














Pauline Hammarlund na dobre wróciła do topowej formy (Fot. Getty Images)
Momenty 19. kolejki:
Mistrzynie powstrzymane w Sztokholmie. Jeśli czeka nas rywalizacja najlepszej drużyny jesieni z aktualnym liderem tabeli i jednocześnie obrońcą mistrzowskiego tytułu, to przynajmniej w teorii powinniśmy szykować się na emocjonujące starcie. I sobotnia rywalizacja na stołecznym Kanalplan z pewnością takim była, choć głównie za sprawą mocno zmotywowanych gospodyń, które jeszcze przed pierwszym gwizdkiem Sary Wiinikki podkreślały, jak bardzo zależy im na udanym rewanżu za nieco pechową, wiosenną porażkę. Zawodniczki w zielono-białych strojach szybko zdominowały rywalizację w środkowej strefie boiska, dzięki czemu gra w zdecydowanej większości toczyła się na połowie ekipy z Malmö. I na efekty takiego obrazu meczu nie trzeba było długo czekać, gdyż już w 17. minucie piękną, zespołową akcję Bajen celnym strzałem sfinalizowała Madelen Janogy. Ta sama piłkarka wpisała się na listę strzelczyń także osiem minut później, idealnie zamykając przy dalszym słupku centrę Emmy Jansson z rzutu rożnego. Zaskoczony takim obrotem spraw Rosengård próbował oczywiście odpowiedzieć, ale dzięki wzorowej postawie tercetu Kellond-Knight – Vinberg – Hasund to pod bramką gości cały czas dochodziło do zdecydowanie poważniejszych spięć. Na swoje realne szanse przyjezdne musiały poczekać do drugiej połowy, ale nawet gdy w samej końcówce znalazły sposób na Annę Tamminen, to futbolówkę z linii bramkowej zdołała jeszcze wygarnąć Simone Boye. Dzięki temu fani z Södermalm nie tylko uniknęli nerwowej końcówki, ale jeszcze dwukrotnie zrywali się z miejsc, gdy gospodynie wyprowadziły błyskawiczne kontrataki, które mogły, a nawet powinny definitywnie zamknąć mecz. Zmęczona Vinberg nie była już jednak aż tak precyzyjna, jak kilkadziesiąt minut wcześniej, ale to Hammarby i tak dopisał do swojego punktowego dorobku trzy kolejne oczka. I dokonał tej sztuki w iście imponującym stylu.
Ile ty masz lat? Osiemnaście! Choć między innymi w Stanach Zjednoczonych jeszcze przez ponad dwa lata nie mogłaby na przykład samodzielnie kupić alkoholu, to na szwedzkich boiskach ligowych jest w ostatnich tygodniach zdecydowanie najgorętszym nazwiskiem. O kim mowa? O Hannie Wijk, prawej wahadłowej BK Häcken! Wyszkolona w prowincjonalnym Lerum nastolatka próbkę najwyższych, piłkarskich umiejętności zaprezentowała już w meczu przeciwko Örebro, kiedy to w dużej mierze dzięki jej postawie wicemistrzynie Szwecji kwestię zwycięstwa załatwiły jeszcze przed upływem inauguracyjnego kwadransa. W starciu z Umeå na te decydujące momenty trzeba było poczekać nieco dłużej, ale naprawdę było warto. Piątkowy wieczór znów należał bowiem do dynamicznej bocznej defensorki, co przytomnie zauważyła nawet autorka hat-tricka Pauline Hammarlund. I trudno z tym faktem jakkolwiek polemizować, gdyż to właśnie za sprawą fenomenalnych i jednocześnie nadzwyczaj dojrzałych zagrań młodej defensorki fani z Hisingen mogli celebrować dwa pierwsze gole, które niewątpliwie ustawiły podopiecznym trenera Vilahamna mecz. I nawet jeśli Damallsvenskan daleko dziś do ligi, w której na każdym kroku można natknąć się na przyszłą supergwiazdę europejskich boisk, to nazwisko Wijk już dziś powinno znajdować się w zeszytach wielu zagranicznych skautów. I to z konkretną adnotacją, że tutaj nie ma na co czekać, tutaj trzeba błyskawicznie działać! A skoro jesteśmy już przy wahadłach Häcken, to i na lewej flance znalazłoby się z pewnością coś równie interesującego.
Postrzelane. W miniony weekend piłkarki wielu klubów Damallsvenskan najwyraźniej postanowiły, że skoro mają już strzelać gole, to będą to czynić seriami. Sygnał do korespondencyjnej rywalizacji dała już w piątkowy wieczór Pauline Hammarlund, trzykrotnie umieszczając futbolówkę w siatce rywalek z Umeå. Rzuconą przez byłą (a być może i przyszłą) reprezentantkę Szwecji rękawicę natychmiast podniosła Madelen Janogy, która wprawdzie ustrzeliła tylko dublet, ale za to w rywalizacji z Rosengård, co już samo w sobie jest wyczynem ponadprzeciętnym. Patrząc jednak wyłącznie na suche liczby, to wszystkie konkurentki postanowiła przebić Evelyne Viens, która od kilku tygodni ewidentnie się na szwedzkich boiskach bawi. Złota medalistka olimpijska z Tokio tym razem postanowiła zatańczyć z defensorkami AIK, a że te ostatnie co chwilę gubiły rytm i myliły krok, to cztery gole i asysta przy nazwisku kanadyjskiej napastniczki ani trochę nie dziwią. Wynik ten niejako przy okazji pozwolił Viens włączyć się do bezpośredniej rywalizacji o fotel liderki w klasyfikacji strzelczyń, ale gdy tylko w zaistniałej sytuacji połapała się Amalie Vangsgaard, to i ona postanowiła urządzić sobie na murawie Areny Linköping bramkowy festiwal. A ponieważ jej dobowy licznik zatrzymał się w dokładnie tym samym punkcie co u najgroźniejszej konkurentki, to w duńsko-kanadyjskiej batalii o Złotego Buta mamy na ten moment stan 18-13 dla zawodniczki z Pandrup. Mając jednak na uwadze szaleństwa ostatnich dni, absolutnie nie możemy tu jeszcze mówić o jakimkolwiek ostatecznym rozstrzygnięciu.
Na pozostałych stadionach:
Umeå, Kalmar, AIK i Bromma niezmiennie prezentują poziom co najwyżej drugoligowy i nawet trochę nieoczekiwany rezultat z LF Areny niewiele w tej kwestii zmienia. Paradoksalnie, ewentualna karna degradacja Eskilstuny (której zapewne się nie doczekamy, a szkoda) może sprawić, że w kolejnym sezonie znów będziemy mogli podziwiać nawet trzy spośród wymienionych tu klubów w najwyższej klasie rozgrywkowej. Z kronikarskiego obowiązku dodajmy jeszcze, że w poniedziałkowy wieczór odbył się mecz dwóch zespołów, które już na tym etapie sezonu grają absolutnie o nic. I nie będzie chyba żadnego zaskoczenia w tym, że wyglądał on dokładnie tak, jak starcie dwóch zespołów grających absolutnie o nic. A ponieważ mniej błędów popełniły w nim zawodniczki ze Skanii, to one wyjechały ze Stadionu Olimpijskiego z kompletem punktów. Djurgården natomiast wciąż pozostaje bez choćby jednego zwycięstwa w rundzie jesiennej, ale mając na uwadze sytuację w tabeli, Dumie Sztokholmu nie grozi z tego tytułu zupełnie nic.
Komplet wyników:

Przejściowa tabela:

Klasyfikacje indywidualne:








Tym obrazkiem dosłownie zakończyliśmy eliminacje australijsko-nowozelandzkiego mundialu (Fot. SvFF)
Trudno powiedzieć, co mieli w głowie ci, którzy ostatecznie przeforsowali skrajnie absurdalny system kwalifikacji do piłkarskich mistrzostw świata w strefie europejskiej. Oczywiście, możemy pocieszać się, że na skali nonsensu jeszcze wyżej wzbili się w Afryce, choć z drugiej strony tam przynajmniej zadbano o odpowiedni poziom emocji, dzięki czemu już w pierwszej fazie toczonych systemem pucharowym zmagań Nigeria starła się z Ghaną, a na lepszego z tej pary czekało Wybrzeże Kości Słoniowej. Sensu w tym nie było żadnego, logiki tym bardziej, ale przynajmniej oszczędzono kibicom ciągnących się ponad rok eliminacji, w których ponad dziewięćdziesiąt procent spotkań nie ma dla kogokolwiek – włączając w to zainteresowane drużyny – najmniejszej temperatury. I tak, są to jak najbardziej mocne słowa, ale nie są one niestety ani trochę przesadzone. Doskonale widać to zresztą po końcowych tabelach, bramkowych bilansach, czy klasyfikacjach strzelczyń, więc kto tylko zechce, jak najbardziej może wysunąć w tym temacie samodzielne wnioski. W tym miejscu postawimy jednak kropkę, gdyż akurat ten konkretny wpis dotyczyć miał nie bezmyślności decydentów z UEFA, a wydarzeń na stadionie w Tampere, gdzie na znajdującej się w katastrofalnym stanie murawie przyszło nam zamykać te absurdalne eliminacje.
I gdyby przyjąć zasadę, że piłkarski zespół poznaje się po tym, jak kończy, to kadrze Petera Gerhardssona należy się dziś naprawdę niezła cenzurka. Bo choć nie był to występ na miarę pamiętnego, tokijskiego 3-0 z USA, to jednak nie ma wątpliwości co do tego, że obejrzeliśmy właśnie zdecydowanie najbardziej udany mecz reprezentacji Szwecji podczas obecnej kampanii. I nawet jeśli Finki mocno nam w newralgicznych momentach pomagały, to jednak tym razem minusy żadną miarą nie mogą przesłonić nam plusów. A tych ostatnich nie brakowało w zasadzie w każdej formacji, zaczynając od nadspodziewanie solidnej między słupkami Jennifer Falk, a kończąc na niezwykle skutecznych piłkarkach ofensywnych, które niemal w komplecie wpisały się do najbardziej eksponowanej rubryki meczowego protokołu. A przecież swoje pozytywne akcenty dodały także chociażby autorka gola na 3-0 Linda Sembrant, niezwykle pewna w odbiorze Nathalie Björn, czy wreszcie ustawiona eksperymentalnie na prawym wahadle jubilatka Olivia Schough. Nie wspominamy to oczywiście o niezawodnej ostatnimi czasy Jonnie Andersson, która tym razem wystąpiła w roli jokerki, ale otrzymane od selekcjonera dwa kwadranse wykorzystała wręcz wzorowo, co potwierdzają zanotowane przy jej nazwisku dwie asysty plus kilka kluczowych podań.
A Finlandia? Emma Koivisto potwierdziła, że jest boczną defensorką na miarę angielskiej ekstraklasy, Olga Ahtinen udowodniła, że potrafi kreować grę, ale dwie solidne zawodniczki w jedenastce to zdecydowanie zbyt mało, aby realnie powalczyć z reprezentacją Szwecji. Złośliwi powiedzieliby w tym miejscu, że jeżeli opierasz zespół na zawodniczkach Örebro, to grasz jak Örebro i … jak najbardziej byłoby w tym sporo racji. Bo gdy wydawało się, że gospodynie przetrwały początkowy napór podopiecznych Gerhardssona, Heidi Kollanen wycofała futbolówkę w kierunku własnej bramki, jej zamiarów nie odczytała właściwie ani Kuikka, ani Pikkujämsä, z czego skwapliwie skorzystała Asllani do spółki z Blackstenius. Podarowany przeciwniczkom gol najwyraźniej wiele Finek nie nauczył, gdyż nieco ponad dziesięć minut później było już 0-2 i choć do jakości uderzenia Liny Hurtig nie sposób się przyczepić, to jednak postawa obrończyń i pomocniczek Suomi w tej sytuacji może przynajmniej zastanawiać. Napastniczka Arsenalu dostała mierzone podanie od Nathalie Björn mniej więcej na wysokości linii środkowej, po czym – co nie będzie chyba specjalnie zaskakujące – ruszyła w kierunku bramki Korpeli. I tak biegła, biegła, a bezkresne fińskie bezdroża otwierały się przed nią, zupełnie jakby nie był to mecz eliminacji piłkarskich mistrzostw świata, a spokojny, poranny jogging nad Tamizą. Na doskok lub chociażby minimalne przeszkadzanie nie zdecydowała się ani Westerlund, ani żadna z defensywnych pomocniczek, a efekt takich działań mógł być tylko jeden. Gwoli sprawiedliwości dodajmy, że nadmierna życzliwość wobec boiskowych rywalek udzieliła się także Magdalenie Eriksson, która tuż przed przerwą ewidentnie postanowiła odwdzięczyć się Finkom, ale jej podanie do doskonale znanej nam z boisk Damallsvenskan Jenny Danielsson na szczęście nie skończyło się asystą drugiego stopnia, bo na posterunku była tym razem Falk.
O ile w pierwszej połowie mogliśmy jeszcze mówić o w miarę wyrównanej batalii, w której różnicę robiła przede wszystkim defensywna niefrasobliwość gospodyń, o tyle po przerwie Szwedki przejęły już całkowitą kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami. I choć już po godzinie gry boisko opuściły obie nasze bramkostrzelne, londyńskie Kanonierki, to wcale nie zwiastowało to zakończenia strzeleckiej kanonady. Najpierw przypomnieliśmy bowiem publiczności w Tampere specjalność zakładu Gerhardssona, czyli perfekcyjnie wykonany stały fragment gry (asysta Andersson, gol Sembrant), a następnie swoje trafienie dopisała do listy rezerwowa Rebecka Blomqvist, robiąc użytek z jeszcze jednego fińskiego prezentu. Szwedki nie musiały nawet wrzucać najwyższego biegu, aby w pełni dominować we wszystkich sektorach boiska i gdyby na przykład nieco lepszą skutecznością popisała się Madelen Janogy, to końcowe zwycięstwo mogłoby być jeszcze bardziej okazałe. O miły akcent na koniec postarała się jednak Fridolina Rolfö, która chyba sama nie spodziewała się, że w ostatniej akcji meczu uda się jeszcze podwyższyć rezultat. Co więcej, nie miała nawet początkowo takiego zamiaru, ale skoro rywalki dalej uskuteczniały krycie na radar, to aż głupio byłoby przynajmniej nie spróbować. A ponieważ Korpela dodatkowo puściła niezbyt mocno uderzoną futbolówkę przy bliższym słupku, to wynikowa powtórka z fazy grupowej EURO 2013 stała się faktem.
Odniesione w dobrym stylu zwycięstwo nie tylko pozwoliło nam wreszcie zakończyć dziwne eliminacje, ale również przyniosło niezwykle cenne punkty do dwóch rankingów jednocześnie. Tym zarządzanym przez UEFA zajmiemy się w swoim czasie, natomiast ten spod znaku FIFA gwarantuje nam to, że po raz pierwszy w tym wielu szwedzka kadra znajdzie się w pierwszym koszyku podczas ceremonii losowania finałów MŚ. I jest to niewątpliwie nagroda za pięcioletnią pracę Gerhardssona, bo pamiętamy, w jakim punkcie przejmował reprezentację jej obecny selekcjoner. Cieszmy się więc z tego, pamiętając jednocześnie, że prawdziwa weryfikacja tej drużyny dopiero przed nami. A najważniejszy etap przygotowań do decydującego egzaminu właśnie się rozpoczyna, gdyż od października regularnie będziemy mierzyć się z rywalkami o zupełnie odmiennej jakości piłkarskiej niż Gruzja czy Słowacja. I już po trzech jesiennych meczach będziemy zdecydowanie mądrzejsi niż jesteśmy dziś.


Czwartkowe popołudnie w środku reprezentacyjnej przerwy teoretycznie nie powinno być szczególnym wydarzeniem dla sympatyków piłki klubowej. O to, aby było inaczej postarała się jednak UEFA, która właśnie na pierwszy dzień września wyznaczyła termin losowania par decydującej rundy eliminacyjnej tegorocznej Ligi Mistrzyń. A to z naszej perspektywy jest o tyle istotne, że właśnie w tej fazie rozgrywek do gry wchodzą aktualne mistrzynie oraz wicemistrzynie Szwecji. Nic więc dziwnego, że zarówno w Malmö, jak i w Hisingen emocje sięgały zenitu, bo jednak nie da się ukryć, że potencjalne rywalki obu ekip dość znacząco odbiegały od siebie sportową klasą. Niestety, tym razem mistrzyni ceremonii Nadine Kessler postanowiła nie być przesadnie łaskawa dla przedstawicielek Damallsvenskan, dzięki czemu czeka nas wprawdzie całkiem interesujący wrzesień, ale będziemy musieli się mocno postarać, aby kolejny sezon europejskiej przygody nie zakończył się przypadkiem mocno przedwcześnie. Bo nie ma co ukrywać, że Häcken trafił najgorzej jak tylko się dało, a i w przypadku Rosengård mogło być zdecydowanie łatwiej, przyjemniej i bezpieczniej.
Na pierwszy ogień poszła tak zwana ścieżka mistrzowska, w związku z czym to podopieczne Renée Slegers szybciej poznały nazwę rywala, z którym przyjdzie im zmierzyć się w decydującym boju o Europę. I w jakimś stopniu możemy mówić tu o powtórce z rozgrywki, gdyż – podobnie jak przed rokiem – znów czekają nas na tym etapie skandynawskie derby. Dwanaście miesięcy temu Häcken, po dwóch niezwykle zaciętych potyczkach, okazał się minimalnie lepszy od Vålerengi, a bohaterkami Bravida Areny nie bez racji okrzyknięto wówczas duet Filippa Angeldal – Stina Blacksteius. Nawiasem mówiąc, już pół roku później obie te zawodniczki kontynuowały swoje kariery w czołowych, angielskich klubach. Czy i tym razem reprezentantki Damallsvenskan udowodnią swoją wyższość nad przeciwniczkami z norweskiej Toppserien? Na papierze Rosengård wciąż będzie tu chyba minimalnym faworytem, ale mówimy o zestawieniu na tyle wyrównanym, że tak naprawdę żaden wynik jakoś przesadnie nas nie zaskoczy. Tym bardziej, że po letnim transferze Jeleny Cankovic, a także kontuzji Caroline Seger, w drugiej linii ekipy z Malmö próżno szukać liderek na miarę chociażby wspomnianej Angeldal. Do takiej roli z pewnością pretenduje jednak młoda Dunka Sofie Bredgaard i życzymy jej, aby to właśnie dwumecz w europejskich pucharach okazał się momentem, w którym mocniej przedstawi się publiczności nie tylko w krajach nordyckich.

Jeszcze mniej szczęścia od swoich konkurentek ze Skanii miały za to piłkarki Häcken. Sytuacja w ścieżce ligowej była o tyle klarowna, że każdy z nierozstawionych zespołów marzył wyłącznie o rywalizacji ze Spartą Praga, ale jak wiadomo ten przywilej mógł przypaść w udziale tylko jednemu spośród chętnych. Drużyną tą nie okazały się jednak popularne Osy z Hisingen, które zamiast do stolicy Czech pojadą we wrześniu do największej francuskiej metropolii. I nie ma co bawić się w eufemizmy: wylosowanie przeciwnika w postaci PSG było zdecydowanie najtrudniejszą opcją pod względem sportowym. O ile ewentualnych szans na sprawienie sensacji dałoby się poszukać nawet w starciu z londyńskim Arsenalem lub Realem Madryt, o tyle pokonanie na przestrzeni dwumeczu wicemistrzyń Francji wydaje się misją absolutnie niewykonalną nawet jeśli w Paryżu też mają swoje problemy. W futbolu nikomu nie można jednak odbierać całkowicie szans przed pierwszym gwizdkiem, więc po cichu wierzymy, że już za kilka tygodni świat europejskiej piłki nożnej będzie dyskutował tylko i wyłącznie o nieprawdopodobnym wyczynie podopiecznych trenera Vilahamna. Jeśli zaś chodzi o wspomnianą wcześniej praską Spartę, to w walce o fazę grupową zmierzy się ona z włoską Romą ze szwedzkim kwartetem w kadrze. Czyli co, znów okazało się, że suma szczęścia i pecha na koniec wychodzi w okolicach zera? Wszak to właśnie przedstawiciele Serie A przez lata głośno i wyraźnie narzekali na kolejne losowania.