Stare pytania o nowych pierwszoligowców

Piłkarki z Eskilstuny skutecznie udźwignęły presję związaną z rolą faworytek drugoligowej rywalizacji (Fot. Tuna12)

Ten prowokacyjny skądinąd tytuł absolutnie nie ma na celu jakkolwiek deprecjonować bezdyskusyjnego sukcesu, który właśnie stał się udziałem ambitnej ekipy z Uppsali. Jego wydźwięk każe nam raczej zastanowić się nad całokształtem funkcjonowania klubowego futbolu w Szwecji, a także rzetelną oceną reform, których to dopiero co byliśmy świadkami i w jakimś stopniu również uczestnikami. Choć oczywiście nie mamy ani złudzeń, ani tym bardziej oczekiwań, iż SvFF, zresztą przy niemal bezwarunkowej aprobacie EFD, zejdą z jasno obranej ścieżki zmian. I kto wie, by może przyszłość ostatecznie przyzna im rację (oby!), choć w ujęciu czysto sportowym poszerzenie lig na trzech najwyższych poziomach rozgrywkowych do czternastu zespołów na ten moment niestety nijak się nie broni. Ja naprawdę rozumiem, że większość ludzi w swoich ocenach kieruje się przede wszystkim emocjami i wystarczy na przykład zacięta rywalizacja o awans lub utrzymanie, aby chór klakierów bez wahania zaintonował pochwalne śpiewy. Wystarczy jednak zajrzeć choć trochę pod powierzchnię, by zrozumieć, iż zarówno na poziomie Damallsvenskan, jak i pięterko niżej, liczba meczów nudnych, nijakich i zwyczajnie słabych jakościowo z sezonu na sezon zwiększa się w trybie geometrycznym. I tak, jak najbardziej czuję się wyjątkowo kompetentną osobą do wygłaszania tej odważnej tezy, gdyż od równo dekady (proszę bardzo, trafił się nawet całkiem przyjemny jubileusz) każdy mecz szwedzkiej pierwszej ligi (nie licząc trzymiesięcznej przerwy ze względów zdrowotnych, choć już na starcie procesu rehabilitacji wróciłem do kronikarsko-statystycznej pracy) obejrzałem w całości, a i drugoligowa młócka nie jest mi obca, odkąd tylko (re)transmisje spotkań z zaplecza stały się telewizyjnym standardem. Skróty i kompilacje najciekawszych zagrań w najmniejszym stopniu tego trendu nie oddadzą, ale możecie uwierzyć na słowo, że coraz częściej podczas teoretycznie ekstraklasowej gry łapię się na tym, iż w czasie rzeczywistym zdarza mi się zastanawiać, jakim cudem te konkretne zespoły znalazły się na samym szczycie krajowej piramidy. Czy na pewno potrzebujemy aż 28 klubów na szczeblu centralnym i kolejnych 42 bezpośrednio do tego pretendujących? Czy faktycznie aż tyle biegających po naszych boiskach zawodniczek prezentuje poziom, który można z czystym sercem nazwać pierwszoligowym? Jasne, argument o większej liczbie meczów ma sens, ale przecież dokładnie ten sam efekt bez trudu można osiągnąć innymi sposobami niż dokooptowywanie do rozgrywek dodatkowych drużyn. W Danii radzą sobie z tym tematem znakomicie, w Szwajcarii i Austrii także zaproponowano ciekawe rozwiązania, w Portugalii ichniejszą ekstraklasę czasowo zmniejszono i nawet włoska Serie A do tego roku grała w formacie dziesięciozespołowym, z jednoczesnym podziałem na grupę mistrzowską i spadkową po zakończeniu rundy zasadniczej. Dziś witamy w nie tak wcale skromnych progach Damallsvenskan dwóch beniaminków, lecz sceptycy nie bez racji piszą, że oto już poznaliśmy pierwszego przyszłorocznego spadkowicza. I nawet jeśli całe to śmieszkowanie wydaje się być wyjątkowo nie na miejscu, a drużyna z Uppsali ewidentnie cierpi nie za swoje winy i gorąco życzę jej, aby postawą na murawie skutecznie zamknęła wszystkim niedowiarkom usta, to jednak od tematu niepokojąco i systematycznie obniżającego się poziomu meczów na szwedzkich boiskach nie da się całkowicie uciec. I tylko do nas należy decyzja czy i co z tym problemem zrobimy. Być może potraktowanie obecnego okresu jako przejściowego i gra na przeczekanie faktycznie ma jakiś głębszy sens, ale jeśli tak rzeczywiście jest, to na pozytywne efekty tych działań i tak przyjdzie nam trochę poczekać. A skoro już mamy uzbroić się w wystawianą co i raz na wyjątkową próbę cierpliwość, to miło byłoby przynajmniej wiedzieć, że leci z nami jakiś pilot, ktoś w centrali nad tym wszystkim panuje, sytuacja jest na bieżąco monitorowana, a ewentualne wnioski wyciągane i poddawane skrupulatnej analizie. Tym bardziej, że w tak zwanym międzyczasie, za sprawą dwóch następujących po sobie reorganizacji, całą swoją wyjątkowość stracił Puchar Szwecji, którego prestiż nota bene we wcześniejszych latach również był regularnie marginalizowany.

Przechodząc jednak do obu naszych beniaminków, trzeba jasno powiedzieć, że napisały one w tegorocznej kampanii biegunowo różne od siebie historie. Eskilstuna United przystępowała do gry z jasnym celem awansu z pierwszego miejsca, a w klubie mocno zadbano o to, aby zminimalizować ryzyko ewentualnych wpadek. Całkiem świeżym wzorem do naśladowania miała być ubiegłoroczna przygoda Malmö FF i trzeba oddać, że piłkarki z Tunavallen postanowiły podążyć śladami poprzedniczek z błękitnej części Skanii nawet w tych elementach, których naśladować bynajmniej nie miały. Również rozpoczęły ligowe zmagania od czwórki w plecy, rozczarowały swoją postawą także w następnej serii spotkań, lecz gdy już wrzuciły odpowiedni bieg, to systematycznie oddalały się od wyjątkowo niemrawo goniącego je peletonu. Postawienie pieczęci efektowną, wyjazdową wiktorią na terenie lokalnych rywalek z Örebro z pewnością smakowało wyjątkowo, lecz od gwiazdorskiej jak na warunki Elitettan kadry na tym poziomie oczekiwać powinniśmy dokładnie takich wyników. Najlepszą snajperką zespołu okazała się wracająca na stare śmieci Felicia Rogic, o sile ofensywy stanowiły ponadto reprezentantka Nowej Zelandii Gabrielle Rennie, a także dwie posiadające pierwszoligowe doświadczenie Finki Viivi Ollonqvist oraz Inka Sarjanoja, natomiast drugą linię trzymały w ryzach przymierzana swego czasu nawet do kadry Wilma Öhman (z przodu) oraz mistrzyni Europy 2017 z reprezentacją Holandii Sheila van den Bulk (z tyłu). Defensywa United nie była testowana przez rywalki przesadnie często, lecz o stabilność w tym sektorze niepodzielnie dbała Amerykanka Rylie Combs, a dostępu do bramki Eskilstuny z powodzeniem strzegła jej rodaczka Monica Wilhelm. Jeżeli do tego kociołka dołożymy jeszcze rewelacyjną zarówno na skrzydle, jak i na wahadle Szwajcarkę Annę Sutter, specjalistkę od zadań wyjątkowych Elizabeth Rappole oraz całą gamę młodych talentów z Södermanland, to otrzymamy niepowtarzalny i stosunkowo dobrze zbilansowany koktajl, który na drugim poziomie rozgrywkowym zwyciężać po prostu musiał. Co jednak godne podkreślenia, rolę faworytek ostatecznie bez większych problemów udźwignął, a przecież nawet niedawne historie pokazują, że w szwedzkim futbolu nie było to bynajmniej oczywistością.

O ile na Tunavallen kadrę budowano z myślą o nadchodzących po zimowej przerwie pierwszoligowych podbojach, o tyle w Uppsali zdecydowanie atakowali z drugiego szeregu. To Örebro, Umeå, a nawet mający doświadczenie z boisk Damallsvenskan Trelleborg miał zagarnąć dla siebie drugą premiowaną awansem lokatę, ale jeśli którakolwiek z wymienionych tu ekip wciąż marzy o miłym akcencie na koniec roku, swojego szczęścia będzie musiała szukać przez baraże. Nad nimi wszystkimi finiszowała bowiem drużyna bazująca na młodych, krajowych zawodniczkach, w której jedynymi internacjonałkami są i tak niezwykle silnie związane ze Szwecją golkiperka Matilda Nurmi oraz defensywna pomocniczka Olivia Mattsson (obie zarejestrowane w systemie pod fińską flagą). Najmłodszy w lidze szkoleniowiec Julius Brekkan nie wahał się jednak odważnie postawić na nienasycone jeszcze piłkarsko przedstawicielki nowej fali, a te odwdzięczyły się za okazane zaufanie w najlepszy możliwy sposób. Liderka defensywy Thindra Mattsson (rocznik -07) ani trochę nie bała się wzięcia na swoje barki ogromnej odpowiedzialności, a partnerujące jej Ebba Ronquist (-00) oraz Ellen Andersson (-02) dzielnie jej w wypełnianiu tej misji pomagały. Na wahadłach pierwsze skrzypce grały odpowiednio Josefin Baudou (-05) i Julia Ragnarsson (-03), których gra wielokrotnie podrywała z miejsc fanów coraz liczniej zbierających się na kultowym Studenternas IP. I nie ma w tym ani krzty przypadku, gdyż klub od dekad powiązany z środowiskiem akademickim, prowadzony do niespodziewanych mimo wszystko sukcesów przez młode, wschodzące gwiazdy, to niemal gotowy materiał na sportowy film lub serial. A gdyby taki miał ostatecznie powstać, to z pewnością znalazłaby się w nim całkiem wyrazista rola dla Amelii Olofsson (-05), Älvali Lindström (-06), a także Clary (-05) oraz Stiny Leffler (-07). To one w znacznym stopniu odpowiadają za to, czego w ostatnich tygodniach dokonała formacja ofensywna z Uppsali. A o tym, że były to rzeczy naprawdę wielkie, najdobitniej przekonuje nas tabela.

Eskilstuno, Uppsalo  –  witamy w Damallsvenskan!!

Czas rozstrzygnięć

Przed rokiem mistrzowska celebracja odbyła się w Malmö (Fot. Bildbyrån)

Prosimy wszystkich zebranych o uwagę, gdyż już w najbliższą sobotę najprawdopodobniej będziemy świadkami koronacji nowych mistrzyń Szwecji w piłce nożnej. Jeżeli na ostatniej prostej nie wydarzy się nic nieprzewidzianego, to swój drugi w historii, a pierwszy od czasu pamiętnej przeprowadzki do Hisingen tytuł wywalczą Osy z Västergötland. Jeszcze przed premierowym gwizdkiem bieżącej kampanii to właśnie ekipę libańskiego szkoleniowca Maka Adama Linda najczęściej wskazywano jako głównego faworyta rozgrywek, lecz dwie porażki w dwóch inauguracyjnych kolejkach sprawiły, że Häcken za momencik może napisać absolutnie nową historię na kartach Damallsvenskan. Jak dotąd w naszej lidze jeszcze nigdy nie zdarzyło się bowiem, aby zespół legitymujący się zerowym dorobkiem po dwóch seriach spotkań sięgnął ostatecznie po medale z najcenniejszego kruszcu. Co więcej, piłkarki z zachodniego wybrzeża wypracowały sobie na tyle komfortową sytuację, że jeśli nawet jakimś cudem jutro w Kungsholmen przydarzy im się drobna wpadka, to tydzień później wciąż nie będą musiały oglądać się na któregokolwiek z rywali, a do pełni szczęścia wystarczy im domowe zwycięstwo nad Piteå. Perspektywa świętowania na Bravida Arenie rzeczywiście wydaje się całkiem ciekawą opcją, ale w Hisingen kusić losu nie zamierzają, wobec czego jedyny obowiązujący na tę chwilę plan zakłada triumfalny powrót ze stolicy i potraktowanie ostatniego meczu sezonu jako swoistej rundy honorowej. Tym bardziej, że już za moment trener Lind i jego podopieczne staną przed niełatwym, pucharowym wyzwaniem i do prawdopodobnie wyjątkowo absorbującej zarówno fizycznie, jak i mentalnie potyczki z mediolańskim Interem, zdecydowanie przyjemniej byłoby podchodzić w roli świeżo koronowanego mistrza.

W poniedziałkowy wieczór do kolejnego z serii meczów o pierwszoligowy byt przystąpi Linköping, lecz zanim łapiąca na ostatnich metrach ewidentną zadyszkę ekipa z Kristianstad uda się na gościnne występy na Bilbörsen Arenę, fani LFC będą nerwowo nasłuchiwać wieści z innych aren. Mocno zaangażowane w walkę o przetrwanie na poziomie najwyższej klasy rozgrywkowej Bromma oraz Rosengård staną bowiem przed szansą, aby jeszcze przed końcem weekendu ostatecznie pozbawić konkurentki z Östergötland jakichkolwiek szans na utrzymanie. Aby się tak stało, oba zespoły muszą jednak w swoich meczach zapunktować za trzy, co jeśli poddamy całą tę sytuację głębszej analizie, wcale nie wydaje się aż tak niemożliwe. Jasne, w Brommie jesień upływa w rytmie wybitnie sinusoidalnym z przewagą dołków i gdyby oceniać jedynie potencjał czysto sportowy, to przyjeżdżający na Grimsta Idrottsplats AIK wydaje się dysponować zdecydowanie silniejszymi kartami. Derbowe potyczki nierzadko wymykają się jednak w swoim przebiegu elementarnej logice, a dodatkową różnicę na korzyść gospodyń może ponadto zrobić znacząco większa tego dnia motywacja. Pierwszego od niemal pół roku zwycięstwa nad choć półprofesjonalnym rywalem niezmiennie poszukuje Rosengård, a w gabinetach najbardziej utytułowanego szwedzkiego klubu wszyscy już dawno zapomnieli o rekordowym sezonie 2024. Ewentualny triumf na LF Arenie w Piteå z pewnością pomógłby rozbitym na wszystkich możliwych polach ustępującym mistrzyniom Szwecji odzyskać choć skrawek wiary we własne możliwości, ale zawodniczki z dalekiej Północy dopiero co pokazały, że przeciwniczkom ze Skanii potrafią się z całkiem niezłym skutkiem postawić i to nawet wówczas, gdy fortuna ewidentnie im nie sprzyja.

Na pozostałych stadionach powinno być zdecydowanie spokojniej, a szczególnie nostalgiczny potencjał zdaje się mieć piątkowy wieczór, kiedy to ostatni domowy mecz przed oficjalnym pożegnaniem z Damallsvenskan rozegra Alingsås. Bardziej wrażliwym fanom AIF rekomendujemy zaopatrzyć się w zapas chusteczek, choć trochę szkoda, że areną tak podniosłej dla futbolu w tym mieście chwili nie będzie kultowe i zarazem niezwykle malownicze Mjörnvallen. Drużynę trenera Häggströma z całą pewnością będziemy jednak ciepło wspominać, ale niektóre piłkarki Zielonych na wiosnę z największą przyjemnością z powrotem powitalibyśmy na pierwszoligowych arenach, oczywiście już w nowych barwach. Tę listę otwiera będąca jednym z najbardziej ekscytujących odkryć tego sezonu Tilde Karlsson i z niecierpliwością czekamy na informację, w którym klubie ta niesamowicie dynamiczna skrzydłowa zamierza kontynuować swoją dobrze zapowiadającą się karierę. Na pożegnania, podsumowania i solidną dawkę sympatycznego, zimowego nastroju możemy liczyć w Vittsjö, gdzie miejscowi kibice będą mogli podziękować swoim piłkarkom za jeszcze jeden w najnowszej historii tego absolutnie wyjątkowego klubu wynik ponad stan. Mimo wszystko z delikatnym niedosytem kończyć domowe zmagania będą za to w Norrköping, choć drugie w tegorocznej kampanii zwycięstwo nad medalistkami in spe z Malmö mogłoby to poczucie rozczarowania brakiem przynajmniej realnego podłączenia się do walki o nieśmiało zapowiadane przed kilkoma miesiącami europejskie puchary nieco złagodzić.

Znamy się nie tylko z widzenia

Tak prezentuje się pierwszy i miejmy nadzieję, że dla nas jednocześnie ostatni etap kwalifikacji do brazylijskiego mundialu

W tym roku los nie był przesadnie łaskawy dla szwedzkich klubów, więc możemy się cieszyć, iż przynajmniej kadra podczas swojej najważniejszej próby nie zostanie wystawiona na najtrudniejsze możliwe wyzwanie. Oczywiście, żaden awans sam się jeszcze nie zrobił, ale jednak trochę uspokaja nas myśl, że swoją pierwszą misję za sterami Blågult selekcjoner Tony Gustavsson będzie realizował na boiskach Włoch, Danii i Serbii, a nie na przykład Anglii lub Norwegii. Choć z drugiej strony akurat te konkretne rywalki prezentowanym na murawie stylem i całościowym profilem ostatnimi czasy i tak pasują nam zdecydowanie bardziej niż Hiszpania i Francja, których uniknięcie zagwarantowała nam skuteczna postawa kadry w zasadniczej fazie tegorocznej Ligi Narodów, jeszcze za kadencji Petera Gerhardssona.

Rozgrywki te przywołujemy w tym miejscu nieprzypadkowo, wszak to właśnie z Włoszkami oraz Dunkami nasze reprezentantki stoczyły wówczas zwycięski bój o pierwsze miejsce w grupie. Z dobrej strony pokazały się one szczególnie w skandynawskich derbach, sumarycznie rozliczonych szokująco pewnie wygranym dwumeczem (8-2). Rywalki z Półwyspu Apenińskiego okazały się przeszkodą trudniejszą do sforsowania, lecz i tutaj – pomimo początkowych turbulencji – udało się koniec końców wyjść na plus, a potyczkę w Parmie zapamiętaliśmy także ze względu na fenomenalną postawę młodych, zdolnych i niebywale tamtego popołudnia eksplozywnych Smilli Holmberg i Felicii Schröder. Nie ma co ukrywać, iż na tę dwójkę mocno liczymy również w kontekście przyszłorocznych eliminacji, bo nawet jeśli historia – nawet ta najnowsza – przemawia jednoznacznie na naszą korzyść, to kwestia wywalczenia sobie biletów do Brazylii, a w dodatkowym bonusie spokojnego drugiego półrocza roku 2026, rozstrzygać będzie się nie w przeszłości, lecz w teraźniejszości. I to właśnie podczas tych wyjątkowo skondensowanych, zaplanowanych na okres między marcem i czerwcem eliminacji, trzeba będzie zapisać na swoim koncie więcej punktów niż rzeczone przeciwniczki. Brzmi jak interesujące wyzwanie? Jasne i… bardzo dobrze, wszak o taki system kwalifikacji do wielkich turniejów walczyliśmy przez lata.

Przypomnijmy ponadto, że jedynie zwycięzcy czterech grup eliminacyjnych zapewnią sobie awans na mundial na rok przed meczem otwarcia brazylijskiej imprezy. Pozostała dwunastka swoich szans rzecz jasna całkowicie nie straci, ale perspektywa gry w dwuetapowych, jesiennych barażach nie jawi się bynajmniej jako potencjalnie kusząca alternatywa. Tym bardziej, że szczególnie decydujący o turniejowym być albo nie być listopadowy dwumecz z daleka pachnie pułapką, w którą – nie mamy co do tego najmniejszych wątpliwości – wpadnie ostatecznie przynajmniej jeden z papierowych faworytów. W ten sposób do historii przechodzić jednak nie zamierzamy, więc jeśli kadra Gustavssona nie chce zapisać się w annałach szwedzkiego futbolu jako ta, która jako pierwsza przepadła w czeluściach kwalifikacyjnej kampanii, to w dobrze rozumianym interesie nas wszystkich byłoby sprawne zamknięcie tematu w pierwszym dostępnym terminie. Bo każdy, kto przynajmniej raz przechodził przez egzaminacyjną sesję doskonale wie, że podczas jesiennych poprawek czasami potrafią się zadziać rzeczy nieoczywiste i kompletnie niepoodziewane.

A gdzieś z tyłu głowy warto mieć również to, że gra w eliminacjach toczy się także o rozstawienie podczas losowania grup samego mundialu. W przypadku znajdującej się aktualnie na szóstym miejscu wirtualnego rankingu FIFA (i czekającej do tego na niełatwy dwumecz z Francją) szwedzkiej kadry znaczenie może mieć zatem każdy pojedynczy mecz. Aby utrzymać pierwszy koszyk, w ostatnim, przyszłorocznym notowaniu rzeczonego rankingu trzeba będzie znaleźć się w gronie sześciu najwyżej klasyfikowanych nacji, wyłączając z tego grona gospodynie z Brazylii oraz obrończynie tytułu z Hiszpanii. Ten układ sprawia, że niezwykle korzystne było dla nas sparowanie ekip Francji i Holandii w jednej grupie kwalifikacyjnej, ale liczyć jak zawsze warto przede wszystkim na siebie. I niech ta właśnie myśl nieustannie przyświeca podczas wiosenno-letniej przygody zarówno sztabowi, jak i powoływanym przez niego piłkarkom. Niewątpliwie czeka nas bowiem sześć intrygujących, piłkarskich potyczek, oby tylko ze szczęśliwym finałem.

Księżniczka Anna z Hisingen

Anna Anvegård oczarowała Hisingen, oficjalna koronacja nowych mistrzyń już w najbliższą sobotę (Fot. BK Häcken)

Choć w kalendarzu mamy dopiero 2. listopada, to wcale niewykluczone, że plebiscyt na piłkarkę miesiąca w Damallsvenskan właśnie został rozstrzygnięty. Wszędobylska Anna Anvegård dała bowiem na Bravida Arenie tak nieprawdopodobny, solowy koncert, że ręce raz po raz bezwiednie składały się do oklasków. Przepiękna asysta przy golu na 2-0, efektowne trafienie ustalające wynik spotkania, czy wreszcie wywalczony w newralgicznym momencie meczu rzut karny były w niedzielny wieczór jedynie wykrzyknikami mającymi podkreślić niepodważalną, piłkarską perfekcję w wykonaniu 28-letniej snajperki z Bredarydu. A my raz jeszcze mogliśmy tylko zastanawiać się głośno, dlaczego zawodniczka ewidentnie znajdująca się od kilku tygodni w ogromnym uderzeniu nie znalazła wystarczającego uznania u nowego selekcjonera szwedzkiej kadry, gdyż szczególnie w rewanżowym starciu przeciwko Hiszpanii jej obecność na boisku mogłaby stanowić z perspektywy naszych kadrowiczek całkiem pokaźną wartość dodaną. Z czego nie skorzystała reprezentacja, bez zahamowań czerpią za to w Hisingen, a obrazek już z doliczonego czasu gry, gdy pozytywnie nakręcona Anvegård sugestywnie zachęcała młodsze koleżanki z drużyny do zdecydowanie bardziej stanowczego pressingu, stanowi najlepsze podsumowanie tego, jak wielką radość na tym etapie sezonu daje dwukrotnej królowej strzelczyń Damallsvenskan sama obecność na placu gry. Inna sprawa, że pisząc o solowym popisie jednej z liderek Häcken troszkę się zagalopowaliśmy, bo cały zespół trenera Linda zagrał w tej kolejne jak na przyszłego mistrza kraju przystało. Od Jennifer Falk, która dwukrotnie zatrudniona przez rywalki z Linköping bezbłędnie zrobiła swoje, przez imponującą pewnością i solidnością defensywę z niezatapialną Aivi Luik na czele, aż po tradycyjnie już występujące w pierwszoplanowych rolach Alice Bergström, Monikę Jusu Bah oraz Felicię Schröder. Gdybyśmy jednak musieli wystawić jeszcze jedną indywidualną laurkę, to trafiłaby ona w ręce brazylijskiej pomocniczki Heleny Sampaio, która na swoją szansę czekała niezwykle długo, a gdy wskutek nawarstwiających się problemów kadrowych wreszcie ją otrzymała, weszła do wyjściowej jedenastki w stylu, którego nie powstydziłaby się nawet Alexia Putellas, czy inna Keira Walsh. To właśnie absolwentka Uniwersytetu Południowej Kalifornii nie tak dawno zagwarantowała drużynie z Västergötland bezcenny spokój w pucharowym dwumeczu przeciwko GKS Katowice, a teraz dołożyła wcale nie mniejszą cegiełkę do zwycięstwa, które najpewniej okaże się kluczowym w zbliżającej się wreszcie do szczęśliwego końca pięcioletniej pogoni za mistrzostwem.

Porażka Linköping na Bravida Arenie ostatecznie nie wiązała się dla tego klubu z żadnymi definitywnymi rozstrzygnięciami, gdyż pomocną dłoń do znajdującej się w ewidentnym kryzysie drużyny postanowiły w ramach jesiennej grupy wsparcia wyciągnąć rywalki z Brommy oraz Rosengård. Te pierwsze zapowiadały, że na mecz o przysłowiowe sześć punktów udały się do Växjö maksymalnie zmotywowane, lecz gdy przyszło powiedzieć sprawdzam, to ekipa trenera Gunnarsa nie potrafiła stworzyć sobie na boisku w Kronobergu choćby jednej, konkretnej okazji bramkowej. Zaskakującą nieporadność przyjezdnych wykorzystały zatem gospodynie, choć i one nie zaprezentowały się w sobotnie popołudnie w stylu, o którym za kilkanaście lat będą mogły z dumą opowiadać kolejnym pokoleniom. Larkin Russell i Nellie Karlsson jak najbardziej zgodnie z prawdą będą za to mogły powiedzieć, że to ich trafienia zagwarantowały drużynie z zielonej stolicy Szwecji miejsce w najwyższej klasie rozgrywkowej na sezon 2026. O swoją najbliższą przyszłość niezmiennie drżą za to wciąż aktualne mistrzynie Szwecji z Rosengård, które tym razem nie potrafiły znaleźć sposobu na pokonanie golkiperki Alingsås. Zaledwie jeden strzał w światło bramki to wynik, który w konfrontacji ze zdegradowanym już beniaminkiem tak utytułowanemu klubowi po prostu nie przystoi i bardzo proszę nie usprawiedliwiać tej cokolwiek wstydliwej statystyki minimalnie niecelną próbą Hanny Andersson, poprzeczką Emilii Larsson, czy też… warunkami fizycznymi Anni Hartikainen, bo gdyby tylko fińska wahadłowa mierzyła o kilka centymetrów więcej, to niechybnie wepchnęłaby do siatki Alexandry Blom futbolówkę po centrostrzale Thei Sørbo. A skoro wspomnieliśmy już o Larsson, to trzeba uczciwie przyznać, że aż przykro oglądać tak ambitną, zdeterminowaną i najzwyczajniej w świecie jakościową piłkarkę w tak skrajnie chaotycznym i pozbawionym elementarnego pomysłu na grę klubie. Gorąco trzymamy kciuki, aby w tej kwestii szybko coś drgnęło, cokolwiek miałoby to oznaczać dla Rosengård i dla samej zainteresowanej.

Jeżeli szukaliśmy w ten weekend rozstrzygnięć nieoczywistych, to takie bez wątpienia znaleźliśmy w Malmö. Rywalizacja z drużyną trenera Valfridssona rozpoczęła się z perspektywy Piteå katastrofalnie, gdyż jeszcze przed upływem piątej minuty gościnie z dalekiej Północy straciły nie tylko gola, ale i Amirę Ali. Jeszcze przed przerwą skutecznie udało im się jednak całkowicie odwrócić losy rywalizacji, a Sharon Sampson, Olivia Holm i Saga Swedman mogą być z wykonanej przez siebie na Eleda Stadion pracy szczególnie zadowolone. Nawet w przypadku nieplanowanej porażki beniaminek ze Skanii mógł już w ten weekend zapewnić sobie występy eliminacjach Ligi Mistrzyń 2026-27, lecz ów fakt został odroczony o kilka dni wskutek bezapelacyjnej wiktorii Djurgården nad Kristianstad. Duma Sztokholmu kwestię dopisania do swojego dorobku trzech punktów zamknęła w niespełna dwa kwadranse, a najwyższej próby kwartet sportowy w składzie Åsland – Watanabe – Ulenius – Wahlström dosłownie robił, co chciał z nie tak przecież ostatnią defensywą KDFF. Na innej arenie swój osobisty popis dała powoli żegnająca się z wiernymi kibicami z Kanalplan Smilla Holmberg i to w znacznym stopniu za jej sprawą IFK Norrköping poniósł najwyższą od dłuższego czasu porażkę w oficjalnym meczu. Na Skytteholms IP w Solnej obejrzeliśmy za to sporo futbolu wakacyjnego, a tryb full holiday najmocniej udzielił się wracającej z reprezentacyjnych wojaży Lindzie Sembrant, która to okazała się pierwszoplanową architektką niespodziewanego, wyjazdowego zwycięstwa Vittsjö. Dzięki tej wygranej klub z okolic Hässleholm przedostał się do górnej połówki ligowej stawki, co niewątpliwie należy uznać za spory sukces trenera Blagojevicia i jego podopiecznych.


Komplet wyników:


Statystyki indywidualne:


Statystyki drużynowe:


Przejściowa tabela:


#pokolejce


Jedenastka kolejki:

Legenda na ratunek

W Rosengård końcówki obecnego sezonu wypatrują z nieznanym w tym klubie niepokojem (Fot. Nisse Nilsson)

O tej porze roku na Malmö Idrottsplats zazwyczaj szykowano się albo do mistrzowskiej fety, albo (w tej nieco mniej optymistycznej wersji) do ostatecznej walki o odzyskanie lub obronę najcenniejszego trofeum w szwedzkim futbolu klubowym. Dokładnie dwanaście miesięcy temu FC Rosengård w imponującym stylu pobił niemal wszystkie historyczne rekordy ligi, lecz jeszcze w trakcie trwania rundy jesiennej w stolicy Skanii ogłoszono wielką przebudowę kadry, a nadrzędnym celem na sezon 2025 miało być ukształtowanie nowej tożsamości klubu od tej pory zdecydowanie odważniej stawiającego na młode, krajowe piłkarki. Sportowe plany nie zakładały wprawdzie rywalizacji o największe zaszczyty z dysponującymi zdecydowanie zasobniejszymi portfelami hegemonkami z Södermalm oraz Hisingen, lecz lokaty pomiędzy piątą i siódmą zdawały się jak najbardziej w zasięgu FCR, a niektórzy optymiści nieśmiało zauważali, że przy dobrym układzie realne wydaje się nawet podłączenie się do wyścigu o miejsce na najniższym stopniu podium, choć w tej batalii za faworytki częściej uznawano lokalne konkurentki z błękitnej części miasta. I do pewnego momentu wszystko zdawało się iść mniej więcej wytyczoną uprzednio linią, bo choć na wiosnę zdarzyła się na przykład nieoczekiwana wpadka na Mjörnvallen, to punkty dość regularnie zasilały jednak konto czternastokrotnych mistrzyń kraju, operujących gdzieś w strefie bezpiecznego środka stawki. Styl gry ekipy prowadzonej jeszcze wówczas przez Joela Kjetselberga ani trochę nie zachwycał, lecz pojedyncze przebłyski Molly Johansson, Emilii Larsson, czy przede wszystkim reprezentantki Norwegii Emilie Woldvik (po szwajcarskim EURO odeszła do włoskiej Fiorentiny) wystarczały do tego, aby trochę niezauważalnie i w cieniu wielkich wydarzeń powoli zaliczać ten przejściowy sezon. Letnia przerwa w rozgrywkach ten pozorny spokój doszczętnie jednak zaburzyła, choć nic i nikt nawet w najbardziej skrajnych prognozach nie spodziewał się aż tak dramatycznego scenariusza.

Rozpoczęło się stosunkowo niewinnie, bo w starciach z równymi sobie Rosengård z reguły grał swoje, a i mocniejszym od czasu do czasu potrafił się odgryźć. Jasne, postawa nigeryjskich internacjonałek w osobach Anam Imo oraz Halimatu Ayinde włączała lampki alarmowe, lecz równie szybko gasiły je całkiem nieźle aklimatyzujące się w nowym klubie Japonka Aemu Oyama i bohaterka remisowego starcia z Hammarby Białorusinka Anastazja Pobiegajło. Po stronie obrończyń tytułu wyraźnie brakowało jednak zwycięstw, a przedłużająca się o kolejne tygodnie passa meczów bez wygranej tylko wzmagała frustrację i niepokój. Ich apogeum przypadło na domowe potyczki z Växjö, AIK i Brommą, w których to FCR prezentował się naprawdę solidnie do momentu utraty pierwszego gola. A że defensywa drużyny z Malmö IP była wyjątkowo nieszczelna, to nawet lokujące się w dolnej połówce ligowej tabeli rywalki zazwyczaj nie potrzebowały wielu okazji, aby pokonać Samanthę Murphy, zasiewając w ten sposób lęk w umysłach zawodniczek, sztabu, a także sympatyków Rosengård. Czarnej serii nie była w stanie zatrzymać ani rewolucja na ławce trenerskiej, ani odpadnięcie z obu europejskich pucharów, ani wreszcie rotacja kadrowa, w wyniku której kolejni trenerzy w akcie desperacji próbowali niemal wszystkich dostępnych im na ten moment opcji taktyczno-personalnych. Na trzy kolejki przed końcem sezonu jedyny klub, który nigdy w swojej historii nie spadł z najwyższej klasy rozgrywkowej traci do bezpiecznej strefy dwa punkty, a czekające go starcia ze zdegradowanym już Alingsås, a także równie desperacko walczącym o ligowy byt Linköping, jawią się – bez zbędnego patosu – jako najważniejsze mecze w całej jego historii. Mistrzostwo Szwecji udawało się bowiem wywalczyć już czternastokrotnie, a grę o to, aby nie zapisać się w annałach jako ekipa, która jako pierwsza spuściła Rosengård w drugoligową otchłań, toczą na Malmö IP po raz pierwszy. Na ratunek w trybie pilnym ściągnięto do klubu legendarną Caroline Seger, ale czy jej obecność pozwoli zasłużonemu klubowi ogarnąć się w ostatnim możliwym momencie i nie wykonać kroku w przepaść? Jeżeli tak, to wbrew pozorom tej grupie ludzi należeć się będzie ogromny szacunek, lecz aby na niego zasłużyć, trzeba w niedzielę strzelić przynajmniej o jednego gole więcej niż Alingsås. Zadanie proste, a jednocześnie tak bardzo skomplikowane…

Końcowego rozstrzygnięcia w Malmö z największą uwagą nasłuchiwać będą fani Växjö i Brommy, które to dzień wcześniej zetrą się w bezpośredniej rywalizacji o ligowe punkty. Piłkarki trenera Unogårda grają u siebie, mają zdecydowanie korzystniejszą sytuację wyjściową, a na dodatek to w ich barwach biega po murawie znajdująca się jesienią w doskonałej formie Amerykanka Larkin Russell, lecz wcale nie są w tym zestawieniu pewniaczkami do końcowego triumfu. Co więcej, to skazywana przed sezonem na niemal pewną degradację drużyna z zachodniego Sztokholmu przed reprezentacyjną przerwą prezentowała się zdecydowanie korzystniej i jeżeli z Idy Bengtsson, Very Blom, czy Louise Lillbäck nagle nie uleciała pozytywna energia, to w Kronobergu możemy spodziewać się ciekawego grania, w którym każde rozstrzygnięcie wydaje się mniej więcej tak samo prawdopodobne. Małego cudu potrzebować będą za to w Linköping, choć kroczący po drugi w historii mistrzowski tytuł Häcken w najbliższy weekend będzie musiał radzić sobie bez swoich trzech (a wliczając nieobecną od dłuższego czasu Elin Rubensson – nawet czterech) podstawowych środkowych pomocniczek. Nawet takie osłabienie nie powinno jednak stanowić przeszkody nie do pokonania dla rozpędzonych i wyjątkowo zmotywowanych liderek Damallsvenskan, choć gdyby LFC jakimś sposobem zdołał jednak w Hisingen zapunktować, to sytuacja na dole ligowej tabeli jeszcze bardziej się zagmatwa. Bo nawet w tym układzie ewentualne wypuszczenie przez Häcken z rąk upragnionego pucharu wydaje się scenariuszem podchodzącym pod kategorię soccer fiction. Fanom piłkarskiego chillu gorąco polecamy w ten chłodny i wietrzny weekend starcia w Solnej oraz Kristianstad, gdzie na boiska wyjdą zespoły rywalizujące na finiszu sezonu przede wszystkim o prestiż i dobry humor. Jeśli zaś ciekawią was starcia interesujące od strony kibicowskiej, to jak zawsze warto zerknąć w kierunku Kanalplan, szczególnie że na kultowy obiekt w stolicy zawita tym razem jak zawsze zwarta i dobrze zorganizowana delegacja z Norrköping.

Od ogółu do szczegółu

Mecz w Göteborgu z perspektywy szwedzkiej kadry wyglądał zdecydowanie lepiej niż ten w Maladze (Fot. Bildbyrån)

Pierwsze zgrupowanie pod wodzą nowego selekcjonera zakończone, pierwsze mecze rozegrane, pierwsze warianty przetestowane, pierwsze gole stracone, pierwsze wnioski – mamy nadzieję – wyciągnięte. W ujęciu ogólnym mamy zero z przodu, piątkę z tyłu, lecz tym razem zdecydowanie ważniejsze niż suche wyniki były dla nas kwestie taktyczno-personalno-organizacyjne. Na składanie jakichkolwiek ostatecznych deklaracji wciąż jest rzecz jasna zbyt wcześnie (tak, będziemy przypominać o tym do znudzenia), lecz po takim tygodniowym, reprezentacyjnym zamieszaniu warto poświęcić trochę czasu na premierowy przegląd kadr. Hiszpania może nie jest w tym względzie wymarzonym weryfikatorem pod kątem zbliżającej się kampanii eliminacyjnej, lecz ani teraz, ani na przełomie listopada i grudnia, nie dane nam będzie rozegrać choćby jednej potyczki pozwalającej Tony’emu Gustavssonowi na spokojne wdrożenie się do nowej roli. Sam zainteresowany doskonale zdawał jednak sobie sprawę z tego, na co się pisze, więc bez zbędnego przedłużania zastanówmy się, czego nauczyła nas konfrontacja z mistrzyniami świata i liderkami rankingu FIFA.

Bramka

Tutaj będzie najprościej, bo postawę Jennifer Falk podsumować możemy klasycznym sloganem: co powinna puścić, to puściła, a co mogła odbić, to (generalnie) odbiła. Przy dwóch strzałach Alexii Putellas absolutnie żadna golkiperka na świecie nie miałaby nic do powiedzenia, pozostałe puszczone gole też raczej nie idą większościowo na jej konto, a poważniejszych okazji do wykazania się czymś ponad Hiszpanki o dziwo dały jej wyjątkowo niewiele, wszak nawet dośrodkowań i stałych fragmentów po stronie La Roja nie zaksięgowaliśmy zbyt wiele. I nawet jeśli trochę żal, że na przykład w Göteborgu szansy debiutu w seniorskiej kadrze nie dostała Moa Öhman, to przy takim obrazie meczu potencjalny występ golkiperki Malmö również nie dostarczyłby nam żadnych przełomowych wniosków.

Środek obrony

Liderką i centralną postacią tej formacji jest na ten moment Nathalie Björn i choć szczególnie w Maladze zawodniczka londyńskiej Chelsea miewała momenty lepsze i gorsze, to jej pozycja wydaje się być absolutnie niepodważalna. Całkiem prawdopodobne, że jej domyślną partnerką w wyjściowej jedenastce będzie ostatecznie Magdalena Eriksson, której największym zwycięstwem jest to, że… w hiszpańskim dwumeczu nie dane jej było w ogóle partycypować. Na korzyść zawodniczki monachijskiego Bayernu przemawia ogromne doświadczenie, ale jednak od przynajmniej kilku miesięcy jej forma niebezpiecznie pikuje w dół i nie jest to wyłącznie konsekwencją nawracających problemów zdrowotnych. Jeśli zaś chodzi o piłkarki, które szansę od Gustavssona otrzymały, to żadna z nich nie może z czystym sumieniem stwierdzić, że okazja ta została przez nią odpowiednio wykorzystana. Amanda Ilestedt i Elma Nelhage to defensorki o podobnym profilu, lecz tym razem żadna z nich nie potrafiła zrobić użytku ze swoich warunków fizycznych, choć okazja ku temu wydawała się wręcz wymarzona. Co gorsza, doświadczona Ilestedt raz po raz wsadzana była na karuzelę przez niezwykle mobilne i kompaktowo wymieniające między sobą futbolówkę rywalki, a debiutująca na tym poziomie Nelhage tej nieprzyjemności uniknęła wyłącznie dlatego, że Bonmati, Putellas, czy Pina w chłodnym Västergötland nie przejawiały większej ochoty do zabaw z piłką przy nodze.

Boki obrony / wahadła

Z tą strefą wiązaliśmy o tyle spore nadzieje, że powołane przez selekcjonera zawodniczki niemal w komplecie wyróżniały się w swoich drużynach klubowych. A przecież wahadła (choć przy tym ustawieniu bardziej zasadne byłoby powiedzenie: boki obrony) mają docelowo stanowić jeden z naszych niezbywalnych atutów w rywalizacji ze światową czołówką. Z licznego grona przetestowanych piłkarek najbardziej rozczarowała chyba Hanna Lundkvist, choć podopieczną trenera Eidevalla z San Diego Wave w jakimś stopniu usprawiedliwić może fakt częstego rzucania z pozycji na pozycję, a także konieczność współpracy w kolejnych fazach meczu z trzema różnymi skrzydłowymi. Anna Sandberg w zasadzie potwierdziła, że od czasu transferu z Häcken do Manchesteru United stała się defensorką bardziej wszechstronną, dojrzalszą i dysponującą lepszym przeglądem pola, choć oczywiście szczególnie pierwszy mecz nie był w jej wykonaniu pozbawiony błędów. Obecność w kadrze Sandberg oraz rezerwowej tym razem Amandy Nildén gwarantuje nam jednak na lewej flance względny komfort. Po prawej stronie jak zawsze ambicją i determinacją wykazywała się robiąca na murawie sporo zamieszania Smilla Holmberg, która raz po raz robiła użytek z tego, że w rewanżu Hiszpanki pozostawiały nam w bocznych sektorach boiska zdecydowanie więcej przestrzeni. Szkoda jednak, że przynajmniej jedno lub dwa dośrodkowania zawodniczki Hammarby nie okazały się bardziej dopieszczone, bo jednak do niepodważalnej aktywności i dynamiki warto byłoby od casu do czasu dorzucić jeszcze jakąś konkretną liczbę.

Środek pomocy / dziesiątka

Tutaj domyślną parę w wyjściowej jedenastce stanowią Filippa Angeldal z Julią Zigiotti i nawet jeśli obie zaliczyły w Maladze swój najsłabszy w obecnym roku kalendarzowym występ w narodowych barwach, to przynajmniej chwilowo selekcjonerską hierarchią raczej to nie zachwieje. Szczególnie, że reprezentacyjna kołderka zrobiła się jakby przykrótka i niezbyt ekskluzywna, a potencjalne następczynie wcale nie dobijają się do kadry drzwiami i oknami. Dostrzega to zresztą sam selekcjoner, wszak typowana przez wielu na potencjalną liderkę szwedzkiej drugiej linii Hanna Bennison zwiedza kolejne kluby i ligi, dostaje w nich coraz mniej minut (fani amerykańskiej koszykówki nazywają to: garbage time) i w zasadzie niewiele z tych eksperymentów wynika. Możemy zatem spodziewać się, że w przypływie desperacji Gustavsson może próbować wariantu z ustawieniem na szóstce na przykład Björn lub Lundkvist, choć tym sposobem niejako sami pozbawiamy się zdecydowanie lepszych opcji. Mocno trzymajmy zatem kciuki, aby w najbliszym czasie objawiła się nam tutaj konkretna alternatywa w postaci chociażby Bei Sprung, Filippy Widén lub jednej z sióstr Pelgander. Zdecydowanie więcej komfortu mamy za to z obsadzeniem pozycji numer dziesięć, gdzie w kolejce czekają nie tylko wypróbowane podczas zakończonego właśnie zgrupowania Asllani i Kafaji, ale także chociażby pozostawiona tym razem bez powołania Anna Anvegård, która w rundzie rewanżowej jest najjaśniejszą postacią pewnie kroczącej w kierunku mistrzostwa Damallsvenskan ofensywy Häcken.

Skrzydła

Johanna Kaneryd i Fridolina Rolfö to niekwestionowane gwiazdy nie tylko szwedzkiej, ale i światowej piłki, lecz obie – ze szczególnym wskazaniem na zawodniczkę reprezentującą od niedawna Manchester United – przeżywają obecnie nieco trudniejszy czas. I choć nie mamy wątpliwości, że obie dadzą jeszcze kadrze wiele dobrego, w takich chwilach warto jest poszukać ewentualnych alternatyw. Jedną z nich stanowić może na przykład Monica Jusu Bah, która na tle mistrzyń świata zaprezentowała się bez żadnych kompleksów, zostawiając po sobie nawet bardziej pozytywne wrażenie niż jej bardziej utytułowane koleżanki. Na tej pozycji w przyszłości sprawdzić możemy także Alice Bergström, choć ona w klubie z Hisingen ustawiana jest przez libańskiego trenera Linda pięterko niżej. Skoro jednak identyczny manewr bezbłędnie wypalił z Fridoliną Rolfö z czasów jej gry w Barcelonie, to czemu tym razem efekt miałby być odwrotny? Skoro jesteśmy przy wybijających się postaciach naszej ligi, to gorąco wierzymy, że po wyleczeniu urazu na swoją szansę doczeka się jedna z rewelacji ostatnich miesięcy Tuva Skoog, a także – jeśli powrót po wielomiesięcznej rehabilitacji okaże się udany – zapomniana już nieco Stinalisa Johansson. A ponieważ wszechstronność jest u wielu szwedzkich piłkarek cechą wiodącą, to w roli skrzydłowej zadaniowo sprawdzić mogą się przecież i takie nazwiska jak Rebecka Blomqvist, Madelen Janogy, a nawet prezentująca obecnie najwyższą formę od lat Mimmi Wahlström.

Atak

Tutaj selekcjoner Gustavsson postawił odpowiednio na Stinę Blackstenius oraz Felicię Schröder i choć żadna z nich nie znajduje się aktualnie w życiowej dyspozycji, to trudno tak naprawdę z tymi wyborami szczególnie polemizować. Na murawie obie snajperki pokazały nam mniej więcej to, czego się po nich spodziewaliśmy, a tutaj – w przeciwieństwie na przykład do omawianej chwilę wcześniej sytuacji ze stoperkami – mówimy o zawodniczkach o kompletnie innej charakterystyce. Konkluzja jest jednak taka, że z obu, oczywiście przy odpowiednio sprzyjających warunkach, kadra będzie mogła mieć jeszcze sporo pożytku. Rezygnować żadną miarą nie powinniśmy również z Evelyn Ijeh, choć i w jej przypadku wielka szkoda, że szansa przed napastniczką Milanu pojawiła się nie wiosną lub latem, kiedy to była czołową postacią nie tylko Milanu, ale i całej Serie A, lecz u progu nowej kampanii, która zarówno dla niej samej, jak i dla jej klubu rozpoczęła się zdecydowanie mniej spektakularnie. W komitecie kolejkowym wciąż pozostaje między innymi Ellen Wangerheim i jej nazwisko niezmiennie pozostaje w kręgu bacznych obserwacji, choć zawodniczka Hammarby – podobnie zresztą jak wcześniej wymieniana Schröder – także wykazuje poważne oznaki zmęczenia długim sezonem i może nieco w kontrze do panujących w naszej społeczności opinii, jej nieobecności na październikowym zgrupowaniu nie odbieramy bynajmniej w kategorii wielkich kontrowersji.