Jest w porządku

W takich okolicznościach padł zwycięski gol dla reprezentantek Francji (Fot. Bildbyrån)

Trzeci mecz, trzecia porażka, ale nastroje jednak jakby inne. Bo o ile w Hiszpanii marzenia o podjęciu wyrównanej walki skutecznie wybito nam z głów już po upływie dwóch kwadransów, o tyle na tle mocnej i wyjątkowo dobrze usposobionej reprezentacji Francji, kadrowiczki Tony’ego Gustavssona zaprezentowały momenty naprawdę solidnej gry. A w drugiej połowie ręce sympatyków Blågult chwilami aż same składały się do oklasków, ponieważ to nasze piłkarki były w swoich boiskowych poczynaniach zdecydowanie konkretniejsze od swoich oponentek. Ponadto, to Szwedki jako jedyne wczorajszego wieczora potrafiły strzelić gola z gry, a gdyby tylko stuprocentową okazję bramkową jeszcze przy stanie 0-0 potrafiła wykorzystać Johanna Kaneryd, to śmiało moglibyśmy ze stadionu w Reims wywieźć nie tylko sympatyczne wspomnienia, ale i naprawdę korzystny wynik. Wszystkiego od razu mieć jednak nie można, choć trochę szkoda, że kapitalne, otwierające podanie rozgrywającej naprawdę udane zawody Kosovare Asllani, nie zostało ostatecznie nagrodzone asystą. Tę ostatnią zapisała za to przy swoim nazwisku Anna Sandberg, gdy korzystające w początkowej fazie meczu głównie z prawego korytarza szwedzkie piłkarki postanowiły złamać schemat i wykreować coś lewą flanką. Wahadłowa Manchesteru United zdecydowała się pójść w ciemno na overlap, jej ruch w porę dostrzegła Fridolina Rolfö, a nabiegająca na wprost francuskiej bramki Stina Blackstenius wygrała walkę o pozycję i sfinalizowała ten wypad celnym strzałem głową. Ta przemyślana, zespołowa akcja jak najbardziej zasłużyła na oklaski, lecz co najbardziej budujące, nie był to wyłącznie jednorazowy wystrzał, a efekt poprawnej realizacji coraz wyraźniej rysującej się na naszych oczach strategii.

No dobrze, zaczęliśmy od laurki, ale jednak koniec końców wynik się nam nie zgodził. O porażce na francuskiej ziemi zdecydowały bowiem dwa stałe fragmenty, które gospodynie bezlitośnie wykorzystały dosłownie w ostatnich akcjach obu części spotkania. W obrazku ewidentnie widać, że we wspomnianych sytuacjach najbardziej zamieszane w utratę goli były dwie mało doświadczone defensorki reprezentacji Szwecji, lecz sprowadzanie całego nieszczęścia do indywidualnych błędów odpowiednio Anny Sandberg oraz Elmy Nelhage, byłoby jednak sporym nadużyciem. Oczywiście, pierwsza z wymienionych wyraźnie spóźniła się z interwencją, co w sposób bezpośredni doprowadziło do nieszczęścia w postaci przewinienia we własnym polu karnym na Kadidiatou Diani, a druga w kluczowym, choć nieco sytuacyjnym pojedynku, dała się przechytrzyć zdecydowanie bardziej zaprawionej w bojach Griedge Mbock, lecz pojedyncze kiksy nie mogą przesłonić faktu, iż obie te zawodniczki na stadionie w Reims miały także momenty znacznie lepszej gry. Na plus zaimponować mogła przede wszystkim stoperka Olympique Lyon, bo nawet jeśli jej współpraca z Nathalie Björn na środku bloku obronnego wciąż wymaga kilku szlifów, to jednak skuteczne radzenie sobie z eksplozywną Diani, a także wyjątkowo tej jesieni efektywną Malard, na krótką pochwałę zdecydowanie zasługuje. Troszkę więcej nerwów kosztowała nas za to postawa obu szwedzkich wahadłowych, gdyż usposobione stosunkowo ofensywnie Holmberg oraz Sandberg czasami na dobre zapominały o zabezpieczeniu newralgicznych sektorów, z czego chociażby taka Delphine Cascarino mogła, a nawet powinna zrobić decydowanie większy użytek. Na nasze szczęście, skrzydłowa San Diego Wave – podobnie zresztą jak na przykład Felicia Schröder – o tej porze roku wykazuje już ewidentne oznaki zmęczenia wyczerpującym sezonem, co akurat tym razem zadziałało na korzyść reprezentantek Szwecji.

Bezsprzecznym pozytywem wczorajszego meczu była natomiast postawa Kosovare Asllani, co może jedynie potwierdzać tezę, że kapitance London City Lionesses zdecydowanie służy regularna gra na poziomie angielskiej ekstraklasy. Do pełni szczęścia zabrakło w tym wszystkim może jedynie bardziej precyzyjnych wrzutek zarówno z piłki stojącej, jak i z gry, ale tak dysponowana 36-latka wysłała selekcjonerowi jasny sygnał, że tej kadrze będzie ona w stanie dać jeszcze wiele dobrego. A czy będzie to w roli jednej z liderek, czy może robiącej różnicę zmienniczki, zwanej na Wyspach Brytyjskich impact player, to już rozstrzygnąć musi z pomocą swojego sztabu sam selekcjoner. Jakimś pomysłem może być też perspektywiczne wykorzystanie w podobnych okolicznościach potencjału Fridoliny Rolfö oraz Stiny Blackstenius, które po wejściu z ławki zrobiły różnicę nie tylko za sprawą bezpośredniego udziału w akcji na wagę wyrównującego gola. A przecież szczególnie dla snajperki londyńskiego Arsenalu pojawianie się na placu gry już w trakcie boiskowej rywalizacji nie jest zdecydowanie wychodzeniem poza strefę komfortu, gdyż zarówno podczas kadencji Jonasa Eidevalla, jak i za czasów rządów Renée Slegers, w drużynie klubowej najczęściej przypada jej właśnie taka rola. Swojego najlepszego dnia nie miały wczoraj za to nasze środkowe pomocniczki, bo choć pojedyncze przebłyski zdarzały się zarówno Filippie Angeldal (tutaj głównie w grze do przodu), jak i Julii Zigiotti (w zadaniach stricte defensywnych), to jednak całościowo walkę o środek pola wygrała chyba formacja dowodzona przez zdecydowania mającą patent na reprezentację Szwecji Sakinę Karchaoui, wspieranej w razie potrzeby albo przez Grace Geyoro, albo przez Oriane Jean-Francois. Czy jednak jest to z naszej perspektywy powód do włączania alarmowych syren? Zdecydowanie nie, bo – paradoksalnie – w czekającej nas już za kilka miesięcy rywalizacji chociażby z Serbią lub Włochami, wczorajsze pomysły Gustavssona mogą nam oddać bardziej niż ktokolwiek mógłby na tę chwilę przypuszczać. I z tej właśnie przyczyny, pomimo teoretycznie niepokojącej wynikowo passy, do wtorkowego rewanżu podejść należy z umiarkowanym spokojem i dołożyć wszelkich starań, aby dziewięćdziesiąt minut potyczki z Francją nie było w stanie go zmącić. A po Nowym Roku zacznie się już granie na poważnie, o jak najbardziej konkretne cele.

Szwedzki finał wciąż realny

Dobra robota! Häcken obronił w Mediolanie zaliczkę sprzed tygodnia i zameldował się w ćwierćfinale Pucharu Europy (Fot. Bildbyrån)

Łatwo nie było, ale… one znów to zrobiły! Bo jeśli któraś ze szwedzkich drużyn klubowych miała dostarczyć nam w ostatnich latach pozytywnych emocji na europejskich arenach, to w ich poszukiwaniu w pierwszej kolejności odruchowo zwracaliśmy się w kierunku Hisingen. Był niezapomniany wieczór w Enschede, były magiczne, zwycięskie lub remisowe powroty z Londynu, Paryża i Madrytu, a teraz do listy zdobytych metropolii możemy śmiało dopisać także Mediolan. I raz jeszcze nie był to zdecydowanie łatwy dwumecz, choć w ogólnym ujęciu trzeba chyba obiektywnie przyznać, że do dalszej fazy rozgrywek awansował zespół, który w przekroju całej, trzygodzinnej rywalizacji minimalnie bardziej na to zasłużył. A że była nerwówka, życzeniowe odliczanie sekund i lęk przed tym, że nieuzasadniona gra na czas w doliczonym czasie zakończy się powtórką z Atletico? To wszystko sprawia, że ten sukces koniec końców smakuje jeszcze bardziej wybornie. W ostatniej akcji meczu pojawiła się nawet okazja, aby wicemistrzynie Włoch jeszcze w tym dwumeczu pogrążyć, ale pudła Pauliny Nyström w drodze wyjątku nie będziemy ani trochę rozpamiętywać. Co więcej, może nawet lepiej, że skończyło się właśnie tak?!

Poczet bohaterek bezbramkowego awansu otwiera nam postać wybitnie nieoczywista, wszak nawet sama Stine Sandbech jeszcze rok temu raczej nie przypuszczała, że w tak ważnym starciu w ogóle przyjdzie jej wystąpić w roli stoperki. Była snajperka między innymi Aston Villi gry na kompletnie nowej dla siebie pozycji uczyła się jednak wyjątkowo konsekwentnie i cierpliwie, a owoce przyszło jej zebrać w naprawdę kluczowym momencie. To właśnie jej interwencja na linii bramkowej sprawiła, że Nikée van Dijk nie doprowadziła do dogrywki. Doświadczona Dunka, podobnie zresztą jak towarzysząca jej pośrodku bloku defensywnego Os australijska weteranka Aivi Luik, imponowała przede wszystkim perfekcyjnym czytaniem gry, a także bezpośrednio wynikającym z tej umiejętności bezbłędnym ustawieniem się na linii strzału. Aż trudno zliczyć, jak wiele prób piłkarek z Mediolanu w ogóle nie zmusiło Jennifer Falk do wykazania się swoim bramkarskim kunsztem, gdyż gdzieś po drodze ich teoretycznie dopieszczony strzał został skutecznie wyblokowany przez jedną z piłkarek Häcken. Sporo kłopotów sprawiały nam za to hasające po bocznych sektorach boiska Benedetta Glionna oraz Karolina Lea Vilhjalmsdottir i to właśnie gdy pod ich nogami znajdowała się futbolówka, trzeba było wykazywać się szczególną uwagą i skupieniem. Na szczęście mistrzyń Szwecji, bezustannie poszukująca wolnych korytarzy Tessa Wullaert tak naprawdę ani razu nie zdołała wykreować sobie realnej, bramkowej okazji, gdyż ani słabego strzału głową do koszyczka Falk, ani tym bardziej niecelnego uderzenia zza szesnastki Os, żadną miarą nie da się tym mianem określić. Co więcej, do mniej więcej sześćdziesiątej minuty spotkania dwie najbardziej dogodne sytuacje były dziełem zawodniczek z Hisingen, ale z mierzonym strzałem Anny Anvegård z pewnymi trudnościami poradziła sobie Cecilia Runarsdottir, a po wybitnie sytuacyjnym zagraniu Moniki Jusu Bah piłka zatańczyła na poprzeczce, słupku i ostatecznie wyszła w pole. Aby kontynuować swoją europejską przygodę, Häcken przede wszystkim musiał jednak gola nie stracić i ten cel w pełni udało się zrealizować. A skoro tak, to widzimy się na wiosnę!

Czwartek miał być z naszej perspektywy zdecydowanie mniej nerwowy, ale piłkarki Hammarby najwyraźniej postanowiły nieco przetestować naszą cierpliwość, w efekcie czego przez mniej więcej godzinę boiskowej rywalizacji raz po raz przecieraliśmy oczy ze zdziwienia. I to bynajmniej nie ze względu na fakt, iż już w czwartej minucie spotkania składną, zespołową akcję gościń z Amsterdamu przepięknym strzałem w okienko sfinalizowała Joelle Smits, bo akurat do gry na zero z tyłu defensywa z Södermalm nas ostatnimi czasy nie przyzwyczaiła. Realny problem stanowiła jednak reakcja na straconego gola, a w zasadzie… jej brak, gdyż to Ajax wciąż grał swoje, dominował w środku pola i raz po raz posyłał niebezpieczne, prostopadłe piłki za plecy wyjątkowo ospałej w tej fazie meczu Emilie Bragstad. To wszystko sprawiło, że dwa razy oko w oko z Meliną Loeck stanęła wyjątkowo tego dnia aktywna Danique Tolhoek i gdyby choć jedną z naprawdę wybornych okazji bramkowych udało się jej wykorzystać, cała zabawa w tym dwumeczu rozpoczęłaby się od nowa. Na szczęście wicemistrzyń Szwecji tak się jednak nie stało, a punktem zwrotnym czwartkowej potyczki okazała się wspomniana już 60. minuta, kiedy to najbardziej szukająca gry wśród piłkarek Bajen Anna Jøsendal pognała do straconej wydawałoby się piłki, jednym podaniem uruchomiła podłączającą się do kontry Stinę Lennartsson, a całość bezbłędnie wykończyła nabiegająca na wprost bramki Asato Miyagawa. Od tamtej pory obraz meczu uległ diametralnej zmianie, a niezwykle efektowne trafienia autorstwa Smilli Holmberg oraz Vilde Hasund były jedynie wypadkową niezwykle mądrej i jednocześnie skutecznej postawy podopiecznych żegnającego się tym zwycięstwem z Kanalplan trenera Martina Sjögrena. Swój ostatni mecz w zielono-białych barwach rozegrała ponadto niezwykle doświadczona duńska stoperka Simone Boye i to na jej ramieniu w kluczowej fazie spotkania spoczywała przekazana przez Alice Carlsson opaska kapitańska. A że tym zdecydowanie podniosłym chwilom towarzyszyła radość z kolejnego w obecnym roku kalendarzowym domowego zwycięstwa (jedynie Manchester United na przestrzeni ostatnich dwunastu miesięcy ugrał w Sztokholmie jakiekolwiek punkty), to nie zabrakło w tym wszystkim szerokich uśmiechów, wzajemnych uścisków, a nawet łez wzruszenia. Bo nawet jeśli pewien rozdział tej pięknej historii właśnie dobiegł końca, to przygoda Hammarby z Pucharem Europy trwa w najlepsze i oby ten stan utrzymał się aż do kwietniowo-majowego finału!

A co czeka naszych eksportowych pucharowiczów na kolejnym etapie zmagań? W pewnym stopniu podróż w nieznane, choć trzeba obiektywnie przyznać, że poziom trudności przynajmniej na papierze pójdzie o przynajmniej jeden szczebelek w dół. Inna kwestia, że szczególnie w Hisingen nazwa ćwierćfinałowego rywala wzbudziła niemałe zdziwienie, wszak niemal wszyscy w klubie szykowali się już na niosącą wybitnie derbowy ładunek rywalizację z Fortuną Hjørring. Mistrzynie Danii sprawę pokpiły jednak na własne życzenie, bo jeśli przywozisz jednobramkową zaliczkę z Kópavoguru, a następnie na własnym boisku dokładasz do tego dwa kolejne trafienia, to takiej przewagi po prostu nie masz prawa wypuścić z rąk. Zawodniczki z Półwyspu Jutlandzkiego tej sztuki jednak dokonały, dzięki czemu w swoim ostatnim meczu za sterami Breithabliku trener Nik Chamberlain (od stycznia obejmie posadę szkoleniowca Kristianstad) mógł świętować awans do kolejnej fazy Pucharu Europy. Ten sukces nie byłby jednak możliwy bez ocierającego się momentami o perfekcję popisu Samanthy Rose Smith, która swoją drogą na futbolowym szlaku przeszła dokładnie odwrotną transformację niż wspomniana wcześniej Stine Sandbech. Była stoperka Uniwersytetu w Bostonie na islandzkich boiskach pokazała się ze świetnej strony jako napastniczka i to w tej roli wzięła bezpośredni udział we wszystkich czterech akcjach, które w nieprawdopodobny sposób odwróciły losy wewnątrznordyckiej batalii. Wiele emocji i zwrotów akcji przyniósł także dwumecz mający wyłonić kolejne przeciwniczki dla Hammarby. Jeszcze na kwadrans przed końcem regulaminowego czasu gry zdecydowanie bliżej awansu zdawały się być zawodniczki szkockiego Glasgow City, ale trafienia Telmy Encarnancao oraz Carli Armengol sprawiły, że ekipa z Södermalm po raz drugi w stosunkowo krótkim odstępie czasu uda się na gościnne występy do Lizbony. I oby ponownie wracała z nich w wyjątkowo pozytywnych nastrojach!

Testowania ciąg dalszy

Najlepsza piłkarka rudy jesiennej Damallsvenskan wreszcie doczekała się powołania do seniorskiej kadry (Fot. Bildbyrån)

Jest listopad, więc na poprawę humorów, ustalmy jedną, palącą kwestię: Tony Gustavsson ogarnia rzeczywistość. Konstatacja niby logiczna i oczywista, a jednak zarówno trenerzy klubowi, jak i selekcjonerzy, niezwykle często do tego stopnia szokują nas swoimi decyzjami, że aż sami nabieramy do ich osądów uzasadnionych wątpliwości. Skoro jednak nowy opiekun szwedzkiej kadry otwartym tekstem deklaruje, że zimowy dwumecz z Francją traktuje w kategorii spotkań towarzyskich, to przynajmniej na tym etapie pracy o kondycję mentalną rzeczonego osobnika możemy być względnie spokojni. A na analizę innych aspektów przyjdzie nam cierpliwie poczekać przynajmniej do wiosny, wszak to w marcu i kwietniu czekają nas potyczki odpowiednio z Włochami oraz Danią, które to w największym stopniu zdefiniują początek kadencji Gustavssona.

Jak dotąd szwedzki selekcjoner wynikami za bardzo pochwalić się nie może, ale dokonywane przez niego wybory personalne przemawiają za tym, że póki co drzwi do kadry pozostają uchylone dla zawodniczek solidnie pracujących na powołanie w drużynach klubowych. Przed miesiącem podkreślaliśmy brak na liście duetu niekwestionowanych liderek pędzącego po odzyskanie mistrzowskiego tytułu Häcken i przy kolejnej okazji zarówno dla Alice Bergström, jak i dla Anny Anvegård, miejsce na zgrupowaniu się znalazło. Jeszcze raz dostrzeżona została golkiperka beniaminka z Malmö Moa Öhman, która oczywiście Jennifer Falk póki co w roli reprezentacyjnej jedynki absolutnie nie zluzuje, ale jej wyjątkowo stabilną postawę między słupkami ekipy ze stolicy Skanii jak najbardziej warto docenić. Z wirtualnej karuzeli nie wypadły ponadto powoli odradzająca się w Brighton Rosa Kafaji oraz stanowiąca centralny punkt pierwszej linii AC Milan Evelyn Ijeh, a tej ostatniej w drodze na kadrę towarzyszyć będzie tym razem inna z ofensywnych gwiazd włoskiej Serie A w osobie wracającej do łask Madelen Janogy z Fiorentiny. W tym całym zamieszaniu moglibyśmy rzecz jasna upomnieć się o Nathalie Hoff Persson lub Mimmi Wahlström, lecz znów żadnego z wyborów dokonanych przez Gustavssona nie da się nazwać skandalicznym lub niezrozumiałym, co w erze wszechobecnych clickbaitów już jest swego rodzaju sukcesem. No dobrze, budzącą niemałe zastanowienie enigmą pozostaje tutaj Linda Sembrant, lecz jeżeli taki ma być uśredniony poziom kontrowersji, to zdecydowanie jesteśmy w stanie go zaakceptować.

Najgłośniej jak zawsze przemówi na końcu murawa, ale korzystając z nadarzającej się okazji raz jeszcze zaapeluję do wszystkich o spokój i powstrzymanie się przed wyciąganiem ostatecznych wniosków na podstawie najbliższych tygodni. Obserwujmy, jeśli poczujemy taką potrzebę notujmy, zapamiętujmy, analizujmy, chwalmy lub krytykujmy, ale w każdym momencie pamiętajmy, że ten mityczny czas próby to jeszcze nie tu i nie teraz. A gdy wszyscy raz jeszcze spotkamy się przy okazji wiosennego tekstu o kadrze, to większość jego bohaterek najpewniej będzie się znajdować w kompletnie innym miejscu niż obecnie. Tak, zagrajmy przeciwko Francuzkom fajne zawody, ale przede wszystkim po to, aby w przededniu corocznej, grudniowej zawieruchy zwyczajnie poprawić sobie nastrój. Bo jak byśmy rzeczywistości nie zaklinali – nic więcej tutaj ani nie wygramy, ani nie przegramy. Choć patrząc od innej strony, poczucie dobrze wykonanej pracy zawsze powinno być naszą największą nagrodą. I tę pozytywną myśl zabierzmy ze sobą aż do Reims!

Trzy razy Hanna

Ten obrazek na długie lata pozostanie w pamięci najwierniejszych sympatyków FC Rosengård (Fot. Bildbyrån)

Szesnasty dzień listopada 2025 był bez wątpienia jednym z najważniejszych w całej historii istnienia FC Rosengård. Najbardziej utytułowany szwedzki klub i zarazem jedyny, który w erze Damallsvenskan ani na moment nie opuścił najwyższej klasy rozgrywkowej, w dosłownym tego słowa znaczeniu stanął nad przepaścią. Jeden niewłaściwy, pochopny ruch mógł zwiastować potencjalną katastrofę, gdyż w tych właśnie kategoriach trzeba byłoby rozpatrywać konieczność rozegrania barażowego dwumeczu przeciwko mającemu w swojej talii naprawdę mocne karty KIF Örebro. W Malmö od kilku dni obowiązywała więc zasada wszystkie ręce na pokład, a że w tych gabinetach liczyć umieją doskonale, to celem numer jeden na chłodne, niedzielne popołudnie było uniknięcie porażki ze zdegradowanym już, lecz wciąż mającym co nieco do udowodnienia Linköping. Jasne, w przypadku jakiegoś nieoczekiwanego trzęsienia ziemi w rozgrywanych równolegle sztokholmskich derbach jeden punkcik do utrzymania by nie wystarczył, ale skoro ustaliliśmy już, iż w Malmö na rzeczy się znają, to nikt o zdrowych zmysłach nie zakładał, że Bromma jakkolwiek zagrozi pędzącemu w tegorocznej kampanii po nieskazitelny, domowy rekord Hammarby.

Stara, piłkarska prawda głosi jednak, że jeśli grasz na remis, to zazwyczaj schodzisz z murawy pokonany. O tym najwyraźniej w Rosengård również doskonale wiedzieli i choć było w tym wszystkim trochę przypadku, to za strzelanie gospodynie zabrały się tym razem wyjątkowo szybko. Już w drugiej minucie decydującego starcia na sytuacyjne, prostopadłe podanie zdecydowała się Jo-Anne Cronquist, a pełniąca tego dnia funkcję kapitanki Hanna Andersson wykorzystała wyjątkową bierność defensywy LFC i pewnym strzałem wyprowadziła swój zespół na prowadzenie. Czyli co, koniec emocji i można się rozejść? Otóż nie! Linköping nie zamierzał żegnać się z Damallsvenskan porażką, a perspektywa pociągnięcia za sobą jednego z odwiecznych rywali widocznie okazała się skuteczniejszym motywatorem niż te, które z bardzo mieszanym skutkiem stosowali koleni szkoleniowcy ekipy z Östergötland. Licznie tego dnia zebrani na trybunach fani ze stolicy Skanii przeżywali naprawdę trudne chwile, gdy Lisa Björk do spółki z Michelle De Jongh raz po raz zapędzały się ze swoimi rajdami w okolicę szesnastki miejscowych, a Polly Doran z Marią Olafsdottir nieco zbyt bezkarnie hasały na prawej flance. Optyczna przewaga przyjezdnych przyniosła wreszcie realny skutek, choć i tutaj koniec końców nie obyło się bez elementu szczęścia. A ponieważ sprzyjało ono konkretnie Sarze Eriksson i to pod jej nogami znalazła się odbijająca się od kolejnych piłkarek futbolówka, to do szatni oba zespoły udały się przy gwarantującym niesamowicie nerwowe trzy kwadranse boiskowej batalii wyniku 1-1.

Na drugą połowę Linköping ponownie wyszedł z ochotą i niesłabnącą ani na moment determinacją, lecz to Rosengård miał w swoich szeregach zawodniczkę robiącą różnicę i skwapliwie z tego faktu skorzystał. Występ Emilii Larsson w dzisiejszym starciu teoretycznie stał pod znakiem zapytania, ale skoro absolutnie najjaśniejsza gwiazda FCR ostatnich miesięcy była zdolna do gry, to dla wszystkich stało się oczywiste, że prędzej lub później na placu gry się pojawi. I już trzy minuty po tym fakcie, ubiegłoroczne mistrzynie Szwecji ponownie wypracowały sobie bufor bezpieczeństwa, gdy centrę Larsson na drugie tego dnia trafienie bezbłędnie zamieniła Andersson. O ile w poprzednich meczach Rosengård raził bezproduktywnością i nieskutecznością, o tyle w trakcie decydującej próby był niesamowicie efektywny, wyciskając do ostatniej kropelki każdą wykreowaną przez siebie sytuację. Linköping mógł jeszcze wrócić do meczu i na nowo podkręcić emocje, lecz gdy kolejny ofensywny wypad duetu Larsson – Andersson ponownie okazał się dla gościń fatalny w skutkach, na Malmö Idrottsplats wreszcie można było odetchnąć z ulgą. A połączona z pokazem umiejętności gimnastycznych celebracja w wykonaniu autorki hat-tricka dobitnie pokazała, o co tak naprawdę na tym stadionie toczyła się gra. Jako się rzekło, medali zawodniczki tego klubu odbierały już naprawdę wiele, a teraz po raz pierwszy przyszło im zagrać o pierwszoligowe przetrwanie. I choć te dwie, niedzielne, listopadowe godziny zdawały się ciągnąć w nieskończoność, to ostatni gwizdek Hanny Laajanen ogłosił następującą wiadomość dnia: Rosengård zostaje tam, gdzie jego miejsce!

O sztokholmskich derbach już pobieżnie napomknęliśmy, choć na dłużej ów mecz zapamięta zapewne wyłącznie Stella Maiquez. Szesnastolatka z Hammarby postanowiła bowiem, że jej pierwszy gol w Damallsvenskan wyróżni się ponad ligową przeciętność i tego postanowienia nadzwyczaj gorliwie postanowiła się trzymać. Równie konsekwentnie do celu dążyły na Bravida Arenie piłkarki Häcken, które nie chciały popsuć sobie mistrzowskiej fety stratą punktów w starciu z przeciętnym ze wszech miar rywalem. Co jednak godne podkreślenia, Piteå nie przyjechało bynajmniej do Västergötland jedynie po najniższy wymiar kary, dzięki czemu rywalizację pierwszej z dziewiątą drużyną tabeli oglądało się naprawdę przyjemnie. Inna sprawa, że trochę przyczyniły się do tego także sędziowskie kontrowersje, gdyż podopieczne trenera Linda mogły dosłownie poczuć się jak ich koleżanki z Arsenalu podczas niedawnych derbów Londynu przeciwko Chelsea. Häcken także trzykrotnie umieszczał futbolówkę w siatce rywalek, a z tego całkiem pokaźnego zestawu uznane zostało ostatecznie tylko to trafienie, które wzbudzało chyba najwięcej wątpliwości. Ciekawie było także u wieńczącego naprawdę udany premierowy sezon w elicie beniaminka z Malmö, który po festiwalu taktycznych fauli, czerwonych kartek i stałych fragmentów gry stosunkowo pewnie pokonał w derbach Skanii Vittsjö. Najlepsze na placu gry Katariina Kosola, Karoline Olesen oraz Nathalie Hoff Persson mogły zatem dziękować swoim kibicom z szerokimi uśmiechami na ustach, podobnie zresztą jak niespełna dwieście kilometrów na północny-wschód czyniły to Mimmi Wahlström, Therese Åsland i Urara Watanabe, gdyż to w dużej części dzięki nim Djurgården przeżywał w tym roku najpiękniejsze, sportowe chwile od czasu powrotu do elity równo dekadę temu.


Komplet wyników:


Statystyki indywidualne:


Statystyki drużynowe:


Końcowa tabela:


#pokolejce


Jedenastka kolejki:

Rozstrzygnięcia, wakacje i inne celebracje

Na Bravida Arenie w Hisingen nowe mistrzynie Szwecji wykonają swego rodzaju rundę honorową na koniec ligowej kampanii (Fot. BK Häcken)

Przed ostatnią ligową kolejką wiemy już niemal wszystko i na dobrą sprawę jedynie w dwóch klubach możemy realnie mówić o nerwowym wyczekiwaniu na ostateczne rozstrzygnięcia. Sytuacja jest jednak o tyle specyficzna, że niby to w Brommie spoglądać mogą wyłącznie na siebie, a większość obserwatorów ów fakt wyraźnie ignoruje, całą uwagę skupiając na rywalizacji w największym mieście Skanii. Przypadek? Nie sądzę! Po pierwsze, konfrontacja tak uznanych marek jak Rosengård i Linköping w sytuacji, gdy jedna z nich właśnie z ligi spadła, a druga resztkami sił walczy o utrzymanie się na powierzchni, już sama w sobie jest wydarzeniem cokolwiek epokowym. Po drugie, piłkarki BP na swoje starcie udadzą się na wyjątkowo mało gościnny Kanalplan, skąd w obecnym roku kalendarzowym żaden z krajowych rywali nie zdołał przywieźć choćby jednego, najskromniejszego punkcika i potrzeba naprawdę sporej wyobraźni, aby założyć, iż mająca przecież oczywiste ograniczenia Bromma wróci z tego derbowego starcia z pełną pulą. Oczywiście, w Hammarby wszyscy żyją na ten moment przede wszystkim pucharowym dwumeczem z holenderskim Ajaksem, lecz nawet pozorne rozproszenie uwagi nie powinno stanowić dla drużyny trenera Sjögrena realnej przeszkody w podtrzymaniu tej niesamowitej passy. Łapka na pulsie rzecz jasna będzie jednak trzymana, więc gdyby w stolicy jakimś cudem zanosiło się na niespodziankę, to i tam z uwagą spoglądać będziemy.

Nie ma jednak co pudrować rzeczywistości: przez większą część niedzielnego popołudnia w pierwszej kolejności zaangażujemy się w wydarzenia dziejące się w Malmö, gdzie na naszych oczach realnie może zapisać się historia. O wyjątkowym statusie Rosengård w szwedzkim futbolu klubowym zapewne nie trzeba nikogo z czytelników specjalnie informować, lecz warto zaznaczyć, że rywalizacja o utrzymanie w najwyższej klasie rozgrywkowej jest dla tego regularnie kolekcjonującego medale i trofea klubu swego rodzaju ziemią nieznaną. Na swoje szczęście, w kadrze klubu ze Skanii bez trudu znajdziemy zawodniczki zaprawione w podobnych bojach i choć jeszcze dwa-trzy miesiące temu absolutnie nikt takiego scenariusza nie zakładał, ich osobiste doświadczenia mogą na finiszu rozgrywek okazać się naprawdę kluczowe. Sztab szkoleniowy, działacze i kibice FCR wyjątkowo zgodni są co do tego, że dotarliśmy do punktu w którym nie ma już najmniejszego znaczenia, kto i w jakim stylu strzeli tego upragnionego gola, choć gdyby wskazać nazwiska, które najbardziej na dostąpienie tego zaszczytu zasłużyły, to z pewnością wysokie miejsca zajęłyby na takiej liście Emilia Larsson, Emma Jansson oraz Anastazja Pobiegajło. Gdyby jednak to Samantha Murphy w ostatniej akcji meczu przepchnęła futbolówkę za linię (oczywiście nie swoją) w wyniku ogromnego, podbramkowego zamieszania, również nikt by się na taki przebieg wydarzeń nie obraził. Wszak na LF Arenie w Piteå nieoczywistymi bohaterkami zostały te, do których obaj prowadzący w rundzie jesiennej Rosengård trenerzy mieli całkiem sporo wyjątkowo dobrze umotywowanych zastrzeżeń. Pójdźmy dalej, gdyby nie problemy mięśniowe jednej z koleżanek, Anam Imo w ogóle by się tamtego dnia na murawie nie zameldowała. Była reprezentantka Nigerii swoje minuty jednak otrzymała i w wyjątkowo sprzyjających okolicznościach podtrzymała wyścig o jedenastą lokatę na koniec sezonu przy życiu. Żeby było zabawniej, pomimo wszechobecnego chaosu i poczucia beznadziei, to Linköping sumarycznie pokazywał ostatnimi czasy więcej czysto sportowej jakości, a Lisa Björk, Michelle De Jongh i Maria Olafsdottir raczej powinny zdawać sobie sprawę, że w tej chwili gra toczy się także o ich własną przyszłość. Bo choć sezonu dla LFC uratować nijak już się nie da, to kariera żadnej z wymienionych z chwilą przypieczętowania degradacji bynajmniej się nie zakończyła. A jeśli dodamy do tego oczywiste dla większości z nas, mniej lub bardziej intensywne animozje, których na linii Rosengård – Linköping przez dwie ostatnie dekady nie brakowało, to pespektywa kontynuowania tej rywalizacji na poziomie Elitettan również będzie w niedzielne popołudnie stanowić dla gościń z Östergötland dodatkową motywację.

Na innych arenach zdecydowanie ciekawszych obrazków niż podczas boiskowej rywalizacji, spodziewamy się już po jej zakończeniu. Nowe mistrzynie z Häcken jako pierwsze w historii Damallsvenskan potrafiły wygrać ligę w sezonie rozpoczętym od dwóch kolejnych porażek i teraz czeka je nagroda w postaci swoistej rundy honorowej na Bravida Arenie. I jak to zwykle w przypadku tego klubu bywa, będzie to także czas pożegnań, bo coraz głośniej mówi się chociażby o zagranicznym transferze Hanny Wijk, która już zimą może rozpocząć zupełnie nowy etap swojej sportowej kariery. W Hisingen ewidentnie potrafią jednak wyciągać właściwe wnioski z przeszłości, dzięki czemu tym razem pomyślano o zabezpieczeniu się długoterminowymi umowami, a to oznacza mniej więcej tyle, że jeśli któraś z koleżanek zdecyduje się podążyć śladami mającej już za sobą debiut w pierwszej reprezentacji Szwecji prawej wahadłowej, to Häcken nie zostanie w wyniku tej transakcji z niczym. Do skarbczyka realne owoce wrzucą także piłkarki z błękitnej części Malmö, które bez zarzutu wypełniły podstawowe założenia rocznego planu i w roli absolutnego beniaminka, bez większych turbulencji, wywalczyły miejsce na podium i kwalifikację do europejskich pucharów. W ich przypadku terminarz również pozwoli im odbierać zaszczyty i świętować przed własną publicznością, a pomimo derbowego charakteru rywalizacji, przyjezdne z Vittsjö szampańskiej atmosfery popsuć chyba jednak nie powinny. Wybierającym się na stadiony w Växjö, Solnej i Kristianstad życzymy przede wszystkim… dobrej pogody i udanej zabawy, choć jednocześnie mamy nadzieję, że odbędzie się ona na poziomie jakkolwiek korespondującym z pierwszoligowym futbolem w umiarkowanie poważnym wydaniu. Wszak pewien poziom taktyczno-technicznej dojrzałości wymagany jest nawet przy okazji towarzysko-wakacyjnego grania w piłkę nożną.

Na taki wieczór czekaliśmy!

Ellen Wangerheim znów przyczyniła się do tego, że piłkarki Hammarby znajdują się w komfortowej sytuacji przed pucharowym rewanżem (Fot. Bildbyrån)

Na półmetku rywalizacji w pierwszej rundzie Pucharu Europy pewne jest jedno – oba szwedzkie kluby znajdują się na właściwym kursie. Nie jest to jeszcze może autostrada do ćwierćfinału, lecz jeśli jest dobrze, to zamiast na siłę szukać potencjalnych minusów, warto po prostu zaklaskać, uśmiechnąć się i to docenić. Czy ten wstęp nie zabrzmiał aby jak fragment średniej jakości podręcznika motywacyjnego? Być może, ale skoro zarówno Häcken, jak i Hammarby zmotywowały się dziś w sposób jak najbardziej odpowiedni, to i nam podobna postawa nie zaszkodzi. Szczególnie, że w ostatnich miesiącach nasze eksportowe drużyny w ujęciu ogólnym zdecydowanie nas swoją grą na europejskich, futbolowych scenach nie rozpieszczały.

Dzisiejszy wieczór rozpoczął się jednak wprost idealnie, gdyż na Bravida Arenie Häcken objął prowadzenie w starciu z wicemistrzyniami Włoch zanim… w ogóle oddał jakikolwiek strzał w kierunku bramki Cecilii Runarsdottir. Do otwarcia wyniku wystarczyło jednak tylko sytuacyjne dośrodkowanie Tabithy Tindell, które interweniująca Ivana Andres przecięła tak niefortunnie, że kompletnie zaskoczyła w ten sposób swoją bramkarkę. I tak, rykoszet od byłej stoperki Realu Madryt był niewątpliwie wydarzeniem niespodziewanym, lecz była golkiperka Örebro i aktualna jedynka w kadrze Islandii także miała obowiązek zachować się w tej konkretnej sytuacji zdecydowanie lepiej. Inna kwestia, że czytanie gry i wycieczki na przedpole dziś przez całe spotkanie stanowiły dla niej ewidentną piętę achillesową i z perspektywy gospodyń nawet trochę szkoda, że nie udało się tej słabości wykorzystać jeszcze bardziej konkretnie. A okazje ku temu były, bowiem szczególnie prawa flanka z niezmordowanymi Tindell oraz Alice Bergström co i raz sprawiała defensywie z Mediolanu nie lada kłopoty. Co jednak równie istotne, podopieczne trenera Linda były tego dnia zespołem bardziej aktywnym, górującym nad rywalkami pod względem taktycznym, a na dodatek wygrywającym zdecydowaną większość pojedynków w środku pola. Ostatniego z przywoływanych tu elementów obawialiśmy się chyba w największym stopniu, lecz perfekcyjna w odbiorach i przechwytach Carly Wickenheiser, do spółki z dzielnie wspierającą jej poczynania rekonwalescentką Pernille Sanvig, stosunkowo szybko nasze lęki wyciszyły. Maksymalną czujność i koncentrację trzeba było jednak cały czas zachowywać, bo jeśli w drużynie przyjezdnych po murawie biegały tak kreatywne piłkarki, jak chociażby Lina Magull oraz Tessa Wullaert (poziom eksplozywności przedstawicielek Serie A znacząco obniżyła nieobecność kontuzjowanej Olivii Schough), to taka Jennifer Falk nie miała prawa oczekiwać przesadnie spokojnego dnia na robocie. W przeciwieństwie do swojej islandzkiej vis-à-vis, bramkarka reprezentacji Szwecji na wysokości zadania stanęła jednak bezbłędnie, a jedna z jej interwencji najpewniej na lata zagości w kompilacji najbardziej efektownych zagrań w historii Pucharu Europy. A jej ekwilibrystykę docenią nie tylko fani futbolu, ale również sympatycy innych dyscyplin sportu, z gimnastyką sportową, piłką ręczną i hokejem na czele.

Häcken wygrał skromnie, Hammarby nieco wyżej, choć do mniej więcej siedemdziesiątej minuty potyczki na kameralnym De Toekomst nieopodal Amsterdamu piłkarki Martina Sjögrena dosłownie dawały rywalkom z holenderskiej Eredivisie prawdziwą lekcję gry w piłkę nożną. Wynik 3-0 w pełni odzwierciedlał różnice klas między zespołami, choć po prawdzie sztokholmianki – ewidentnie dowodzone dziś przez silny, norweski kontyngent – mogły na tamten moment prowadzić jeszcze bardziej efektownie. Co godne pochwały, każdy gol dla Bajen był efektem przemyślanego zagrania, a ponieważ próbki podobnych akcji mamy sposobność regularnie oglądać na boiskach Damallsvenskan, o żadnej przypadkowości czy sytuacyjności nie mogło być tu mowy. Kolejne gole dla Hammarby były bowiem wynikiem perfekcyjnie dopracowanej powtarzalności; Smilla Holmberg w swoim stylu dorzuciła futbolówką z rogu boiska, Julie Blakstad doskonale znalazła dla siebie przestrzeń w szesnastce rywalek przy stałym fragmencie, Anna Jøsendal zebrała owoce skutecznego, wysokiego pressingu, zaś Ellen Wangerheim idealnie w tempo ruszyła do prostopadłego podania i z zimną krwią wykorzystała pojedynek oko w oko z golkiperką rywalek. Prawda, że każdą z tych melodii doskonale znamy? I bardzo dobrze, wszak po to na co dzień trenujemy, aby nabyte umiejętności w końcu porządnie zaprezentować na największych scenach. No dobrze, arena piłkarskiej akademii nieopodal Amsterdamu do takich się być może nie zalicza, ale jednak perspektywa awansu do ćwierćfinału inauguracyjnej edycji Pucharu Europy brzmi już całkiem interesująco. I szkoda tylko tej końcówki, gdyż od niesamowicie precyzyjnego uderzenia Jonny van de Velde rozpoczęło się dwadzieścia minut, które po tak udanym wieczorze najchętniej wyrzucilibyśmy z pamięci. I nawet chyba tak zrobimy, gdyż na szczęście wiceliderek szwedzkiej Damallsvenskan, dwa gole zaliczki udało się z trudem dowieźć do końcowego gwizdka. Choć gdy piłka odbijała się od słupka wyjątkowo niepewnej tej jesieni Meliny Loeck, to teoretycznie bezpieczny i w pełni kontrolowany mecz, nagle zrobił się jakoś zdecydowanie zbyt nerwowy.

Na koniec dnia mamy jednak dwa cenne zwycięstwa, których za tydzień będzie trzeba za wszelką cenę bronić. Bo choć pompować balonika nie będziemy przynajmniej do zakończenia obu starć rewanżowych, to jednak nawet pobieżna analiza pucharowej drabinki doprowadza nas do konstatacji, że… dalej to będzie już tylko i wyłącznie łatwiej. I jeśli na koniec roku nasze kluby będą miały na rozkładzie takie firmy jak Brann, Inter, czy Ajax, to każde inne rozstrzygnięcie niż majowy finał będący wewnętrzną sprawą przedstawicielek Damallsvenskan trzeba będzie obiektywnie uznać za rozczarowanie. Ale wiecie, o tym jeszcze nie dziś, bo póki co jest czas na radość, chwilę oddechu i gratulacje. Häcken, Hammarby – świetna robota, naprawdę dałyście radę!