonii – podobnie zresztą jak turyński Juventus – zapisała na swoim koncie niespodziewaną wpadkę w krajowym pucharze. A Bayern, spokojnym acz pewnym krokiem, od wielu miesięcy kroczy wyłącznie od zwycięstwa do zwycięstwa.

Rachunek prawdopodobieństwa jasno podpowiada nam, że każda passa musi się kiedyś zakończyć, a my nie mielibyśmy oczywiście nic przeciwko temu, aby w przypadku piłkarek z Bawarii nastąpiło to właśnie w ćwierćfinałowym dwumeczu Ligi Mistrzyń. I choć piłkarskie argumenty, tak często przywoływane przy okazji starć w europejskich pucharach, znajdują się chyba po stronie rywalek, to słowa Nathalie Björn o całkiem realnej szansie na awans do najlepszej czwórki, należy zdecydowanie traktować jak najbardziej serio. A kluczem do ewentualnego sukcesu Rosengård może okazać się właśnie postawa formacji defensywnej, która tak mocno zaimponowała nam przy okazji rewanżu w St. Pölten. Wtedy jednak jej centralny punkt stanowił duet Glodis Perla Viggosdottir – Emma Berglund, a obecnie była reprezentantka Szwecji narzeka na drobne problemy zdrowotne. Pozostaje jednak mieć nadzieję, że trener Eidevall nie będzie musiał podczas ustalania wyjściowej jedenastki na Bayern uciekać się do planu B, gdyż szczególnie w kontekście Ligi Mistrzów kadra Rosengård nie prezentuje się specjalnie imponująco pod względem głębi. Skoro jesteśmy już przy defensywie, to trzeba wyraźnie podkreślić, że cała Skania zaciskać będzie kciuki za udany występ Stephanie Labbe, która przed laty nieprzypadkowo nazywana była przez niektórych nawet najlepszą golkiperką świata. Możemy spokojnie założyć, że doświadczona Kanadyjka będzie miała w środowy wieczór przynajmniej kilka okazji do zaprezentowania swojego bramkarskiego kunsztu, a od efektów tej prezentacji mogą zależeć nasze nastroje przed rewanżem na Malmö IP. Po cichu wszyscy oczywiście liczymy na popis nawiązujący do pamiętnego meczu Zeciry Musovic przeciwko Wolfsburgowi, a doskonale wiemy, że Labbe w optymalnej dyspozycji zdolna jest do rzeczy naprawdę wielkich.

Mówi się, że ofensywa wygrywa mecze, a defensywa turnieje, więc jasno wychodzi nam, że jeśli piłkarki ze Skanii chcą zwyciężyć w Monachium, to będą w tym celu potrzebować dobrego występu napastniczek oraz skrzydłowych. A piątkowy mecz w ramach drugiej kolejki fazy grupowej Pucharu Szwecji pokazał nam, że akurat w tym aspekcie wszystko zdaje się iść we właściwym kierunku. Jasne, ubiegłoroczny beniaminek Elitettan nie był rywalem pokroju Bayernu, ale nie da się ukryć, że z przyjemnością oglądało się futbolówkę płynnie krążącą pomiędzy niesamowicie kreatywnymi piłkarkami ze Skanii. Nie ma sensu powtarzać się, wspominając kolejny już raz o kapitalnej postawie Olivii Schough, ale trzeba zwrócić uwagę na to, jak dzielnie partnerowały jej w ostatnich tygodniach Sanne Troelsgaard oraz Fiona Brown. I jeśli tylko Jelena Cankovic dostanie przestrzeń, aby w środę wieczorem wykonać przynajmniej dwa-trzy magiczne, prostopadłe podania, a Mimmi Larsson utrzyma przynajmniej pięćdziesięcioprocentową skuteczność pod bramką rywalek, to pierwszego kwietnia w Malmö czekać nas będą nie lada emocje. O tym, że Bayern jest do ugryzienia, nieco ponad rok temu przekonał nas Göteborg. Podopieczne Marcusa Lantza zwyciężyły wówczas na bawarskiej ziemi po golu Rebecki Blomqvist i nie był to bynajmniej rezultat będący sumą szczęścia lub przypadku. Rosengård także ma wszystkie dane ku temu, aby już za dwa dni sprawić podobną niespodziankę, a dodatkową motywacją dla piłkarek Jonasa Eidevalla niech będzie to, że tak realna szansa na awans do najlepszej czwórki w Europie może się szybko nie powtórzyć. Trzeba tylko zagrać tak, jak klub z Malmö doskonale potrafi: z szacunkiem, ale i z fantazją. I niech zwycięska passa wicemistrzyń Niemiec zostanie choć na chwilę wyhamowana!

******

A propos fazy grupowej Pucharu Szwecji, miniony weekend nie przyniósł nam decydujących rozstrzygnięć. W trzech spośród czterech grup faworyci doskonale poradzili sobie z presją, dzięki czemu za tydzień czekają nas trzy niesamowicie ekscytujące, bezpośrednie starcia, których stawką będzie awans do półfinału. A ponieważ zmierzą się w nich Häcken i Linköping, Rosengård i Kristianstad oraz Djurgården i Umeå, to możemy pokusić się o opinię, że to właśnie ostatni weekend marca stanie się nieformalną inauguracją piłkarskiego roku 2021 w szwedzkim futbolu w wydaniu klubowym. O tym, kto będzie czwartym uczestnikiem fazy pucharowej, najprawdopodobniej zadecyduje korespondencyjna rywalizacja Hammarby i Eskilstuny, które wczoraj stworzyły na Tunavallen niesamowicie emocjonujące widowisko. Po zaciętym meczu minimalnie lepsze okazały się podopieczne trenera Magnusa Karlssona i to one na ten moment znajdują się w zdecydowanie bardziej korzystnym położeniu. Nie możemy jednak zapominać o tym, że beniaminek ze Sztokholmu w ostatniej kolejce zmierzy się na własnym boisku z drugoligowym Sundsvall. zaś zawodniczki United w tym samym czasie czeka zawsze niewygodne, derbowe starcie na Behrn Arenie w Örebro, gdzie wygrywanie przychodzi im w ostatnich latach wyjątkowo trudno.


2. kolejka fazy grupowej Pucharu Szwecji:

Grupa 1: Lidköping – Häcken 1-8, Linköping – Växjö 1-0

Grupa 2: Alingsås – Rosengård 0-7, Kristianstad – Vittsjö 2-1

Grupa 3: Eskilstuna – Hammarby 1-0, Sundsvall – Örebro 0-6

Grupa 4: Morön – Djurgården 1-5, Umeå – Uppsala 3-0

Grupy na start

cupen

W poprzednim sezonie zmagania o Puchar Szwecji zostały przerwane po rozegraniu pierwszej kolejki fazy grupowej. Nic więc dziwnego, że nie brakowało tych, którzy do rozegranych w miniony weekend meczów podchodzili niezwykle emocjonalnie. Bo przecież wszyscy, bez względu na klubowe sympatie, życzymy sobie przede wszystkim jednego: aby tym razem zwycięzcę udało nam się wyłonić w czystej, sportowej rywalizacji. Bo choć od powrotu do względnej normalności wciąż dzieli nas niezwykle długa i wyboista droga, to toczące się pomimo wieli przeciwności rozgrywki sportowe stanowią przynajmniej jej namiastkę. A także zapowiedź nowych, lepszych czasów, które przecież kiedyś w końcu nadejdą.

Wróćmy jednak na piłkarskie murawy, gdyż to właśnie na nich szesnaście pozostałych w grze klubów zainaugurowało właśnie fazę grupową. W najlepszym stylu uczynili to faworyci, którzy w pierwszej serii spotkań w komplecie wygrali swoje mecze, choć czasami musieli się w tym celu nieco namęczyć. Tak było chociażby w Sundsvall, gdzie przeważająca od pierwszego do ostatniego gwizdka Eskilstuna potrzebowała godziny, aby skutecznie skruszyć defensywny mur beniaminka Elitettan. Gole autorstwa Collin, Rogic oraz Kullashi ostatecznie przesądziły sprawę, choć w pierwszej połowie piłkarki United zmarnowały nawet tak doskonałą okazję, jaką był rzut karny. Strzały z dwunastu jardów oglądaliśmy także w Malmö, gdzie ćwierćfinalistki obecnej edycji Ligi Mistrzyń pokonały w derbach Skanii zawsze nieobliczalne Vittsjö. W tym spotkaniu również długo utrzymywał się wynik remisowy, ale wtedy sprawy w swoje ręce (a w zasadzie nogi) wzięła Olivia Schough, która ewidentnie udowadnia, że tuż po trzydziestych urodzinach znajduje się w szczytowym punkcie swojej kariery. A to dla kibiców Rosengård i reprezentacji Szwecji potrójnie dobra wiadomość. W drugiej grupie południowej efektowne zwycięstwo nad niżej notowanym Alingsås odniósł także Kristianstad, a kapitalny debiut na szwedzkich boiskach zanotowała Sveindis Jane Jonsdottir. I coś mówi nam, że nazwisko islandzkiej napastniczki będziemy wymawiać w najbliższych miesiącach stosunkowo często.

Zwycięski debiut pod nową nazwą zaliczyły również mistrzynie z Göteborga, które – już jako BK Häcken – w najskromniejszych możliwych rozmiarach pokonały Växjö. Autorką jedynego w tym spotkaniu gola była Johanna Kaneryd i to nazwisko jest kolejnym, które powinniśmy koniecznie zapisać w rubryce potencjalnych odkryć sezonu 2021. Tym bardziej, że sama zainteresowana powtarza, iż w Göteborgu czuje się fenomenalnie, a to zazwyczaj jest zwiastunem rzeczy naprawdę wielkich. Trudno powiedzieć, czy w tych samych kategoriach możemy mówić o Emilii Larsson, ale faktem jest, że to właśnie zawodniczka stołecznego Hammarby była bohaterką numer jeden minionego weekendu. Jej niezwykle efektowny hat-trick sprawił bowiem, że sztokholmianki odniosły pewne zwycięstwo na Behrn Arenie, robiąc w ten sposób duży krok w kierunku półfinału. O awansie do najlepszej czwórki marzą także w Linköping, a z Fridą Maanum w składzie marzenia te nabierają całkiem realnych kształtów. Reprezentantka Norwegii kolejny już raz była motorem napędowym ekipy z Östergötland, która pewnie odprawiła występujący na zapleczu najwyższej klasy rozgrywkowej Lidköping.


1. kolejka fazy grupowej Pucharu Szwecji:

Grupa 1: Lidköping – Linköping 0-3, Häcken – Växjö 1-0

Grupa 2: Alingsås – Kristianstad 0-4, Rosengård – Vittsjö 3-1

Grupa 3: Örebro – Hammarby 0-3, Sundsvall – Eskilstuna 0-3

Grupa 4: Morön – Umeå 0-4, Djurgården – Uppsala 4-0

Bawarska przeszkoda

amanda

Amanda Ilestedt występowała już na szwedzkiej ziemi jako zawodniczka Bayernu (Fot. Bildbyrån)

Powiedzmy to szczerze: dzisiejsze losowanie było dla wszystkich kibiców Rosengård zupełnie nowym doświadczeniem. Tym razem nie można było bowiem liczyć na łaskawość Nadine Kessler, a każdy spośród potencjalnych rywali jawił nam się jak zespół, którego wizyta w stolicy Skanii z pewnością odbije się szerokim echem nie tylko w najbliższej okolicy. Oczywiście, od pewnego czasu doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że wicemistrzynie Szwecji nie będą faworytkami w żadnym potencjalnym zestawieniu, ale w niczym nie zmienia to faktu, że im bardziej zbliżała się godzina dwunasta, tym większa była nasza ekscytacja i zaciekawienie. Występująca dziś w roli mistrzyni ceremonii była reprezentantka Niemiec oszczędziła nam jednak dodatkowych nerwów, a kulka z napisem FC Rosengård wylosowana została już w pierwszej parze. A razem z nią zaplątał się tam monachijski Bayern.

Co możemy powiedzie o klubie z Bawarii? Że trzykrotnie zdobywał mistrzostwo Niemiec, w obecnym sezonie nie przegrał jeszcze meczu, a nieco ponad rok temu w mocno kontrowersyjnych okolicznościach wyeliminował po niezwykle zaciętym boju Göteborg. Te informacje zdecydowanie nie wyczerpują jednak tematu i możemy spodziewać się, że przed pierwszym ćwierćfinałowym meczem pojawi się tu specjalny artykuł dedykowany właśnie Bayernowi. A pisać będzie o czym, gdyż kluby z Monachium i Malmö łączy naprawdę zaskakująco wiele. I nie chodzi tu tylko o osoby Amandy Ilestedt czy Olivii Schough, które już za niespełna dwa tygodnie będą miały okazję zagrać przeciwko swoim byłym zespołom. Dziś tematem numer jeden pozostaje jednak losowanie, więc zajrzyjmy na chwilę do Skanii i sprawdźmy jakie nastroje panują obecnie w obozie FC Rosengård.

Wydaje się, że to całkiem pozytywne losowanie – podsumowuje Emma Berglund, autorka pierwszego gola w rewanżowym meczu z Saknt Pölten. Oczywiście, bez względu na wszystko będzie trudno, ale mogło być zdecydowanie gorzej. A jeśli awansujemy, to czeka nas kolejny interesujący mecz, z Chelsea albo z Wolfsburgiem. W dość podobnych tonach wypowiada się jej koleżanka z formacji defensywnej Nathalie Björn, która również nie uważa, aby wicemistrzynie Szwecji stały w tej rywalizacji na straconej pozycji. Tak naprawdę myślę, że mamy całkiem spore szanse. Zawsze chcemy sprawdzać się na tle najlepszych i teraz mamy możliwość, aby wreszcie to zrobić. Wszystko jest możliwe – puentuje 24-krotna reprezentantka Szwecji.

A jak na tak bojowe zapowiedzi reagują w Monachium? Zgodnie z tradycją, czyli niezmąconym niczym spokojem i pewnością siebie. To bardzo ciekawe, że one tak to widzą – mówi Hanna Glas. My jesteśmy przecież niepokonane i wygrałyśmy właśnie ponad dwadzieścia meczów z rzędu. To pokazuje w jak fenomenalnej formie jesteśmy i jaki mamy potencjał. Każdy inny wynik niż nasze zwycięstwo będzie dla nas rozczarowaniem. Rosengård był dla nas najlepszą dostępną opcją, więc oczywiście z wyniku losowania jestem całkowicie zadowolona.

Skoro sprawy mają się tak, to trzeba oddać Nadine Kessler, że udało się jej chyba dokonać niemożliwego. Wydaje się bowiem, że zarówno w Malmö, jak i w Monachium, po losowaniu zapanowały radość i ogólny optymizm. Bez odpowiedzi pozostaje jedynie pytanie kto będzie cieszyć się pierwszego kwietnia, już po rozegraniu ćwierćfinałowego dwumeczu.


Zestaw par ćwierćfinałowych Ligi Mistrzyń:

FC Bayern Monachium (Niemcy) – FC Rosengård

Paris Saint-Germain (Francja) – Olympique Lyon (Francja)

FC Barcelona (Hiszpania) – Manchester City WFC (Anglia)

Chelsea FC (Anglia) – VfL Wolfsburg (Niemcy)


Zestaw par półfinałowych Ligi Mistrzyń:

PSG/Lyon – Barcelona/Manchester

Bayern/Rosengård – Chelsea/Wolfsburg