Nasza super sweet sixteen

Filippa Widén, czyli jeden z symboli nowej generacji liderek Damallsvenskan (Fot. Ania Jaworska)

Hammarby zrobił swoje, Hammarby może… odetchnąć. Póki co jeszcze niekoniecznie tak pełną piersią i z poczuciem ostatecznej ulgi, ale jednak przynajmniej do chwili, gdy najgroźniejsze rywalki odrobią ligowe zaległości, sytuacja na szczycie tabeli przedstawia się z perspektywy Södermalm naprawdę obiecująco. Ten stan gry udało się uzyskać dzięki stosunkowo spokojnemu zwycięstwu nad Linköping w starciu, które zapowiadaliśmy jako potencjalną pułapkę czyhającą na ekipę trenera Martina Sjögrena. Nic takiego w rzeczywistości miejsca jednak nie miało, w czym spora zasługa magicznie odrodzonej tego dnia Smilli Holmberg. Osiemnastoletnia reprezentantka Szwecji na przełomie marca i kwietnia trafiała do siatki niczym urodzona snajperka, ale później – przynajmniej na niwie klubowej – zrobiła sobie od strzelania kilkumiesięczną przerwę. Ponowne uruchomienie indywidualnego licznika nastąpiło jednak w idealnym momencie i to zarówno w ujęciu szerszym, jak i tym sytuacyjnym, gdyż to właśnie perfekcyjnie wykonany przez Holmberg rzut wolny skutecznie ostudził zapędy coraz śmielej poczynających sobie w końcówce pierwszej połowy piłkarek LFC. Po wznowieniu gry te ostatnie do powiedzenia miały już jednak bardzo niewiele, jakby podświadomie wychodząc z założenia, że akurat na Kanalplan tak bardzo potrzebnych im w tej chwili punktów wywalczyć się chyba nie da i szczęścia trzeba będzie szukać przy okazji innych spotkań. Co ciekawe, autorką pierwszego gola dla Hammarby była w sobotnie popołudnie Vilma Koivisto, która jeszcze nie tak dawno cieszyła swoją grą kibiców z Östergötland. Młoda, fińska pomocniczka jesienią rywalizuje jednak o zdecydowanie wyższe cele, a te – jakkolwiek paradoksalnie by to nie zabrzmiało – znajdują się coraz bliżej południowego Sztokholmu. Skoro jednak drużyna, w której postawie dostrzegamy tak wiele ewidentnych mankamentów i niedociągnięć, może już za nieco ponad dwa miesiące sięgnąć po krajowy dublet, to być może właśnie tą miarą powinniśmy mierzyć skalę jej wielkości.

Hammarby ucieka, Häcken i Malmö pauzują, a reszta peletonu do ruszania w pogoń za ligowym podium bynajmniej się nie kwapi. Typowany tutaj jako potencjalny zwycięzca w kategorii best of the rest Norrköping koncertowo popsuł pierwszą część sezonu, a i teraz – po krótkim, letnim zrywie – dyspozycja piłkarek trenera Carlssona ponownie pikuje w dół. Na osłabione zarówno kontuzjami, jak i efektami niedawnego okienka transferowego Djurgården pary jeszcze wystarczyło, ale to nie fantastyczna postawa całego zespołu, a pojedyncze przebłyski indywidualne Wilmy Leidhammar oraz Vesny Milivojevic, okazały się czynnikiem decydującym, o tym, iż komplet punktów pozostał przy IFK. Jeżeli jednak ktoś podczas tego męczącego mimo wszystko ligowego weekendu okazał się iskierką niosącą nam wszystkim pozytywną nowinę, to bez wątpienia były to młode, coraz śmielej zaznaczające swoją pozycję piłkarki. Mowa tu przede wszystkim o Filippie Widén z Kristianstad, która nie tylko podzieliła się łupem bramkowym z niewiele tylko starszą Mathilde Janzen, ale całokształtem występu wysłała jasny sygnał, iż już za moment Damallsvenskan będzie sceną, na której jej popisy oglądać będziemy regularnie. Dokładnie tymi samymi kategoriami zdaje się myśleć reprezentująca stołeczny AIK Nova Selin, choć jeszcze wczesną wiosną fani Gryzoni z Solnej zdecydowanie więcej nadziei wiązali chociażby z wykręcającą oszałamiające liczby w rozgrywkach juniorskich Aleksandrą Bogucką. Pozyskana z Vasalund siedemnastolatka konsekwentnie robi jednak swoje, a ostatnią ofiarą tych poczynań okazał się coraz bardziej pogubiony w tej nowej rzeczywistości Rosengård.

A skoro jesteśmy już przy obrończyniach tytułu i rekordowych mistrzyniach, to debiut Martina Qvarmansa Möllera w roli pierwszego trenera FCR pozostaje niezwykle trudny do oceny. Z jednej strony nie dało się nie zauważyć, a przede wszystkim nie usłyszeć, jak bardzo aktywna podczas całego spotkania była dosłownie cała ławka klubu ze stolicy Skanii. Słowa motywacji, porady i pozytywne komunikaty ewidentnie wywarły korzystny efekt na zawodniczki, które przez nieco ponad dwa kwadranse niepodzielnie panowały nad boiskowymi wydarzeniami. W największym stopniu na plus wyróżniały się japońska rozgrywająca Aemu Oyama, a także islandzka skrzydłowa Isabella Tryggvadottir, lecz ich starania – podobnie jak miało to miejsca przy wielu poprzednich okazjach – nie znalazły bezpośredniego przełożenia na bramkową zdobycz. Druga połowa to już jednak zupełnie nowa historia, podczas której Rosengård dosłownie gasł w oczach i gdyby nie kilka intuicyjnych interwencji tradycyjnie już mocno nierównej Samanthy Murphy, AIK wyjeżdżałby ze Skanii z jeszcze bardziej okazałym zwycięstwem. Czy zatem to już jest ten etap sezonu, w którym w Malmö powinni zacząć na serio drżeć o ligowy byt? Zarówno logika, jak i rozegrane w niedzielę bezpośrednie starcie podpowiadają, że to jednak Piteå lub Bromma powinny w połowie listopada znaleźć się pod przynajmniej jedną kreską. Żadna z tych drużyn w przekroju ostatnich tygodni do pierwszoligowego grania ani trochę nawet nie pretenduje, a w Norrbotten o rozczarowaniu i braku jakiejkolwiek koncepcji można mówić w zasadzie od początku rozgrywek, co najlepiej podsumowuje systematycznie spadająca frekwencja na kultowej LF Arenie. Jak widać, cierpliwość nawet tych najwierniejszych sympatyków ma jednak pewne granice, a w Piteå niezmiennie testują ją zarówno serią kompletnie bezbarwnych występów, jak i jeszcze bardziej niezrozumiałych decyzji personalnych.


Komplet wyników:


Statystyki indywidualne:


Statystyki drużynowe:


Przejściowa tabela:


#pokolejce


Jedenastka kolejki:

Hammarby powiększy przewagę?

Przed tygodniem piłkarki z Piteå wraz ze swoimi najwierniejszymi sympatykami świętowały ligowe zwycięstwo na przedmieściach Sztokholmu (Fot. Piteå IF)

W najbliższy weekend piłkarki Hammarby staną przed niepowtarzalną szansą znaczącego powiększenia punktowej przewagi nad dwuosobową grupą pościgową. To wszystko wynika oczywiście przede wszystkim z faktu, że zarówno Häcken, jak i Malmö, swój mecz rozegrają w innym terminie, ale skoro na horyzoncie pojawia się okazja, aby plus dwa choćby tymczasowo przerodziło się w plus pięć, to aż żal byłoby z niej nie skorzystać. Tym bardziej, że nałożenie dodatkowej presji na bezpośrednie konkurentki zawsze może przynieść nieoczekiwane korzyści, a nie kosztuje nic. To znaczy, po drodze trzeba jeszcze wykonać swoją część zadania i pokonać na własnym stadionie dołujący przez większą część sezonu Linköping. I niby Wangerheim, Blakstad i spółka powinny bez większych turbulencji tego dokonać, ale przecież Häcken też dopiero co miał odnieść spokojne, bezkonfliktowe zwycięstwo na Bravida Arenie, a skończyło się na zaskoczeniu wymieszanym z rozczarowaniem. Bajen także muszą mieć się zatem na baczności, bo LFC to zespół, który nawet mocno poraniony jest w stanie w najmniej spodziewanym momencie odpalić. Wiecie, z taką Brommą zawsze się mniej lub bardziej efektownie wygra, a przeciwko Linköping 1-1 wydaje się mniej więcej tak samo prawdopodobne jak 5-0. I teraz bądź tu mądry i zastanawiaj się, która czekoladka akurat w najbliższą sobotę się wylosuje.

O pozostałych meczach tym razem nieco krócej, bo czas nagli, a terminarz goni. Emocji zabraknąć nam jednak zdecydowanie nie powinno, gdyż na przykład na LF Arenie w Piteå odbędzie się potyczka absolutnie kluczowa w kontekście rozkładu sił w okolicach strefy spadkowo-barażowej. Zwycięstwo pozwoli gospodyniom złapać chwilowy oddech, porażka natomiast definitywnie umieści zespół trenera Bernhardssona w gronie drużyn walczących o ligowy byt. W tym ostatnim dość nieoczekiwanie znalazł się także broniący mistrzowskiego tytułu Rosengård, co nawet biorąc poprawkę na gruntowną przebudowę kadry, jest z perspektywy tak zasłużonego klubu ogromnym rozczarowaniem. Fani FCR mogą jednak pocieszać się tym, że póki co wyprawy do stolicy Skanii nie kojarzyły się piłkarkom AIK szczególnie przyjemnie i pojutrze także – pomimo zajmowanej aktualnie bezpiecznej pozycji w środku stawki – trudno uznać je za zdecydowane, papierowe faworytki. Nie da się jednak zakłamać rzeczywistości na tyle, aby nie dostrzec, po której stronie będzie leżała realna presja. Skoro jesteśmy już przy ekipach ze Skanii, to zarówno Vittsjö, jak i Kristianstad postarają się pójść za ciosem, a przedłużenie dobrej passy znacząco pozwoliłoby obu ekipom przybliżyć się do realizacji tegorocznych celów. Weekendowe granie podsumuje nam poniedziałkowe starcie na Platinumcars Arenie w Norrköping, w którym to w szranki staną dwaj najpoważniejsi pretendenci do zajęcia na koniec sezonu lokaty numer cztery. Nazwiska Jones, Milivojevic oraz Leidhammar kazałyby spoglądać nieco przychylniejszym okiem w kierunku gospodyń, choć te dopiero co udowodniły, jak bardzo potrafią być chimeryczne i nieobliczalne. Tyle tylko, że tym razem na ich drodze stanie – paradoksalnie – zdecydowanie wygodniejszy w ich perspektywy rywal, a z takimi akurat IFK pod wodzą trenera Carlssona zwykł sobie całkiem przyzwoicie radzić.

Bez energii, bez pomysłu, ale z fartem

Dzięki kwartetowi Ianuzzi – Nyström – Schröder – Gallardo na półmetku rywalizacji Häcken z madryckim Atletico wciąż mamy remis (Fot. Buldbyrån)

To był naprawdę dziwny wieczór na Bravida Arenie. Bo jak inaczej odnieść się do rywalizacji, w której oba zespoły same dla siebie były długimi fragmentami największym zagrożeniem. Słowa niezwykle dosadne, ale niestety chyba najbardziej akuratnie podsumowujące ten mecz, w którym po żadnej ze stron jakości na poziomie Ligi Mistrzyń po prostu nie uświadczyliśmy. Do pewnego momentu wydawało się, że wykazujące nieco większe chęci Atletico dowiezie do ostatniego gwizdka macedońskiej sędzi skromne prowadzenie, ale wtedy Fiamma Ianuzzi z zupełnie niewiadomych powodów zdecydowała się na niezwykle ryzykowne podanie na własnej połowie, Paulina Nyström na wślizgu je przecięła, Dolores Gallardo poszła zwiedzać przedpole, a niewidoczna przez kilkadziesiąt poprzedzających tę sytuację minut Felicia Schröder przypomniała dlaczego to właśnie ona ściga się ze strzeleckim rekordem wszechczasów w Damallsvenskan. I tak, ten dzisiejszy lobik też był w obrazku niczego sobie, ale nie da się nie zauważyć, że gdyby tylko zawodniczki z Madrytu wykazały znajomość podstaw piłkarskiego elementarza, osiemnastoletnia snajperka w ogóle przed szansą na doprowadzenie do remisu by nie stanęła.

Ten gol był jednak swego rodzaju wizytówką dzisiejszej potyczki, w której aż roiło się od niecelnych podań, kiksów i prób zawiązania akcji, definitywnie kończących się w chwili, gdy trzeba było wykonać pierwszy krok. Nie zabrakło także tradycyjnego machania rękami, dyskusji z arbitrami i wszechobecnych pretensji, w czym kolektywnie prym wiedli przedstawiciele BK Häcken. Termin ten pojawił się tutaj nieprzypadkowo, gdyż mowa tu nie tylko o samych zawodniczkach, lecz również o niesamowicie aktywnej ławce rezerwowych, kwestionującej chociażby rzekomy faul Lauren Leal na Stinie Sandbech (tuż przed golem na 0-1), czy też brak jakiejkolwiek reakcji w sytuacjach, gdy odgwizdania stałego fragmentu gry dwukrotnie domagała się Tabitha Tindell. Efektywnej gry było w tym całym chaosie zdecydowanie mniej, choć Alice Bergström i Monica Jusu Bah przynajmniej pod względem dynamiki i chęci poniżej swojego standardowego, ligowego poziomu nie zeszły. Pochodząca z Västerbotten lewoskrzydłowa na początku drugiej połowy błysnęła nawet tak efektownym zagraniem, że sympatycy ekipy z Hisingen do teraz mogą jedynie zastanawiać się, jakim cudem Tabitha Tindell nie zamknęła tej akcji umieszczeniem futbolówki w siatce. Wtedy na wysokości zadania stanęła jednak Gallardo, podobnie jak w kilku innych sytuacjach czyniła to Jennifer Falk. Reprezentacyjna golkiperka weszła w mecz dość niepewnie, ale im dłużej toczyła się rywalizacja, tym pewniejsza w swoich poczynaniach była jedna z kluczowych postaci szwedzkiej kadry na tegorocznym EURO. Raz jeszcze musimy jednak podkreślić, że doskonałe okazje Gio czy Macareny Portales rozpoczęły się od kiksów lub karygodnych błędów w ustawieniu defensywy Häcken. I jeśli trener Lind wyszedł z założenia, że hybrydowe 1-4-1-4-1 ze Stine Sandbech zawieszoną gdzieś pomiędzy liniami obrony i pomocy będzie dobrym pomysłem na zneutralizowanie atutów drugiej linii Atletico, to szybko okazało się, że to cokolwiek odważne założenie okazało się całkowicie nietrafione.

Szczególnie przed przerwą fani Häcken żałować mogli nie tyle zbliżającej się wielkimi krokami domowej porażki, co ewidentnie zmarnowanej szansy. Madryckie Atletico rozgrywało właśnie swój zdecydowanie najgorszy mecz od dawna, a naprawdę niewiele brakowało, aby pomimo tak mało przekonującej postawy udało im się wyjechać z Hisingen z zaliczką. Przytomność umysłu Felicii Schröder sprawiła, że te pesymistyczne narracje przynajmniej chwilowo zostały w pewnym stopniu wyciszone, lecz same zawodniczki gospodyń jeszcze w tunelu na gorąco przyznawały, że podczas przygotowań do tego dwumeczu zostały popełnione poważne błędy, które miały z kolei bezpośrednie przełożenie na obraz gry. Za tydzień w hiszpańskiej stolicy trzeba będzie zatem spróbować je wyeliminować i to nawet nie po to, aby rozstrzygnąć na swoją korzyść dwumecz, ale aby przekonać siebie (a nas przy okazji), że czołowa ekipa Damallsvenskan cały czas potrafi zaprezentować na tle solidnego rywala jakość na poziomie europejskiej klasy wyższej. A skoro odniesień do niezapomnianej wiktorii w Enschede było tutaj ostatnimi czasy aż nadto, to pamiętajmy, że wówczas także Osy leciały na rewanż po domowym remisie. Historia lubi się powtarzać? Nie mamy przeciwskazań, choć tych czysto merytorycznych argumentów na ten moment posiadamy jakby trochę mniej.

Wbijcie się na tę imprezę!

Felicia Schröder ucisza Enschede, a BK Häcken melduje się w elitarnej Lidze Mistrzyń (Fot. Amanda Aikioniemi)

To już piąty sezon odkąd piłkarska Liga Mistrzyń stała się tym, czym powinna być od dawna. Do dobrego szybko się jednak przyzwyczajamy, a kolejne reformy rozgrywek proponowane przez UEFA tylko potwierdzają, że po latach kompletnej prowizorki, wreszcie zaczęliśmy poruszać się w jedynym właściwym kierunku. Tyle tylko, że na horyzoncie dość niespodziewanie pojawił się całkiem nowy problem, bo oto jak najbardziej realna stała się perspektywa, iż długo wyczekiwany debiut zapowiadającej się nadzwyczaj ekscytująco fazy ligowej obserwować możemy wyłącznie przez szybkę. Dwa z trzech szwedzkich klubów potknęły się bowiem już na drugim, eliminacyjnym płotku, wobec czego całą nadzieję na uniknięcie potrójnego fiaska pokładać możemy w głowach, nogach i sercach zawodniczek BK Häcken. One akurat na międzynarodowym gruncie zawodzić oczekiwań wyjątkowo nie zwykły, lecz czekające je już za chwilę wyzwanie z całą pewnością do łatwych, lekkich i przyjemnych się nie zalicza, a im dłużej twa nerwowe odliczanie, tym bardziej uświadamiamy sobie, z jaką skalą piłkarskiej jakości mamy do czynienia.

W dniu losowania fazy play-off madryckie Atletico jawiło się jako rywal niełatwy i mający swoją niepodważalną renomę, lecz jednocześnie znajdujący się jak najbardziej w zasięgu wicemistrzyń Szwecji. Oczywiście, na liście życzeń trenera Linda trzecia siła hiszpańskiej Ligi F nie znajdowała się na żadnym z dwóch pierwszych miejsc, ale to Manchester United był zespołem, którego w największym stopniu chciano w Västergötland uniknąć. Czas pokaże, czy kalkulacje te miały realne podstawy, ale jeśli ktoś postrzega ekipę Victora Martina przede wszystkim przez pryzmat sprzedaży wyróżniających się piłkarek lub nie tak dawnej, bolesnej wpadki z Rosenborgiem, to zdecydowanie warto tę optykę skorygować. To znaczy, prawdą jest, że w czerwono-białych barwach nie obejrzymy już takich zawodniczek, jak chociażby Ludmila, Leicy Santos, Tatiana Pinto, czy Eva Navarro, ale przecież i w Hisingen – od czasu chociażby niezapomnianej wiktorii w holenderskim Enschede – doszło do poważnego wietrzenia klubowej szatni. Jeśli natomiast po cichu liczyliśmy, że początek września to dla Hiszpanek dopiero etap powrotu z wakacji i stopniowego wdrażania się w treningowo-meczowy rytm, to Rojiblancas błyskawicznie wybiły nam tego typu głupoty z głów. Efektowne, wyjazdowe 5-0 z Espanyolem, poprawione zaledwie kilka dni później bezcenną wiktorią w derbach Madrytu z Realem sprawiły, że Atletico pozostaje jedynym zespołem Ligi F z kompletem punktów po dwóch rozegranych kolejkach. Jedynym rzecz jasna oprócz FC Barcelony, ale drużyny z Katalonii umyślnie w tej wyliczance nie ujmujemy, gdyż ona od pewnego czasu znajduje się we własnej lidze i pomimo utraty finansowej płynności, na ten moment stan ten nie ulega zmianie.

Gdyby kierować się tylko wydarzeniami ostatnich tygodni, to nawet dyżurny optymizm nie pozwalałby rozkładać w tej parze szans awansu w proporcjach 50/50. Po jednej stronie mamy bowiem zespół gubiący punkty na własnym obiekcie z Norrköping oraz Kristianstad, po drugiej zaś ekipę potrafiącą tak zdominować przez 45 minut madrycki Real, że Filippa Angeldal, Sandie Toletti, Athenea del Castillo, czy Signe Bruun mogły jedynie bezradnie, z narastającą frustracją przyglądać się boiskowym wydarzeniom. Doskonale znana fanom w Västergötland Vilde Bøe Risa nie tylko doskonale radzi sobie z regulowaniem tempa gry, ale i bezbłędnie wykonuje większość stałych fragmentów, które z kolei nie mniej efektownie wykańczają zazwyczaj Wenezuelka Gabriela Garcia oraz Brazylijka Lauren Leal. Jeśli zaś chodzi o potencjał stricte ofensywny, to zagrożenia Atleti stworzyć może w zasadzie na każdej dostępnej płaszczyźnie. Techniczna i precyzyjna w swoich działaniach Fiamma Ianuzzi operuje zazwyczaj w sektorze centralnym, a dynamiczna Synne Jensen oraz dwie brazylijskie wirtuozki w osobach Luany da Silvy oraz Gio Garbelini potrafią skutecznie zrobić tyle wiatru, że niejedna formacja obronna została już przez ten podmuch zmieciona. Tym bardziej, że wsparcie z wahadeł też jest konkretne, a zapewniają je Alexia Fernandez po prawej oraz Andrea Medina po lewej stronie.

Ta cała wyliczanka nie ma oczywiście na celu wzbudzenia niepotrzebnej paniki, lecz z atutów i mocnych stron BK Häcken zwyczajnie bardziej zdajemy sobie sprawę. Pozostaje zatem mocniej ścisnąć kciuki za zdrowie Moniki Jusu Bah, która dwa ostatnie mecze ligowe kończyła przedwcześnie z powodu urazu mięśniowego, za udany powrót do najwyższej, wiosennej dyspozycji Anny Anvegård i wreszcie za jedyną w swoim rodzaju, osiemnastoletnią Felicię Schröder, która tak przyzwyczaiła nas do swoich strzeleckich popisów, że niektórzy zaczęli po prostu brać je za pewnik. Żeby było jeszcze ciekawiej, pamiętnego wieczoru w Enschede to właśnie Anvegård i Schröder okazały się architektkami nieoczekiwanego sukcesu, więc nie obrazilibyśmy się, gdyby tym razem historia miała się powtórzyć. A kandydatek do obsadzenia tej roli w Hisingen nie brakuje, że wymienimy z nazwiska na przykład Amandę Nildén lub Paulinę Nyström. Inna sprawa, że szaleć z radości będziemy nawet wtedy, gdy decydujące trafienie na wagę awansu padnie łupem Jennifer Falk, bo perspektywa obserwowania pierwszego sezonu całkiem przyjemnej, ogólnoeuropejskiej imprezy z pozycji niezaangażowanych widzów nie uśmiecha się nam ani trochę. A skoro tak, to Osy do dzieła, wszak wciąż mamy jeszcze końcówkę lata!

Moa zamieszała w czołówce

Moa Olsson dosłownie i w przenośni powstrzymała strzelecki marsz Felicii Schröder (Fot. Michael Erichsen)

To miał być ligowy weekend w cieniu jednego, wielkiego hitu i dokładnie tak się wydarzyło. Z drobnym jednakże zastrzeżeniem, iż ów szlagier rozegrano nie w Sztokholmie, lecz na Bravida Arenie w Hisingen. O ile dwa tygodnie temu mocno przestrzegaliśmy piłkarki Häcken przed rywalizacją z nieobliczalnym i zdecydowanie niewygodnym z ich perspektywy Norrköping, o tyle znajdujący się w kulminacyjnej fazie tradycyjnej, letniej przebudowy Kristianstad, jawił się jako przeciwnik na ten moment sezonu niemal idealny. Boisko te przewidywania jak zwykle jednak zweryfikowało, w wyniku czego w Västergötland nie było ani efektownego zwycięstwa, ani kolejnego odcinka pogoni Felicii Schröder za rekordem Hanny Ljungberg, ani powrotu na fotel liderek Damallsvenskan, ani wreszcie tak bardzo potrzebnej mentalnej podbudowy przed nadchodzącym wielkimi krokami dwumeczem z madryckim Atletico. Gościniom ze Skanii wystarczył jeden błysk w formie kilkudziesięciometrowego podania Emmy Petrovic na wolne pole, aby dynamiczna Alice Egnér zostawiła za plecami Hannę Wijk, stanęła oko w oko z Jennifer Falk i celnym strzałem wyprowadziła swój zespół na prowadzenie. Nawet wówczas nikt w Hisingen nie brał jeszcze realnie pod uwagę ewentualnej straty punktów, wszak Häcken w ostatnich tygodniach wiele razy potrafił włączyć w najbardziej kluczowym momencie piąty bieg i teoretycznie nic nie stało na przeszkodzie, aby i tym razem ten skuteczny zazwyczaj manewr powtórzyć. Problemem nie do przejścia okazała się jednak fenomenalna dyspozycja golkiperki Kristianstad Moy Olsson, która wprawdzie jeszcze przed przerwą skapitulowała po strzale dobijającej uderzenie Tabithy Tindell Carly Wickenheiser, ale był to jedyny raz, kiedy 26-latka ze Skanii musiała tego dnia wyciągać futbolówkę z siatki. Gospodyniom nie pomógł nawet rzut karny, na niewiele zdał się także powrót do gry rekonwalescentki Anny Anvegård, a naprawdę niewiele brakowało, aby losy meczu rozstrzygnęła sprytnym, mierzonym strzałem z dystansu Filippa Widén. Najwyższą, sportową klasę w tamtej sytuacji zaprezentowała jednak Jennifer Falk. Reprezentacyjna bramkarka w ten sposób uchroniła Osy przed drugą z rzędu domową porażką, ale z podziału punktów – nawet po świetnym piłkarsko widowisku – w Hisingen nie cieszył się absolutnie nikt.

Tym bardziej, że w meczu na szczycie swoje zrobiło Hammarby, nie porywając jednak swoją grą nikogo z wyjątkiem najwierniejszych sympatyków. Dwie przytomne asysty niekwestionowanej królowej tej konkretnej statystyki Vilde Hasund wystarczyły, aby na listę strzelczyń wpisały się Ellen Wangerheim oraz Julie Blakstad, lecz zabrakło dosłownie kilkunastu centymetrów, aby grające nadzwyczaj bojaźliwie i bez pomysłu przyjezdne z Malmö, w samej końcówce zdołały jeszcze wyrwać bezcenny punkt. Trener Valfridsson z perspektywy kilkudziesięciu godzin może jedynie żałować, że w stolicy nie zdecydował się na bardziej ofensywną, otwartą postawę, gdyż defensywa Bajen w rundzie rewanżowej dosłownie sama prosi się o kłopoty. Kontaktowy gol autorstwa Nathalie Hoff Persson był bowiem ewidentnym prezentem ze strony Meliny Loeck, a w rozdawaniu tego typu podarunków niemieckiej bramkarce dzielnie sekundują tej jesieni w zasadzie wszystkie koleżanki z formacji obronnej, nie wyłączając z tego grona nawet niemal bezbłędnej wcześniej defensywnej pomocniczki Emilie Joramo. A skoro jesteśmy już przy przejściowych, defensywnych trudnościach, to nie sposób nie wspomnieć w tym kontekście o Rosengård, który po letniej przerwie wciąż pozostaje bez ligowego zwycięstwa. Jeśli jednak traci się średnio trzy gole na mecz, to naprawdę trudno marzyć o regularnym wygrywaniu i nie ma wielkiego znaczenia, czy po drugiej stronie znajduje się akurat derbowy rywal z Vittsjö, czy mistrz Belgii z Leuven.

Na pozostałych stadionach wielkiej gry się nie doczekaliśmy, w nadmiarze mieliśmy za to wydarzeń z gatunku tych kuriozalnych. Ot, na przykład Norrköping szybko rozpoczął strzelanie w rywalizacji z Brommą po wspaniałej, zespołowej akcji niczym z gry wideo i… stanął, jakby oczekując, że oto notujący serię porażek w bardzo słabym stylu rywal już się po takim ciosie nie podniesie. Co jeszcze bardziej zabawne, IFK ten mecz prawie się na stojąco wygrał, lecz gdy Caroline DeLisle podarowała futbolówkę Louise Lillbäck, zostawiając jej do tego pustą bramkę, dopełniło się nieuniknione. Po raz drugi w odstępie kilku tygodni Växjö wypunktowało Linköping, choć ponownie zespół trenera Unogårda nie miał w tym starciu optycznej przewagi. Dwa wyprowadzone w końcówce przez Maję Bodin ciosy pozwoliły jednak ekipie z Kronobergu odskoczyć swoim niedawnym rywalkom na dystans dziewięciu oczek, co może okazać się nie bez znaczenia, gdy przyjdzie rozgrywać decydujące o pozostaniu w najwyższej klasie rozgrywkowej potyczki. Sytuację LFC dodatkowo komplikuje fakt zwycięstwa wywiezionego przez Piteå ze stadionu w Solnej, choć w Norrbotten akurat punktują lepiej niż grają i pomimo pozornie bezpiecznej sytuacji, z otwieraniem szampanów i planowaniem przyszłorocznego budżetu jeszcze byśmy się wstrzymali. Jak najbardziej cieszyć mogą się za to fani Djurgården, bo nawet jeśli lokaty w czołowej czwórce utrzymać się ostatecznie nie uda, to Olivia Ulenius, Lucia Duras oraz Elsa Pelgander regularnie dostarczają nam mnóstwo pozytywnych wrażeń, a gdy dołożymy do tej układanki jeszcze niesamowicie zdeterminowaną i walczącą o każdą piłkę Mimmi Wahlström, to Duma Sztokholmu w tym roku naprawdę może się podobać.


Komplet wyników:


Statystyki indywidualne:


Statystyki drużynowe:


Przejściowa tabela:


#pokolejce


Jedenastka kolejki:

Chętnych trzech, fotel jeden

Przed nami pierwsze w rundzie rewanżowej bezpośrednie starcie ekip z czołówki (Fot. Petter Arvidsson)

Gdy wiosną Hammarby i Malmö szykowały się do pierwszej konfrontacji tych ekip na poziomie Damallsvenskan, faworytkami tej potyczki jednoznacznie obwołano ekipę trenera Sjögrena. Boiskowa rywalizacja szybko te przewidywania jednak zweryfikowała, a podział punktów po dobrym meczu ani trochę nie krzywdził żadnej ze stron. Po kilku miesiącach kandydaci do ligowego podium znów spotkają się na murawie i tym razem wskazanie na Bajen nie jest już aż tak jednoznaczne. Oczywiście, tegoroczne triumfatorki Pucharu Szwecji pod względem jakościowym cały czas prezentują się lepiej, a atut własnego boiska i prawdopodobnie rekordowo licznej publiczności to kolejne, mocne argumenty za zwycięstwem gospodyń, ale beniaminek ze Skanii kompleksów z tego powodu bynajmniej nie ma i o swoje marzenia z pewnością powalczy. A środki ku temu ma całkiem obiecujące i nie mamy tu na myśli wyłącznie tak regularnie chwalonych przez nas postaci w osobach Mii Persson, czy Tuvy Skoog. Do optymalnej dyspozycji sukcesywnie dochodzi bowiem mająca co nieco do udowodnienia działaczom z Södermalm Sara Kanutte, a zestawiona na nowo, nieformalnie dowodzona przez Sannę Kullberg formacja defensywna z tygodnia na tydzień przecieka coraz rzadziej. Po stronie Zielono-Białych nie do podważenia pozostają tak silne karty, jak Julie Blakstad, Smilla Holmberg, czy Ellen Wangerheim, ale jeśli ktoś z tego zestawu miewał ostatnimi czasy nieoczekiwane, sytuacyjne problemy, to tą ekipą było właśnie Hammarby. Ewentualne zwycięstwo pozwoli na moment je uciszyć, porażka natomiast sprawi, że oto w jedno popołudnie urosną one do całkiem pokaźnych rozmiarów. A remis? Cóż, to scenariusz wręcz idealny dla pewnego zespołu z zachodniego wybrzeża…

BK Häcken dzielnie bowiem robi swoje, bawi się i wygrywa. No, może z drobną przerwą na wpadkę w rywalizacji z Norrköping, ale przy okazji tego konkretnego meczu nieoczywiste rozstrzygnięcie jak najbardziej braliśmy pod uwagę jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. W sobotę przeciwko Kristianstad żadnej niemiłej przygody na Bravida Arenie się jednak nie spodziewamy i radzimy ani trochę nie sugerować się tym, co wydarzyło się w trzech ostatnich potyczkach z udziałem zainteresowanych klubów. A to wszystko z jednej, prostej przyczyny: po tamtej kadrze KDFF pozostało jedynie wspomnienie, a nawet jeśli w jej miejsce znów uda się zbudować coś trwałego i robiącego wynik ponad stan, to proces ten potrwa zdecydowanie dłużej niż kilka dni. Szykujące się do decydujących batalii w eliminacjach Ligi Mistrzyń Osy z Hisingen punkty mogą zgubić chyba tylko na własne życzenie, co nawiasem mówiąc w przeszłości kilkukrotnie im się już przytrafiało. Wtedy trener Lind nie miał jednak w swojej talii trafiającej jak na zawołanie Felicii Schröder, a także w pełni zdrowych i dobrze dysponowanych Moniki Jusu Bah oraz Tabithy Tindell. Inna sprawa, że być może ten konkretny fakt przywołujemy akurat w mało szczęśliwym momencie, gdyż z obozu BKH na przełomie sierpnia i września docierały do nas cokolwiek niepokojące doniesienia medyczne i choć nie znalazły one póki co oficjalnego potwierdzenia, to jednak szczególnie mając na uwadze rywalizację z trzecią siłą Ligi F, akurat na skrzydłach i wahadłach wolelibyśmy oglądać Häcken w wydaniu galowym.

Na stołecznym Stadionie Olimpijskim, a także na Platinumcars Arenie w Norrköping, gospodynie solidarnie szykują się do meczów bez większej historii. Czy aby na pewno słusznie? Rozsądek nakazywałby potwierdzić, ale skoro Alingsås dopiero co otarł się o pierwszy w historii występów na tym szczeblu rozgrywkowym wyjazdowy punkt na terenie rozpędzającego się Linköping, to czemu nie miałby w identyczny sposób postraszyć dołującego od początku rundy jesiennej Djurgården? Epicko i nadzwyczaj wyrównanie zapowiadają się natomiast jutrzejsze derby Skanii, gdyż zarówno Vittsjö, jak i Rosengård, zagrają w pewnym sensie o odkupienie win. Aktualna forma trzech zespołów z dołu tabeli pozwala wierzyć, że żadna z tych ekip w rozpaczliwą grę o utrzymanie raczej się nie włączy, ale jednak prestiż wynikający z pokonania lokalnych rywalek nęci i sprawia, że ranga tego widowiska staje się nagle zdecydowanie poważniejsza niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. O stawce kolejnych spotkań ani trochę nie trzeba za to przekonywać piłkarek z Linköping, które spróbują podtrzymać korzystną passę na stadionie w Växjö. Kilka tygodni temu LFC zdominował konkurentki z Kronobergu w pierwszej fazie spotkania tylko po to, aby finalnie doznać wstydliwej porażki w stosunku 0-4. Powtórka z rozrywki tym razem podopiecznym trenera Kirka raczej nie grozi, ale Andersson, Olafsdottir i spółka celują tylko i wyłącznie w zwycięstwo, które jest z ich perspektywy niezbędne do realizacji planów krótko- i długoterminowych. Realne? Jak najbardziej, lecz gdy to Växjö na koniec weekendu odskoczy od LFC na bezpieczny dystans dziewięciu punktów, również nie będziemy ogłaszać z tej okazji kolejnego cudu nad jeziorem.