Ligowo-kadrowy talent show

Filippa Widén to nazwisko, które warto zapamiętać w perspektywie kadrowej wymiany pokoleń (Fot. Bildbyrån)

To już ostatni – przynajmniej na jakiś czas – tekst poświęcony głównie kadrze. Tym razem będzie on pełnił jednak funkcję cokolwiek nietypową i choć nie sądzimy, aby Tony Gustavsson lub ktokolwiek z członków jego sztabu potrzebował na tę okoliczność specjalnej ściągawki, to jednak i tak przywołamy tu kilka wciąż nieodkrytych w wielkim futbolu nazwisk, które warto zanotować i poddać bardziej szczegółowej obserwacji. Aby to wszystko usystematyzować, na poniższej liście znalazły się zawodniczki spełniające trzy konkretne kryteria. Po pierwsze – urodziły się nie później niż w roku 2003, bo stosunkowo młody w ujęciu sportowym wiek jest czynnikiem niezbędnym w kontekście potencjalnie długiej i bogatej w sukcesy reprezentacyjnej kariery. Po drugie – jak dotąd na poziomie międzynarodowym nie zaistniały w ogóle lub uczyniły to w stopniu minimalnym. I wreszcie po trzecie – na tę chwilę (a warto wiedzieć, iż ów tekst powstaje kilka godzin po zakończeniu hiszpańsko-niemieckiego półfinału EURO ’25) znajdują się w szerokiej kadrze jednego z czternastu zespołów Damallsvenskan, gdyż to w znacznym stopniu ułatwi nam regularne śledzenie progresu takiej delikwentki. Te warunki brzegowe niejako wyjaśniają, dlaczego w zestawieniu pominięte zostały zawodniczki nieco starsze oraz te, które na co dzień oklaskujemy na przykład na boiskach Elitettan. Choć nie mamy najmniejszych wątpliwości, że i w tym gronie bez trudu znaleźlibyśmy sporo naprawdę interesujących osobowości, a Umeå, Örebro, Uppsala i Eskilstuna to punkty na mapie, których łowcy krajowych talentów zdecydowanie nie powinni omijać szerokim łukiem. Na coś zdecydować się jednak trzeba było, więc bez zbędnego przedłużania – zaczynamy:

UWAGA: już po przygotowaniu tego tekstu barwy klubowe zmieniły aż trzy wyróżnione w nim piłkarki: Bella Andersson (Hammarby -> Real Madryt), Alexandra Larsson (Häcken -> Central Florida) oraz Bea Sprung (Rosengård -> Hammarby). Oznacza to mniej więcej tyle, że nie tylko my dostrzegamy drzemiący w nich potencjał, więc mamy ogromną nadzieję, że tym razem sztab kadry nie będzie czekał przesadnie długo z powzięciem właściwych wniosków.


Lista krajowych talentów – edycja lato/jesień ’25:

Nesrin Akgün (2004, Häcken, wahadłowa/skrzydłowa) – zaczynała jako piłkarka na wskroś ofensywna, ale trener Olof Unogård dostrzegł u niej wybitne predyspozycje do gry na wahadle i… dziś sama zainteresowana również nie widzi dla siebie innej, sportowej drogi. Rok temu w Växjö była prawdziwą rewelacją ligi, lecz po przeprowadzce do Hisingen minuty na boisku ma mocno limitowane. A na tym etapie kariery szkoda czasu na przesiadywanie na ławce rezerwowych lub trybunach.

Bella Andersson (2006, ex-Hammarby, obrończyni/stoperka) – choć niektórzy eksperci zgłaszali obiekcje, trener Sjögren nie bał się powierzyć losów defensywy czołowej ekipy w kraju w ręce nieopierzonej nastolatki. A ta odwdzięczyła się w najlepszy możliwy sposób, tworząc z legendarną dla Bajen Alice Carlsson duet może nie nazbyt spektakularny, ale niewątpliwie skuteczny w działaniach. Dodatkowe atuty: warunki fizyczne, więcej niż solidna gra głową i strzał z dystansu.

Alice Bergström (2003, Häcken, wahadłowa/skrzydłowa) – znamy i pamiętamy ją jeszcze z czasów Djurgården, kiedy to szczególnie upodobała sobie gnębienie rywalek z Hisingen. Skoro Osy z Västergötland nie potrafiły jej powstrzymać, to sprowadziły ją do siebie i choć w nowym zespole coraz częściej zdarza się jej występować pięterko niżej, to jednak przyspieszenie i dynamika wciąż pozostają jej znakiem rozpoznawczym.

Vera Blom (2005, Bromma, pomocniczka/skrzydłowa) – studiowała na Florydzie, lecz zdecydowanie najlepiej czuje się w Sztokholmie, a konkretnie na Grimsta Idrottsplats. A skoro właśnie zdecydowała się na powrót do korzeni, to możemy być spokojni, że jesienią ta bezkompromisowa wirtuozka środka pola z powodzeniem urwie się niejednej defensywie.

Alexandra Larsson (2006, ex-Häcken, pomocniczka) – w innym klubie już dziś byłaby z pewnością zawodniczką wyjściowego składu lub przynajmniej istotnym elementem rotacji. Druga linia Häcken ma jednak wybitnie wysoki próg wejścia, ale nie wątpimy, iż wspólne treningi między innymi z Elin Rubensson sprawią, że szwedzki futbol niebawem wzbogaci się o jeszcze jedną kompletną w dosłownym tego słowa znaczeniu kreatorkę.

Wilma Leidhammar (2003, Norrköping, napastniczka) – na tle koleżanek z listy weteranka, ale pominięcie jej w tym zestawieniu byłoby jednak sporym nietaktem. Świetny przegląd pola, żelazne płuca i nieposkromiona ambicja, dzięki której nierzadko po ostatnim gwizdku długo dochodzi do siebie, leżąc na murawie. Grających z pełnym poświęceniem i oddaniem piłkarek jest wiele, ale fani Peking doskonale zdają sobie sprawę, że Wilma jest tylko jedna.

Stella Maiquez (2009, Hammarby, pomocniczka/skrzydłowa) – tutaj z kolei wyróżnienie być może troszkę na wyrost, wszak mówimy o zawodniczce wciąż w zasadzie nieprzetestowanej na pierwszoligowym gruncie. Skoro jednak o wyjątkowości efektownie grającej skrzydłowej jednym głosem mówią agenci, trenerzy oraz opiekunowie pamiętający ją z rozgrywek młodzieżowych, to… nie zakładamy, że wszyscy ci ludzie nagle solidarnie się pomylili.

Matilda Nildén (2004, Häcken, napastniczka) – prawdopodobnie posiada większy talent od swojej starszej siostry, która na dobre zadomowiła się już w kadrze za kadencji Petera Gerhardssona. W AIK przeżywała złoty czas, co zaowocowało rekordowym transferem do Häcken, gdzie bynajmniej czasu także nie zamierzała marnować. W kilkanaście miesięcy stała się zawodniczką jeszcze bardziej wszechstronną, zdecydowanie więcej rozumiejącą i teraz pozostało jedynie czekać na moment, w którym ten potencjał na dobre eksploduje.

Elsa Pelgander (2006, Djurgården, pomocniczka) – jeśli jeszcze przed uzyskaniem pełnoletności trafiasz do Juventusu, gdzie otrzymujesz szansę debiutu w rozgrywkach Coppa Italia, to o przypadku mowy być nie może. Ostatnimi czasy młoda pomocniczka borykała się niestety z nawracającymi problemami zdrowotnymi, ale jesienią mamy nadzieję znacznie częściej i głośniej oklaskiwać jej dopieszczone podania do szybkich niczym błyskawica koleżanek z formacji ofensywnej.

Emilia Pelgander (2004, Rosengård, pomocniczka) – prawdopodobnie właśnie taką zawodniczkę otrzymalibyśmy w wyniku skrzyżowania najlepszych, piłkarskich atrybutów Lisy Dahlkvist oraz Caroline Seger z ich najlepszych lat. Atletyczna, zawsze gotowa do trudnych, fizycznych batalii o każdy centymetr boiska, a jednocześnie skanująca alternatywy rozegrania futbolówki po szybkim przechwycie. Talent czystej wody, choć wciąż wymagający kilku ostatnich szlifów.

Felicia Schröder (2007, Häcken, napastniczka) – tutaj rozpisywać się nie będziemy: gwiazda nie tylko Häcken, ale całej ligi, przekleństwo holenderskiego Twente i francuskiego Paris FC, która ewidentnie upodobała robić sobie efektowne, urodzinowe prezenty. Już teraz przy jej nazwisku nie powinno widnieć skromniutkie 1A, lecz to niedopatrzenie z pewnością zostanie niebawem z nawiązką naprawione.

Nova Selin (2008, AIK, pomocniczka/skrzydłowa) – jedna z dwóch największych rewelacji rundy wiosennej bieżącej kampanii ligowej. Jej forma ani trochę nie zaskoczyła trenera Lukasa Syberyjskiego, choć fani AIK przed sezonem więcej nadziej pokładali w innych członkiniach mistrzowskiej drużyny juniorek. Perfekcyjna na dziesiątce, solidna na ósemce, choć jeszcze nie tak dawno nazwalibyśmy ją klasyczną skrzydłową.

Tuva Skoog (2005, Malmö, skrzydłowa) – przedstawiła się nam w Umeå, kolejny krok wykonała w Piteå, lecz dopiero powrót do gry po urazie i przeprowadzka do odległej Skanii uczyniły z niej jedną z czołowych postaci całej ligi. Biega, asystuje, finalizuje akcje, a i dośrodkować niebrzydko potrafi zarówno górą, jak i dołem. Na szwajcarskim EURO błyszczały zawodniczki, które w lidze potrafiła przyćmić o kilka długości, co stanowi chyba rekomendację samą w sobie.

Bea Sprung (2005, Hammarby, pomocniczka) – od lat czekamy na ten właściwy moment i mamy nadzieję, że historia ta nie skończy się podobnie, jak miało to miejsce w przypadku innej, młodej gwiazdki FCR. Tutaj wciąż jeszcze jest czas, a dokonana trochę z konieczności kadrowa rewolucja sprawiła, że okoliczności do dalszego rozwoju i wzięcia na swoje barki większej odpowiedzialności miała tej wiosny bardziej sprzyjające niż kiedykolwiek wcześniej. Teraz czas na kolejny krok w nowym klubie, trzymamy kciuki za powodzenie.

Filippa Widén (2009, Kristianstad, pomocniczka) – przygodę ze sportem zaczynała od siatkówki plażowej, ale na nasze szczęście ostatecznie zdecydowała się postawić na futbol. Luźny, trochę nonszalancki vibe na zieloną murawę udało się jej jednak z rozgrzanego piasku z powodzeniem przenieść i nic dziwnego, że w Kristianstad już w okolicach piętnastych urodzin doczekała się wiernego fanklubu. A ponieważ sport to przede wszystkim dobra zabawa, to wieszczymy jej naprawdę udaną, a do tego pełną wrażeń przyszłość.

Hanna Wijk (2003, Häcken, obrończyni/wahadłowa) – jeszcze jedna piłkarka, która w kadrze zdążyła już zadebiutować. Świetna egzekutorka stałych fragmentów gry, doskonale dorzucająca futbolówkę z bocznych sektorów (szczególnie z głębi pola), poprzedni sezon zamknęła z dwucyfrową liczbą asyst na pierwszoligowych boiskach. Tej wiosny z powodzeniem zadebiutowała w środku bloku defensywnego, choć prawe wahadło niezmiennie pozostaje jej najbardziej naturalnym środowiskiem.

Liga (znów) będzie ciekawsza

Fińska defensorka powraca na szwedzkie boiska po udanej przygodzie w NWSL (Fot. Urszula Striner)

Ten tekst nie jest oczywiście podsumowaniem letniego okienka transferowego w Damallsvenskan, ani nawet wgłębieniem się w temat jesiennej części ligowych zmagań, gdyż tę przyjemność zostawimy sobie na później. Szwajcarskie EURO, a także toczące się w nieco odleglejszych zakątkach globu inne turnieje reprezentacyjne o zbliżonej randze, ani na moment nie zatrzymały jednak klubowej karuzeli, wobec czego zdecydowanie warto zebrać w jednym miejscu najciekawsze ruchy personalne szwedzkich pierwszoligowców. Bo choć na pozór nie doczekaliśmy się może hitów godnych pierwszego miejsca na liście piłkarskich przebojów, to wbrew obiegowym opiniom, na bazarku w dzień lipcowy działo się naprawdę sporo. A wzmagający się ruch może sugerować, że najważniejsze chwile tego lata wciąż jeszcze przed nami.

Błyskawiczny przegląd rozpocznijmy od Południa, a konkretniej od miasta szykującego się do historycznych derbów. A w nim na łowy ostro ruszył Rosengård i w miejsce wytransferowanej do portugalskiej Bragi Gudrun Arnardottir sprowadził w swoje szeregi piłkarkę doskonale szwedzkiej publiczności znaną. Pochodząca z Finlandii Elli Pikkujämsä swego czasu podbiła nasze serca kapitalnymi występami w barwach Örebro, które pozwoliły jej rozpocząć przygodę po drugiej stronie Atlantyku. Pierwszy sezon na boiskach NWSL wypadł niezwykle obiecująco, lecz na samym starcie kolejnego przytrafiła się fatalna kontuzja, która na kilkanaście miesięcy zatrzymała perfekcyjnie dotąd rozwijającą się karierę. Powrót w sprawdzonym i doskonale znanym środowisku wydaje się więc najbardziej sensowną decyzją. Obrończynie tytułu nie poprzestały jednak na pojedynczym transferze, a pozyskanie z mistrzowskiej Fortuny Hjørring białoruskiej pomocniczki Anastazji Pobiegajło może okazać się sukcesem przynajmniej na miarę Ivy Landeki lub Nataszy Andonowej. Żeby zachować niezbędny balans, gruszek w popiele nie zamierzają zasypywać również w błękitnej części miasta, czego dowodem mogą być transfery wciąż niespełnionego, lecz niezmiennie promowanego duńskiego talentu w osobie Karoline Olesen, a także doświadczonej występami w wielu ligach i rozgrywkach serbskiej napastniczki Miljany Ivanovic, która w ostatnich miesiącach przynajmniej dwukrotnie ratowała swoimi zagraniami zespół mający w składzie tak uznane nazwiska jak chociażby Jakobsson, Roddar i Asllani.

Pozostając w Skanii, musimy wspomnieć także o reprezentantce Australii Danieli Galic, która bez fanfar i brokatu nieoczekiwanie zamieniła holenderskie Twente na skromne i niepozorne Vittsjö. Doskonale pamiętający działające na wyobraźnię popisy Emily Gielnik, czy Katriny Gorry fani z Hässleholm i okolic już zacierają ręce na myśl o nadchodzącej rundzie i ani trochę się im nie dziwimy. Zdecydowanie mniej znaczy w europejskim futbolu nazwisko nowej zawodniczki Kristianstad, gdyż angielska defensorka Lucy Roberts na poziomie Barclays WSL rozegrała póki co zaledwie kilkanaście minut. Cóż jednak z tego, skoro we wschodniej Skanii, jak nigdzie indziej, mają w kontekście nieoczywistych transferów mocno wyostrzony zmysł i wielce prawdopodobne, że oto trener Angergård ma w swojej talii kolejną mocną kartę, a my jeszcze nie do końca zdajemy sobie z tego sprawę. Na korekty w składzie osobowym zdecydowały się ponadto kluby, które wiosną okazały się na boiskach Damallsvenskan największym rozczarowaniem. W Norrköping ryzykują chyba najmniej, gdyż pomimo stosunkowo zaawansowanego wieku, Julia Karlernäs dopiero co zagrała więcej niż solidny sezon na poziomie włoskiej Serie A. Na kierunki japoński (Miu Kitamura) i północnoamerykański (Moira Keeley, Keera Mellenhorst) postawili za to w Linköping, powierzając przy okazji dołujący zespół w ręce niezwykle utytułowanego, lecz przy okazji wzbudzającego u niektórych skrajne emocje szkockiego szkoleniowca Willy’ego Kirka. Czy w tym szaleństwie jest metoda, a za sterami maszyny o nazwie LFC wciąż siedzi pilot? A może to w Växjö będą mieć problemy, wszak terminarz ani trochę nie sprzyja, a nazwiska Mariann Høgh (ex-Århus) i Lovisy Gustafsson ani trochę nie brzmią jak stuprocentowa gwarancja sukcesu.

Najmłodsza uczestniczka ostatniego mundialu na boiskach Damallsvenskan? Dokładnie tak! Reprezentująca Koreę Południową Casey Phair zdecydowała się na półroczne wypożyczenie z Angel City do stołecznego Djurgården, znacząco zwiększając i tak już imponującą siłę rażenia ofensywy Dumy Sztokholmu. Odmienną taktykę na pierwszą połowę letniego okienka przyjęli za to w Hammarby, gdzie powitano kolejno bramkarkę Emmę Holmgen (ex-Levante, powrót do Bajen po siedmiu latach), a także defensywne pomocniczki Theę Sørbo (ex-Teneryfa, jeszcze jeden powrót) i Vilmę Koivisto (ex-Linköping). W Häcken najwięcej emocji wzbudziły natomiast informacje o parafowaniu nowych, wieloletnich umów z Felicią Schröder oraz Anną Anvegård i jest to reakcja całkowicie racjonalna. Ryzyko utraty kluczowych zawodniczek bez godziwej rekompensaty zostało bowiem całkowicie zażegnane, a to właśnie tego scenariusza chcieli w Västergötland uniknąć za wszelką cenę.

UWAGA: powyższy tekst został zamknięty w dn. 23. lipca 2025. Wszystkie transfery dokonane i potwierdzone po tej dacie zostaną wspomniane w osobnym wpisie zapowiadającym jesienną część ligowych zmagań. Bardzo dziękuję za zrozumienie i wyrozumiałość.

Cześć i chwała bohater(k)om

Smilla Holmberg długo nie zapomni swojego pierwszego wielkiego turnieju (Fot. Getty Images)

21 zwycięstw

4 remisy

4 porażki

bilans bramkowy: 59 – 23


Napisać, że Peter Gerhardsson kończy swoją selekcjonerską przygodę z podniesionym czołem, to tak naprawdę nie napisać nic. Nawet jeśli niektórzy (w tym autor tego tekstu) stoją na stanowisku, że rozstanie powinno nastąpić już jakiś czas temu, to nie da się zaprzeczyć, że pochodzącego z Uppsali szkoleniowca bronią nie tylko wyniki, ale i styl prezentowany na boisku przez jego drużynę. Nie mamy jakiejkolwiek gwarancji, że z inną osobą u steru zarówno mundial na Antypodach, jak i tegoroczne EURO w Szwajcarii okazałyby się jeszcze bardziej spektakularnym sukcesem, za to istnieją pewne przesłanki wyraźnie przemawiające za tym, iż władze SvFF dokonały najlepszego możliwego wyboru. Przynajmniej na ten moment, bo dopiero przyszłość pokaże, w jaki sposób personalne decyzje Gerhardssona przełożą się na stan i ogólną kondycję kadry na przykład w kolejnym, czteroletnim cyklu. Myśląc o nim nie jesteśmy oczywiście wolni od obaw, lecz obserwując postępy przedstawicielek najmłodszej generacji w krajowych rozgrywkach ligowych, chyba wreszcie możemy spoglądać przed siebie z delikatnym optymizmem. Wszak po latach kompletnej posuchy i beznadziei, nagle objawiły się nam nie tylko oczywiste talenty w osobach Felicii Schröder, czy Smilli Holmberg, ale również bezkompromisowo rozpychające się w seniorskim futbolu czternasto-, piętnasto- i szesnastolatki, a symbolem tej nowej fali może być na przykład jedna z bohaterek wiosennej fazy grupowej Pucharu Szwecji Emilia Widstrand (Örebro, rocznik 2010). Żeby było jeszcze ciekawej, kilka wciąż mocno perspektywicznych zawodniczek przeżywa aktualnie renesans formy i przy tej okazji z nazwiska warto wymienić między innymi Tuvę Skoog (Malmö, rocznik 2005). Skoro na tegorocznym EURO tak wielką furorę potrafiła zrobić Katariina Kosola, to aż szkoda, że nie mogliśmy porównać, jak na tle konkurentek z innych krajów zaprezentowałaby się skrzydłowa, która w klubie regularnie zbierała za swoją boiskową postawę zdecydowanie bardziej entuzjastyczne recenzje od swojej fińskiej koleżanki. Konkluzja tego wywodu jest jednak taka, że jeśli rzeczywiście uda nam się przejść relatywnie suchą stopą przez swego rodzaju wyrwę pokoleniową (rozumianą jako cztery kolejne w zasadzie bezproduktywne w kontekście kadry roczniki od -’98 do -’01), to raz jeszcze… na wierzchu znajdzie się racja Gerhardssona. Jasne, tego nie dało się od linijki przewidzieć i zaplanować, ale każda osoba prowadząca kiedykolwiek jakiś biznes doskonale wie, że bez szczęśliwego splotu obiektywnych okoliczności, zdecydowanie trudniej osiągnąć sukces. A ów splot trzeba jeszcze umiejętnie wykorzystać i ustępujący ze stanowiska selekcjoner najwyraźniej to zrobił.

Skoro było już o najstarszym szwedzkim bohaterze EURO, to dla równowagi wypadałoby wspomnieć także o bohaterce najmłodszej. O dostrzeżenie i wyróżnienie Smilli Holmberg upominaliśmy się tutaj jeszcze zanim forma wahadłowej Hammarby na dobre eksplodowała, więc w przeciwieństwie do wielu nie robiliśmy sensacji wokół faktu, iż akurat ta zawodniczka ostatecznie znalazła się w samolocie lecącym do Szwajcarii. Ani trochę zaskakujący nie był także fakt, że osiemnastoletnia zawodniczka nie pękła ani podczas swojego debiutu w Lidze Narodów, ani na podczas czerwcowego zgrupowania, na którym to prezentowała się na tle znacznie bardziej doświadczonych koleżanek na tyle imponująco, że z miejsca wskoczyła do podstawowej rotacji Gerhardssona i Wikmana. A nie trzeba chyba nikomu dodatkowo tłumaczyć, jak wielkie i niespotykane to osiągnięcie. Widząc nazwisko Holmberg w wyjściowej jedenastce przed meczem z Niemkami byliśmy spokojni, a kolejne upływające minuty wyłącznie ten nastrój pogłębiały. Tytuł najlepszej zawodniczki tamtego spotkania przyznaliśmy zresztą defensorce Hammarby nie na zachętę, lecz jak najbardziej zasłużenie. W ćwierćfinale przeciwko Anglii Holmberg zaprezentowała nam prawdziwą sinusoidę, choć raz jeszcze dała dowód, że jakiekolwiek lęki i niepokoje związane z występem w tak wielkim turnieju są jej obce. A nawet jeśli nie są, to sama zainteresowana doskonale potrafi je okiełznać i nad nimi zapanować. Ofiarna interwencja skutkująca zablokowaniem strzału Alessii Russo niechybnie uratowała nam dogrywkę, a przecież skutecznych zagrań defensywnych zapisaliśmy przy jej nazwisku zdecydowanie więcej. Oczywiście, doskonale pamiętamy, iż to właśnie osiemnastolatka z Södermalm nabrała się na stosunkowo przewidywalny zwód Chloe Kelly przy golu na 2-2 i to trafienie leci poniekąd na jej konto, ale całościowo nie da się ocenić jej udziału w EURO inaczej niż pozytywnie.

O samej serii rzutów karnych nie wspominam z rozmysłem, gdyż w tym przypadku niektórym obserwatorom i analitykom najwyraźniej przegrzały się styki. Ale wybaczam, wszak lipiec mamy rekordowo chłodny, więc kilka gorętszych dni może stanowić dla niejednego organizmu szok termiczno-poznawczy. Przytoczmy jednak kilka podstawowych faktów: mecz z Anglią kończyliśmy w dziesiątkę, więc z przepisów gry w piłkę nożną jasno wynika, że właśnie tyle szwedzkich piłkarek było uprawnionych do wykonywania karnych. Z tego grona dwie zawodniczki zgłosiły chęć znalezienia się na końcu listy, wobec czego miejsc do rozdzielenia zostaje dokładnie osiem. Nieskomplikowana matematyka w zakresie 0-10 jasno podpowiada, iż Smilla Holmberg była w tym komitecie kolejkowym przedostatnia (!), a również czasami przywoływana w pełnych krytyki i fałszywej troski komentarzach Jennifer Falk czwarta od końca. Ktoś te karne po prostu strzelać musiał, więc w tym przypadku ani rzeczone piłkarki nie wyrywały się przed szereg, ani selekcjoner nie wsadził ich na gorące krzesło. Nawiasem mówiąc, akurat z tym elementem gry jako nacja ewidentnie mamy problem, gdyż może z wyjątkiem Elin Rubensson i Lisy Dahlkvist, w zasadzie każda ze szwedzkich gwiazd (Seger, Asllani, Eriksson, Björn, Fischer… i tę wyliczankę moglibyśmy kontynuować) ma na swoim koncie przynajmniej jedną zmarnowaną w fatalnym stylu jedenastkę. Było zatem jasne jak lipcowe słoneczko, że oto nagle w środku turnieju nie naturalizujemy Lindy Sällström, czy Therese Åsland i nie przebierzemy ich w żółto-niebieskie barwy. Dysponować musieliśmy własnymi zasobami, a te – pomimo czterech kapitalnych interwencji Falk – tym razem nie okazały się wystarczające. Ale wiadomo, zdjęcia zapłakanej osiemnastolatki, najlepiej podlane jeszcze jakimś odpowiednio dramatycznym tytułem, zawsze się kliknie. A na koniec dnia o to w pierwszej kolejności chodzi.

Szwajcarskie rozliczenie

Piękne lato, piękny turniej, piękna reprezentacja – #SWEWNT wersja 2025 (Fot. SvFF)

Guldet ska hem – te słowa niosły się donośnie po wielu szwajcarskich miastach i choć poprzeczka została w nich postawiona najwyżej jak tylko się da, to kadra po raz ostatni prowadzona na wielkim turnieju przez Petera Gerhardssona, realnie do niej doskoczyła. Od pierwszej do ostatniej minuty turnieju mogliśmy po prostu być z naszej kadry dumni i choć formalnie kończymy tę imprezę na szóstym miejscu (najniższym podczas ośmioletniej kadencji obecnego selekcjonera), to w obrazku był to chyba drugi najlepszy występ Blågult być może nawet w całej, kilkudziesięcioletniej historii tej drużyny. Japońskich Igrzysk całościowo przebić się oczywiście nie udało, szaloną wiktorię nad Niemkami też zapewne ustawilibyśmy pięterko niżej niż lanie sprawione przed czterema laty dominatorkom z USA, ale czy tak bez głębszego zastanowienia będziemy w stanie wymienić jakąkolwiek inną imprezę podczas której niebiesko-żółta reprezentacja zaprezentowała się zdecydowanie lepiej? Śmiem wątpić, ale po co gdybać, skoro można spróbować jakoś to wszystko usystematyzować. Jak zwykle zapraszam więc na indywidualną ocenę występu szwedzkich piłkarek w tradycyjnej dla takich rozważań skali 1-5:

Jennifer Falk – 3. Na tej pozycji mieliśmy mieć problemy większe niż kiedykolwiek wcześniej i pewnie w szerszej perspektywie dokładnie tak jest, ale gdy przychodzi wielki turniej, szwedzka bramka działa bez zarzutu. W fazie grupowej lepszą skuteczność między słupkami miała jedynie Carlotta Wamser, w fazie pucharowej czterech jedenastek w jednym konkursie nie potrafił odbić już absolutnie nikt oprócz golkiperki Häcken.

Hanna Lundkvist – 3. Wywalczyła miejsce w wyjściowej jedenastce i przez niemal cały czas stanowiła solidną polisę ubezpieczeniową dla hasającej z przodu Kaneryd. Zaprezentowała nam wszystkie znane z boisk NWSL zalety, z wyjątkiem magicznych wrzutek z głębi pola, którymi tak często potrafi ucieszyć fanów z San Diego. Team orders najwyraźniej tego elementu jednak nie zakładały.

Smilla Holmberg – 3. Debiutantka na wielkim turnieju i ta młodzieńcza fantazja niechybnie uczyniła ją bohaterką absolutną szwajcarskiego EURO. W kuriozalnych okolicznościach wpisała się na listę strzelczyń z Niemkami, przeciwko którym zagrała koncert, w doliczonym czasie regulaminowego czasu gry uratowała nam dogrywkę w starciu ćwierćfinałowym, lecz z drugiej strony to właśnie z nią poradziła sobie w kluczowym, indywidualnym pojedynku Chloe Kelly. Przyszłość niewątpliwie należeć będzie do niej.

Nathalie Björn – 3.5. Liderka formacji, w najważniejszych momentach niemal bezbłędna w defensywnych poczynaniach. To na niej miała opierać się na EURO szwedzka linia obrony i tę niespotykaną wcześniej presję zawodniczka Chelsea bez dwóch zdań udźwignęła. A najlepsze jest to, że w wielu istotnych aspektach piłkarskiego rzemiosła (antycypacja, pojedynki fizyczna, gra w powietrzu) Björn wciąż się rozwija.

Linda Sembrant – 2.5. Futbol wiele już widział, słyszał i czuł, ale nie zaryzykujemy wiele mówiąc, że było to dla niej pożegnanie z wielką piłką w wydaniu reprezentacyjnym. I świętująca w tym roku swoje 38. urodziny stoperka na tle mocnych przecież rywalek z Danii i Niemiec pokazała się z naprawdę przyzwoitej strony. Mówiąc pół-żartem, do pełni satysfakcji zabrakło tylko tradycyjnego gola, wszak w przeszłości Sembrant na dużych imprezach trafiała do siatki z niebywałą regularnością.

Magdalena Eriksson – 2. Po sparingu z Norwegią walczyła z nieco tajemniczym urazem przeciążeniowym, do gry weszła w ostatnim meczu grupowym i niestety nie było to wielkie, efektowne wejście. W utratę dwóch goli była pośrednio zamieszana, swoimi interwencjami nie dawała koleżankom tak bardzo potrzebnej pewności, a i deficytów szybkościowych czasami nie udawało się skutecznie zamaskować.

Jonna Andersson – 2.5. Skoro jesteśmy już przy piłkarkach nienależących do frakcji szybkobiegaczek, to chyba o postawę defensorki Linköping mieliśmy przed turniejem zdecydowanie największe obawy. Całkiem zresztą zasadne, bo ze słabości Andersson użytek potrafiły zrobić między innymi Brand oraz James, choć – na nasze szczęście – z jednym wyjątkiem obyło się bez poważnych konsekwencji. Dramatu nie było, ale najwyższy czas na nowe rozwiązania.

Filippa Angeldal – 4. Skała. Liderka środka pola. Profesorka i reżyserka. Długimi fragmentami kadra pulsowała i oddychała w rytmie wyznaczanym przez pomocniczkę madryckiego Realu. Dunka Maja Bay skuteczną interwencją pozbawiła ją niezwykle pięknego gola, ale nawet bez wielkich, konkretnych liczb, dowodzona przez Angeldal szwedzka druga linia była niezwykle piękna i niejeden neutralny kibic na szwajcarskim EURO się w niej zakochał.

Hanna Bennison – 3. Na ostatniej prostej przegrała rywalizację o ostatnie wolne miejsce w wyjściowej jedenastce i choć decyzja Gerhardssona finalnie się w pełni obroniła, to i Bennison w jakimś sensie zalicza się do wygranych minionych tygodni. Już podczas meczów Ligi Narodów towarzyszyło nam poczucie, że Golden Girl ze Skanii wreszcie odnalazła swoje miejsce w tym zespole i jeśli rzeczywiście tak jest, to z niecierpliwością czekamy na więcej. Bo potencjał ku temu zdecydowanie jest.

Julia Zigiotti – 3.5. Mówiliśmy już o małych, indywidualnych sukcesach, ale w przypadku rezerwowej przez większość sezonu klubowego piłkarki monachijskiego Bayernu, bez dwóch zdań możemy wspominać o wielkim zwycięstwie. Determinacja, ambicja, poparta do tego odpowiednią dawką boiskowej inteligencji to przepis na to, aby stać się jednym z odkryć turnieju. I tylko szkoda, że tego półfinału z Włoszkami koniec końców nie udało się zagrać. Cóż, może następnym razem.

Kosovare Asllani – 4. Nie będziemy ściemniać; tak spektakularnego występu zawodniczki biegającej za piłką na zapleczu angielskiej ekstraklasy, ani trochę nie było na naszym bingo. Szwedzki selekcjoner niewątpliwie posiada jednak jedyny w swoim rodzaju pomysł na maksymalizowanie sportowego potencjału 35-latki z Kristianstad i w decydujących chwilach nie waha się z tej super mocy korzystać. Ku chwale nas wszystkich, ku chwale reprezentacji. Last dance? Jeśli tak, to był on po prostu klasą samą w sobie.

Lina Hurtig – 3. Zawsze w centrum uwagi, często wbrew własnej woli. Tym razem Gerhardsson widział ją w roli rezerwowej, z której wywiązała się niezwykle produktywnie. Bo nawet jeśli często gasła i nie było jej pod grą, to jednak ani na moment nie zapomniała o swoich niewątpliwych atutach, dzięki którym dostarczyła nam konkretne liczby. Gol jej autorstwa pozwolił nam śledzić końcówkę meczu przeciwko Niemkom ze zdecydowanie większym spokojem.

Johanna Kaneryd – 3.5. My to wiemy, fani londyńskiej Chelsea również, a nieco bardziej niedzielni fani futbolu dowiedzieli się przy okazji EURO. Your defense is terrified, Jojo’s on fire – mogliśmy śpiewać na znaną melodię a niestrudzona Kaneryd wyrabiała w tym czasie sto procent normy na prawym skrzydle, frustrując przy tym niejedną, europejską defensywę. Masterclass w meczu przeciwko Polsce był najlepszym występem szwedzkiej piłkarki na całym turnieju.

Fridolina Rolfö – 2. Jeszcze jedna rekonwalescentka, która – podobnie jak Eriksson – wygrała wyścig o powrót na boisko. I niestety w tym miejscu analogie się nie kończą, gdyż była już piłkarka Barcelony także nie zaliczy zakończonego właśnie turnieju do udanych. Starała się, szarpała, ale nie ma przypadku w tym, że to nie z przyporządkowanego jej sektora na nasze rywalki czyhało największe niebezpieczeństwo.

Madelen Janogy – 2.5. Zaczęła w wyjściowym składzie, co w jej przypadku było niewątpliwie szansą i dowodem zaufania od selekcjonera. I choć sporym nadużyciem byłoby stwierdzenie, że zawodniczka Fiorentiny swoją okazję po całości zmarnowała, to jednak wymienianie jej nazwiska w kontekście wygranych również mijałoby się z prawdą. Momenty były, ale koniec końców brakowało albo umiejętności, albo szczęścia.

Stina Blackstenius – 3.5. Już nie tylko my żartowaliśmy, że nikt nie potrafi z takim wdziękiem zmarnować ośmiu sytuacji tylko po to, aby wykorzystać dziewiątą. Na szwajcarskich boiskach napastniczka londyńskiego Arsenalu snajperskie ratio ustabilizowała jednak na ponadprzeciętnym dla swoich standardów poziomie i niczym Stina z najlepszych, kadrowych dni harowała dla zespołu, kreując mnóstwo wolnej przestrzeni nie tylko dla Asllani, lecz również dla obu naszych skrzydłowych. Big win.

Amanda Ilestedt, Amanda Nildén, Rebecka Blomqvist, Sofia Jakobsson, Ellen Wangerheim – bez oceny.

Tove Enblom, Emma Holmgren – nie grały.


No i proszę, tym razem cyferki niejako potwierdzają to, co widziało nieuzbrojone oko. Średnia ocen na poziomie 3,03 nieznacznie ustępuje jedynie tej z kultowych Igrzysk 2021, plasując się tym samym na niezagrożonym, drugim miejscu. Wynik do prawdy imponujący, o kilka długości wyprzedzający chociażby tej uzyskany przez trzema laty na angielskich boiskach, gdzie przecież formalnie wdrapaliśmy się aż do najlepszej czwórki. Ale chyba nikt nie miałby problemów ze wskazaniem, czy szwedzka kadra bardziej zaimponowała swoją postawą teraz, czy może na EURO ’22. Najdobitniej świadczy o tym lawina pozytywnych komentarzy z całego świata, które wcześniej otrzymywaliśmy jedynie podczas domowego EURO ’13 oraz IO ’21. Po dłuższej przerwie wróciliśmy zatem do punktu, w którym obecność naszych piłkarek w fazie pucharowej postronnych obserwatorów zdecydowanie bardziej cieszyła niż drażniła i co by nie mówić – jest to niezwykle przyjemna konstatacja.

Dla porządku i statystyki, przypominamy w jednym miejscu chronologicznie wszystkie turnieje z interesujących nas lat 2013-2025:


EURO 2013 – średnia ocen 2.90

Najlepsze indywidualnie: Lotta Schelin (4.0), Nilla Fischer (3.5), Marie Hammarström (3.5)


MŚ 2015 – średnia ocen 2.33

Najlepsze indywidualnie: Hedvig Lindahl (3.5), Sofia Jakobsson (3.0), Caroline Seger (2.5)


IO 2016 – średnia ocen 2.53

Najlepsze indywidualnie: Hedvig Lindahl (3.5), Fridolina Rolfö (3.0), Lotta Schelin (3.0)


EURO 2017 – średnia ocen 2.40

Najlepsze indywidualnie: Linda Sembrant (3.0), Kosovare Asllani (3.0), Stina Blackstenius (3.0)


MŚ 2019 – średnia ocen 2.94

Najlepsze indywidualnie: Kosovare Asllani (4.0), Nilla Fischer (4.0), Sofia Jakobsson (3.5)


IO 2021 – średnia ocen 3.10

Najlepsze indywidualnie: Fridolina Rolfö (4.5), Hanna Glas (3.5), Caroline Seger (3.5)


EURO 2022 – średnia ocen 2.56

Najlepsze indywidualnie: Kosovare Asllani (3.5), Stina Blackstenius (3.0), Jonna Andersson (3.0)


MŚ 2023 – średnia ocen 2.88

Najlepsze indywidualnie: Elin Rubensson (4.0), Nathalie Björn (3.5), Amanda Ilestedt (3.5)


EURO 2025 – średnia ocen 3.03

Najlepsze indywidualnie: Filippa Angeldal (4.0), Kosovare Asllani (4.0), Johanna Kaneryd (3.5)

EURO Swissteria #8

Szwecja zdecydowanie zrobiła na EURO 2025 furorę – na boisku, na trybunach i na ulicach szwajcarskich miast (Fot. Reuters)

Dziś nie będzie tutaj ani perfekcyjnej składni, ani koherentnego podsumowania ostatnich godzin. Ale chyba zgodzimy się, że takie coś zasługuje na opis przynajmniej po części tak chaotyczny, jak emocje towarzyszące nam podczas obserwowania i przeżywania tego jedynego w swoim rodzaju widowiska. Choć do pewnego momentu w tym chaosie naprawdę była metoda, a Jessica Carter oraz Leah Williamson prezentowały się tak katastrofalnie bynajmniej nie dlatego, że nie umieją w tę grę. Ot, szwedzkie piłkarki wyciągnęły ze swojej talii najbardziej zgraną kartę i raz jeszcze udowodniły, że tak często przywoływana tu jednowymiarowość – jeśli tylko dopracujesz ją do perfekcji – może ku twojej chwale przekształcić się w solidność i powtarzalność. Przecież Blackstenius, Zigiotti, Angeldal, czy Asllani nie zagrały na Letzigrund absolutnie niczego, co mogłoby zaskoczyć kogokolwiek, kto przynajmniej pobieżnie śledził ewolucję tej kadry pod batutą Petera Gerhardssona. A jednak obrończynie tytułu, podobnie jak dosłownie chwilę wcześniej Niemki, Norweżki, czy Dunki, miały ze znalezieniem odpowiedniego antidotum na zaproponowaną przez nas grę ogromny problem. I choć przed meczem skupialiśmy się głównie na naszych deficytach, to na murawie eksponowane były przede wszystkim te będące udziałem naszych rywalek. I gdyby nie kapitalna postawa typowanej przez wielu z nas na potencjalną gwiazdę turnieju Hannah Hampton, końcowy wynik mógł być dziś zupełnie inny. O golkiperce Chelsea kilka słów jednak później, bo najpierw oddajmy honory własnym bohaterkom.

Po pierwsze – Kosovare Asllani i Stina Blackstenius. Zaczynam od nich nie ze względu na nazwiska w rubryce strzelczyń, lecz na szacunek, na jaki obie bez wątpienia zasługują. Oczywiście, stali bywalcy tego serwisu dobrze wiedzą, że nie zaliczam się do grona największych entuzjastów tego duetu na tym etapie ich karier, ale trzeba jasno i dobitnie podkreślić coś, co regularnie akcentuję w zasadzie od pierwszego podsumowania pracy Gerhardssona pod koniec roku 2017: obecny selekcjoner potrafi z tych konkretnych zawodniczek wycisnąć 120 procent ich aktualnych możliwości. Wiele razy żartowałem, że na korepetycje do Gerhardssona powinni udać się trenerzy klubowi, gdyż Asllani i Blackstenius (nota bene: przy okazji wcześniejszych imprez dotyczyło to także Hurtig, Ilestedt, czy Jakobsson) po przyjeździe na zgrupowania reprezentacji nagle zamieniały się w najlepsze wersje siebie. Taki odwrócony o sto osiemdziesiąt stopni paradoks norweskich gwiazd towarzyszył nam na dwóch mundialach i na tegorocznym EURO, choć naprawdę niewiele racjonalnych argumentów za tym przemawiało, Peter skutecznie zrobił to raz jeszcze. Respekcik.

Po drugie – Julia Zigiotti i Filippa Angeldal. Bardzo długo zastanawialiśmy się, kto może stanowić parę środkowych pomocniczek na miarę kultowego tandemu Dahlkvist – Seger i jeśli miałbym wskazać jeden największy sukces końcówki kadencji obecnego selekcjonera, to byłoby nim właśnie uwolnienie potencjału zawodniczki Bayernu dla kadry. Oczywiście, futbol się zmienia, więc i styl gry Angeldal i Zigiotti znacząco różni się od tego prezentowanego przez ich wybitne poprzedniczki, ale na te wszystkie przemyślane, precyzyjne, prostopadłe podania, czy też poprzedzone błyskawicznym uruchomieniem skrzydeł odbiory patrzyło się po prostu z uśmiechem na ustach. I bardzo życzyłbym nam wszystkim, a przede wszystkim samym zainteresowanym, aby ta radość z gry w niebiesko-żółtych barwach jeszcze przez wiele lat ich nie opuszczała. Na specjalny shout out niewątpliwie zasłużyły sobie także Nathalie Björn oraz Jennifer Falk, bo choć obie błędów się całkowicie nie ustrzegły, to jednak na swoich pozycjach należały do najbardziej spektakularnych bohaterek szwajcarskiego turnieju, a to zawsze duża i niełatwa sztuka.

Jako się rzekło, ten mecz mógł mieć absolutnie dowolne zakończenie. Wszak piłki meczowe na nogach oba zespoły miały jeszcze w regulaminowym czasie gry (odpowiednio Madelen Janogy oraz Alessia Russo), następnie w dogrywce i wreszcie w cokolwiek absurdalnym konkursie rzutów karnych. Hannah Hampton pokazała jednak wszystkim niedowiarkom, że pozycja numer jeden w angielskiej bramce należy jej się bezsprzecznie, a skoro na ławce siedzi tak solidna zmienniczka jak Anna Moorhouse, to na miejscu Lwic o obsadę tej pozycji przesadnie bym się nie kłopotał. Tajemnicą Sariny Wiegman pozostanie za to konsekwentne pomijanie w selekcji Mai Le Tissier z Manchesteru United, która – jak z przekąsem zauważają niektórzy obserwatorzy – na tę chwilę ma w dorobku więcej wyborów do jedenastki sezonu angielskiej Barclays WSL niż meczów w wyjściowej jedenastce kadry na swojej nominalnej pozycji. A środek obrony w angielskim wydaniu nie tylko na trwającym właśnie turnieju prezentuje się cokolwiek mało ekskluzywnie. O selekcji – i to niekoniecznie tej rodem z Wysp Brytyjskich – zdecydowanie więcej będzie jednak w dwóch kolejnych wpisach, gdzie całą tę imprezę spróbuję ogarnąć trochę bardziej chłodnym okiem, gdyż ten wpis tworzony jest zdecydowanie na gorąco. Nie mogę jednak zakończyć go inaczej, jak podziękowaniami dla wszystkich którym mogłem podczas ostatnich tygodni wirtualnie towarzyszyć. Jak zawsze, dzielić z Wami tę przestrzeń to był wielki honor i wyróżnienie, a zaskakująco pozytywny odbiór szwedzkiej kadry w europejskich mediach uczynił ten letni czas jeszcze bardziej niezapomnianym. Dla nas EURO 2025 nieodwołalnie dobiegło końca, lecz pozostałym w grze sześciu reprezentacjom życzę powodzenia i niech zwycięży najlepszy… albo najsprytniejszy… albo najbardziej solidny i konsekwentny. Choć po dzisiejszej serii jedenastek, to ostatnie chyba się jednak nie wydarzy.

Trzymajcie się, słyszymy się na podsumowaniu!

EURO Swissteria #7

Jest banan, jest pierwsze miejsce w grupie, ogólnie jest całkiem spoko (Fot. SvFF)

Turniej w pełni, emocje związane z kolejnymi popisami szwedzkiej kadry zaczynają rezonować daleko poza bańkę, a to chyba najlepszy dowód na to, że jest dobrze. Jako urodzony realista doskonale zdaję sobie sprawę, że wszyscy czekamy już na czwartkowy ćwierćfinał, ale spróbuję wbić się z tym tekstem w dzień wolny od piłkarskich emocji, w nadziei, że ktoś może jednak zdecyduje się tutaj zajrzeć. Bo nawet jeśli pewni możemy być wyłącznie tego, że wszystkie nasze mniej lub bardziej sensowne przewidywania i tak bezwzględnie zweryfikuje boisko, to trochę piłkarskiej polemiki zawsze na propsie. To znaczy, ja mogę oczywiście mówić wyłącznie ze siebie, ale pozwólcie mi karmić się nadzieją, że nie jestem jedyną osobą, która czerpie mnóstwo pozytywnej energii z tej naszej wirtualnej, trwającej już niemal równo od dekady wymiany argumentów.

Wracając jednak do spraw istotnych, grupa D nie zaskoczyła i choć do przerwy Holenderki dzielnie stawiały czoła przeważającym, francuskim siłom, to druga część potyczki w Bazylei była już klasycznym meczem w trybie one-way-traffic. Tych ostatnich niestety widzieliśmy na szwajcarskim EURO zdecydowanie zbyt wiele i niestety w przeważającej większości nie wynikały one z tego, że faworyt nagle wskakiwał na poziom stratosferyczny, kompletnie nieosiągalny dla ambitnie walczących przeciwniczek. Oczywiście, Francuzki, Hiszpanki, Angielki, czy nawet Szwedki długimi fragmentami wyglądały na boisku tak, że ręce same składały się do oklasków, lecz dokonując chłodnej analizy nie dało się nie zauważyć drobnego detalu, że oto rywalki na wspomniany mecz zapomniały dojechać albo fizycznie, albo mentalnie, albo – w przypadkach skrajnych – na każdej możliwej płaszczyźnie. Debiutujące w finałach EURO Walijki zabiorą ze sobą wspomnienia związane z historycznym golem Jessiki Fishlock, momentami kapitalnej postawy Ceri Holland czy Lily Woodham, ale całościowo ich udział w imprezie zamknął się w trzech poniesionych w marnym stylu porażkach, trzynastu straconych golach, a liczba ta spokojnie mogłaby być bardziej okazała, gdyby tylko na przykład Holenderkom (które swoją drogą skompromitowały się na szwajcarskich boiskach po całości) nieco bardziej sprzyjało szczęście. I tak, możemy cały czas tkwić w przeszłości i po raz setny ocierać łezkę wzruszenia słuchając, jak to przed laty walijska kadra została pod osłoną nocy rozwiązana i musiała rozpoczynać swoją przygodę od zera, lecz nie mam przekonania, czy aby na pewno jest to właściwy kierunek analizy tego, co wydarzyło się latem 2025. Bo wiecie, przeszłość należy znać, ale nie można nią wiecznie żyć. Prawda oczywista, ale nadzwyczaj często właściwie odczytywana zdecydowanie zbyt późno, aby zrobić z niej maksymalny użytek. Moim walijskim przyjaciółkom i przyjaciołom gratuluję rzecz jasna wspaniałej przygody, życząc jednocześnie, aby na horyzoncie już rysowały się kolejne, ambitne cele. Wszak to one napędzają nas do działania i sprawiają, że to życie ma realny, głębszy cel.

Gdybym miał tak z ręką na sercu wyliczyć wszystkie drużyny, które w mojej opinii zagrały w fazie grupowej EURO powyżej oczekiwań, to lista ta zamknęłaby się na dwóch lub maksymalnie trzech pozycjach. To wahanie związane jest z niejednoznaczną oceną reprezentacji Finlandii, która z jednej strony na takie wyróżnienie solidnie zapracowała, z drugiej zaś – sama utrudniała sobie życie w sposób, który niedoszłym ćwierćfinalistkom kontynentalnego czempionatu zwyczajnie nie przystoi. Zdecydowanie in plus jak dotąd prezentowały się za to Szwajcaria i Szwecja, a skoro tak, to zarówno Pii Sundhage, jak i Peterowi Gerhardssonowi należą się z tej okazji słowa uznania. Gospodynie tegorocznego EURO w przededniu imprezy formą nie zachwycały, lecz gdy nadszedł moment próby – okazały się zespołem, który rozkochał w sobie nie tylko trybuny aren w Bazylei, Bernie, czy Genewie, ale – i nie będzie to bynajmniej wielkim nadużyciem – cały kraj. Co zaskakujące, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę dotychczasową karierę szwajcarskiej selekcjonerki, w pierwszej kolejności imponowała nam ambitna i na wskroś bezkompromisowa postawa wschodzących gwiazd La Nati, które w imponującym stylu przedstawiły się szerszej publiczności i nie mamy chyba wątpliwości, że w najbliższych latach głośno zrobi się nie tylko o doskonale znanej nam już wcześniej Sydney Schertenleib, ale również o takich nastoletnich talentach, jak chociażby Iman Beney (od niedawna Manchester City), czy też Leila Wandeler (Lyon). Choć jasna sprawa, że zarówno Géraldine Reuteler, jak i Lia Wälti także zagrały tego lata masterclass, który zna zawsze pozostanie w ich pamięci. Żałować możemy w tym wszystkim jedynie tego, że najwyraźniej zasada zachowania balansu w przyrodzie niezmiennie dotyczy także futbolu i po wyszarpaniu w dramatycznych okolicznościach awansu z grupy, nad szwajcarską kadrą zawisło jakieś bliżej nieokreślone fatum. Bo nie dość, że na ich drodze pojawiły się mistrzynie świata z Hiszpanii, to jeszcze przygotowania do tego być może najważniejszego w całej historii helweckiego futbolu meczu mocno zakłóciły kwestie pozasportowe. Najpierw trzeba było w pośpiechu ewakuować się z zalanego przez rzęsiste opady kompleksu treningowego, a gdy po przymusowej przeprowadzce (nota bene: do ośrodka zwolnionego przez przedwcześnie pożegnane Holenderki) wszystko zdawało się wracać na właściwe tory, to w drużynie pojawił się wirus, który całkowicie zdziesiątkował zespół i zmusił trenerkę do definitywnego odwołania zaplanowanych na dziś zajęć. A jak Sundhage odwołuje treningi, to wiemy, że coś faktycznie się dzieje.

Chcecie o Angielkach? Ale co by tu o nich mądrego i nieoczywistego napisać? Wszyscy wiemy, z kim przyjdzie nam się mierzyć, bo zawodniczki te regularnie podziwiamy i oklaskujemy, gdy czarują nas na boiskach Barclays WSL. Gerhardsson i jego sztab niezbędną wiedzę także posiadają i choć przy okazji czwartkowej batalii wiele będzie nawiązań do pamiętnej klęski na EURO ’22, to jednak chyba więcej możemy wyciągnąć z niedawnego, eliminacyjnego dwumeczu, kiedy to dwukrotnie zdarzyło nam podzielić się punktami. A gdyby tylko Rosa Kafaji przewróciła się w polu karnym w szesnastce rywalek po ewidentnym faulu Leah Williamson, to w statystykach mogłoby to wyglądać jeszcze bardziej okazale. Ale żeby nie było wątpliwości: wielki szacunek dla Rosy za tamto zachowanie, bo takie momenty podtrzymują wiarę w dobroć tego świata. Ale okej, schodzimy na ziemię, a na niej czytam coraz więcej zapowiedzi, w których to Szwedki przedstawiane są w roli ćwierćfinałowych faworytek. Wiadomo, stara prawda mówi, że jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz, ale akurat w tej materii podopiecznym Sariny Wiegman także nie można czegokolwiek zarzucić. Jak zapewne wiecie, ja akurat nie zaliczam się do grona tych, którzy po jednym lub dwóch meczach zmieniają front i w zależności od kierunku podmuchów wiatru raz widzą kogoś na podium, aby za chwilę wieszczyć mu trudny bój o utrzymanie. I żeby była całkowita jasność: nie twierdzę, że któraś z tych postaw jest bardziej lub mniej właściwa, po prostu informuję, jak to u mnie działa. W każdym razie: podobnie jak przed miesiącem, wciąż zdecydowanie większy potencjał sportowy widzę po stronie Angielek i to zarówno w ujęciu drużynowym, jak i jako sumę potencjałów indywidualnych. A gdy wizualizuję sobie, co może się wydarzyć, gdy tylko taka Lauren James, albo jeszcze inna Kelly lub Mead zorientują się, jak wiele wolnej przestrzeni czeka na nich po naszej lewej stronie, to wspominane wątpliwości i niepokój wyłącznie rosną. Do sprawienia w czwartek niespodzianki (pozwólcie mi proszę trzymać się tej tezy) potrzebować będziemy ponadto pewnej i solidnej bramkarki, czyli – pisząc bardziej obrazowo – Jennifer Falk w dyspozycji zbliżonej do tej z potyczek przeciwko Chelsea oraz Paris FC w fazie grupowej Ligi Mistrzyń. Realne? Owszem. Bardzo prawdopodobne? Już niekoniecznie. A do tego jeszcze nasze stoperki będą musiały wystrzegać się momentów sródmeczowych drzemek, co niestety przytrafia im się na poziomie kadry notorycznie, szczególnie jeśli mówimy o pewnej zawodniczce monachijskiego Bayernu. Na niższym poziomie możemy z tego żartować, ale tutaj wjedzie nam w pole karne Alessia Russo i tyle z tego całego śmieszkowania będzie. Sumaryczna konkluzja pozostaje taka, że do pełni szczęścia potrzebujemy występu na sto procent we wszystkich elementach, które tak drobiazgowo omawialiśmy przed turniejem. Bo jeśli oba zespoły zagrają jutro na porównywalnym poziomie w relacji do posiadanego potencjału, to w mojej ocenie tego meczu nie wygramy. Dwa lata temu w analogicznej sytuacji wszystko zagrało jednak pod nas, dzięki czemu – po emocjonującej batalii – udało się wyrzucić z mundialu broniące tytułu Amerykanki. Za powtórkę z rozrywki zapewne nikt z czytających ten wpis by się nie obraził, ale jeśli rzeczywiście historia tej kadry z selekcjonerem Gerhardssonem za sterami ma mieć jeszcze przynajmniej jeden rozdział, to przygotujmy się, że jutro będzie bolało. Bo happy soccer definitywnie i nieodwołalnie zakończył się w chwili ostatniego gwizdka meczu z Niemkami.

Trzymajcie się, do następnego!