Młodsza, lepsza, uśmiechnięta Szwecja

Smilla Holmberg zaliczyła w pierwszej reprezentacji Szwecji debiut bliski perfekcji (Fot. SR)

Jeżeli ten mecz miał dać sztabowi Petera Gerhardssona jasną wskazówkę co do przydatności piłkarek pokroju Smilli Holmberg, Felicii Schröder oraz Ellen Wangerheim w perspektywie zbliżających się wielkimi krokami finałów EURO 2025, to owa weryfikacja okazała się dla trójki młodych gwiazd Damallsvenskan jednoznacznie pozytywna. Debiutująca w pierwszej reprezentacji prawa defensorka Hammarby weszła w mecz kapitalnie i w inauguracyjnym kwadransie to ona była głównym motorem napędowym większości szwedzkich akcji. A później było już tylko lepiej, gdyż to właśnie ofiarna interwencja Holmberg uratowała nasz zespół przed utratą gola po fatalnym wyprowadzeniu piłki przez Magdalenę Eriksson (dla porządku: jeszcze większą robotę wykonała w tej konkretnej sytuacji Jennifer Falk). Osiemnastolatka ze Sztokholmu tempa nie zwalniała także po przerwie i po jednym z odważnych, ofensywnych rajdów udało jej się nawet wywalczyć rzut karny. To znaczy, udało się w teorii, gdyż pomimo ewidentnego przewinienia gwizdek francuskiej sędzi milczał, w pewnym sensie rewanżując się Włoszkom za krzywdy poniesione dwa miesiące temu w Göteborgu. Równie zadowolona może być ze swojego dzisiejszego występu Felicia Schröder, a w pokazaniu się z naprawdę pozytywnej strony ani trochę nie przeszkodził jej fakt, że w układance selekcjonera przyszło jej wystąpić na dziesiątce. Wymienność pozycji w ofensywnej formacji BK Häcken najwyraźniej jednak zaprocentowała, a wartością dodaną przy nazwisku Schröder pozostają dwa perfekcyjne, otwierające podania, po których oko w oko z Laurą Giuliani stanąć mogły odpowiednio Fridolina Rolfö oraz Rebecka Blomqvist. Ta ostatnia swojej szansy się nawet doczekała, ale z pojedynku zwycięsko wyszła tym razem golkiperka Milanu. I wreszcie Ellen Wangerheim, czyli zawodniczka, która wniosła do gry szwedzkiej kadry zdecydowanie najwięcej spośród rezerwowych. Snajperka Bajen błyskawicznie wpasowała się w rytm toczącego się na Stadio Ennio Tardini meczu i w odpowiednich momentach potrafiła a to spowolnić grę, a to przytrzymać futbolówkę, a to wywalczyć obiecujący stały fragment. I choć po końcowym gwizdku rozpoczęła się ogólnonarodowa dyskusja, czy wspomniana w tym akapicie trójka piłkarek zasługuje na miejsce w samolocie do Szwajcarii, to mamy nieodparte wrażenie, że podobna rozmowa realnie powinna dotyczyć zupełnie innych nazwisk.

Co jeszcze nas w to upalne, późnowiosenne popołudnie w Parmie ucieszyło? Zdecydowanie czyste konto po stronie Jennifer Falk, bo przecież nie jest wielką tajemnicą, że z zamykaniem meczów na zero z tyłu golkiperka Häcken miewa ostatnimi czasy spore trudności. Dziś także raz musiała wyjmować futbolówkę z siatki, lecz na nasze szczęście główkująca Martina Piemonte znajdowała się w kluczowym momencie dośrodkowania na pozycji spalonej. Dla porządku dodajmy, że do tej samej bramki i też po strzale głową już po zmianie stron piłkę skierowała Nathalie Björn, lecz tym razem sędziowski tercet dopatrzył się dla odmiany faulu Rebecki Blomqvist na Laurze Giuliani. A propos defensorki londyńskiej Chelsea, to ona akurat może mówić o sporym szczęściu, gdyż jeszcze przed przerwą zdarzyło jej się powstrzymać w nieprzepisowy sposób wychodzącą na czystą pozycję Ariannę Caruso i w tej sytuacji pani Stéphanie Frappart jak najbardziej miała prawo wyciągnąć z tylnej kieszonki czerwony kartonik. Skończyło się jednak tylko na kartce w kolorze żółtym, w efekcie czego Björn będzie mogła wystąpić we wtorkowym meczu przeciwko Danii. Z perspektywy trybun na pewno obejrzy go za to Magdalena Eriksson, co paradoksalnie – i w najmniejszym stopniu nie złośliwie – także jest w jakimś sensie dobrą informacją. Bo jeśli sztab szkoleniowy nie potrafi w kontrolowany przez siebie sposób wypróbować nowych wariantów, to niech przynajmniej los od czasu do czasu zmusza go do tego typu eksperymentów. A lista chętnych i już teraz gotowych do gry na poziomie pierwszej reprezentacji jest naprawdę długa, co najlepiej uwydatnił chociażby wczorajszy mecz bezpośredniego zaplecza naszej kadry z Hiszpanią. Kto nie widział, niech szybciutko nadrabia.

Remis jest w pewnym sensie wynikiem jak najbardziej sprawiedliwym, gdyż każda z ekip miała w dzisiejszym starciu lepsze i gorsze momenty. Szwedki rozpoczęły od mocnego uderzenia, a włoską defensywę bez skutecznej odpowiedzi raz po raz nękały na prawej flance Holmberg oraz Johanna Kaneryd. Później do głosu ewidentnie doszły gospodynie i z niekłamanym zachwytem na twarzy można było zachwycać się perfekcyjnymi zagraniami Manueli Giugliano, która zdawałoby się bez jakiegokolwiek wysiłku posyłała kolejne ciasteczka wprost pod nogi obu skrzydłowych, a także ustawionej na desancie Martiny Piemonte. Okres największej dominacji Włoszek przypadł na ostatnie minuty pierwszej połowy, lecz im bliżej końca meczu, tym częściej i bardziej konkretnie do głosu dochodziły tradycyjnie dominujące pod względem motorycznym Szwedki. Niezwykle aktywna grupa sympatyków Blågult do samego końca miała jak najbardziej uzasadnione nadzieje, że raz jeszcze tak wyglądające starcie uda się ostatecznie spuentować klasycznym 1-0 po stałym fragmencie, ale choć ów cel nie był wcale aż tak odległy, tym razem trzeba było zadowolić się podziałem punktów. Jest to jednak z pewnością taki remis, z którego możemy być naprawdę usatysfakcjonowani, a skoro na miesiąc przed startem wielkiego turnieju kadra ponownie daje nam delikatne powody do uśmiechu, to chyba robimy wreszcie nieśmiałe kroki we właściwym kierunku. Tylko teraz pod żadnym pozorem z tej drogi już nie zawracajmy.

Stina w służbie Damallsvenskan

Stare znajome z Damallsvenskan wdrapały się na szczyt europejskiego futbolu (Fot. Maja Hitij)

Była 74. minuta finału piłkarskiej Ligi Mistrzyń, kiedy na trybunach stadionu w Lizbonie eksplodowały ze szczęścia sektory zajmowane przez kibiców londyńskiego Arsenalu. Wszystko rozpoczęło się od konsekwencji Mariony Caldentey, która raz po raz nękała rywalki z Katalonii wrzutkami z bocznych stref boiska. Tym razem – trochę w wyniku splotu fortunnych zdarzeń – dośrodkowana przez nią futbolówka znalazła się pod nogami Bethany Mead, królowa strzelczyń EURO 2022 idealnie obsłużyła Stinę Blackstenius, a szwedzka napastniczka zapisała na swoim koncie być może najważniejsze trafienie w całkiem bogatej już przecież karierze. Wbrew wskazaniom większości ekspertów, to skazywany na niemal pewną porażkę Arsenal przez najbliższy rok może szczycić się tytułem klubowego mistrza Europy, a złote medale na szyjach zawiesiły sobie nie tylko cztery Kanonierki rodem ze Szwecji (Blackstenius, Hurtig, Ilestedt, Kafaji), ale też nasze dobre znajome z boisk Damallsvenskan z minionych lat. Ot, chociażby do dziś wspominana w Linköping i okolicach z nieskrywaną nostalgią Frida Maanum, która swoją drogą również w starciu z Barceloną wzięła udział w bramkowej akcji, ale wówczas radość zawodniczek z północnego Londynu przerwała analiza VAR, słusznie dopatrując się u reprezentantki Norwegii pozycji spalonej. Żeby było jeszcze ciekawiej, ekipę wicemistrzyń Anglii do historycznego triumfu poprowadziła w iście brawurowym stylu holenderska trenerka Renée Slegers, dla której poprzednim miejscem pracy był FC Rosengård, a epizod ten nie okazał się delikatnie mówiąc sukcesem. W futbolu, jak i w żuciu, chodzi jednak o to, aby znaleźć się we właściwym miejscu i czasie, a pochodząca z Brabancji Północnej 36-latka ewidentnie odnalazła klucz, którego przez lata bezskutecznie poszukiwał w angielskiej stolicy Jonas Eidevall. I niech ta historia będzie dla każdego z komentujących piłkarską rzeczywistość cenną lekcją na przyszłość.

My jednak nie o Arsenalu, a przynajmniej nie bezpośrednio. Tak się bowiem szczęśliwie składa, że gol Stiny Blackstenius solidarnie uszczęśliwił sympatyków zarówno jej obecnego, jak i byłego klubu. Wynik finałowej rywalizacji oznacza bowiem, że w fazie play-off ścieżki ligowej eliminacji przyszłorocznej Ligi Mistrzyń zwolniło się jedno miejsce i jeśli UEFA nie wykona kolejnego regulaminowego fikołka (a doświadczenie w tej materii mają nasi kochani decydenci pokaźne), to przypadnie ono w udziale BK Häcken. Wyższym współczynnikiem klubowym legitymizuje się wprawdzie AS Roma, lecz ekipa z włoskiej stolicy zakończyła zmagania dopiero na trzeciej lokacie w Serie A, wobec czego nie mogła być brana pod uwagę podczas dokonywania koniecznych relokacji. Co więcej, jeden, bezcenny gol dla Arsenalu prawdopodobnie pociągnie w górę także Hammarby, które wobec automatycznego skoku Häcken na wyższy szczebelek drabinki, stało się zespołem numer osiem spośród uczestników mini-turniejów ścieżki ligowej. A jak doskonale wiemy, legitymująca się najwyższymi współczynnikami ósemka może liczyć na rozstawienie w tej fazie rywalizacji. W przypadku klubu z Södermalm wciąż mówimy jednak o trybie niedokonanym, gdyż ostateczne losy Bajen rozstrzygną się dopiero w połowie czerwca, gdy ostatnią kolejkę sezonu 2024-25 rozegrają kluby duńskiej Elitedivisionen. Na dwie kolejki przed końcem zmagań pozycję wiceliderek okupują zawodniczki ustępujących mistrzyń kraju z Nordsjælland i jest to układ najbardziej z perspektywy Hammarby korzystny. Jeżeli jednak po srebrne medale w Danii sięgną piłkarki Brøndby, to właśnie ten zespół – niejako kosztem sztokholmianek – uzupełni grono rozstawionych na etapie mini-turniejów. Stino, Frido, Renée i całą reszto wesołej, mistrzowskiej orkiestry – dziękujemy i… oby do zobaczenia na największych, europejskich arenach!

Info wielkiej wagi – Hammarby nie ma przewagi

Jeszcze jeden faworyt pokonany – K-Town znów się bawi (Fot. kdff.nu)

Miało być wymagająco, trudno i ogólnie pod górkę, ale takiej deklasacji byłych już liderek Damallsvenskan w pierwszej połowie starcia na Kristianstad Arenie nie spodziewał się chyba nikt. Podopieczne Martina Sjögrena w tej fazie meczu stać było na zaledwie jeden niecelny strzał, a fakt, iż na tablicy wyników wciąż utrzymywał się bezbramkowy remis, był efektem nawet nie tyle braku skuteczności gospodyń, co braku tak bardzo potrzebnego w naszym sporcie szczęścia. Bo przecież głównie jego zabrakło, gdy po kapitalnej, zespołowej akcji Pomarańczowych strzał Katli Tryggvadottir zatrzymał się na wewnętrznej stronie słupka bramki Anny Tamminen. A na tym nie koniec, bo przecież swoje szanse miały także ewidentnie tej wiosny rozpędzona Beata Olsson, czy też stanowiąca ogromny atut przy okazji ofensywnych stałych fragmentów Alexandra Johannsdottir. Worek z bramkami piłkarkom ze wschodniej Skanii udało się jednak rozwiązać dopiero po przerwie, kiedy to na rajd prawą flanką zdecydowała się rozgrywająca swój prawdopodobnie najlepszy mecz w profesjonalnej karierze Alice Egnér, a ciężar prac wykończeniowych wzięła na siebie była (a przy takiej dyspozycji niewykluczone, że i przyszła) reprezentantka Australii Amy Sayer. Co istotne, Kristianstad ani myślał się zatrzymywać i mniej więcej do siedemdziesiątej minuty spotkania to podopieczne Daniela Angergårda dyktowały na murawie warunki gry. Zawodniczki z Södermalm szturm na bramkę Moy Olsson przypuściły dopiero w końcówce, ale nie dość, że raz po raz nadziewały się na bezbłędnie funkcjonujący, defensywny tercet Nilsson – Petrovic – Reidy, to jeszcze nadziały się na błyskawiczny kontratak, który za sprawą Katli Tryggvadottir pozbawił ich resztek złudzeń na wywiezienie z Kristianstad choćby remisu. A gospodynie nie dość, że w pełni zasłużenie pokonały jeszcze jednego faworyta mistrzowskiego wyścigu, to – zgodnie zresztą z naszą przedmeczową predykcją – same stały się jego częścią. I jeśli tylko zachowają czujność i metodyczność w czekających je po reprezentacyjnej przerwie starciach z teoretycznie niżej notowanymi rywalkami, to lato w K-Town może okazać się bardziej radosne, niż ktokolwiek przed startem obecnej kampanii mógłby przypuszczać.

Skoro jesteśmy już przy zaskoczeniach, to nie sposób przejść obojętnie obok faktu, że to piłkarki stołecznego Djurgården przywitają czerwiec z perspektywy wygodnego fotela liderek Damallsvenskan. Niespodzianka? Zdecydowanie tak, choć tego osiągnięcia żadną miarą nie należy kwestionować. Inna sprawa, że letni czas będzie dla podopiecznych trenera Fernandeza prawdziwym egzaminem dojrzałości i dopiero po nim będziemy mogli realnie ocenić szanse Dumy Sztokholmu w grze o ligowe podium i przepustkę na europejskie salony. Na nich trzeba będzie jednak zaprezentować futbol o zdecydowanie wyższej jakości niż w dzisiejszych derbach z Brommą, które koniec końców udało się przepchnąć dzięki kombinacji szczęścia (ech, chyba rzeczywiście bez niego ani rusz) i doświadczenia. To pierwsze było przy gospodyniach gdy tercet sędziowski nie zauważył piłki w siatce Djurgården po olbrzymim zamieszaniu w piątej minucie gry, a także podczas interwencji Sury Yekki, własnym ciałem blokującej dostęp do bramki po strzale Emmy Engström. Tym drugim z wymienionych przymiotów wykazała się natomiast nieoceniona Mimmi Larsson, która najpierw skutecznie zwiodła Alice Ahlberg, a następnie sprytnie dała się sfaulować Louise Lillbäck w obrębie pola karnego BP. Złotą jedenastkę na gola bez większych turbulencji zamieniła Therese Åsland i mijanka na szczytach przejściowej tabeli stała się rzeczywistością. Nieco bliżej strefy spadkowej o przysłowiowych sześć punktów zagrały Piteå z Linköping i choć na temat obu ekip zdarzało nam się wypowiadać sarkastycznie, to tym razem za ich sprawą obejrzeliśmy kawał solidnego, pierwszoligowego futbolu. To znaczy, trochę kuriozalnych akcji w stylu gola pozostawionej kompletnie bez krycia Marii Olafsdottir po… wrzucie z autu Irene Dirdal oczywiście się trafiło, ale postawa obu zespołów w obrazku wyglądała zdecydowanie bardziej korzystnie niż w początkowej fazie sezonu. W piłce nożnej chodzi jednak nie tyle o wrażenie, co o punkty, a z tych na koniec dnia cieszyć mogły się jedynie gospodynie, prowadzone do sukcesu przez duet Emily Gray (bezpośredni udział przy obu bramkowych akcjach Piteå) – Wilma Carlsson (bezapelacyjna profesorka formacji defensywnej ekipy z Norrbotten).

Z pozostałych wydarzeń, na szczególną uwagę zasługuje z pewnością zwycięstwo Vittsjö nad Malmö w derbach Skanii. W tej potyczce również aż prosi się o indywidualne wyróżnienia, lecz o ile w przypadku Jaidy Nyby oraz Hanny Ekengren będą one jedynie dopełnieniem tego najważniejszego, drużynowego sukcesu, o tyle w przypadku Tuvy Skoog mówić możemy jedynie o nagrodzie pocieszenia. Żeby było zabawniej, ten mecz stanowi modelowy przykład tego, jak znacząco statystyki mogą czasami zakrzywić rzeczywistość. Pozbawiona kontekstu analiza suchych cyferek mogłaby bowiem wskazywać na optyczną przewagę beniaminka z Malmö, tymczasem to gospodynie nieustannie sprawiały wrażenie zespołu bardziej proaktywnego i celującego w pełną pulę. A efektowne trafienie autorstwa Anny Haddock sprawiło, że ów cel tym razem udało się ostatecznie zrealizować. Komplet oczek po rywalizacji z Rosengård planowo dopisały sobie usilnie goniące czołówkę piłkarki z Hisingen, a ozdobą spotkania była precyzyjna asysta najlepszej na placu Johanny Fossdalsy do Moniki Jusu Bah. Po derbowej klęsce na Olimpijskim nadspodziewanie bezboleśnie odrodził się AIK. Trener Syberyjski porzucił eksperyment z grą na trzy stoperki, a jego podopieczne nadspodziewanie łatwo i bez historii przejechały się po kompletnie bezbarwnym Växjö, które już oficjalnie możemy na tym etapie nazwać największym rozczarowaniem przedwiośnia w szwedzkiej piłce klubowej. Głowami w seledynowy mur biły natomiast na Mjörnvallen zawodniczki z Norrköping i tak naprawdę nie zabrakło wiele, aby finalistki tegorocznej edycji Pucharu Szwecji zostawiły w Alingsås nie dwa, lecz wszystkie trzy punkty.


Komplet wyników:


Statystyki indywidualne:


Statystyki drużynowe:


Przejściowa tabela:


#pokolejce


Jedenastka kolejki:

Islandzki napęd znów działa

Islandzki system zasilania na pełnej! Metoda w Kristianstad sprawdzona, ale skoro coś działa, to właściwie po co to zmieniać? (Fot. Ania Jaworska)

Jeden puchar do klubowej gabloty właśnie wpadł, ale chyba nikt w obozie Hammarby nie wyobraża sobie, aby na tym etapie zakończyć tegoroczny proces kolekcjonowania najcenniejszych w szwedzkim futbolu trofeów. Aby jednak do tego celu się przybliżyć, wypadałoby regularnie punktować na ligowych boiskach, a wyjazd do Kristianstad przynajmniej na papierze wydaje się być wyzwaniem dalece poważniejszym niż niedawne, zwycięskie konfrontacje z Piteå czy Norrköping. Zespół z północno-wschodniej Skanii ostatnimi czasy ewidentnie okrzepł i coraz więcej wskazuje na to, że ponownie trafił z zimowymi transferami. Co w tym wszystkim jeszcze bardziej istotne, nie mówimy tu bynajmniej o uznanych na nasze warunki markach pokroju Isabelli D’Aquili lub Inés Belloumou, gdyż w tych przypadkach największe wątpliwości dotyczyły kwestii aklimatyzacyjnych. Tymczasem Kristianstad potrafił wyciągnąć z najsłabszej ekipy minionego sezonu Viktorię Persson oraz Alice Egnér, dołożył do tego zestawu ewidentnie przeżywającą tej wiosny swój sportowy prime Beatę Olsson z AIK i powoli wprowadzał do pierwszego zespołu niezwykle utalentowane produkty własnej akademii (Filippa Widén, Tilda Sandén). Efekty tych działań okazały się doprawdy imponujące, gdyż po spodziewanych tuż po starcie turbulencjach, drużyna stosunkowo szynko pochwyciła właściwy kurs i nawet przejściowe problemy kartkowe (Petrovic), zdrowotne (Alanen, Sayer), czy też wynikające z ewidentnie błędnych decyzji sędziowskich (pamiętne zagranie ręką Anni Hartikainen), nie były w stanie tego zachwiać. Tak naprawdę jedynym transferem na miarę nagłówków było w przypadku KDFF pozyskanie zimą Alexandry Johannsdottir z włoskiej Fiorentiny, lecz póki co reprezentantka Islandii swoją postawą tydzień w tydzień udowadnia, że zdecydowanie warto było jej zaufać. A że w Kristianstad od niemal dwóch dekad z powodzeniem praktykują skuteczną jazdę na islandzkim zasilaniu, to Martin Sjögren i jego podopieczne powinny mieć się przed najbliższą konfrontacją na baczności. Choć po prawdzie, norweskie turbodoładowanie z Södermalm też prezentuje ostatnimi czasu całkiem przyzwoite osiągi.

W naszym cudownym uniwersum raz na jakiś czas pojawia się drobna aferka okołopiłkarska, która pozwala nam przynajmniej na chwilę oderwać się od stricte boiskowych emocji i napięć. Bohaterkami ostatniej niejako z przypadku stały się piłkarki FC Rosengård, które w trybie last minute otrzymały zaproszenie na odbywający się aktualnie na przedmieściach Lizbony towarzyski turniej piłki nożnej siedmioosobowej. Impreza w stu procentach komercyjna, do tego niezwykle silnie obsadzona, więc nic dziwnego, że z portugalskiej ziemi do podniesienia były jak najbardziej realne pieniążki. Ani trochę nie dziwimy się zatem, iż czternastokrotne mistrzynie Szwecji wyszły z założenia, że taka okazja szybko się nie powtórzy i swój udział w zawodach bez wahania potwierdziły. Problematyczne jak zawsze okazały się jednak detale, bo o ile kluby z kontynentalnej Europy oraz z Wielkiej Brytanii swoje rodzime rozgrywki już zakończyły, o tyle w Damallsvenskan zmagania dopiero się na dobre rozkręcają, a kilkudniowy wypad nad Atlantyk skutkował kolizją terminów z ligowym starciem z BK Häcken. Na jego przełożenie nie zgodzili się ani włodarze klubu z Hisingen, ani decydenci z EFD, zasadnie argumentując, że nie ma ku temu żadnych obiektywnych przesłanek, a gościnne, płatne występy w dalekim Estorilu z pewnością się do nich nie zaliczają. Efekt końcowy wygląda tak, że Rosengård przystąpi do ligowej konfrontacji bezpośrednio po wyczerpującej podróży, a Felicia Schröder i koleżanki ani trochę się tym nie przejmą i z szerokimi uśmiechami na ustach spróbują zafundować swoim rywalkom efektowne przywitanie na skandynawskiej ziemi.

Jeśli jesteśmy już przy omawianiu efektownych wyczynów, to wypadałoby zaprosić wszystkich zainteresowanych na niedzielne derby stolicy na Stadionie Olimpijskim. Tak, w minionych latach potyczki Djurgården vs Bromma nie zaliczały się do hitów kolejki, choć warto przypomnieć, że to właśnie bezpośrednia konfrontacja tych zespołów w minionej kampanii dość niespodziewanie okazała się jedną z zaledwie trzech sześciogwiazdkowych propozycji na przestrzeni całego sezonu. Czy tym razem możemy liczyć na powtórkę? Therese Åsland, Mimmi Larsson oraz Pauline Hammarlund na pewno życzyłyby sobie nieco bardziej spokojnego przebiegu rywalizacji, lecz Frida Thörnqvist z Idą Bengtsson bez wahania zgłoszą w tej kwestii zdanie odrębne. A my będziemy trzymać kciuki, żeby ekipa z Brommy przyjechała na teren faworytek zmotywowana bardziej niż niedawno uczynił to AIK, choć bez realnego przebudzenia się golkiperki BP Clary Ekstrand o jakikolwiek skalp na Olimpijskim może być zawodniczkom trenera Gunnarsa niezwykle ciężko. Co zaś się tyczy piłkarek z Solnej, to im przypadł tym razem w udziale wyjazd do Växjö, czyli – patrząc kolektywnie – jednego z największych rozczarowań pierwszej fazy sezonu. Słabo, choć z coraz częstszymi przebłyskami, prezentują się tej wiosny także jedenastki z Piteå oraz Linköping, które w najbliższy weekend spotkają się w bezpośredniej rywalizacji na stadionie w Norrbotten. Jeszcze tydzień temu bez większych analiz wskazywalibyśmy tu na triumf LFC, lecz dziś nie bylibyśmy tego typu aż tak pewni. Choć najbardziej boimy się scenariusza, w którym po dziewięćdziesięciu minutach bezładnej kopaniny, decydujące okaże się jedno rozegranie stałego fragmentu lub – co jeszcze mniej optymistyczne – jeden kiks. Wyjątkowo otwarta pozostaje również kwestia rozstrzygnięcia rywalizacji w Vittsjo, gdzie festiwalu rzutów rożnych i wolnych także możemy się spodziewać. Tutaj liczymy jednak na nieco większą i bardziej zauważalną domieszkę pierwszoligowej jakości i to nie tylko ze strony coraz głośniej wspominającej o medalowych aspiracjach ekipy z Malmö.

Puchar wrócił na Południe

Ellen Wangerheim razy dwa i Puchar Szwecji wraca do gabloty w Södermalm (Fot. hammarbyfotboll.se)

Nie tak dawno mieliśmy okazje obejrzeć finały krajowych pucharów z udziałem szwedzkich piłkarek w Niemczech, we Włoszech oraz w Anglii i wszystkie te potyczki okazały się spektaklami wybitnie jednostronnymi. Neutralni obserwatorzy zauważali, że rywalizacja Hammarby z Norrköping na sztokholmskiej 3Arenie (dawniej Tele2 Arena) może przebiegać według podobnego schematu i trzeba obiektywnie przyznać, że przewidywania te w znacznym stopniu pokryły się z rzeczywistością. Ekipa trenera Carlssona na pierwszą połowę rywalizacji do stolicy mentalnie w ogóle nie dotarła i jedynie brak tak bardzo podkreślanej przez nas na początku rundy wiosennej sprawczości po stronie Bajen sprawił, że gospodynie na dobre nie zamknęły tematu zwycięstwa jeszcze przed upływem drugiego kwadransa gry. Żeby było zabawniej, jedyny strzelony przed przerwą gol prawdopodobnie nawet nie powinien zostać uznany, bo choć Julia Blakstad oraz Anna Jøsendal wzorowo wypracowały swojej mocno bramkostrzelnej napastniczce sytuację strzelecką, to w momencie podania od tej ostatniej Ellen Wangerheim znajdowała się na minimalnym spalonym. Chorągiewka sędzi liniowej w górę jednak nie poszła, Jessica Wik spóźniła się z interwencją, a Caroline DeLisle nie była w stanie cokolwiek nieciekawej z perspektywy IFK sytuacji uratować. Na tym jednak nie koniec nieszczęść po stronie gościń z Östergötland, które jeszcze przed zmianą stron oprócz względnie akceptowalnego wyniku straciły także Ebbę Handfast. Pochodząca z Lidköping rosła stoperka do ostatnich godzin walczyła o to, aby pomóc zespołowi w decydującej batalii, lecz mądrzejsi o wydarzenia dzisiejszego wieczoru wiemy, że jej powrót do wyjściowej jedenastki okazał się zdecydowanie przedwczesny. W pełni uzasadnione były za to szampańskie nastroje jak zawsze dominującej na trybunach grupy fanów z Södermalm, bo choć do szatni obie ekipy schodziły przy teoretycznie bliskim i potencjalnie zdradliwym 1-0, to jednak przyjezdne do tego momentu sprawiały wrażenie drużyny może nie tyle pogodzonej z nieuchronną porażką, co niepotrafiącej znaleźć jakiejkolwiek sensownej odpowiedzi na obraz gry narzucony przez podopieczne Martina Sjögrena.

Po przerwie obraz gry nie uległ znaczącej zmianie; Norrköping wciąż nie potrafił się w tym meczu odnaleźć i zdefiniować, zaś Hammarby kreowało, dyktowało rytm i raz po raz przypominało rywalkom o swoich nieprzeciętnych możliwościach. Nie zapominając przy tym o pewności w tyłach, gdyż Alice Carlsson w duecie z Emilie Bragstad bez pomyłki zneutralizowały największe atuty wszechstronnej Wilmy Leidhammar, technicznej Vesny Milivojevic, dynamicznej Dany Leskinen, czy wreszcie niezłomnej Carrie Jones. Ostatnią nadzieją dla trenera Carlssona i sympatyków IFK miało być posłanie w bój super-rezerwowej w osobie Jady Conijnenberg. Była napastniczka Feyenoordu Rotterdam losów meczu także odwrócić nie zdołała, a zawodniczkom z Norrköping coraz częściej nie starczało sił, aby rozgrywające perfekcyjne zawody w środku pola Asato Miyagawę oraz Emilie Joramo powstrzymać inaczej niż przekraczając przepisy. A gdy na trybunach coraz głośniej wybrzmiewały radosne nuty, do zwycięskiej melodii postanowiły dostroić się także piłkarki w zielono-białych strojach. Raz jeszcze w rolach głównych wystąpił tercet Blakstad – Jøsendal – Wangerheim, gdzieś po drodze niezwykle istotną cegiełkę dołożyła do bramkowej akcji Vilde Hasund i wszelkie emocje – jeśli na tym etapie rywalizacji u kogoś były jeszcze obecne – na dobre się skończyły. I choć zabrzmi to okrutnie, ostatni kwadrans rywalizacji najlepiej podsumowałoby popularne w amerykańskich ligach zawodowych określenie garbage time, którego znaczenia nie trzeba chyba nikomu dosłownie tłumaczyć. Nie jest to jednak żadną miarą winą ekipy z Södermalm, która na przestrzeni ostatnich ośmiu miesięcy w każdej kolejnej fazie udowadniała, że Puchar Szwecji trafił ostatecznie w godne ręce. Siódmy finał w historii Hammarby, czwarty triumf i zgodnie z życzeniem hasła przewodniego dzisiejszej oprawy – trofeum wraca na Południe. Szczerze gratulujemy i życzymy powodzenia w realizacji kolejnych celów, których rzecz jasna przy okazji tak ambitnego projekty jest aż nadto.


Nieco w cieniu pucharowych zmagań, selekcjoner Peter Gerhardsson powołał kadrę na wieńczące tegoroczne zmagania w fazie grupowej Ligi Narodów mecze z Włochami i Danią. Przypomnijmy, że na chwilę obecną szwedzkie piłkarki znajdują się na szczycie tabeli z dorobkiem ośmiu punków i do obrony tej pozycji wystarczy im uniknięcie porażki w którejkolwiek z majowo-czerwcowych potyczek. Dwa zwycięstwa, zwycięstwo i remis, a także dwa remisy to scenariusze, w których Blågult zapewnią sobie udział w jesiennym Final Four bez konieczności spoglądania na wyniki innych spotkań.

Samej selekcji póki co szerzej komentować nie będziemy, bo chyba zgodzimy się co do tego, że zwrócenie uwagi na zawodniczki, które częścią tego zespołu powinny być niezmiennie od kilku(nastu) miesięcy, raczej na standing ovation z naszej strony nie zasługuje. Szczególnie, że dzisiejsza konferencja nie znaczy absolutnie nic, jeśli wiadome piłkarki nie otrzymają realnej szansy zaprezentowania swojej przydatności dla kadry w warunkach meczowych. Dla uniknięcia ewentualnych niedomówień podkreślmy, iż zadaniowe wpuszczenie z ławki na ostatnich piętnaście minut rywalizacji realną szansą zdecydowanie nie jest. Ten scenariusz przerabialiśmy podczas obecnej, selekcjonerskiej kadencji tak często, że do jego bezcelowości przekonać zdążyli się nawet najbardziej nieprzekonani. A jeśli zależy nam, aby nasz reprezentacyjny organizm cieszył się w najbliższej i tej nieco bardziej odległej przyszłości względnie dobrym zdrowiem, to na wczoraj trzeba mu dostarczyć nie delikatnej warstwy pudru, lecz trwałego dopływu nowej, świeżej energii. I żeby potem nie było, że nie ostrzegaliśmy.

Liga oczywistych nieoczywistości

Uśmiechnięta twarz Therese Åsland to symbol udanego początku sezonu w wykonaniu Djurgården (Fot. dif.se)

Ach, ta nasza liga! Tak osobliwie cudowna w tej swojej przewidywalnej nieprzewidywalności. Häcken znów wysoko pokonał niżej notowanego rywala, Felicia Schröder niezmiennie śrubuje niewidziane u nas od czasów absolutnie unikatowej Tabithy Chawingi statystyki strzeleckie, a tercet Bergström – Tindell – Jusu Bah dzielnie jej w ustanawianiu tych rekordów sekunduje. I niby wszystko byłoby w jak najlepszym porządku, gdyby nie cokolwiek istotny przepis mówiący o tym, że w naszej dyscyplinie sportu za zwycięstwo 6-1 przyznaje się dokładnie tyle samo punktów, co za skromne 1-0. A faworytki z Hisingen z domykaniem stykowych konfrontacji mają ewidentny problem, czego najlepszym dowodem są aż cztery porażki w dziewięciu rozegranych na przestrzeni ostatnich dwóch miesięcy oficjalnych meczów. Co więcej, nawet w rywalizacji na Bravida Arenie z zamykającym ligową stawkę beniaminkiem z Alingsås, Jennifer Falk nie mogła opuszczać murawy w pełni ukontentowana. Gościniom wystarczyła bowiem jedna wcale nie stuprocentowa sytuacja, aby umieścić futbolówkę w siatce reprezentacyjnej golkiperki i nawet fakt, że sztuki tej dokonała charakteryzująca się niebywałym instynktem snajperskim Karin Lundin w żadnym stopniu nie zmniejsza skali problemu, z którym libański trener Lind oraz jego sztabowcy póki co ewidentnie nie potrafią sobie poradzić.

Strata Häcken do liderek z Södermalm wciąż wynosi cztery oczka, choć te ostatnie, po iście brawurowym otwarciu, także zdają się powoli wyhamowywać lub – w wersji nieco bardziej optymistycznej – łapać drugi oddech. Bo nawet jeśli przez aklamację zgodzimy się z tezą, że daremne i bezbarwne dotąd piłkarki z Piteå właśnie rozegrały swój najlepszy w obecnym roku kalendarzowym mecz, to jednak na naszym weekendowym bingo zdecydowanie nie mieliśmy realnych emocji na Kanalplan aż do ostatnich sekund doliczonego czasu gry. W przeciwieństwie do swoich wciąż głównych kontrkandydatek, podopieczne trenera Sjögrena potrafią jednak sięgać po pełną pulę nawet wtedy, gdy nie wszystko układa się po ich myśli, więc na tę chwilę przecieki sugerujące nadciągający w kierunku Södermalm kryzys, należy umieścić jeszcze w dziale soccer fiction. Tym bardziej, że ewentualny i całkiem prawdopodobny triumf w krajowym pucharze już za momencik może przyczynić się do znaczącej poprawy morale w obozie Bajen przed decydującymi potyczkami ligowej wiosny. Niemniej, rzetelność nakazuje odnotować, że trybiki zielono-białej maszynki do wygrywania w połowie maja nie pracują już w aż tak perfekcyjnej harmonii jak zaledwie kilka tygodni wcześniej.

Przez jedną noc na fotelu liderek Damallsvenskan wygodnie rozsiadły się zawodniczki beniaminka z Malmö i bez względu na okoliczności, jest to osiągnięcie, które warto odpowiednio odnotować i docenić. Tym razem podopieczne trenera Valfridssona przywiozły komplet punktów z nie zawsze gościnnego Växjö, a autorka hat-tricka Sara Kanutte raz jeszcze przekonała niedowiarków, że w elemencie efektywności wykańczania akcji stanowi absolutne przeciwieństwo Stiny Blackstenius. Bohaterką numer jeden po stronie MFF była jednak przekwalifikowana w Skanii na klasyczną dziesiątkę Isabella D’Aquila, gdyż to właśnie od byłej piłkarki Portland Thorns zaczynało się najwięcej problemów dla zespołu Olofa Unogårda. I nawet płynne przechodzenie z jednego ustawienia w drugie, efektowny powrót od stanu 0-2, a także całkiem sympatycznie wyglądająca w obrazku współpraca w trójkącie Amano – Nilsson – Kamogawa, nie wystarczyły do sięgnięcia w tej rywalizacji choćby po remis. A propos Skanii, to bardzo udany weekend mieli także sympatycy futbolu w Kristianstad oraz Vittsjö. Pomarańczowe w niezwykle przekonującym stylu wypunktowały zdziesiątkowany problemami zdrowotno-kartkowymi, a na dodatek ewidentnie zaabsorbowany czekającym nas już jutro historycznym finałem Pucharu Szwecji Norrköping, zaś ekipa z gminy Hässleholm wyszarpała zwycięstwo nad Linköping dzięki fińskiej współpracy na linii Ilona Walta – Heidi Kollanen w ostatniej akcji meczu. Choć trzeba jasno podkreślić, że piłkarki trenera Blagojevicia na te trzy punkty z przebiegu gry jak najbardziej zasłużyły, a spora w tym zasługa przestawionej ponownie na swoją nominalną pozycję na boisku Olivii Wänglund. Spośród czterech przedstawicielek Skanii w krajowej elicie, niepocieszone mogły być więc jedynie mistrzynie z Rosengård, które w klimacie smutnych autorefleksji wracały na tarczy z Brommy. Jeśli jednak przez niemal 80 minut meczu oddaje się dwucyfrową liczbę strzałów, które lądują wszędzie z wyłączeniem światłą bramki Clary Ekstrand, to ewentualne pretensje o niekorzystny obrót wydarzeń można mieć wyłącznie do siebie.

Kolejkę zamknęły nam zaskakująco jednostronne derby stolicy, które jednak warto było obejrzeć chociażby ze względu na dwa przepięknej urody gole Therese Åsland, najbardziej niestandardową asystę roku w wykonaniu Alexandry Jonasson oraz – a może nawet przede wszystkim – kapitalną i nie wolną od wzajemnych docinek atmosferę na trybunach, dzięki której od pierwszej do ostatniej minuty mieliśmy pełną świadomość znaczenia lokalnej rywalizacji. Po jej zakończeniu zadowoleni mogli być jednak wyłącznie sympatycy  Djurgården, gdyż to właśnie ten zespół wciąż może szczycić się statusem niepokonanego na ligowych boiskach. I choć niezmiennie upieramy się, że na spoglądanie w kierunku pierwszego od lat medalu dla Dumy Sztokholmu właściwy czas dopiero nadejdzie, to tak przekonujące występy sprawiają, że dziś wydaje się on bliższy niż kiedykolwiek podczas minionej dekady.


Komplet wyników:


Statystyki indywidualne:


Statystyki drużynowe:


Przejściowa tabela:


#pokolejce


Jedenastka kolejki: