Filippa i cała reszta

GHcprNDXsAEQjWs

Rosa Kafaji asystuje, a Filippa Angeldal kończy niezwykle udany, reprezentacyjny tydzień w najlepszy możliwy sposób (Fot. Bildbyrån)

Pięć goli na treningowym stadionie bez trybun i jeszcze pięć na zdecydowanie bardziej efektownej sztokholmskiej Tele2 Arenie w obecności ponad jedenastu tysięcy widzów – pierwsze w tym roku zgrupowanie szwedzkiej kadry ewidentnie przebiegło zgodnie z uprzednio nakreślonym scenariuszem. Fakt, że lutowy dwumecz był w pewnym stopniu wyjątkowy, pośrednio potwierdził nawet sam Peter Gerhardsson, szczerze przyznając podczas jednej z konferencji, iż tym razem zdarzyło mu się złamać swoją niepisaną zasadę i jeszcze przed pierwszym gwizdkiem zaplanować konkretne roszady zarówno taktyczne, jak i personalne. Współczesny futbol rozwinął się jednak do tego stopnia, iż nawet takie wydawałoby się letnie i pozbawione odpowiedniej temperatury potyczki mogą stanowić cokolwiek zadowalającą bazę do skrupulatnej analizy. Podstawowy, wynikający bezpośrednio z oficjalnego kalendarza FIFA wniosek jest oczywiście taki, że łatwo już było, a wraz z nadejściem kwietnia rozpoczynają się prawdziwe schody. Skoro jednak niełatwa wspinaczka ku finałom EURO ’25 tak czy inaczej nas czeka, to miło byłoby rozpocząć ją przynajmniej w niezłych nastrojach, co najwyraźniej kilka szwedzkich kadrowiczek wzięło sobie mocno do serca. I tym właśnie sposobem wyklarowała nam się lista mniej lub bardziej oczywistych zwyciężczyń lutowego okna reprezentacyjnego, na której nie mogło rzecz jasna zabraknąć obu piłkarek ze zdjęcia powyżej.


Plusy tygodnia:

Filippa Angeldal – solidna w starciu wyjazdowym, bliska perfekcji w sztokholmskim rewanżu. Druga najlepsza piłkarka Szwecji poprzedniego roku kalendarzowego ani myśli spuszczać z tonu, wysyłając kolejny, jasny sygnał, że już teraz jest gotowa do roli pierwszej rozgrywającej w podstawowym dla Gerhardssona ustawieniu 1-4-2-3-1. Jedynym, malutkim znakiem zapytania może być w kontekście najbliższych tygodni wyłącznie jej pozycja w drużynie klubowej. Jeszcze niedawno mogło się wydawać, że wobec transferu Deyny Castellanos do Bay FC oraz ogromnego pecha Jill Roord, tercet Coombs – Hasegawa – Angeldal na dobre stanie się podstawowym wyborem Garetha Taylora. Walijski szkoleniowiec Manchesteru City zaskoczył jednak przesunięciem na dziesiątkę Jessiki Park, a manewr ten przyniósł tak wymierne efekty, że podobnego eksperymentu spróbowała na gruncie reprezentacyjnym również Sarina Wiegman. Ekipa z niebieskiej części Manchesteru wciąż pozostaje jednak w grze o trzy trofea na krajowym podwórku, w związku z czym o minuty dla naszej rozgrywającej możemy być względnie spokojni.

Nathalie Björn – jeszcze jedno nazwisko pokazujące, że ani trochę nie pomyliliśmy się w selekcji piątki nominowanych do zaszczytnego tytułu Szwedzkiej Piłkarki Roku 2023. Złośliwi wypomną oczywiście, że w rewanżu przytrafił się stoperce Chelsea niefortunny błąd, w wyniku którego swoją bramkową szanse mogła mieć Milena Nikolic, ale nawet oni muszą chyba przyznać, że na tę chwilę pochodząca z Uppsali 26-latka to najpewniejsza i najbardziej stabilna defensorka w talii Petera Gerhardssona. Jasne, Sembrant czy Ilestedt prawdopodobnie cały czas mogą dać kadrze minimalnie więcej przy okazji ofensywnych stałych fragmentów gry (choć i w tym konkretnym elemencie Björn coraz mniej im ustępuje), ale jeśli spojrzeć na parametry czysto defensywne oraz te bezpośrednio związane z rozgrywaniem piłki od własnego pola karnego, to tutaj nie ma już żadnych wątpliwości, gdzie powinniśmy szukać obecnie numeru jeden. Ale skoro jesteśmy już przy formacji defensywnej, to warto dostrzec i pochwalić również dwa bardzo solidne występy doświadczonej Sembrant, dla której było to zdecydowanie najbardziej udane zgrupowanie kadry od dłuższego czasu.

duet z Häcken – Rosa Kafaji na swoją realną szansę w kadrze czekała niezwykle długo i cierpliwie, ale gdy ten moment wreszcie nadszedł, to jej pierwszy, reprezentacyjny występ w wyjściowej jedenastce okazał się przede wszystkim pasmem niekończących się frustracji. Owszem, było kilka udanych dryblingów, zdarzyła się też potężna bomba w poprzeczkę bośniackiej bramki, ale ogólny obraz był wyraźnie odmienny od tego, który towarzyszył nam podczas oglądania popisów dwudziestolatki z Hisingen chociażby w fazie grupowej tegorocznej Ligi Mistrzyń. Na szczęście, okazja do poprawki nadeszła nadzwyczaj szybko, a w swoim rodzinnym Sztokholmie Kafaji była już niemal nie do zatrzymania. Gol, asysta, udział przy jeszcze jednym trafieniu i… wierzymy, że niejako przy okazji zrzucona w ten sposób z barków presja ogromnych oczekiwań licznych kibiców czy komentatorów. A bez niej, o czym doskonale wiemy, każdemu gra się zdecydowanie łatwiej. Swoją pieczątkę na obu lutowych wiktoriach z naprawdę efektownym stylu postawiła także druga z liderek ofensywy Häcken Anna Anvegård. Dwukrotna królowa strzelczyń Damallsvenkan pokazała, że w roli cofniętej napastniczki potrafi doskonale odnaleźć się także w warunkach reprezentacyjnych, a na nadmiar ciekawych opcji w tym akurat sektorze boiska w najbliższej przyszłości narzekać z pewnością nie będziemy.

koncepcja otwartych drzwi – punkt najważniejszy, ale zarazem i najbardziej kontrowersyjny. Nikt nie zamierza podważać tu oczywistego faktu, że futbol to prawdopodobnie najbardziej zespołowy spośród wszystkich sportów drużynowych, ale jednak nawet w takich okolicznościach warto czasami wyjść poza własną strefę komfortu i zobaczyć, jakie efekty to przyniesie. Dziś, bogatsi o wiedzę z minionego tygodnia, możemy powiedzieć już, że krokiem we właściwym kierunku okazało się postawienie na ofensywne duety z Häcken oraz Fiorentiny. Sportowo zdecydowanie obroniła się ponadto Matilda Vinberg, a po lewej stronie trzyosobowego bloku defensywnego z niezłej strony pokazała się Amanda Nildén. Otrzymanej w Zenicy szansy w pełni nie wykorzystała za to Hanna Lundkvist, ale nie oznacza to bynajmniej, że już teraz najeży z tej konkretnej zawodniczki w jakikolwiek sposób definitywnie rezygnować. Co więcej, wciąż czekamy na efektowne wejście do kadry takich nazwisk jak Evelyn Ijeh, czy młodsza z sióstr Nildén, jeżeli tylko jej przywitanie z Damallsvenskan okaże się choćby w połowie tak spektakularne, jak oczekują tego wszyscy fani z Hisingen. W tym wszystkim nie chodzi jednak tyle o konkretne piłkarki, co o uniknięcie doskonale znanego nam z drugiej połowy kadencji Pii Sundhage syndromu zamkniętych drzwi. Jeżeli selekcjoner ma przekonanie na przykład do Hanny Bennison – bardzo proszę, jego prawo. W takim jednak razie liczyłbym na to, że pomocniczka Evertonu nie będzie dłużej kolekcjonowała kolejnych epizodów na wzór zawodowych, trzecioplanowych aktorek z kalifornijskich produkcji filmowych, a zamiast tego otrzyma realną szansę międzynarodowej weryfikacji (dokładnie tak, jak miało to miejsce przed kilkoma dniami). Swoją drogą, trochę szkoda, że przy okazji dwumeczu z Bośnią niepodważalną pozycję na dziewiątce miała Stina Blackstenius, bo aż prosiło się o to, aby właśnie teraz poszukać tu innej, alternatywnej koncepcji. Potencjalne potyczki z rywalkami pokroju Hiszpanek lub Angielek podobnym eksperymentom sprzyjać będą już bowiem zdecydowanie mniej, gdyż przeciwniczki lubiące i potrafiące rozgrywać między sobą futbolówkę wydają się być skrojone niemal idealnie pod profil snajperki Arsenalu, której obecność w wyjściowym składzie byłaby akurat wtedy całkowicie uzasadniona.

Weryfikacja już za miesiąc

GHCPIOfXQAE1MIv

Johanna Kaneryd i Filippa Angeldal najprawdopodobniej będą w najbliższych latach stanowić trzon szwedzkiej kadry (For. SvFF)

Nie od dziś wiadomo, że warto być przyzwoitym, a składanych obietnic należy bezwzględnie dotrzymywać. Szwedzkie kadrowiczki, ustami zarówno własnymi, jak i członków sztabu gorąco zapewniały nas, że za ich sprawą naprawdę warto będzie wybrać się w mroźne, zimowe popołudnie na stołeczną Tele2 Arenę. Triumfalny powrót reprezentacyjnej piłki do stolicy uświetnić miały nie tylko pewne, przekonujące zwycięstwo, ale i miła dla oka gra, którą przynajmniej w teorii zdecydowanie łatwiej zaprezentować na tle rywalek pokroju zdecydowanie niżej notowanych Bośniaczek. I dowieźć te cokolwiek odważne zapowiedzi nawet się w jakimś stopniu udało, gdyż z obu lutowych potyczek bez trudu da się wyciąć fragmenty jednoznacznie świadczące o nieprzeciętnej piłkarskiej jakości wielu spośród naszych kadrowiczek. Czy jednak jest to równoznaczne z faktem, iż Blågult w wersji z pierwszego kwartału 2024 to zespół potrafiący skutecznie przyciągnąć do siebie rzeszę nowych fanów? Cóż, tutaj odpowiedź nie będzie już aż tak oczywista, choć – jak nie bez racji lubią w analogicznych sytuacjach powtarzać nasi angielscy przyjaciele – you can only beat what’s in front of you. A skoro przeciwniczki rodem z Bałkanów ani przez chwilę nie były w stanie realnie podłączyć się do rywalizacji, to stosukowo szybko przełączyliśmy się z futbolu pod napięciem na tryb treningowej gierki. I mając te wszystkie okoliczności na uwadze, trzeba wyraźnie podkreślić, że tego zgrupowania zdecydowanie nie zamykamy na minusie. A w naszych obecnych realiach brak minusa to już w zasadzie niemalże taki malutki plusik.

Tak, mówimy o pozytywach, choć doskonale pamiętamy, że to gościnie z Dywizji B jako pierwsze stworzyły sobie na Tele2 Arenie stuprocentową okazję bramkową. W odstępie zaledwie kilkunastu sekund najpierw Amela Krso omal nie wkręciła nam futbolówki bezpośrednio z rzutu rożnego, a następnie jeden z najbardziej spektakularnych kiksów inauguracyjnej edycji Ligi Narodów zanotowała Maja Jelcic, nie potrafiąc wycelować z kilku metrów w pustą w zasadzie szwedzką bramkę. Inna sprawa, że dziewiętnastoletnia pomocniczka mediolańskiego Interu tak wybornej okazji w ogóle by nie miała, gdyby chwilę wcześniej Zecira Musovic lepiej oszacowała tor lotu dośrodkowanej przez Krso futbolówki. Rezerwowa golkiperka Chelsea kolejny już raz nie popisała się jednak w tym elemencie piłkarskiego rzemiosła i tylko uśmiech fortuny w połączeniu z rażącą nieskutecznością młodej Bośniaczki sprawiły, że na sztokholmskim stadionie to Szwedki niespodziewanie nie stały się nagle drużyną zmuszoną do odrabiania strat.

W kolejnych minutach działo się już jednak zdecydowanie bardziej sympatycznie, a to, co dobre tradycyjnie rozpoczęło się od… niestandardowo rozegranego stałego fragmentu gry. Najlepsza na placu Filippa Angeldal w kompletnie niesygnalizowany sposób odegrała do doskonale ustawionej na szesnastym metrze Matildy Vinberg, a nowa zawodniczka londyńskiego Tottenhamu w piłkę wprawdzie czysto nie trafiła, ale w jej przypadku okazało się to nie przekleństwem, lecz zbawieniem, gdyż uderzona przez nią futbolówka ostatecznie zmyliła wszystkich z bośniacką bramkarką na czele. Kolejne dwa gole celebrować mogliśmy jeszcze zanim zawodniczki obu ekip udały się na przerwę do szatni i w obu wspomnianych sytuacjach mieliśmy do czynienia z jakąś formą indywidualnego przełamania. Jako pierwsza dokonała tego Stina Blackstenius, która kilkanaście minut wcześniej w charakterystycznym dla siebie stylu zdążyła już przegrać jeden pojedynek sam na sam z Hasanbegovic. Tym razem, świetnie obsłużona przez wszędobylską Annę Anvegård snajperka Arsenalu przymierzyła jednak po ziemi tak perfekcyjnie, że nawet najwięksi sceptycy jej obecnej dyspozycji musieli pokiwać z uznaniem głowami. Radość dumnie eksponujących niebiesko-żółte barwy fanów nie zdążyła jeszcze na dobre ucichnąć, a tymczasem swoje premierowe trafienie w dorosłej kadrze zapisała na swoim koncie Rosa Kafaji, podkreślając niejako fakt, iż właśnie w tej chwili naprawdę warto na nią stawiać. Druga część meczu to już tylko spokojna kontrola boiskowych wydarzeń, nerwy na słabo prowadzącą dzisiejsze spotkanie Włoszkę Silvię Gasparotti i wreszcie charakterystyczna cieszynka Filippy Angeldal, która swojego gola zadedykowała spodziewającej się dziecka partnerce Megan Brakes. Od strony czysto statystycznej warto podkreślić, że przy bramce numer cztery do trafienia z pierwszej połowy kapitalną asystę dopisała Kafaji, a w samej końcówce podobnym wyczynem popisała się również Matilda Vinberg. Dwudziestoletnia pomocniczka przytomnie zacentrowała z lewego skrzydła na głowę Pauline Hammarlund, a ta ostatnia błyskawicznie uwolniła się spod krycia i pokazała, że w przeciwieństwie do niektórych koleżanek z formacji ataku, ona akurat nie potrzebuje wielu okazji, aby z powodzeniem zapisać się w tej zdecydowanie najważniejszej rubryce meczowego protokołu. Choć z drugiej strony, o sytuację z doliczonego czasu gry zawodniczka włoskiej Fiorentiny jak najbardziej może mieć do siebie pretensje, gdyż zabrakło naprawdę niewiele, a zamiast pojedynczego trafienia zanotowalibyśmy przy jej nazwisku ustrzelony w zaledwie kilka minut dublet.

Warto być przyzwoitym. Ale o ile piłkarska przyzwoitość wciąż w zupełności wystarcza, aby podkreślić dystans dzielący nas od europejskiej, drugiej ligi, o tyle w rozpoczynających się już za nieco ponad miesiąc eliminacjach EURO ’25, trzeba będzie zaprezentować na boisku zdecydowanie więcej. Pewne jest bowiem, że poprzeczka powędruje znacząco w górę, a na jakiej wysokości ostatecznie zawiśnie, dowiemy się już w najbliższy wtorek. To właśnie tego dnia okaże się, czy podopieczne Petera Gerhardssona trafią do grupy strachu (potencjalnie z Hiszpanią i Anglią), czy może w walce o przepustki na szwajcarskie stadiony zostanie im przydzielony nieco łatwiejszy zestaw wyzwań. Bez względu na szczegółowe wyniki losowania, na wiosnę i tak niechybnie czeka nas weryfikacja zarówno obecnego potencjału, jak i miejsca, w którym znaleźliśmy się w pół roku po mundialowym sukcesie. Pozostaje zatem trzymać kciuki, aby jej wyniki zaskakiwały nas wyłącznie pozytywnie.

swebos

Lutowa aktualizacja transferowa

he1_4576

Na Igrzyskach 1992 Jonas Axeldal zagrał między innymi na murawie Camp Nou w Barcelonie (Fot. Bildbyrån)

Luty nie był w tym roku wyjątkowo gorącym miesiącem na szwedzkim ryneczku transferowym, w związku z czym kolejną część tradycyjnej aktualizacji rozpoczynamy bardzo nietypowo, bo od ogłoszenia nazwiska nowego trenera Vittsjö. 53-letni Jonas Axeldal to niewątpliwie mało znana postać w środowisku Damallsvenskan, ale kariery zawodniczej może pozazdrościć mu każdy z pozostałych trzynastu szkoleniowców terminujących obecnie w naszej najwyższej klasie rozgrywkowej. Grający niegdyś na pozycji wysuniętego napastnika Axeldal ma bowiem w swoim CV między innymi występy w klubach włoskich i angielskich, a także udział w finałach Igrzysk Olimpijskich 1992 w Hiszpanii, gdzie wraz z reprezentacją Szwecji doszedł do ćwierćfinału. W tym ostatnim nowy opiekun piłkarek z północnej Skanii pojawił się na placu gry przy stanie 0-2, ale pomimo odrobienia połowy strat, drużyna prowadzona wówczas przez Nisse Anderssona i tak musiała ostatecznie uznać wyższość Australii, co w kraju przyjęto ze sporym rozczarowaniem. Pozostaje zatem życzyć, aby nowy rozdział trenerskiej przygody zdecydowanie bardziej przypominał Axeldalowi grupowe starcie z Marokiem, w którym to nasz bohater również wystąpił, a Szwedzi pewnie i całkowicie zasłużenie rozbili rywali z Afryki 4-0.

Brak hitowych transferów piłkarek to wbrew pozorom całkiem dobra informacja dla wszystkich kibiców Hammarby, Häcken oraz Rosengård, gdyż to właśnie przedstawicielki tych trzech klubów w teorii mogłyby być najbardziej łakomym kąskiem dla mocarzy z Anglii i innych nacji kontynentalnej Europy. Warto jednak pamiętać, że potencjalnych wzmocnień jeszcze przez kilka tygodnie aktywnie szukać będą przedstawiciele amerykańskiej NWSL, w której to zawodniczki z Europy i Azji z roku na rok odgrywają coraz bardziej znaczące role i ten trend będzie się raczej wyłącznie pogłębiać. W gabinetach szwedzkiej wielkiej trójki nikt nie może zatem spać spokojnie, bo przykład Linköping dobitnie pokazuje, jak wielkim problemem może okazać się wyrwanie zespołowi trzech filarów wyjściowej jedenastki podczas trwania jednego okienka. Jasne, sportowa wartość Yuki Momiki, Saori Takarady, czy Stiny Lennartsson nigdy nie była chyba przedmiotem jakichkolwiek sporów i dyskusji, ale dopiero w pierwszych zimowych sparingach widzimy w obrazku jak wiele znaczyła dla LFC obecność tych właśnie zawodniczek na murawie. Z problemami w okres przedsezonowy weszli także w Norrköping, choć wzmocniona transferem Fanny Andersson drużyna trenera Fredheima niezmiennie pozostaje jednym z kandydatów do miana rewelacji sezonu. Nadspodziewanie solidnie prezentuje się natomiast u progu wiosny Växjö Olofa Unogårda, a także – co może być chyba odbierane w kategoriach największego zaskoczenia – budowana trochę po cichu i bez jakichkolwiek fajerwerków ekipa z Brommy.

Na papierze nieco słabiej niż w analogicznym momencie rok temu wygląda Piteå, ale dla Stellana Carlssona to zdecydowanie żadna nowość, więc akurat z oceną tej drużyny najlepiej wstrzymać się przynajmniej do półmetka rundy wiosennej. Powodów do przesadnej radości nie mają ponadto sympatycy obu beniaminków, lecz o ile w przypadku AIK da się jeszcze znaleźć rozsądne argumenty przemawiające za uniknięciem tego najbardziej niechcianego scenariusza (choć po prawdzie z tygodnia na tydzień jest ich coraz mniej i narastającą niecierpliwością wyczekujemy odwrócenia trendu), o tyle Trelleborg prezentuje się nam jako klasyczny wręcz kandydat do pewnej i naprawdę bolesnej degradacji. W tym jednak cały problem, że w pierwszej dekadzie marca 2023 w podobnych słowach najpewniej wypowiedzielibyśmy się w temacie Uppsali, a na murawie ambitny beniaminek o utrzymanie walczył dzielnie do ostatniej minuty ostatniej kolejki sezonu. Przedwcześnie wyroków ferować zatem nie będziemy, bo futbol kochamy również za jego nieprzewidywalność. A na boiskach Damallsvenskan zobaczymy w tegorocznych rozgrywkach wiele zawodniczek, które miałyby na ten temat do opowiedzenia naprawdę inspirujące historie…


Damallsvenskan – ryneczek transferowy (stan na 26. lutego 2024)

aik

bromma

djurgarden

hammarby

hacken

kristianstad

linkoping

norrkoping

pitea

rosengard

trelleborg

vittsjo

vaxjo

orebro

symbole

Zagrać, zaliczyć, zapamiętać

bihswe

W podobnych okolicznościach przyrody szwedzka kadra rozegrała o tej porze roku wiele meczów (Fot. SvFF)

Choć dzisiejszy mecz technicznie był starciem o punkty, w zasadzie wszystko z nim powiązane niemal od początku krzyczało, że oto czeka nas tradycyjny element zimowej, piłkarskiej turystyki w wydaniu reprezentacyjnym. Przeciwnik gdzieś z połowy siódmej dziesiątki rankingu FIFA, zainteresowanie mediów mocno minimalistyczne, transmisja telewizyjna realizowana wyłącznie przez Aftonbladet, a do tego wszystkiego stadion z jedną zaledwie trybun(k)ą i niespecjalnie równą, wyraźnie sfatygowaną murawą. Wakacyjnego klimatu dodawał jeszcze efektowny, górski krajobraz w tle i gdyby gdzieś w oddali zamajaczyło nam jeszcze jakimś cudem wybrzeże Atlantyku, to pewnie jednogłośnie uznalibyśmy, że oto wehikuł czasu przeniósł nas na jedną z edycji wspominanego przecież z niemałym sentymentem towarzyskiego turnieju o Puchar Algarve. A gdyby w okolicach linii bocznej nagle pojawili się ludzie w medycznych maseczkach ochronnych, to niechybnie przypomniałoby się pamiętne, lutowe starcie z Maltą w szczycie epidemicznych obostrzeń. Skojarzeń było zatem jak widać bardzo wiele, ale żadne z nich bynajmniej nie podpowiadało nam, że oto za chwilę w Zenicy wydarzy się coś ważnego, na co futbolowy świat powinien zwrócić jakąś szczególną uwagę.

A może i niesłusznie, bo na kadrowiczki Gerhardssona patrzyło się dziś po prostu przyjemnie i miejmy nadzieję, że jest to efekt rzetelnej oceny, a nie przywoływanych w poprzednim akapicie wszechobecnych wakacyjnych wibracji. Mówiąc jednak całkiem serio; o ile pewne zwycięstwo na Bałkanach było dla medalistek ubiegłorocznego mundialu obowiązkiem, o tyle tym razem szwedzkie zawodniczki chwalić można nie tylko za odpowiednio szybko zmieniające się na tablicy wyników cyferki. Jasne, nasze reprezentantki nie byłyby sobą, gdyby Jonna Andersson dwukrotnie nie dośrodkowała z narożnika boiska wprost na głowę jednej ze swoich koleżanek, ale skutecznie egzekwowane stałe fragmenty były tym razem jedynie sympatycznym dopełnieniem całego obrazka. A ten zaczął się nam przepięknie malować już w szóstej minucie, kiedy to wspomniana Andersson zdecydowała się na odważne podłączenie się do ofensywnej, zespołowej akcji, Kaneryd przytomnie zgrała miękko zacentrowaną przez Blackstenius futbolówkę, a stojąca na wprost bramki Madelen Janogy udowodniła, że w tej fazie sezonu potrzebuje zaledwie pół sytuacji, aby wpisać się na listę strzelczyń. Sztuki tej dokonała zresztą ponownie, tym razem finalizując celnym strzałem głową jeden ze szwedzkich rzutów rożnych. Dwubramkowe prowadzenie gościń jak najbardziej odzwierciedlało skalę dominacji podopiecznych Gerhardssona nad niżej notowanymi rywalkami, choć nikt nie mógłby mieć pretensji, gdyby było ono jeszcze wyższe. Potężną bombą w poprzeczkę jeszcze przed przerwą popisała się bowiem Rosa Kafaji, zaś rozgrywająca w zasadzie całkiem poprawne zawody na ulubionej przez siebie pozycji dziewięć i pół Stina Blackstenius – jak to często zresztą bywa – raziła brakiem wykończenia naprawdę dogodnych sytuacji.

Po przerwie oglądaliśmy dalszy ciąg absolutnej dominacji szwedzkiej kadry, a gdy mające w składzie sporą liczbę zawodniczek rywalizujących na co dzień na zdecydowanie mniejszej intensywności Bośniaczki zaczęły w oczach opadać z sił, nastąpiło ponowne, zdecydowane przyspieszenie i to w jego efekcie posypały się kolejne gole. Ich autorkami były odpowiednio Filippa Angeldal (po przytomnej asyście Anvegård), Pauline Hammarlund (to się nazywa powrót po latach w dobrym stylu) i wreszcie… Jelena Gvozderac, która interweniowała w mocno nieszczęśliwy dla siebie sposób po strzale w słupek w wykonaniu Anvegård. Okazji na to, aby uczynić dzisiejsze zwycięstwo jeszcze bardziej przekonującym było oczywiście więcej, lecz w niektórych sytuacjach brakowało naszym piłkarkom albo szczęścia, albo precyzji. Gospodynie tak na dobrą sprawę odgryzły się przez cały mecz tylko dwukrotnie i za każdym razem było to wynikiem prostopadłego podania w kierunku Mileny Nikolic, która to najpierw starała się nabrać na klasyczny dla niej zwód jedną z opiekujących się nią szwedzkich defensorek, a następnie uderzyć w kierunku bramki strzeżonej tego dnia przez Jennifer Falk. I o ile z pierwszą częścią wyzwania w obu przypadkach poradziła sobie nadzwyczaj dobrze, o tyle strzelecki celownik miała w to piątkowe popołudnie rozregulowany tak wyraźnie, że byłej snajperce Bayeru Leverkusen mylić się w ten sposób po prostu nie wypada.

Skoro jednak obiecane były pochwały, to warto wyróżnić duet środkowych pomocniczek w osobach Julii Zigiotti oraz Filippy Angeldal, bo nawet jeśli weźmiemy pod uwagę klasę przeciwnika, to tak kreatywnej i różnorodnej gry z środka pola nie oglądaliśmy w wykonaniu Blågult od wielu miesięcy. Jako się rzekło, skuteczność ani myśli opuszczać naszego eksportowego duetu z Florencji, a Madelen Janogy dodatkowo popisała się jeszcze przynajmniej dwoma naprawdę udanymi rajdami do linii końcowej. Kilka małych, lecz niezwykle ważnych plusików możemy postawić także przy nazwiskach obu piłkarek londyńskiej Chelsea: Nathalie Björn potwierdziła, że na tę chwilę jest chyba najbardziej stabilną szwedzką defensorką, a kapitalny przegląd pola i dokładne, otwierające koleżankom przestrzeń kilkudziesięciometrowe podania są jej znakiem specjalnym, zaś Johanna Kaneryd udowodniła, iż nawet mniej energetyczny występ nie powstrzyma jej przed dopisaniem na swoje konto kolejnej asysty, o czym zresztą doskonale wie każdy, kto w miarę regularnie śledzi wydarzenia na boiskach angielskiej FA WSL. Nie tylko przy okazji dośrodkowań ze stojącej piłki precyzją pochwalić mogła się także Jonna Andersson, a Emma Kullberg oraz Anna Anvegård mogły z pełną odpowiedzialnością przyznać, że ich pojawienie się na murawie wniosło do gry naszej kadry trochę ożywienia. W tej miłej i pozytywnej wyliczance znalazłoby się najpewniej miejsce dla niemal każdej ze Szwedek z wyjątkiem Hanny Lundkvist (jako jedyna z wyjściowej jedenastki nie wykorzystała w pełni swojej szansy), Jennifer Falk (tu akurat jej winy nie ma ani trochę) oraz Hanny Bennison. Reprezentacyjna przygoda tej ostatniej to naprawdę intrygująca saga, gdyż mówimy tu o zawodniczce, która niebawem będzie miała przy nazwisku 50 A, a wciąż pozostaje w kontekście kadry narodowej jedną, wielką zagadką. Cóż, od zawsze wiedzieliśmy, że nasza Golden Girl jest absolutnie wyjątkowa, lecz nie mieliśmy pojęcia, iż ta unikalność objawi się w jej przypadku w tak nietypowy skądinąd sposób.

Na zakończenie warto jeszcze przypomnieć tytuł przedmeczowego tekstu, gdyż to chyba właśnie on najbardziej celnie uchwycił istotę tego, co później przyszło nam oglądać na murawie. Bośniacki zespół całkowicie potwierdził bowiem tezę, iż na ten moment jest on stereotypowym wręcz przedstawicielem europejskiej drugiej ligi, prezentując nam na przestrzeni dziewięćdziesięciu minut niemal wszystkie związane z tym statusem zalety i niedoskonałości. Sprawdziło się również to, że akurat ten drugoligowiec na przeskok o jeden szczebelek wyżej będzie musiał jeszcze sporo poczekać, a najbliższe lata przyjdzie mu spędzić w dokładnie tym samym miejscu, w którym znajduje się obecnie.

bihswe2

Drużyna z drugiej ligi

16984170925069

Milena Nikolic popisała się dubletem w wyjazdowej potyczce z Czechami (Fot. NFSBiH)

Szanując nasze jutrzejsze rywalki, musimy jednocześnie przyznać, że z tak enigmatycznym przeciwnikiem szwedzka kadra nie mierzyła się już od dłuższego czasu. Prowadzone przez byłą reprezentantkę kraju, 51-letnią obecnie Samirę Hurem Bośniaczki to zespół, który spokojnie możemy zaliczyć do szeroko rozumianej, europejskiej drugiej ligi. Z tym jednak zastrzeżeniem, że w przeciwieństwie do kilku innych nacji ze wschodniej części kontynentu, w Sarajewie i okolicach raczej nie powinni spodziewać się w najbliższych latach spektakularnych sukcesów. A gdyby taki się jakimś cudem przytrafił, to stałoby to się bardziej wbrew niż w wyniku działań tamtejszego związku. Oczywiście, możemy głośno akcentować, że reprezentacja Bośni przecież dopiero co grała w barażach o awans do australijsko-nowozelandzkiego mundialu, ale gdybyśmy pozostawili tę wzmiankę bez kontekstu, to stałaby się ona po prostu sprytną, medialną manipulacją. A to dlatego, że po oczywistej dyskwalifikacji Rosji, podopieczne pani Hurem o drugie miejsce w grupie eliminacyjnej ścigały się wyłącznie z Czarnogórą, Azerbejdżanem oraz Maltą i rywalizację tę wygrały nie bez problemów. Gdy jednak przyszło Bośniaczkom zmierzyć się z jedynym w tej fazie poważnym przeciwnikiem (Danią), to ów dwumecz zakończył się mało przyjemnym z ich perspektywy wynikiem 0-11, a Stine Larsen do spółki z Signe Bruun urządziły sobie wówczas naprawdę ostre strzelanie.

Nieco lepiej wypadł debiut bośniackiej kadry w Lidze Narodów, gdzie w stosunkowo wyrównanej grupie z Czeszkami, Słowenkami i Białorusinkami nasze jutrzejsze rywalki uzbierały w sześciu spotkaniach aż jedenaście punktów, co przełożyło się ostatecznie na całkiem niezłą, drugą lokatę. Na szczególną uwagę zasługuje przede wszystkim skromne, domowe zwycięstwo nad zdecydowanie wyżej notowaną reprezentacją Czech po golu Almy Kranjic w samej końcówce spotkania. Swego rodzaju sukcesem był zresztą także późniejszy wyjazd Bośniaczek do miejscowości Hradec Kralove, skąd po dwóch trafieniach autorstwa Mileny Nikolic udało się im ostatecznie przywieźć cenny remis. Punkty zdobyte na Czeszkach były jednak zdecydowanie największym osiągnięciem drużyny prowadzonej przez Samirę Hurem, gdyż każda konfrontacja z przeciwnikiem należącym lub kręcącym się w okolicach umownego, europejskiego TOP-10 kończyła się w ostatnich latach porażką do zera. Aż czterokrotnie w rolę kata bośniackiej kadry wcielały się Dunki, a w eliminacjach do rozegranego na angielskiej ziemi EURO ’22 najmniejszych problemów z pokonaniem ekipy z Bałkanów nie miały także Włoszki. Zwycięstwami do zera kończyły się także oba dotychczasowe bośniackie starcia reprezentacji Szwecji, a rozegrany niemal dokładnie przed dekadą dwumecz miał przebieg zdecydowanie bardziej jednostronny niż sugerowałby to suchy wynik.

W aktualnej kadrze Bośni nie doszukamy się może nazwisk rozpalających świadomość mniej zaangażowanego, piłkarskiego kibica, choć osoby śledzące Damallsvenskan doskonale kojarzyć mogą chociażby Melisę Hasanbegovic (ex-Kvarnsveden), czy też Elmę Smajic (ex-Växjö). Trzeba jednak uczciwie przyznać, że żadna z nich furory na szwedzkich boiskach nie zrobiła. Co ciekawe, debiut w seniorskiej reprezentacji Bośni ma za sobą także napastniczka sztokholmskiego AIK Adelisa Grabus, lecz akurat ona ani jutro, ani za tydzień na pewno na boisku się nie pojawi. Szansę postraszenia naszej defensywy będzie za to miała występująca przez lata z umiarkowanymi sukcesami w niemieckich klubach Milena Nikolic, która w sierpniu ubiegłego roku zdecydowała się zamienić Leverkusen na szwajcarską Bazyleę. 31-letnią snajperkę bez większej przesady można nazwać futbolową ambasadorką swojego kraju na przestrzeni ostatniej dekady, ale fani w Sarajewie czy Zenicy gorąco wierzą w to, że niebawem w podobnych słowach będzie można przedstawiać szerszej publiczności Maję Jelcic lub Mariję Milinkovic. Te zawodniczki z rocznika 2004 znajdują się obecnie w kadrze mediolańskiego Interu i obie mają już za sobą całkiem obiecujące debiuty na boiskach Serie A. Na ten ostatni wciąż czeka jeszcze o rok młodsza od nich defensorka Gloria Sliskovic, która z kolei wielkiej piłki uczy się w akademii turyńskiego Juventusu i całkiem prawdopodobne, że jeszcze tej wiosny ramię w ramię chociażby z Elsą Pelgander powalczy o młodzieżowe mistrzostwo Italii. Jak zatem widać, zalążki talentu w bośniackiej piłce da się dostrzec bez większego trudu, ale można mieć poważne wątpliwości, czy pokłady te okażą się wystarczające, aby w najbliższej przyszłości z powodzeniem rywalizować na przykład o prymat w regionie. Bo regularne zwycięstwa na przykład z Serbią lub Węgrami byłyby niewątpliwie potwierdzeniem, że coś wreszcie ruszyło z miejsca, a przyszłość wcale nie musi rysować się jedynie pod kątem kolejnych przegranych w nijakim stylu eliminacji.

Przy okazji szwedzko-bośniackiego starcia nie sposób oczywiście nie wspomnieć o rodzinnej historii Zeciry Musovic. Choć bliscy golkiperki Chelsea pochodzą z regionu, który dziś formalnie jest częścią Serbii, to urodzona w Skanii 27-latka wielokrotnie podkreślała swoją dumę z posiadania bośniackich korzeni, a Sarajewo konsekwentnie nazywała swoim ulubionym miejscem na ziemi i perfekcyjną wakacyjną destynacją. Losowanie par barażowych było więc o tyle szczęśliwe, że dzięki niemu Musovic dostanie prawdopodobnie jedyną i niepowtarzalną szansę, aby rozegrać oficjalny mecz o stawkę w kraju swojego pochodzenia. Mamy jednak nadzieję, że podobnie zresztą jak pozostała część naszej niebiesko-żółtej drużyny, bramkarka mistrzyń Anglii wyruszy w powrotną podróż do Szwecji w doskonałym nastroju i z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku. Bo niezależnie od wszystkich aspektów pozasportowych, właśnie tego oczekujemy jutro od naszych kadrowiczek.

O kadrze, która bawiła się zapałkami

swewnt

Niespełna pół roku po niewątpliwym sukcesie na mundialu, szwedzka kadra ponownie znalazła się na rozdrożu (Fot. SvFF)

Czy istnieje coś gorszego niż świadomość, że właśnie pędzisz z maksymalną prędkością prosto w przepaść? Oczywiście, na przykład zupełny brak świadomości, że właśnie pędzisz z maksymalną prędkością prosto w przepaść.

O problemach i zagrożeniach, z którymi w najbliższych latach może zmagać się reprezentacja Szwecji, przeczytać możecie tutaj. Ten tekst powstał tuż po zakończeniu australijsko-nowozelandzkiego mundialu, a jego podstawowym celem była próba delikatnego schłodzenia rozgrzanych sukcesem głów oraz rzetelne przedstawienie realiów, w jakich pod względem piłkarskim przychodzi nam funkcjonować w połowie trzeciej dekady obecnego stulecia. Niestety, kilka kolejnych miesięcy zostało przez sztab Petera Gerhardssona koncertowo zmarnowanych, a stawiane wcześniej nieśmiało tezy zaczęły uwierać nas coraz mocniej. Ich pierwsze efekty pojawiły się także na boisku, bo o ile przegrany dwumecz z Hiszpanią był niejako wliczony w koszty (choć osiem straconych w nim goli już chyba niekoniecznie), o tyle bezbarwna i pozbawiona jakości postawa w potyczkach ze Szwajcarią czy Włochami kazała już postawić selekcjonerowi kilka niewygodnych pytań. Czas płynął jednak swoim rytmem dalej, a satysfakcjonujących odpowiedzi nijak nie mogliśmy się doprosić. Tworzenie kolejnego tekstu, który od przywoływanego powyżej różnić mógłby się co najwyżej mało istotnymi detalami, uważam jednak za całkowicie bezcelowe. Bo nawet jeśli stan pacjenta przez pół roku jeszcze się pogorszył, to nastąpiło to wyłącznie w wyniku braku wdrożenia jakiejkolwiek terapii, a postawione na przełomie sierpnia i września 2023 diagnozy ani trochę się nie zdezaktualizowały. Zamiast więc raz jeszcze zanurzać się w istocie problemu, warto spojrzeć do przodu i zadać sobie pytanie, czego oczekujemy od Gerhardssona i jego piłkarek w perspektywie lutowego zgrupowania. Bo tak, nawet dwa mecze z przeciwnikiem prezentującym zdecydowanie niższą, sportową jakość mogą potencjalnie okazać się dla nas naprawdę wartościowe, jeżeli tylko spełnionych zostanie kilka niezbędnych warunków. I żeby było jeszcze ciekawiej, nie są one wcale przesadnie trudne do zrealizowania, choć wszystkie wymagają odrzucenia fałszywego poczucia samozadowolenia, a także błogiego dobrostanu, który to z niewiadomych do końca przyczyn towarzyszył ostatnimi czasy nie tylko szwedzkim trenerom, ale i zawodniczkom.


Po pierwsze – dajmy sobie opcje

Oczywiście, nie mamy tak szerokiego zaplecza, aby kwestię powołań rozstrzygać w puli stu lub więcej nazwisk. W żadnym stopniu nie usprawiedliwia to jednak naszych trenerów, którzy w ostatnim półroczu popadli w taką rutynę, że wyjściową jedenastkę, ustawienie, a także indywidualne zadania każdej ze szwedzkich piłkarek na długo przed pierwszym gwizdkiem bezbłędnie czytali absolutnie wszyscy, z kolejnymi rywalkami włącznie. A jakieś niesprawdzone wciąż opcje do wypróbowania jednak mamy, o czym świadczą chociażby ponadprzeciętne występy na europejskiej scenie zawodniczek Häcken, czy obiecujące, zimowe debiuty w poważnych ligach zagranicznych. Przed nami jeszcze dwie ostatnie okazje do ewentualnych testów, więc pora na apel: dajmy wreszcie sobie szansę! Ale taką prawdziwą, bo wpuszczanie Rosy Kafaji lub Anny Anvegård na kilkadziesiąt ostatnich sekund w starciach Ligi Narodów było bardziej siarczystym policzkiem niż jakąkolwiek nobilitacją.

Po drugie – pokażmy piłkarską jakość

Zgadza się, stałe fragmenty gry to niezwykle istotny, a na dodatek trudny do perfekcyjnego opanowania element piłkarskiego rzemiosła. Z tego też powodu nisko pochylamy głowę na samą myśl o liczbach, jakie szwedzka kadra regularnie wykręca na tym polu w zasadzie od samego początku selekcjonerskiej kadencji Gerhardssona. Z drugiej jednak strony, w futbolu – dokładnie tak jak w życiu – niezwykle ważny jest balans. A jeśli w rozegranych w 2022 roku dwóch starciach z Portugalią osiem z dziewięciu goli strzelamy bezpośrednio po stałych fragmentach, to pewne proporcje ewidentnie zostały tu zaburzone. Tablica wyników oczywiście w ogóle na tym nie ucierpiała, ale jeśli chcemy myśleć o zbudowaniu czegoś trwałego, to warto swoje największe atuty dywersyfikować. Bo gdy posiadamy wyłącznie jeden, choćby i dopracowany do absolutnej perfekcji, to zawsze istnieje ryzyko, że ktoś prędzej czy później skutecznie wytrąci go nam z ręki. A wtedy zostaniemy (prawie) z niczym.

Po trzecie – pamiętajmy o przyszłości

Każdy z nas doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, że świat nie kończy się jutro. Niektórzy zdają się jednak zapominać, że ów koniec nie nastąpi również bezpośrednio po kolejnej, wielkiej imprezie piłkarskiej. Jasne, kadra to nie obóz dla wyjątkowo utalentowanych dzieciaków i nie ma w niej miejsca na powoływanie kogokolwiek na zachętę, ale chyba jeszcze gorszą opcją wydaje się powoływanie za zasługi. Bo domem sportowego weterana pierwsza reprezentacja również zdecydowanie stawać się nie powinna, a w pewnym, skandynawskim kraju ktoś najwyraźniej o tym oczywistym skądinąd fakcie zapomniał. Tak, najbliższy mecz, turniej, czy cykl eliminacyjny bez względu na wszystko zawsze powinien być priorytetem numer jeden, ale pewna, naturalna ciągłość powinna być wyraźnie dostrzegalna również w tak specyficznym środowisku jak reprezentacja. W przeciwnym bowiem razie, mocno ryzykujemy wpadnięcie w tzw. rocznikową dziurę, z której to wydostać się wcale nie będzie łatwo, szczególnie biorąc pod uwagę popularyzację naszej dyscypliny oraz będący jej bezpośrednim następstwem lawinowy przyrost liczby piłkarek w wielu krajach świata.

Po czwarte – odzyskajmy utraconą radość

Wiadomo, Hiszpanią czy Japonią nigdy najpewniej nie zostaniemy i trzeba się z tym po prostu pogodzić. Nie oznacza to jednak, że od razu musimy szukać sobie miejsca po dokładnie przeciwnej stronie futbolowego firmamentu. Fakt, że szwedzka kadra niezwykle rzadko wybierana jest przez niezaangażowanych emocjonalnie kibiców jako inspiracja, a wielu neutralnych fanów podczas finałów wielkich imprez wręcz podświadomie czeka na jej odpadnięcie, nie wziął się jednak z niczego. Wszak zdecydowana większość z nas zakochała się w futbolu ze względu na piękne, wyjątkowe i niewarunkowane niczym emocje, które ta gra w nas wywołuje. Drużyna, która na murawie prezentuje styl toporny, oparty w znacznym stopniu na zazwyczaj skutecznych wrzutkach na głowę Eriksson/Ilestedt/Sembrant/Hurtig/Blackstenius (niepotrzebne skreślić), a dodatkowo poza nią – głosami swoich największych gwiazd – prezentuje wieczne niezadowolenie, narzekając na wszystko i wszystkich wokół, tłumów raczej nie porwie. Najwyższy czas odszukać w sobie tę radość, która popchnęła każdą z naszych zawodniczek do pójścia na pierwszy w życiu trening i ponownie zaprezentować ją światu. A przede wszystkim sobie samym.