Czas kadry

Raz na pewien czas zdarza się, że problemy, które zazwyczaj w znacznym stopniu zajmują nam myśli, zupełnie niepostrzeżenie usuwają się w cień, aby zrobić miejsce kwestiom nadrzędnym. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozmywa się grecka tragedia w Örebro, na dalszy plan schodzi chaos i niepewność jutra w Umeå, a fatalne zarządzanie w Karlstad irytuje jakby mniej. Spośród wszystkich drużyn liczy się przede wszystkim jedna, grająca zazwyczaj na żółto i niebiesko, i to właśnie ona staje się na kilka tygodni tematem większości dyskusji i polemik. Żeby było zabawniej, drużyna ta ma w sobie chyba jakieś niewidzialne, nadprzyrodzone moce, gdyż jej losem żywo interesują się nawet ci, którym w ligowe weekendy na stadiony piłkarskie zupełnie nie po drodze, a z widzenia kojarzą jedynie Pię Sundhagę oraz Lottę Schelin. Igrzyska Olimpijskie różnią się wprawdzie od mistrzostw świata czy Europy tym, że swoją chwilą sławy muszą podzielić się przedstawiciele wszystkich dyscyplin sportu (szwedzka ekipa na Rio liczy sobie 152 zawodników), ale gry zespołowe i tak zawsze znajdują się w centrum uwagi i często to właśnie od nich rozpoczynają się najważniejsze serwisy informacyjne.

Przygotujmy się więc na to, że w najbliższych tygodniach w najmniej spodziewanym momencie możemy natknąć się na analizę dryblingu Caroline Seger czy rajdu Sofii Jakobsson, a osoby, po których byśmy w ogóle się tego nie spodziewali z przejęciem zaczną wypytywać, czy szanse w ćwierćfinale nie byłyby jednak większe, gdyby od pierwszej minuty postawić na Rolfö/Blackstenius. Ten krótkotrwały, piłkarski boom może oczywiście złościć, ale trudno obrażać się na to, że grająca (miejmy nadzieję, że z sukcesami) na wielkim turnieju reprezentacja pobudza wyobraźnię. Oczywiście, nawet przywieziony z Rio złoty medal nie sprawi, że setki tysięcy kibiców nagle zaczną z pasją liczyć udane przechwyty Alice Nilsson, czy wygrane pojedynki główkowe Julii Karlernäs, ale fakt, iż niektórzy z nas widzieli w całości mecz Kristianstad – Mallbacken w żaden sposób nie czyni z nas lepszej kategorii kibiców. W tych dniach wszyscy jesteśmy wielką, niebiesko- żółtą drużyną, a jeśli postawa Dahlkvist czy Fischer na brazylijskich boiskach zachęci choć jedną osobę do tego, aby po zakończeniu letniej przerwy odwiedziła lokalny stadion, to już będzie to niebywały powód do radości. Rozumiem, że niektórym marzy się kilkunastotysięczna widownia na meczu decydującym o utrzymaniu w Elitettan, ale zamiast oglądać się na Portland, doceńmy to, co mamy i nie ustawajmy w działaniach, aby w przyszłości było jeszcze lepiej. Ktoś powie, że jest bardzo źle? To co w takim razie mają powiedzieć przedstawiciele pozostałych sportów drużynowych, skoro żadna z żeńskich lig nawet w połowie nie może równać się z Damallsvenskan, a dziewięć spośród dziesięciu kobiecych klubów z najwyższą frekwencją i dochodami w kraju to właśnie drużyny piłkarskie.

Nie sądzę, aby Igrzyska w Rio znacząco wpłynęły na liczbę widzów regularnie odwiedzających Vilans IP, ale niezależnie od tego cieszę się, że raz na jakiś czas piłka nożna znajduje się w centrum uwagi. Wciąż mam w pamięci niezapomniane EURO 2013, olbrzymi entuzjazm mieszkańców miast-gospodarzy, świetną atmosferę na stadionach i poza nimi, czy wreszcie porozstawiane w najbardziej eksponowanych miejscach gigantyczne podobizny piłkarek wszystkich drużyn biorących udział w turnieju (do dziś bez trudu potrafię wskazać punkt, w którym można było spotkać Lottę Schelin w formacie XXL). Piłkarska reprezentacja bez wątpienia stała się wówczas najważniejszą drużyną w kraju, a już za kilkanaście dni – szczególnie w przypadku udanego występu – może stać się nią raz jeszcze i nawet jeśli będzie to wyłącznie stan przejściowy, to i tak zdecydowanie warto go przeżyć. Tak, czy inaczej, pewni możemy być jednego – znów nadchodzi wyjątkowy czas. Czas kadry.

aBB150922CS066

Fot. Bildbyrån

Komu olimpijskie złoto?

Już tradycyjnie to właśnie piłkarkom przypadnie zaszczyt zainaugurowania sportowej rywalizacji na olimpijskich arenach. Czas, który dzieli nas od pierwszego gwizdka w meczu Szwecja – RPA odliczamy już nie w dniach, lecz w godzinach i coraz częściej zastanawiamy się, komu na brazylijskim turnieju przypadnie rola faworyta, czarnego konia czy absolutnego outsidera. Jak zwykle, bardzo poważnymi kandydatami do końcowego triumfu są USA, Francja czy Niemcy, ale nie zapominajmy, że każda z dwunastu reprezentacji przyjechała do Rio po to, aby właśnie tu spełnić swe marzenia. Baron de Coubertin, ojciec nowożytnego olimpizmu, często przekonywał, że na Igrzyskach liczy się przede wszystkim sam udział, a szans na zwycięstwo nie należy przed rozpoczęciem współzawodnictwa odbierać żadnemu z uczestników. Jeszcze przynajmniej przez kilka dni każda z uczestniczących w turnieju nacji ma zatem pełne prawo marzyć, że 19. sierpnia 2016 na Stadionie Olimpijskim to właśnie jej przypadnie zaszczyt odebrania złotych medali. Spośród dwunastu pięknych snów spełni się oczywiście tylko jeden, ale póki co nie zabijajmy marzeń, nawet jeśli niektóre z nich są pozbawione logicznych przesłanek.

Dlaczego wygra Brazylia? Bo Marta po prostu nie może zakończyć kariery bez poważnego sukcesu z reprezentacją, a lepszej okazji mieć już nie będzie. Kto wie, czy dla brazylijskiej supergwiazdy nie jest to ostatnia szansa, aby w roli niekwestionowanej liderki poprowadzić kadrę do spektakularnego zwycięstwa.

Dlaczego wygrają Chiny? Bo nie można cały czas mieć pecha. Reprezentacja Chin wielokrotnie na wielkich turniejach była ofiarą kontrowersyjnych decyzji sędziowskich, a teraz nadszedł czas, aby bilans szczęścia w końcu się wyrównał. Podopieczne Bruno Biniego w ostatnim roku pokonały wszystkich medalistów kanadyjskiego mundialu, więc czemu nie miałyby pokazać klasy także na Igrzyskach?

Dlaczego wygra Szwecja? Bo trzon szwedzkiej kadry stanowią zawodniczki, dla których turniej w Rio wypadł w idealnym momencie kariery; w Londynie ich czas jeszcze do końca nie nadszedł, a w Tokio pałeczkę przejmie już nowa generacja. Poza tym, Pia Sundhage ewidentnie ma patent na wygrywanie Igrzysk.

Dlaczego wygra RPA? Bo piłka nożna to zdecydowanie najbardziej nieprzewidywalny ze sportów zespołowych, a na Japonię przed mundialem w 2011 roku też nie stawiał nikt. Oczywiście, ewentualne złoto dla Banyana Banyana byłoby jeszcze większym wydarzeniem, ale właściwie dlaczego w Johannesburgu nie miałby stanąć pomnik Very Pauw?

Dlaczego wygra Kanada? Bo przywozi do Rio najlepszą reprezentację w historii. Młode Buchanan, Fleming czy Beckie to piłkarki, które przez długie lata stanowić będą o sile kanadyjskiej kadry, a doświadczone Sinclair i Schmidt specjalnej rekomendacji chyba nie wymagają. Ta mieszanka jest skazana na sukces.

Dlaczego wygra Australia? Bo Alen Stajcic to właściwy człowiek na właściwym miejscu. Każdy z nas wiele razy słyszał, a nawet wygłaszał opinie, że są trenerzy, którzy nie potrafią w pełni wykorzystać potencjału prowadzonych przez siebie drużyn. Z reprezentacją Australii jest dokładnie odwrotnie, o czym boleśnie przekonują się jej kolejni rywale.

Dlaczego wygra Zimbabwe? Bo Robert Mugabe wyda odpowiedni dekret. Reprezentacja Zimbabwe z pewnością nie zalicza się w tym turnieju do faworytów, ale cuda czasami się zdarzają i właśnie w tym trzeba upatrywać szansy piłkarek ze wschodniej Afryki. Przynajmniej do 3. sierpnia, gdyż wtedy czeka je mecz z Niemkami.

Dlaczego wygrają Niemcy? Bo Silvia Neid została z kadrą tylko po to, aby zdobyć z nią ostatni tytuł, którego jeszcze nie ma w kolekcji. Jeśli Marozsan uzna, że jednak warto na brazylijskich boiskach się trochę pomęczyć, a któraś z napastniczek będzie gwarancją goli nie tylko w meczu przeciwko Zimbabwe, to niemiecka selekcjonerka może mieć całkiem udane pożegnanie.

Dlaczego wygrają Stany Zjednoczone? Bo mają zdecydowanie najsilniejszą kadrę. Reprezentacja USA składa się z osiemnastu piłkarek, z których każda w dowolnym momencie jest w stanie jednym zagraniem przesądzić o losach meczu. Solo, Sauerbrunn, Lloyd czy Pugh to zawodniczki, które gen zwycięstwa mają zapisany w DNA, a w przywiezieniu złota z Rio nie przeszkodzi im nawet Jill Ellis absolutnie nikt.

Dlaczego wygra Nowa Zelandia? Bo najlepsza reprezentacja Oceanii będzie chciała udowodnić, że najwyższy czas przestać traktować jej udział w turniejach finałowych jako statystyczną ciekawostkę. Siłą drużyny Tony’ego Readingsa jest kolektyw, a brak zdecydowanie najsłabszego ogniwa na wielkich imprezach jest zawsze niezaprzeczalnym atutem.

Dlaczego wygra Francja? Bo grając tak piękny futbol nie da się wiecznie przegrywać. Francuska kadra od lat zbiera pochwały za świetną postawę w kolejnych turniejach, ale zawsze w decydującym momencie coś staje jej na drodze. Tym razem ma być jednak inaczej, a zamiast seryjnego obijania słupków i poprzeczek, podziwiać będziemy efektowne gole.

Dlaczego wygra Kolumbia? Bo mundial w Kanadzie uzmysłowił Kolumbijkom, że niemożliwe nie istnieje, a granice wymyślono wyłącznie po to, żeby je przekraczać. Skoro rok temu można było pokonać Francję i przez niemal godzinę toczyć wyrównany bój z USA, to czemu teraz ci sami rywale mieliby być absolutnie poza zasięgiem?

160721-damlandssverige-284228-se-ttela-0-jpg

Fot. Mikael Fritzon

Waga Igrzysk

W wielu dyscyplinach sportu, szczególnie tych indywidualnych, Igrzyska Olimpijskie to bez wątpienia najważniejsza impreza czterolecia. W piłce nożnej sytuacja przedstawia się jednak nieco inaczej, choć oczywiście są kraje, które olimpijskie złoto cenią nawet wyżej niż triumf w mistrzostwach świata. Do tego grona z pewnością można zaliczyć na przykład USA i Kanadę, gdzie Igrzyska bez względu na okoliczności zawsze traktowane są priorytetowo, a także marzącą o pierwszym znaczącym międzynarodowym sukcesie Australię. Trochę mniejszy okołoturniejowy entuzjazm panuje zazwyczaj w Europie, gdzie nie brakuje nawet opinii, że znacznie bardziej prestiżową i jednocześnie trudniejszą do wygrania imprezą będzie na przykład EURO 2017, które za niespełna dwanaście miesięcy rozegrane zostanie na boiskach Holandii. Płynące głównie z Anglii i Niemiec głosy krytyki dotyczą między innymi formatu kwalifikacji do Igrzysk, podziału miejsc między poszczególne kontynenty, czy wreszcie zbyt małej zdaniem wielu liczby drużyn uczestniczącej w turnieju finałowym.

Jaka jest zatem prawdziwa wartość Igrzysk z piłkarskiej perspektywy? Czy – jak twierdzą Amerykanie – jest to jeszcze bardziej elitarna wersja mistrzostw świata, czy może jedynie namiastka wielkiego turnieju, na dodatek zabijana przez względy polityczno-geograficzne? Wreszcie – czy warto w ogóle emocjonować się tym, co w najbliższych tygodniach wydarzy się na arenach w Rio, a mówiąc bardziej dokładnie całej Brazylii, bo przecież cztery drużyny czeka nawet wątpliwa przyjemność rozegrania jednego z meczów … pośrodku amazońskiej dżungli? Odpowiedź na ostatnie z postawionych tu pytań jest rzecz jasna banalnie prosta i zawiera się w trzech słowach – oczywiście, że warto! Wprawdzie sam zaliczam się do grona osób, które na kadrę narodową patrzą przez pryzmat czteroletnich cyklów (od mundialu do mundialu), ale zarówno Igrzyska, jak i Mistrzostwa Europy, to bez wątpienia zdecydowanie najważniejsze sprawdziany na drodze po upragnioną gwiazdkę na reprezentacyjnych koszulkach. Sprawdziany, które zaliczyć po prostu trzeba, najlepiej w stylu, który pozwoli z jeszcze większym entuzjazmem zabrać się za realizację kolejnej misji, która w tym konkretnym przypadku będzie miała kryptonim Holandia.

Reprezentacja Szwecji, jako jedyna w Europie, wystąpiła we wszystkich (!) dotychczasowych turniejach olimpijskich. Biorąc pod uwagę fakt, że w piłce nożnej na Igrzyska zakwalifikować się niezwykle trudno, jest to rezultat, którego nie można nie docenić. Znacznie skromniej prezentuje się niestety medalowy dorobek naszych piłkarek, które na olimpijskim podium stały póki co dokładnie tyle samo razy, co Jamajka czy Papua-Nowa Gwinea. Na Igrzyskach sukcesu nie udało się odnieść nawet tym pokoleniom zawodniczek, które z powodzeniem grały w finałach mistrzostw świata i Europy. Czy istnieje prawdopodobieństwo, że tę nie najlepszą passę uda się odwrócić właśnie w tym roku? Po ostatnim kwadransie meczu z Japonią trudno nie być optymistą, ale nie możemy zapominać, że turniej olimpijski, jak chyba żaden inny, rządzi się własnymi prawami.

Specyfika Igrzysk polega na tym, że zdecydowanie łatwiej wyjść na nich z grupy niż w ogóle się na nie zakwalifikować. Tym bardziej, że – nie oszukujmy się – grupa E akurat do najsilniejszych nie należy, a awans do ćwierćfinału najpewniej zagwarantuje wyprzedzenie choćby jednego spośród trzech rywali (RPA, Brazylia, Chiny). Na tym etapie zaczyna się jednak prawdziwa zabawa, gdyż od postawy w jednym zaledwie meczu zależy, czy drużyna zagwarantuje sobie grę o medale, czy może wróci do domu z niczym. Analizując turniejową drabinkę wydaje się, że w tym zdecydowanie najważniejszym dniu Igrzysk rywalkami naszych piłkarek będą prawdopodobnie Kanadyjki lub Australijki, ale z wielu poprzednich imprez wiemy, że tego typu przewidywania zazwyczaj szybko tracą na aktualności. Dlatego, zamiast skupiać się na ewentualnych potencjalnych przeciwniczkach w kolejnych fazach, należy skoncentrować się na tym, aby w każdym meczu zagrać na sto procent swoich możliwości, a wtedy nie musimy bać się żadnego z rywali.

Co ciekawe, wiara Szwedów w sukces piłkarskiej reprezentacji na Igrzyskach w Rio de Janeiro nie jest wcale aż tak duża, jak przynajmniej w teorii mogłaby być. Wprawdzie 51% ankietowanych twierdzi, że awans do strefy medalowej jest jak najbardziej w zasięgu naszych piłkarek, ale w zwieńczenie turnieju zwycięskim finałem nie wierzy prawie nikt. Ujawniła się za to zaskakująco liczna grupa malkontentów wieszcząca kadrze Pii Sundhage całkowitą klęskę. Dokładnie co szósty badany jest bowiem zdania, że olimpijska przygoda szwedzkich piłkarek zakończy się po trzech meczach. Wydaje się, że racjonalnych powodów do aż tak daleko posuniętego pesymizmu raczej nie ma, ale okazuje się, że jak zwykle sceptyków w narodzie nie brakuje.

os

 

Jak one (nie) strzelają?

Tuż po podpisaniu kontraktu z FC Rosengård, Lotta Schelin wyraziła zadowolenie z faktu, że po ośmiu latach znów będzie miała okazję sprawdzić się w nieco bardziej wyrównanej lidze. Wypowiedź naszej wybitnej napastniczki niewątpliwie wpasowuje się w narrację, która towarzyszyła transferom innych piłkarek opuszczających w przeszłości francuskie boiska. Lara Dickenmann, przenosząc się do niemieckiej Bundesligi, także cieszyła się, że w końcu będzie mogła rozgrywać interesujące mecze znacznie częściej niż trzy razy do roku.

Tego typu wypowiedzi jeszcze bardziej podsycają niekończącą się debatę na temat siły poszczególnych lig. Czy prawdziwą wartość danych rozgrywek poznajemy po tym jak na arenie międzynarodowej radzi sobie jej mistrz, czy może bliższa rzeczywistości jest teoria, że siłę ligi wyznacza poziom najsłabszej drużyny? A może warto zgodzić się na wariant kompromisowy i uznać, że to ekipy z środka stawki powinny stanowić centralny punkt takich rozważań? Istnieje wprawdzie coś takiego jak krajowy ranking UEFA, który przynajmniej w teorii powinien być tu jakimś drogowskazem, ale w realnej ocenie potencjału lig jest on pomocny mniej więcej w takim samym stopniu, jak dane dotyczące średniej temperatury powietrza w Santa Fe w drugiej połowie marca. Czyli – najkrócej mówiąc – przesadnie dużo się z niego nie dowiemy.

Czy wobec tego istnieje metoda, która byłaby w stanie choćby przybliżyć nas do odpowiedzi na postawione powyżej pytanie? W ostatnich latach coraz częściej podejmowane są wprawdzie próby rozwikłania tej piłkarskiej zagadki, ale z prawdopodobieństwem bliskim pewności można przyjąć, że całkowicie obiektywnego algorytmu wynaleźć się po prostu nie da. Piłka nożna, podobnie zresztą jak inne dyscypliny sportu, na każdym kroku wymyka się bowiem matematyce, a kolejne rankingi – choć niektóre z nich są rzeczywiście bardzo interesujące – zawsze będą zawierały w sobie mniejszy lub większy pierwiastek subiektywizmu.

W dalszej części artykułu spróbujemy jednak zestawić ze sobą najsilniejsze ligi świata, używając do tego wyłącznie konkretnych liczb. Żaden z poniższych wykresów nie powie nam wprawdzie, które rozgrywki są najmocniejsze, najciekawsze, czy najbardziej godne uwagi, ale zebrane w jednym miejscu statystyki na pewno pomogą nam w dokonaniu charakterystyki każdej z badanych lig. A mając do dyspozycji takie dane, jest już znacznie łatwiej dokonać (oczywiście i tak w pełni subiektywnego) wyboru. W zestawieniu braliśmy pod uwagę najwyższe klasy rozgrywkowe z pięciu krajów Europy (Niemcy, Francja, Anglia, Szwecja, Norwegia), a także rozgrywki o mistrzostwo USA, Japonii oraz Australii.

wyk1

Mówi się, że gole to sól piłki nożnej, ale nie od dziś wiemy, że większa ilość strzelonych bramek wcale nie musi czynić meczu lepszym. W końcu bezbramkowy przecież finał MŚ 1999 wspominamy z wielkimi emocjami od wielu lat, a o meczu Szwajcaria – Ekwador z kanadyjskiego mundialu pamiętają chyba jedynie Fabienne Humm oraz Angie Ponce. Podobnie wygląda sprawa z Francją, gdzie wprawdzie strzela się dużo, ale najczęściej wyłącznie do jednej bramki, a emocjonować można się jedynie rozmiarami zwycięstwa papierowego faworyta. Na przeciwnym biegunie znajduje się amerykańska NWSL, w której do siatki rywalek trafia się niemal dwukrotnie rzadziej niż na przykład w Division 1, ale za to nikomu nie można dopisywać trzech punktów na długo przed pierwszym gwizdkiem. Stosunkowo niska średnia goli w USA jest także konsekwencją tego, że to właśnie w tej lidze oglądamy zdecydowanie najmniej kuriozalnych pomyłek bramkarek/obrończyń, które to mocno windują strzelecką statystykę w innych krajach.

wyk2.jpg

Patrząc na ten wykres, chyba najszybciej można pojąć znaczenie przytaczanych wcześniej słów Lary Dickenmann. Drużyna z Lyonu to na krajowym podwórku absolutny hegemon, który w swojej lidze zwyczajnie nie ma z kim grać. Owszem, nawet w sytuacji absolutnej dominacji można stawiać sobie kolejne cele, ale pogoń za jeszcze jednym dwucyfrowym wynikiem, czy średnią sześciu goli na mecz nigdy nie zastąpi emocji przeżywanych po wydartym w ostatniej akcji meczu zwycięstwie. Przez chwilę mogło się wydawać, że przynajmniej PSG spróbuje rzucić wyzwanie ekipie z Lyonu, ale obecnie dystans między wspomnianymi drużynami znów zdaje się powiększać. W swojej lidze dużo i celnie strzelają ponadto piłkarki Lillestrøm, a najniższy stopień podium przypadł w naszym zestawieniu FC Rosengård. W tym miejscu trzeba jednak wyraźnie zaznaczyć, iż zawodniczki z Malmö w obecnym sezonie wykazują się ponadprzeciętną skutecznością; w latach 2013-2015 zdobywały bowiem mistrzowskie tytuły strzelając kolejno 2.50, 2.81 oraz 2.72 gola na mecz. Raz jeszcze od peletonu wyraźnie odstaje NWSL, a różnica dzieląca ligę amerykańską od pozostałych byłaby jeszcze większa gdyby mistrzem Niemiec został Wolfsburg (2.55), a w Anglii liderowała Chelsea (2.70).

wyk3.jpg

Na temat Lyonu powiedzieliśmy już sporo, ale nawet wyłączając mecze z udziałem krajowego potentata, Division 1 trudno nazwać dobrze zbilansowaną ligą, co doskonale ilustruje ten (a także następny) wykres. We Francji zdecydowana większość ligowych spotkań to pojedynki drużyn znacznie różniących się potencjałem, a ich scenariusz – podobnie zresztą jak układ tabeli na koniec sezonu – jest stosunkowo łatwy do przewidzenia. Nie inaczej przedstawia się sytuacja w Norwegii, a także w Niemczech, choć być może dla niektórych obecność Bundesligi w tym miejscu rankingu jest na pierwszy rzut oka delikatnym zaskoczeniem. Co ciekawe, najwięcej meczów zakończonych podziałem punktów odbyło się w ostatnich miesiącach nie w USA, lecz w Anglii oraz w Szwecji. W obu wspomnianych europejskich ligach mniej więcej w co czwartym spotkaniu byliśmy świadkami remisu, co wskazuje na wyrównany poziom występujących w nich zespołów.

wyk4.jpg

Ostatni wykres jest niejako dopenieniem poprzedniego i bierze pod lupę mecze zakończone zwycięstwem jednej z drużyn różnicą więcej niż trzech goli. Takich spotkań zdecydowanie najwięcej obejrzymy oczywiście we Francji, co tylko cementuje obraz Division 1 jako ligi, w której poza przyjęte ramy kluby wolą nie wychylać się nawet na milimetr. W pozostałych krajach stosunek jednostronnych widowisk do ogółu meczów kształtuje się na mniej więcej zbliżonym poziomie, ale znalazły się także trzy ligi, w których boiskowe pogromy trafiają się zdecydowanie rzadziej. Jedną z nich jest rzecz jasna NWSL, gdzie o poziom emocji dbają przede wszystkim władze, bardzo skutecznie uniemożliwiając którejkolwiek z drużyn zbudowanie klasycznej drużyny marzeń, a pozostałe to wciąż niedoceniana przez wielu ekstraklasa japońska, a także … Damallsvenskan. Nietrudno więc zauważyć, że spośród wszystkich czołowych lig europejskich, to właśnie w Szwecji oglądamy zdecydowanie najmniej meczów granych wyłącznie do jednej bramki. Ten trend utrzymuje się skądinąd już od trzech sezonów i to pomimo faktu, że dotychczas co roku mieliśmy w Damallsvenskan jednego zdecydowanego outsidera. Wyjątkowość i nieprzewidywalność szwedzkiej piłki najlepiej obrazują zresztą ubiegłoroczny skład ligowego podium, a mówiąc bardziej dokładnie – obecność na nim Piteå oraz Eskilstuny. To trochę tak, jakby w Niemczech medalowym łupem podzielili się Hoffenheim z Freiburgiem, a we Francji … nie, to już jednak zbyt duża abstrakcja.

* w przypadku lig grających systemem wiosna-jesień, do statystyk wliczono wszystkie mecze rozegrane do 24. lipca 2016 włącznie.

Letni raport transferowy (1)

Wprawdzie w Szwecji świadkami najbardziej spektakularnych transferów jesteśmy najczęściej zimą, ale w tym roku otwarte 15. lipca letnie okienko zapowiada się przynajmniej równie ciekawie. Kluby Damallsvenskan i Elitettan ruszyły bowiem na zakupy z nie mniejszym zapałem jak Brytyjczycy podczas długo wyczekiwanego Boxing Day. Pora zatem na podsumowanie pierwszych dni transferowego szaleństwa.

Przez wiele tygodni cała Szwecja żyła przede wszystkim przenosinami Lotty Schelin do Rosengård i nie ma wątpliwości, że pozyskanie zawodniczki o takim nazwisku jest wielkim marketingowym (a miejmy nadzieję, że w ostatecznym rozrachunku także i sportowym) zwycięstwem klubu z Malmö. Jeszcze trudniejszym zadaniem może okazać się jednak załatanie dziury powstałej po odejściu do Wolfsburga Sary Björk Gunnarsdottir. W kadrze mistrza Szwecji znajduje się wiele piłkarek mogących z powodzeniem grać w środku pola (Asante, Salmi, Pedersen, Wieder i przede wszystkim Masar), ale nie ma wątpliwości, że to właśnie Islandka była centralnym punktem tej układanki. Kandydatkami do tego, aby zastąpić Gunnarsdottir były już między innymi Seger, Boye oraz Landeka, ale z różnych powodów transakcje te nie doszły do skutku.

Zgodnie z tradycją, znacznie spokojniej przebiega póki co lato w Linköping i jest to chyba najlepsza możliwa informacja dla Martina Sjögrena. Z klubem pożegnała się jak dotychczas jedynie bohaterka ubiegłorocznego finału Pucharu Szwecji Wiera Diateł. Reprezentantkę Ukrainy jesienią oglądać będziemy w barwach hiszpańskiego Sportingu Huelva. Nową zawodniczką LFC została za to Chandra Bednar. Kanadyjska golkiperka ma pod nieobecność kontuzjowanej Matildy Haglund stanowić alternatywę dla Cajsy Andersson.

Bardzo rozsądny (przynajmniej na papierze) ruch zrobiła także Eskilstuna United. Klub, który jesienią po raz pierwszy w historii będzie reprezentował Szwecję w europejskich pucharach pozyskał grającą dotychczas w Newcastle Jets Chloe Logarzo. Filigranowa Australijka szykująca się właśnie do występu na Igrzyskach Olimpijskich w Rio wydaje się być idealnym dopełnieniem składającej się dotychczas głównie z nieco bardziej defensywnie usposobionych zawodniczek (Diaz, Andersson, Schjelderup) drugiej linii Eskilstuny.

W Göteborgu nie otrząsnęli się jeszcze całkowicie po przegranej walce o Lottę Schelin, choć Peter Bronsman zapowiada, że klub z Västergötland będzie na rynku transferowym aktywnym graczem, a potencjalnych wzmocnień szukać będzie nawet w Rosengård. Póki co jedyną nową piłkarką KGFC została (a będąc bardziej precyzyjnym – niebawem zostanie) niezwykle utalentowana Sarah Mellouk (co ciekawe, faktycznie będąca wychowanką FCR), w związku z czym największym letnim zwycięstwem klubu z Göteborga cały czas pozostaje przedłużenie kończących się za kilka miesięcy umów z kluczowymi zawodniczkami z kapitanką Elin Rubensson na czele.

Kto wie, czy największym wygranym letniego okienka nie okaże się jednak KIF Örebro. Z klubem z Behrn Areny półroczną umową (z opcją przedłużenia) związała się bowiem grająca dotychczas we francuskim PSG Lisa Dahlkvist i nie jest wykluczone, że ze 110-krotną reprezentantką Szwecji w składzie to właśnie Örebro stanie się jednym z faworytów niezwykle wyrównanego wyścigu o trzecie miejsce. Tym bardziej, że jesienią trener Papachristou będzie mógł skorzystać także z Nigeryjki Sary Michael, która wraz z Melissą Tancredi może stworzyć niezwykle bramkostrzelny duet.

Zdecydowanie mniej powodów do optymizmu mają za to w Umeå, gdzie od prawie tygodnia trwa klasyczne przeciąganie liny. Wprawdzie jedyną piłkarką, która oficjalnie opuściła klub jest póki co Lotta Ökvist (powrót do Piteå, bez związku z ostatnimi wydarzeniami), ale przyszłość wielu innych zawodniczek (wśród nich chociażby Hurtig oraz Chikwelu) cały czas stoi pod dużym znakiem zapytania. O przyczynach i ewentualnych konsekwencjach chaosu organizacyjnego w Umeå bardziej szczegółowo wspominaliśmy w ostatnich dniach.

Nie próżnują także pozostałe kluby: z Djurgården pożegnała się bramkarka reprezentacji Serbii Susanne Nilsson, Mallbacken pozyskało Erikę Stolpe, a Östersund w poszukiwaniu wzmocnień przeczesuje przede wszystkim północnoamerykańskie bezdroża (i wyższe uczelnie). Adresy zamieszkania zmieniają także Szwedki grające za granicą: o przeprowadzce Caroline Seger (PSG -> Lyon) napisano już chyba wszystko, ale równie ciekawy wydaje się transfer Stephanie Öhrström, która we Florencji budować będzie potęgę poważnie myślącej o wywalczeniu mistrzostwa Włoch Fiorentiny. Możemy być jednak pewni, że na tym nie koniec letnich transferów, więc już dziś zapraszamy na kolejny raport, który ukaże się 12. sierpnia (dzień po zamknięciu szwedzkiego okienka i jednocześnie na kilka godzin przed ćwierćfinałami IO). Wyczekując na awans reprezentacji do strefy medalowej, z pewnością będzie co analizować.

Efektowna próba generalna

Warunki pogodowe w Kalmar zdecydowanie nie sprzyjały grze na wysokiej intensywności, w związku z czym obie drużyny momenty bardzo dobrej gry przeplatały długimi przestojami. Ku radości ponad pięciotysięcznej widowni na Guldfågeln Arenie, decydujące słowo należało dziś do reprezentacji Szwecji, która w ostatnim kwadransie pozbawiła rywalki z Azji jakichkolwiek złudzeń na wywiezienie ze Skanii korzysntego rezultatu. Jeśli postawa naszych piłkarek w tych piętnastu minutach miała być zapowiedzią tego, co czeka nas niebawem w Rio, to niewykluczone, że olimpijska przygoda może przedłużyć się aż do 19. sierpnia.

Oczywiście, w tym całym pomeczowym uniesieniu nie możemy zapominać, że dzisiejsze spotkanie wcale nie musiało zakończyć się aż tak spektakularnym zwycięstwem. Do 76. minuty utrzymywał się bowiem wynik bezbramkowy i tak naprawdę żadnej z drużyn do tego momentu nie udało się uzyskać wyraźnej przewagi. Ze strony Szwecji najbardziej dogodne okazje na pokonanie Yamashity zmarnowały kolejno Jakobsson oraz Seger, ale największy aplauz publiczności i tak wzbudziło nietypowe rozegranie rzutu rożnego przez reprezentację Japonii w 32. minucie gry. Gdyby w tamtej sytuacji podopiecznym Asako Takakury udało się umieścić piłkę w siatce, obejrzelibyśmy być może najpiękniejszego gola roku 2016 na świecie. Inna sprawa, że pewien udział miałaby w nim także szwedzka defensywa, która minimalnie zbyt późno zareagowała na niekonwencjonalne zagranie rywalek. Trochę szczęścia nasze piłkarki miały również w sytuacji, gdy po błedzie Jonny Andersson na bramkę Lindahl mogła popędzić nieatakowana przez nikogo Masuya, ale Japonka przyjmując piłkę pomogła sobie ręką.

Wszystko, co najlepsze, czekało nas jednak dopiero w ostatnim kwadransie, a o to, by kibice opuszczali Guldfågeln Arenę w pełni usatysfakcjonowani, zadbała przede wszystkim Kosovare Asllani. Pomocniczka Manchesteru, podobnie jak trzy inne piłkarki, pojawiła się na placu gry od początku drugiej połowy i to właśnie jej zagranie zapoczątkowało akcję, która przyniosła Szwecji pierwszego gola. Oczywiście, swoją robotę świetnie wykonała także Schelin, wykańczając całą akcję na tyle precyzyjnie, że Yamashicie pozostało jedynie wyjąć futbolówkę z siatki. Nowa napastniczka mistrza Szwecji raz jeszcze pokazała, że nawet dopiero dochodząc do optymalnej dyspozycji fizycznej (czego zresztą sama nie ukrywa) w każdej chwili jest w stanie błysnąć zagraniem, które może okazać się decydujące dla dalszego przebiegu spotkania. Duet Schelin – Asllani chwilę później raz jeszcze pokazał, że potrafi kilkoma zagraniami całkowicie rozklepać japońską defensywę, ale tym razem zawodniczce Manchesteru w kluczowym momencie zabrakło nieco precyzji. Kolejne gole dla Szwecji i tak jednak w końcu padły – w 87. minucie Asllani dojrzała dobrze nabiegającą z głębi pola Rolfö, a ta w swoim stylu przymierzyła przy dalszym słupku, natomiast już w doliczonym czasie gry to piłkarka Linköping wystapiła w roli asystentki, a do protokołu meczowego wpisała się Schough.

Próby generalne, nie tylko w piłce nożnej, są rzecz jasna niezwykle istotne, ale – paradoksalnie – po spektakularnym zwycięstwie nad mocnym rywalem sztab szkoleniowy czeka w najbliższych dwóch tygodniach, jakie dzielą nas od otwierającego Igrzyska Olimpijskie meczu z RPA, bardzo trudne i odpowiedzialne zadanie. Trzeba będzie bowiem dopilnować, aby świetna końcówka pojedynku z Japonią nie stała się wyłącznie pretekstem do tego, aby popaść w samozadowolenie. Jeśli jednak dzisiejsze zwycięstwo uda się wykorzystać jako solidny fundament pod czekające nas w najbliższej przyszłości wyzwania, to może się okazać, że mecz z wicemistrzyniami świata rzeczywiście trafił nam się w najlepszym możliwym momencie.

fridolina_rolfo1topp_1

Fot. Bildbyrån