Najlepsze z najlepszych 2025

It’s the most wonderful time of the year! Koniec roku to czas prezentów, więc i my wracamy z serią piłkarskich nagród i wyróżnień. Kto zachwycił? Czyj talent eksplodował? Kto wykonał najbardziej spektakularny progres? Który mecz porwał nas tak, że dziś wciąż nie mielibyśmy problemów z odtworzeniem go akcja po akcji? Odpowiedzi na te i inne pytania poznacie już niebawem. Jak to mądrze stwierdził onegdaj Stellan Carlsson, nie ma sensu zmieniać czegoś, co dobrze funkcjonuje, więc nasz harmonogram na najbliższe dni pozostaje dość intuicyjny. Ostatnie dni grudnia tradycyjnie przyniosą nam zatem rozstrzygnięcia w sześciu kategoriach, a początek stycznia upłynie jak zwykle w rytm analizy kolejnej edycji Szwedzkiego TOP-50. Podobnie jak przed rokiem, poniżej znajdziecie pełne listy nominowanych w poszczególnych kategoriach, a także kompletny, blogowy rozkład jazdy na najbliższe tygodnie. Pamiętajcie proszę o tym, że choć podczas procesu tworzenia rankingu odbywam dziesiątki niezwykle inspirujących rozmów, wszystkie ostateczne werdykty są tutaj podejmowane jednoosobowo. Z tego powodu są one w sposób naturalny nacechowane subiektywnymi odczuciami i nawet jeśli jak zawsze dołożyłem wszelkich starań, aby zachować całkowitą bezstronność, to zachęcam do traktowania ich wyłącznie w charakterze zabawy mającej jednak na celu docenienie boiskowych osiągnięć poszczególnych zawodniczek i klubów. Nie zamierzam absolutnie protestować, jeżeli ktokolwiek z was z proponowaną zwyciężczynią lub nominacją się nie zgadza, a wręcz będę niesamowicie wdzięczny za podzielenie się swoimi uwagami oraz argumentacją. Bo sport, podobnie zresztą jak na przykład sztuka, różni się od nauk ścisłych tym, że w naszym świecie jak najbardziej może istnieć więcej niż jedno prawidłowe rozwiązanie, a wielu kluczowych kwestii zwyczajnie nie da się statystycznie zmierzyć.

Skoro jednak wstęp mamy za sobą, to najwyższy czas oddać pole tym, którzy dokonaniami w ostatnich miesiącach zasłużyli na to, aby tutaj się znaleźć. Poznajcie proszę komplet nominacji w sześciu tegorocznych kategoriach, a także plan działania na pierwsze dni nowego roku 2026.

Nu kör vi!


Zagraniczna gwiazda Damallsvenskan

(prezentacja zwyciężczyni – 25. grudnia)


Mecz roku

(prezentacja zwycięzcy – 26. grudnia)


Progres roku

(prezentacja zwyciężczyni – 27. grudnia)


Trener roku

(prezentacja zwycięzcy – 28. grudnia)


Odkrycie roku

(prezentacja zwyciężczyni – 29. grudnia)


Piłkarka roku

(prezentacja zwyciężczyni – 30. grudnia)


Szwedzkie TOP-50 – rozkład jazdy:

4. stycznia 2026 – TOP bramkarki 2025

6. stycznia 2026 – TOP obrończynie 2025

9. stycznia 2026 – TOP pomocniczki 2025

12. stycznia 2026 – TOP napastniczki/skrzydłowe 2025


A do spraw bieżących wrócimy jak zawsze w połowie stycznia (najpewniej w okolicach 16.01.2026) szczegółowym raportem aktualizującym zimowe okienko transferowe w wykonaniu każdego z czternastu klubów Damallsvenskan. Wtedy poznamy też laureatki zupełnie nowej, ligowej nagrody, która od najbliższego roku stanie się stałym elementem naszego uniwersum. Więcej szczegółów jednak w swoim czasie, a póki co trzymajcie się cieplutko w tej zimowej aurze i nie zapomnijcie, aby podczas hucznych, noworocznych celebracji znaleźć chwilkę dla szwedzkiej piłki i dla tych, dzięki którym miniony rok okazał się nieco bardziej kolorowy. Dobrej zabawy i do napisania niebawem!

Minął rok, dobry rok

W tym roku szwedzka kadra potrafiła na przykład zdeklasować reprezentację Niemiec w finałach EURO (Fot. Per Ljung)

Powtórzmy raz jeszcze, bo naprawdę warto: minął rok, dobry rok! Najczęściej bywa tak, że dwunastomiesięczne podsumowanie dokonań szwedzkiej kadry rozpoczynamy od stwierdzenia, że był to czas wybitnie niejednoznaczny. Dziś robimy jednak od tego zwyczaju wyjątek, gdyż nie ma co ukrywać, że tym razem plusy dodatnie znacząco dominowały nad mniejszymi lub większymi niedoskonałościami, choć gdyby poszukać głębiej, to i je dałoby się tutaj sumiennie wyliczyć i wypunktować. Po co jednak tracić na to czas i energię, skoro kadra Petera Gerhardssona na koniec jego udanej, selekcjonerskiej przygody, zaserwowała nam wspaniałe danie, którego smak, zapach i ogólna aura zostaną zapamiętane na długie lata. Bo na szwajcarskiej ziemi, podczas najważniejszej imprezy roku w reprezentacyjnej piłce nożnej, to naszą grą zachwycała się cała Europa. A my co najwyżej łapaliśmy się w tym czasie za głowy, nie mogąc dojść do tego, jakim cudem w teorii niemogąca przynieść jakichkolwiek pozytywnych efektów selekcja (a w zasadzie jej brak), doprowadziła nas do miejsca, w którym ani trochę nie spodziewaliśmy się znaleźć. I nawet przegrany w absurdalnych okolicznościach konkurs rzutów karnych z późniejszymi triumfatorkami z Anglii w najmniejszym stopniu tej jednoznacznie pozytywnej oceny występu na EURO nie zamazał.

Zacznijmy jednak chronologicznie, czyli od wiosennych potyczek z Danią, Włochami i Walią w Lidze Narodów. Walka toczyła się tutaj nie tylko o pierwsze miejsce w grupie, lecz przede wszystkim o korzystniejsze rozstawienie w przyszłorocznych kwalifikacjach do brazylijskiego mundialu, więc w interesie nas wszystkich było, aby jednak o dobre wyniki się postarać. I choć forma naszych reprezentantek mocno falowała, to jednak przez całe zmagania udało się ostatecznie przejść bez choćby jednak porażki, a zapowiadający się początkowo na kluczowy dwumecz z sąsiadkami zza Kattegatu, Szwedki rozstrzygnęły na swoją korzyść imponującym 7-1 w dwumeczu. Tuż przed wyjazdem na EURO udało się jeszcze spuentować ten dobry czas wyjazdowym zwycięstwem nad zawsze solidną i permanentnie zawodzącą sięgające absolutnych szczytów oczekiwania Norwegią, więc do Szwajcarii jechaliśmy z jak najbardziej uzasadnionymi nadziejami. Selekcyjne wybory Gerhardssona, a także sportowa klasa zarówno grupowych rywalek z Niemiec, jak i typowanych na wyjście z arcytrudnej grupy D Francuzek i Angielek, kazała jednak pozostawać w swoich prognozach ostrożnymi Liczyliśmy zatem na wywalczony w co najmniej przyzwoitym stylu awans do ćwierćfinału, a w nim ewentualna presja miała znajdować się już wyłącznie po drugiej stronie. O strefie medalowej głośno nie rozmawialiśmy, a doceniając dokonania całej, ośmioletniej kadencji Gerhardssona, mocno trzymaliśmy kciuki, aby jego ostatni wielki turniej nie zakończył się jednak spektakularną porażką. Ogólnej oceny jego kadencji zmienić rzecz jasna by ona i tak nie mogła, ale jednak najwybitniejszy selekcjoner w historii Blågult zdecydowanie zasługiwał na godne pożegnanie.

W lipcu zaczęło się jednak granie i… nie dość, że nie było tragedii, to jeszcze obejrzeliśmy całkiem przyjemny film akcji. Z Dunkami ostatecznie skończyło się na skromnym 1-0 po golu Filippy Angeldal, ale było to zwycięstwo zasłużone, wybiegane i nie pozostawiające miejsca na spekulacje na temat aktualnego układu sił w skandynawskim futbolu. Starcie z debiutującą na imprezie tej rangi reprezentacją Polski było natomiast lekką i sympatyczną bajką z morałem, że nie taka Ewa Pajor straszna, jeśli masz Jojo Kaneryd na skrzydle. Przeciwko Niemkom była za to istna komedia pomyłek – dodajmy, że głównie ze strony naszych rywalek. Nastoletnia Smilla Holmberg jechała z dwukrotnymi przecież mistrzyniami świata jak chciała, co i raz ośmieszając defensywę tak bardzo imponującą nam w miesiącach poprzedzających turniej. Oba zespoły jeszcze przed pierwszym gwizdkiem awans do kolejnej fazy turnieju miały już jednak zapewniony, więc nawet troszkę domyślamy się, z czego mógł wynikać fakt, iż długimi momentami bawiliśmy się podczas tego seansu bardziej jak na meczu Gothia Cup, niż na poważnym graniu dwóch ekip z czołowej dziesiątki rankingu FIFA. No i wreszcie ćwierćfinał z Anglią… tutaj nie było już zabawy w rytmach girls just wanna have fun i wielu z was zapewne odruchowo nazwałaby ten pamiętny wieczór dramatem bez szczęśliwego zakończenia. Ale nie, tak nie możemy tego zostawić. To była po prostu świetnej klasy obyczajówka i choć jej ostatnia scena pod wieloma względami nieco odmieniła klimat, to jednak na koniec dnia zostaliśmy może i bez medali, ale za to z dumą i nadzieją. A to często trofea, których zwyczajnie nie da się wymienić na cokolwiek cenniejszego.

I wreszcie jesienne testy z Hiszpanią i Francją, już pod batutą nowego dyrygenta. Te potyczki wciąż mamy wyjątkowo świeżo w pamięci, więc oszczędzimy wam przypominania, jak to Anna Sandberg wmieszała się w większość sytuacji bramkowych… dla każdej z wymienionych w tym akapicie drużyn. Ważne jednak, że choć Tony Gustavsson wciąż oficjalnie nie wygrał jeszcze meczu jako selekcjoner Blågult, to postawa jego samego, a także prowadzonej przez niego ekipy, pozwala nam spoglądać w najbliższą przyszłość z wiarą i zaufaniem. Kto wie, być może nawet paradoksalnie to i lepiej, że na tle konkurentek ze ścisłej, światowej topki wykazaliśmy się konkurencyjnością, ale jednak finalnie do odtrąbienia ostatecznego triumfu trochę nam zabrakło. Bo teraz możemy przystąpić do realizacji założonego planu jednocześnie głodni, zdeterminowani i świadomi własnego potencjału. Zamykany przez nas w tej chwili rok kończy się cyfrą pięć i to właśnie na taką ocenę w sześciostopniowej skali sumiennie zapracowały nasze kadrowiczki. I teraz pozostaje jedynie życzyć, aby po kolejnych dwunastu miesiącach wystawić im przynajmniej taką samą notę, bo będzie to jednoznaczne z faktem, że bilety do Brazylii będziemy mogli rezerwować już gdzieś w okolicach pierwszej dekady czerwca. Brzmi jak dobry plan? To zabieramy się do dzieła, damy radę!


Reprezentacja Szwecji 2025 w liczbach:

Sezon w pigułce

Piłkarki IFK Göteborg w trzecim podejściu wreszcie wywalczyły awans na szczebel centralny (Fot. Blue White Photo)

Barażowe starcia definitywnie zamknęły rok 2025 w szwedzkiej piłce klubowej. W najbardziej interesującym nas dwumeczu zawodniczki z Brommy okazały się zdecydowanie skuteczniejsze od konkurentek z Örebro, dzięki czemu w kolejnym sezonie ponownie zobaczymy aż cztery stołeczne kluby w najwyższej klasie rozgrywkowej. Końcowy rezultat tego starcia jest jednak niezwykle mylący, gdyż obie potyczki stały na bardzo wyrównanym poziomie, być może nawet z delikatnym wskazaniem na zawodniczki z Behrn Areny. Cóż jednak z tego, skoro w futbolu liczy się w pierwszej kolejności to, co w sieci, a w tej statystyce podopieczne trenera Gunnarsa nie pozostawiły przeciwniczkom jakichkolwiek złudzeń na korzystny wynik. I nawet jeśli Frida Thörnqvist samokrytycznie przyznała, że końcówka sezonu w wykonaniu BP jest wybitnie do zapomnienia, a dwumecz przeciwko Örebro nazwała wręcz najgorszym jej punktem, to całoroczny plan maksimum został na Grimsta Idrottsplats wzorowo zrealizowany. I to właśnie dzielna ekipa z Brommy oficjalnie uzupełniła na skład Damallsvenskan na sezon 2026, oczywiście pod warunkiem, że w tej kwestii co nieco nie zamiesza nam jeszcze lubująca się w tego typu harcach komisja licencyjna. Przynajmniej w pierwszej lidze na tę chwilę na żadne rewolucje się jednak nie zanosi, wobec czego możemy chyba powoli gratulować klubowi z zachodniego Sztokholmu pozostania w gronie wąskiej, futbolowej elity.

Beniaminków Damallsvenskan z Eskilstuny i Uppsali hucznie już przywitaliśmy, więc warto teraz pochylić się nad tymi, które z powodzeniem wywalczyły promocję z trzeciego na drugi poziom rozgrywkowy w Szwecji. Tutaj nasze oczy zwrócone były przede wszystkim na grupę południową, w której to za trzecim podejściem swego dopięły wreszcie murowane faworytki z IFK Göteborg. Czy ten dysponujący naprawdę ogromnym jak na standardy Elitettan potencjałem i zapleczem, a także oddaną, niezwykle liczną grupą kibiców klub pójdzie w ślady Trelleborga oraz Malmö i zdecyduje się szturmować bramy ekstraklasy już jako absolutny beniaminek? Pewne widoki na to zapewne są, wszak w sercu największego miasta zachodniej Szwecji z wielkim futbolem zdążyli się już nieco stęsknić, a lepszego momentu na realne dołączenie do prawdziwej gry o największą stawkę może już nie być. Nieco mniejsze ambicje póki co deklarują w Huskvarnie, choć imponować może z pewnością fakt, iż wcale nie typowany w pierwszym rzędzie do awansu zespół w swojej trzecioligowej grupie wywalczył dokładnie tyle samo oczek, co na Południu hegemon z Göteborga. W Småland mocno wierzą, że jest to dopiero początek dobrej passy, a zadaniem na najbliższe miesiące wydaje się przede wszystkim spokojne utrzymanie się na poziomie Elitettan i zaistnienie w zbiorowej świadomości jako solidny przedstawiciel zaplecza szwedzkiej ekstraklasy. Historycznie największe wyzwania mają po wywalczeniu promocji ekipy z Północy i nie inaczej zapowiada się to w przypadku Sandviken, które na szczeblu centralnym pojawi się po dwuletniej nieobecności. I tym razem spróbuje pozostać to na dłużej niż miało to miejsce podczas poprzedniej tego typu przygody.

Pod koniec listopada poznaliśmy ponadto rozstrzygnięcia w kategoriach juniorek starszych (F19) i młodszych (F17), a w obu przypadkach z miana najlepszej ekipy w kraju cieszyli się w Södermalm. W niezwykle emocjonującym finale siedemnastek zawodniczki Hammarby dopiero po dramatycznej serii rzutów karnych okazały się lepsze od FC Rosengård (po dogrywce na tablicy wyników widniał remis 1-1, a na listę strzelczyń wpisały się odpowiednio Ella Hay dla Bajen oraz Alva Kroksmark po stronie FCR). W zdecydowanie bardziej spektakularnym stylu po pryzmat w kraju sięgnęły za to reprezentujące zielono-białe barwy dziewiętnastolatki, które w rozgrywanym w formule ligowej tabeli przez cały sezon nie zanotowały ani jednej porażki. Derbowe rywalki z AIK ostatecznie ustąpiły im aż o trzynaście punktów, a tuż za ich plecami uplasowała się tradycyjnie już mocna w młodzieżowych rozgrywkach ekipa z Umeå, na ostatniej prostej rozstrzygając na swoją korzyść medalowy wyścig z Växjö. Co ciekawe, awans do Ligi Centralnej w najstarszej, juniorskiej kategorii wywalczyły w tym sezonie ambitne zespoły Häcken oraz Eskilstuny, co zapowiada nam potencjalnie jeszcze ciekawszą rywalizację na wiosnę. I bardzo dobrze, wszak zawsze miło oglądać przyszłość (także tę piłkarską) w optymistycznych kolorach!


Komplet wyników:

Kilka pytań o ligę

Felicia Schröder i Anna Anvegård wydatnie przyczyniły się do wywalczenia tytułu mistrzyń Szwecji przez piłkarki z Hisingen (Fot. BK Häcken)

Rozgrywki ligowe zakończone, puchary i medale rozdane, spadkowicze pożegnani, beniaminkowie hucznie przywitani – liczby i statystyki powiedziały nam wiele, ale na koniec tego wielkiego zamieszania, zbierzmy się w jednym miejscu i spróbujmy podsumować wydarzenia roku kalendarzowego 2025 w szwedzkim futbolu klubowym. Trochę się działo, ale czy aby na pewno wiemy dlaczego ostatecznie doczekaliśmy się akurat takich rozstrzygnięć? Kto oczarował, a kto rozczarował? Ilu obserwatorów, tyle opinii, więc bez przedłużania – dorzućmy do tej inspirującej dyskusji jeszcze jeden, całkowicie subiektywny i nie wolny od osobistych dygresji punkt widzenia.

Dlaczego Häcken został mistrzem? Odpowiedź prosta – ponieważ zdobył najwięcej punktów. Odpowiedź najbliższa prawdzie – ponieważ nie miał z kim przegrać. Odpowiedź pomocnicza – ponieważ jako jedyny uniknął długotrwałych problemów i w przeciwieństwie do swoich konkurentów potrafił na bieżąco zarządzać kryzysem. W Hammarby mieliśmy kłopoty w formacji defensywnej, która w okolicach lata przestała funkcjonować na miarę czołowej drużyny w kraju, a dodatkowo nikt nie potrafił wziąć na swoje barki roli robiących różnicę liderek, co a pierwszej fazie sezonu doskonale robił tercet Holmberg – Lennartsson – Wangerheim. Ekipa z Malmö tempa mistrzowskiego wyścigu nie wytrzymała za to głównie przez brak doświadczenia w podobnego typu rywalizacji, co najbardziej uwydatniło się podczas jesiennych potyczek z duetem Häcken – Hammarby. A że nikt inny ani na moment się do zabawy realnie nie podłączył, to drogą eliminacji Puchar musiał koniec końców trafić do gabloty w Västergötland.

Dlaczego Linköping spadł? Ponieważ nie da się w nieskończoność oszukiwać przeznaczenia. Oczywiście, aż tak dramatycznego końca tej historii na tym etapie nikt się nie spodziewał, jednak już od mniej więcej wiosny 2024 z Bilbörsen Areny regularnie płynęły sygnały karzące natychmiast zastanowić się nad strategią i przyszłością tego zasłużonego skądinąd klubu. Wnioski jednak wyciągnięte na czas (jeśli w ogóle) nie zostały, plan ratunkowy wdrożono zdecydowanie zbyt późno, a że szczęście sprzyjać zwykło tym, którzy przynajmniej próbują mu pomóc, to ekipa z Jonną oraz Cajsą Andersson, Michelle De Jongh, Marią Olafsdottir, Lisą Björk i kilkoma zawodniczkami ocierającymi się swego czasu o reprezentację Norwegii, zakończył rozgrywki o jedną długość za skazywaną przez wszystkich na degradację i dysponująca na papierze nieporównywalnie mniejszym potencjałem Brommą.

Co się stało z Rosengård? Bądźmy szczerzy – takiego scenariusza nie przewidział absolutnie nikt. Klub, którzy przed rokiem skutecznie wymazał z historycznych tabel niemal wszystkie, ligowe rekordy, zaledwie dwanaście miesięcy później drżał o ligowy byt do ostatnich minut ostatniej kolejki i wcale nie jesteśmy do końca przekonani, czy na to utrzymanie realnie zasłużył. Jasne, z mistrzowskiej jedenastki nie zostało w stolicy Skanii absolutnie nic, ale nawet kompletna przebudowa kadry i wdrożenie w życie kompletnie nowej strategii nie tłumaczą faktu, że FCR przez niemal pół roku nie potrafił wygrać pojedynczego meczu na poziomie Damallsvenskan! Miał być okres przejściowy i spokojne przeczekanie w środku tabeli, a na koniec mieliśmy pokaz frustracji i desperacji w połączeniu z akrobacjami na niezwykle cienkiej linie. Na szczęście dla samych zainteresowanych – tym razem jeszcze bez tragicznych konsekwencji, ale historia Linköping każe wziąć sobie pewne kwestie do serca, zanim i w Malmö nie zrobi się zbyt późno na wdrożenie odpowiedniej terapii.

Jaka przyszłość czeka Malmö FF? Debiutancki sezon na poziomie pierwszej ligi zakończył się całkowitą realizacją planu. Miało być miejsce na najniższym stopniu podium i tam właśnie ekipa trenera Valfridssona ostatecznie się umościła. Do pewnego momentu punktowo udawało się nawet zachowywać w miarę bliski dystans do duetu ligowych hegemonów, lecz realnie MFF kandydatem do tytułu ani przez chwilę nie był. Stałby się nim w przypadku zwycięstwa nad Hammarby lub Häcken w rundzie rewanżowej, ale obie te potyczki jasno i dobitnie pokazały aspirującemu beniaminkowi ze Skanii miejsce w szeregu. W obozie Błękitnych nikt jednak rąk z tego powodu załamywać nie zamierza, a niesamowicie przemyślane o obarczone minimalnym ryzykiem wzmocnienia kadry każą przypuszczać, że akurat w tym klubie na zarządzaniu się znają i bez wykonywania gwałtownych, niepotrzebnych ruchów będą konsekwentnie budować pozycję nowej potęgi na piłkarskiej mapie Szwecji. I wiecie co? Ten projekt realnie musi się udać!

Kto najbardziej oczarował? A to już zależy od punktu widzenia, siedzenia i odniesienia. Powody do zadowolenia zdecydowanie mogli mieć kibice wszystkich czterech stołecznych pierwszoligowców, wszak w Södermalm nierówny i nieco chimeryczny rok zakończyli z wicemistrzostwem i Pucharem Szwecji, a także awansem do ćwierćfinału premierowej decyzji Pucharu Europy, Djurgården zanotował najbardziej imponujący i zarazem punktodajny sezon od czasu powrotu do najwyższej klasy rozgrywkowej, na grę AIK wreszcie dało się patrzeć bez zgrzytania zębami, a Bromma uratowała status pierwszoligowca, choć absolutnie wszyscy eksperci wieszczyli jej pewną degradację. Także w mniejszych ośrodkach Skanii zimę przywitano z poczuciem solidnie wykonanej pracy, wszak pomimo jak najbardziej zasadnych obaw, zarówno Kristianstad, jak i Vittsjö nie tylko nie zamieszali się w rywalizację na dole ligowego peletonu, ale wręcz załapali się na mecie do górnej połówki stawki. A to już mocny argument za tym, aby trenerzy Angergård oraz Blagojevic odebrali należne gratulacje i słowa uznania. Tym bardziej, że szczególnie na postawę zespołu pierwszego z wymienionych, przez większą część sezonu patrzyło się z nieukrywaną przyjemnością!

Kto najbardziej rozczarował? Tutaj musimy oczywiście zastrzec, iż pod uwagę nie bierzemy oczywistych picków w postaci Linköpng oraz Rosengård, których fiasko opisywaliśmy szczegółowo w specjalnie dedykowanych temu zjawisku segmentach. Paradoksalnie, na więcej niż ostatecznie przyniosła rzeczywistość liczyć mogli w Norrköping, choć tutaj szwankowała przede wszystkim warstwa wizualna, gdyż liczbowo zawodniczki Peking koniec końców się obroniły. Spadająca w tempie geometrycznym frekwencja na stadionie była jednak jasnym sygnałem, że typowa carlssonowska gra chyba nie do końca jest tym, czego sympatycy IFK oczekiwaliby od swoich zawodniczek. Na zdecydowanie bardziej spektakularny sezon nastawiali się także z Växjö, gdzie jedynie wystrzał formy Amerykanki Larkin Russell, a także przebłyski geniuszu japońskiego duetu Kamogawa – Amano, uratowały ekipę trenera Unogårda od jeszcze bardziej nerwowego finiszu ligowych zmagań. No i wreszcie nie da się w tym miejscu nie wspomnieć o Piteå, czyli zespole, którego gry – pomimo najszczerszych chęci – szczególnie wiosną i wczesnym latem zwyczajnie nie dało się oglądać.

Co dwie główki to nie jedna

Evelyn Ijeh znów wpisuje się na listę strzelczyń w reprezentacyjnych barwach (Fot. Bildbyrån)

Przed rozpoczęciem ostatniego w tym roku zgrupowania kadry mieliśmy jedno podstawowe życzenie: nie popsuć sobie humorów na starcie ekspresowych, wiosenno-letnich kwalifikacji do brazylijskiego mundialu. I choć Tony Gustavsson teoretycznie (wszak dzisiejszy mecz można rozpatrywać tak naprawdę dwojako) wciąż czeka na pierwsze oficjalne zwycięstwo w roli sternika najważniejszej piłkarskiej drużyny w kraju, to na zimową przerwę udajemy się z poczuciem ostrożnego optymizmu. Nie może jednak być inaczej, skoro na tle ekipy zaliczającej się do ścisłej, światowej czołówki zaprezentowaliśmy się jak naprawdę równorzędny rywal, a selekcjoner swoimi wyborami i decyzjami zdołał zapracować na czasowe wotum zaufania. Ten niejednoznaczny ton wynika rzecz jasna z tego, że czas prawdziwych wyzwań niezmiennie przed nami, lecz z pewnością nie będziemy wyczekiwać go z niepokojem, że oto nie leci z nami pilot.

W regulaminowym czasie gry szwedzkie piłkarki oddały zaledwie dwa strzały w światło bramki Pauline Peyraud-Magnin, więc nietrudno o konstatację, że ich skuteczność w rzeczonym fragmencie rywalizacji wyniosła dokładnie sto procent. Dwa stałe fragmenty, dwie będące ich bezpośrednim następstwem asysty z prawego skrzydła i wreszcie dwa precyzyjne strzały głową rezerwowych Evelyn Ijeh oraz Rosy Kafaji. Tak w skondensowanej pigułce przedstawiają się największe ofensywne aktywa Blågult, choć trzeba uczciwie zaznaczyć, że liczby te prezentowałyby się jeszcze bardziej okazale, gdyby nie postawa rozgrywającej dziś kapitalne zawody Elisy de Almeidy. Defensorka Paris SG aż dwukrotnie zaprezentowała nam ofiarne, ekwilibrystyczne interwencje, prawdopodobnie ratując tym sposobem skórę swojej niezbyt tego dnia pewnej golkiperce. Inna sprawa, że piłkarka Juventusu na podobne wsparcie liczyć mogła nie tylko od przedstawicielek formacji defensywnej, ale i od Kessyi Bussy, która to przytomnie wyblokowała niechybnie zmierzającą do siatki futbolówkę po główce świetnie ustawionej na dalszym słupku Julii Zigiotti. Jak zatem widzimy, choć większość suchych liczb wskazywałaby raczej na delikatną przewagę reprezentacji Francji, to jednak i po szwedzkiej stronie momenty jak najbardziej były, a do sięgnięcia po pełną pulę zabrakło nam przede wszystkim detali.

Po stronie zawodniczek, od których w przyszłości na pewno będziemy wymagać znacznie więcej, w pierwszej kolejności znajdziemy nazwiska Anny Sandberg, Smilli Holmberg oraz Elmy Nelhage. Obie nasze wahadłowe tym razem zaliczyły występ mocno dyskretny, a na dodatek z przodu nie dostarczyły skrzydłowym tyle wsparcia, ile najpewniej przy obranej na ten mecz taktyce oczekiwałby od nich selekcjoner. Przyjemny, grudniowy wieczór z pamięci jak najszybciej będzie natomiast chciała wyrzucić z pamięci młoda stoperka Olympique Lyon i to nie tylko ze względu na wyraźnie niefortunne jak by nie patrzeć zachowanie przy golu Clary Mateo. I nawet jeśli prawdą jest, że kreująca swojej koleżance stuprocentową okazję strzelecką Kadidiatou Diani chwilę później w równie okrutny sposób ośmieszyła jeszcze Annę Sandberg, to nie tylko w tej jednej sytuacji całe nieszczęście szwedzkiej defensywy rozpoczęło się od niewłaściwej decyzji Nelhage. W porównaniu z piątkowym meczem w Reims, loty znacząco obniżyły grające dziś wspólnie w wyjściowej jedenastce Kosovare Asllani oraz Fridolina Rolfö, lecz – jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało – z tego duetu na zdecydowanie ostrzejszym zakręci kariery znajduje się obecnie zawodniczka Manchesteru United. Obu zainteresowanym mocno jednak kibicujemy, bo skoro wciąż jest w nich iskra zachęcająca do zdobywania kolejnych szczytów w narodowych barwach, to żadną miarą nie zamierzamy jej gasić. Swój ostatni, reprezentacyjny taniec dała nam dziś Linda Sembrant i tutaj, choć zabrzmi to może dość brutalnie, nie żałujemy, iż licznik ostatecznie zatrzymał się na cokolwiek imponującej liczbie 160. Dziękujemy za wszystkie ważne gole podczas wielkich imprez, kluczowe interwencje i chwile wzruszeń, ale na niełatwe, kwalifikacyjne boje z Danią i Włochami potrzebujemy jednak kogoś zdecydowanie stabilniejszego niż defensorka odstająca od swoich klubowych koleżanek w stołecznym AIK (choć akurat Jennie Nordin z Matildą Plan poprzeczkę regularnie stawiają całkiem wysoko).

Jedna historie się kończą, inne zaś znajdują się dopiero na etapie prologu. O Johannie Kaneryd, Filippie Angeldal, czy wreszcie najsolidniejszej wśród defensorek Nathalie Björn, wspominać tu ze szczegółami nie będziemy, gdyż każda z nich zagrała po prostu jeszcze jedne przyzwoite zawody. Warto jednak docenić naprawdę udany występ osiemnastoletniej Felicii Schröder, która z początku długo łapała meczowy rytm, lecz gdy już w niego weszła, z miejsca stała się dla francuskiej defensywy nieustannym zagrożeniem. To właśnie na nią, a także na skuteczne dziś Ijeh oraz Kafaji liczyć będziemy na wiosnę, kiedy to przyjdzie nam się cieszyć, smucić i denerwować już tak całkiem na serio. A póki co zabieramy ze sobą na długie, zimowe wieczory pod kocykiem i z ciepłą herbatką w dłoniach cenny remis, opakowany naprawdę ładnym obrazkiem. Trzymajcie się i pamiętajcie – wciąż jest dobrze!


Komplet wyników:

Jest w porządku

W takich okolicznościach padł zwycięski gol dla reprezentantek Francji (Fot. Bildbyrån)

Trzeci mecz, trzecia porażka, ale nastroje jednak jakby inne. Bo o ile w Hiszpanii marzenia o podjęciu wyrównanej walki skutecznie wybito nam z głów już po upływie dwóch kwadransów, o tyle na tle mocnej i wyjątkowo dobrze usposobionej reprezentacji Francji, kadrowiczki Tony’ego Gustavssona zaprezentowały momenty naprawdę solidnej gry. A w drugiej połowie ręce sympatyków Blågult chwilami aż same składały się do oklasków, ponieważ to nasze piłkarki były w swoich boiskowych poczynaniach zdecydowanie konkretniejsze od swoich oponentek. Ponadto, to Szwedki jako jedyne wczorajszego wieczora potrafiły strzelić gola z gry, a gdyby tylko stuprocentową okazję bramkową jeszcze przy stanie 0-0 potrafiła wykorzystać Johanna Kaneryd, to śmiało moglibyśmy ze stadionu w Reims wywieźć nie tylko sympatyczne wspomnienia, ale i naprawdę korzystny wynik. Wszystkiego od razu mieć jednak nie można, choć trochę szkoda, że kapitalne, otwierające podanie rozgrywającej naprawdę udane zawody Kosovare Asllani, nie zostało ostatecznie nagrodzone asystą. Tę ostatnią zapisała za to przy swoim nazwisku Anna Sandberg, gdy korzystające w początkowej fazie meczu głównie z prawego korytarza szwedzkie piłkarki postanowiły złamać schemat i wykreować coś lewą flanką. Wahadłowa Manchesteru United zdecydowała się pójść w ciemno na overlap, jej ruch w porę dostrzegła Fridolina Rolfö, a nabiegająca na wprost francuskiej bramki Stina Blackstenius wygrała walkę o pozycję i sfinalizowała ten wypad celnym strzałem głową. Ta przemyślana, zespołowa akcja jak najbardziej zasłużyła na oklaski, lecz co najbardziej budujące, nie był to wyłącznie jednorazowy wystrzał, a efekt poprawnej realizacji coraz wyraźniej rysującej się na naszych oczach strategii.

No dobrze, zaczęliśmy od laurki, ale jednak koniec końców wynik się nam nie zgodził. O porażce na francuskiej ziemi zdecydowały bowiem dwa stałe fragmenty, które gospodynie bezlitośnie wykorzystały dosłownie w ostatnich akcjach obu części spotkania. W obrazku ewidentnie widać, że we wspomnianych sytuacjach najbardziej zamieszane w utratę goli były dwie mało doświadczone defensorki reprezentacji Szwecji, lecz sprowadzanie całego nieszczęścia do indywidualnych błędów odpowiednio Anny Sandberg oraz Elmy Nelhage, byłoby jednak sporym nadużyciem. Oczywiście, pierwsza z wymienionych wyraźnie spóźniła się z interwencją, co w sposób bezpośredni doprowadziło do nieszczęścia w postaci przewinienia we własnym polu karnym na Kadidiatou Diani, a druga w kluczowym, choć nieco sytuacyjnym pojedynku, dała się przechytrzyć zdecydowanie bardziej zaprawionej w bojach Griedge Mbock, lecz pojedyncze kiksy nie mogą przesłonić faktu, iż obie te zawodniczki na stadionie w Reims miały także momenty znacznie lepszej gry. Na plus zaimponować mogła przede wszystkim stoperka Olympique Lyon, bo nawet jeśli jej współpraca z Nathalie Björn na środku bloku obronnego wciąż wymaga kilku szlifów, to jednak skuteczne radzenie sobie z eksplozywną Diani, a także wyjątkowo tej jesieni efektywną Malard, na krótką pochwałę zdecydowanie zasługuje. Troszkę więcej nerwów kosztowała nas za to postawa obu szwedzkich wahadłowych, gdyż usposobione stosunkowo ofensywnie Holmberg oraz Sandberg czasami na dobre zapominały o zabezpieczeniu newralgicznych sektorów, z czego chociażby taka Delphine Cascarino mogła, a nawet powinna zrobić decydowanie większy użytek. Na nasze szczęście, skrzydłowa San Diego Wave – podobnie zresztą jak na przykład Felicia Schröder – o tej porze roku wykazuje już ewidentne oznaki zmęczenia wyczerpującym sezonem, co akurat tym razem zadziałało na korzyść reprezentantek Szwecji.

Bezsprzecznym pozytywem wczorajszego meczu była natomiast postawa Kosovare Asllani, co może jedynie potwierdzać tezę, że kapitance London City Lionesses zdecydowanie służy regularna gra na poziomie angielskiej ekstraklasy. Do pełni szczęścia zabrakło w tym wszystkim może jedynie bardziej precyzyjnych wrzutek zarówno z piłki stojącej, jak i z gry, ale tak dysponowana 36-latka wysłała selekcjonerowi jasny sygnał, że tej kadrze będzie ona w stanie dać jeszcze wiele dobrego. A czy będzie to w roli jednej z liderek, czy może robiącej różnicę zmienniczki, zwanej na Wyspach Brytyjskich impact player, to już rozstrzygnąć musi z pomocą swojego sztabu sam selekcjoner. Jakimś pomysłem może być też perspektywiczne wykorzystanie w podobnych okolicznościach potencjału Fridoliny Rolfö oraz Stiny Blackstenius, które po wejściu z ławki zrobiły różnicę nie tylko za sprawą bezpośredniego udziału w akcji na wagę wyrównującego gola. A przecież szczególnie dla snajperki londyńskiego Arsenalu pojawianie się na placu gry już w trakcie boiskowej rywalizacji nie jest zdecydowanie wychodzeniem poza strefę komfortu, gdyż zarówno podczas kadencji Jonasa Eidevalla, jak i za czasów rządów Renée Slegers, w drużynie klubowej najczęściej przypada jej właśnie taka rola. Swojego najlepszego dnia nie miały wczoraj za to nasze środkowe pomocniczki, bo choć pojedyncze przebłyski zdarzały się zarówno Filippie Angeldal (tutaj głównie w grze do przodu), jak i Julii Zigiotti (w zadaniach stricte defensywnych), to jednak całościowo walkę o środek pola wygrała chyba formacja dowodzona przez zdecydowania mającą patent na reprezentację Szwecji Sakinę Karchaoui, wspieranej w razie potrzeby albo przez Grace Geyoro, albo przez Oriane Jean-Francois. Czy jednak jest to z naszej perspektywy powód do włączania alarmowych syren? Zdecydowanie nie, bo – paradoksalnie – w czekającej nas już za kilka miesięcy rywalizacji chociażby z Serbią lub Włochami, wczorajsze pomysły Gustavssona mogą nam oddać bardziej niż ktokolwiek mógłby na tę chwilę przypuszczać. I z tej właśnie przyczyny, pomimo teoretycznie niepokojącej wynikowo passy, do wtorkowego rewanżu podejść należy z umiarkowanym spokojem i dołożyć wszelkich starań, aby dziewięćdziesiąt minut potyczki z Francją nie było w stanie go zmącić. A po Nowym Roku zacznie się już granie na poważnie, o jak najbardziej konkretne cele.