Bez turbulencji

bennison

Celny strzał z dystansu Hanny Bennison pozwolił Szwedkom objąć prowadzenie w dzisiejszym starciu (Fot. Bildbyrån)

Na stadionie w Leskovacu nie było wielkiej gry, ale nie przeszkodziło to reprezentantkom Szwecji w wykonaniu wielkiego kroku w kierunku szwajcarskiego EURO. Jeden precyzyjny strzał z dystansu i jeden bezbłędnie rozegrany rzut rożny (specjalność zakładu Petera Gerhardssona) wystarczyły, aby na wtorkowy rewanż przed własną publicznością udać się ze spokojem w sercach i umysłach. Dopiero co apelowaliśmy o uniknięcie w tej barażowej zawierusze niepotrzebnych emocji, a skoro ten punkt planu możemy już oficjalnie uznać za odhaczony, to słowa pochwały niewątpliwie się naszym kadrowiczkom należą. Bo nawet jeśli Serbki nie zaprezentowały dziś pełni swoich możliwości, a pierwszy i jedyny celny strzał oddały za sprawą Allegry Poljak dopiero w końcowej fazie gry, to występ na bałkańskiej ziemi przypominał momentami stąpanie po polu minowym. Jeden kiks, jedno niedokładne ustawienie którejkolwiek z defensorek i mogło zrobić się bardzo nieprzyjemnie. Ostatecznie obyło się jednak bez przykrych niespodzianek, a Björn, Eriksson i Lundkvist z reguły pojawiały się w krytycznych momentach dokładnie tam, gdzie wymagała tego sytuacja. A gdy raz naszym piłkarkom skutecznie urwała się Sara Stokic, to uderzona przez nią futbolówka o kilkadziesiąt centymetrów minęła prawy słupek szwedzkiej bramki.

Podopieczne trenera Gerhardssona były natomiast w swoich poczynaniach zdecydowanie bardziej konkretne, choć nie da się całkowicie uciec od faktu, że co i raz pomocną dłoń wyciągała w ich kierunku Sara Cetinja. Golkiperka rzymskiego Lazio na przedmeczowej rozgrzewce sprawiała wrażenie niesamowicie skoncentrowanej, ale już pierwsze minuty pokazały, że tym razem ani trochę nie zadziałało to na jej korzyść. Każdy strzał, podobnie zresztą jak każde dośrodkowanie Szwedek z bocznego sektora, niósł za sobą zagrożenie, a nerwowe i kompletnie nieprzewidywalne interwencje serbskiej bramkarki w najmniejszym stopniu nie ułatwiały zadania jej koleżankom z formacji defensywnej. Słabsze ogniwo w ekipie rywalek udało się zlokalizować stosunkowo szybko, ale do pewnego momentu braki te skutecznie maskowały niezwykle uważne w swoich poczynaniach Violeta Slovic oraz Nevena Damjanovic. Jeśli jednak celujesz w pierwszy w historii awans na wielki turniej, to z przeciwnikiem pokroju Szwecji (nawet będącej u schyłku złotego pokolenia) nie da się zwyciężyć bez wydatnego wsparcia ze strony bramkarki. Cetinja wartości dodanej z perspektywy gospodyń ani trochę jednak nie stanowiła i jedynie stosunkowo niski rezultat sprawia, że jej postawa nie będzie tego wieczora wiodącym tematem wśród niewątpliwie rozczarowanych takim obrotem sprawy serbskich fanów i ekspertów.

Przed pierwszym gwizdkiem portugalskiej sędzi niejako wywołaliśmy do tablicy Johannę Kaneryd oraz Filippę Angeldal i trzeba przyznać, że obie przedstawicielki niezwykle udanego rocznika -97 rolę liderek jak najbardziej udźwignęły. Jasne, to nie był występ na miarę nie tak dawnych popisów oklaskiwanych na trybunach Londynu i Madrytu, ale raz jeszcze przekonaliśmy się, że bez tej dwójki szwedzka kadra ewidentnie traci obecnie sporo jakości. Podobnie zresztą mają się sprawy w przypadku Fridoliny Rolfö, która tym razem zameldowała się na murawie w ostatnim kwadransie. Zdecydowanie większe show zrobiła jednak inna ze zmienniczek, bo to właśnie Rosa Kafaji najlepiej odnalazła się w podbramkowym zamieszaniu, bezbłędnie zamieniając na gola dośrodkowanie Jonny Andersson z rzutu rożnego. 21-latka z londyńskiego Arsenalu ponownie wysłała więc w stronę selekcjonera jasny sygnał i możemy tylko zastanawiać się ile ich jeszcze potrzeba, aby wreszcie otrzymać w reprezentacji realną szansę. Na pozycji numer dziesięć pierwszym wyborem sztabu niezmiennie pozostaje jednak Kosovare Asllani, która wybitnych meczów nie notowała ostatnio ani w kadrze, ani we włoskiej Serie A, ani na zapleczu angielskiej FA WSL. A propos zawodniczek broniących barw drugoligowego London City Lionesses, to epizod na boisku w Leskovacu zaliczyła także Sofia Jakobsson, ale podobnie jak w przypadku Julii Zigiotti oraz Rebecki Blomqvist, był to występ z gatunku tych czysto statystycznych. Kluczową informacją dnia pozostaje jednak ta, że te najważniejsze liczby są dziś po naszej stronie i teraz pozostaje jedynie spokojnie dokończyć dzieła i czekać na to, co 16. grudnia przyniesie nam los. Zadanie wykonane, jedziemy dalej!

srbswe

Nie przejść do historii

ang_kan

Filippa Angeldal i Johanna Kaneryd to obok Fridoliny Rolfö zdecydowanie najpewniejsze filary szwedzkiej kadry A.D. 2024 (Fot. Bildbyrån)

Udział piłkarskiej reprezentacji Szwecji w finałach mistrzostw świata czy Europy niepostrzeżenie stał się dla wielu z nas czymś mniej więcej tak oczywistym, jak fakt, że po nocy przychodzi dzień. I nic w tym dziwnego, bo przecież od ponad trzech dekad Blågult radziły sobie w kolejnych eliminacyjnych cyklach nadzwyczaj sprawnie, bez względu na to, jaką formułę zmagań zaserwowały im akurat tęgie umysły z UEFA lub FIFA. Aby dokopać się do ostatniego kwalifikacyjnego fiaska, musielibyśmy cofnąć się aż do początku lat dziewięćdziesiątych minionego stulecia, czyli do czasów, kiedy na turniej do słonecznej Italii udały się kadry jedynie czterech europejskich nacji. W tym gronie zabrakło niestety podopiecznych selekcjonera Bengta Simonssona, które w niezwykle zaciętym, barażowym boju, okazały się o jedno trafienie słabsze od rywalek z Danii (1-2 u siebie, 1-1 na wyjeździe). Tamtej ery nijak nie możemy oczywiście zestawić ze współczesnymi realiami, lecz pewne punkty wspólne znajdziemy bez konieczności wykonywania skomplikowanych wyliczeń. Ot, chociażby to, że na zakończenie roku 2024 znów o być albo nie być w finałach zdecyduje rozgrywany późną jesienią dwumecz. Okoliczności jego rozgrywania są już jednak diametralnie różne, podobnie zresztą jak globalna kondycja naszej dyscypliny, w którą to wpompowano od tamtego czasu miliony euro, dolarów i funtów. Dzięki temu do podniesienia z murawy jest teraz zdecydowanie więcej fruktów, ale – co zresztą jak najbardziej zrozumiałe – lawinowo rośnie także kolejka chętnych do czynnego uczestnictwa w podziale tego ewidentnie kuszącego skarbczyka. I gdzieś na jednym z mniej eksponowanych miejsc, do wspomnianej listy dopisała się także reprezentacja Serbii, która choć wciąż czeka na swój wielki, zmieniający bieg wydarzeń przełom, to w niczym nie przypomina zespołu, który jeszcze na początku XXI wieku do Szwecji przyjeżdżał wyłącznie po naukę i najniższy wymiar kary. Tym razem mistrz wciąż pozostaje jednoznacznym faworytem konfrontacji z uczniem, ale o żadnym spacerku i spokojnym dopełnieniu formalności mowy być nie może. Ten awans trzeba będzie po prostu wybiegać, a większą, sportową jakość udowodnić na boisku. A jeśli z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu stanie się inaczej, to już w nadchodzący wtorek obudzimy się w alternatywnej, kompletnie nowej dla przynajmniej dwóch pokoleń szwedzkich kibiców rzeczywistości. I choć życie polega podobno miedzy innymi na ciągłym opuszczaniu strefy komfortu, to jednak tego konkretnego scenariusza zdecydowanie wolelibyśmy nie przerabiać.

O reprezentacji Serbii wiemy całkiem sporo, ale szczegółową jej analizę zostawimy chyba sztabowcom selekcjonera Gerhardssona. My w tym czasie skupimy się głównie na sobie i na tym, aby jutro w Leskovacu oraz we wtorek w Sztokholmie, wszystkie trybiki niebiesko-żółtej maszyny zafunkcjonowały tak, jak powinny. Powody do delikatnego niepokoju oczywiście są, bo przecież większość naszych kadrowiczek przyjechała na zgrupowanie z większymi lub mniejszymi problemami w klubach. Gorąco wierzymy jednak w to, że odpowiedzialność na swoje barki wezmą liderki w osobach Johanny Kaneryd, Nathalie Björn, Filippy Angeldal oraz Fridoliny Rolfö. To wokół tych czterech nazwisk kształtuje się obecnie kręgosłup szwedzkiej kadry i to od ich dyspozycji może zależeć, czy na koniec roku zafundujemy siebie jeszcze jedną, zupełnie niepotrzebną nerwówkę. A doświadczeni w tej materii kibice AIK mogą zapewnić, że akurat tego rodzaju emocje są całkowicie zbyteczne i dopóki się da, warto ich unikać. Trzymamy zatem kciuki, aby Kaneryd przywiozła z Londynu życiową formę, dzięki której w październiku stała się sensacją numer jeden na boiskach angielskiej FA WSL, a rezerwowa na początku ligowych zmagań Björn imponowała pewnością przynajmniej w takim stopniu, jak miało to miejsce w niedawnym hicie kolejki przeciwko Manchesterowi United. Madrycko-barceloński duet także ma do wykonania swoją robotę i ani trochę nie obrazimy się, jeśli Angeldal i Rolfö utwierdzą nam w przekonaniu, że jeszcze jedna nominacja do tytułu Szwedzkiej Piłkarki Roku (nota bene, ogłosimy je tradycyjnie w połowie grudnia) należy im się bezwzględnie i bezwarunkowo. Jasne, gdzieś po cichu wierzymy także w snajperski nos Madelen Janogy, w lepszy dzień Stiny Blackstenius i wreszcie w trafne decyzje selekcjonera w kwestii obsady bramki i linii obrony. Nie mamy jednak złudzeń, że to wspomniany uprzednio kwartet musi stać się fundamentem, na bazie którego urodzi się koniec końców awans na szwajcarskie EURO. Wywalczony w niemal ostatnim możliwym terminie, ale jednocześnie tak bardzo upragniony i wyczekiwany, gdyż na opuszczenie imprezy z udziałem szesnastu europejskich nacji zwyczajnie nas nie stać. Tak, alternatywne scenariusze czasami bywają ekscytujące, ale w tym wypadku stawiamy na coś sprawdzonego i gorąco apelujemy o to, aby upalne, lipcowe wieczory upłynęły nam w przyszłym roku w rytmie, który tak dobrze znamy i lubimy. A zatem – kom igen nu, Sverige! Przez Leskovac, Sztokholm, Lozannę, aż do miejmy nadzieję szczęśliwego finału w Bazylei!

swenov2

Zostaje tak, jak było

kenta

Strzelecka dyspozycja Beaty Olsson była jednym z kluczowych czynników, który pozwolił AIK uratować status pierwszoligowca (Fot. Kenta Jönsson)

Gorące apele zawodniczek AIK nie pozostały bez odpowiedzi i choć na sztokholmskiej scenie kibicowskiej lider może być niezmiennie tylko jeden, to oprawa dzisiejszego starcia na Skytteholms IP zdecydowanie stała na pierwszoligowym poziomie. Do rangi wydarzenia błyskawicznie spróbowały się dostosować także zawodniczki z Solnej i zanim odpalona przez fanów zajmujących miejsca za bramką Tei Lundmark pirotechnika zdążyła przygasnąć, wszystkie poniesione przed tygodniem w Umeå straty zostały przez zespół trenera Björka odrobione. Stina Andersson nie zdołała uratować niefrasobliwej próby wyprowadzenia futbolówki spod własnego pola karnego, Ella Reidy z Adelisą Grabus dwoma podaniami rozklepały defensywę z Västerbotten, a znajdująca się jesienią w kapitalnej dyspozycji strzeleckiej Beata Olsson przymierzyła tak, że… w zasadzie można było szykować kolejną porcję fajerwerków. Oczywiście, w dwumeczu mieliśmy wówczas absolutny remis, ale dynamika wydarzeń jednoznacznie sugerowała, że dla AIK sobotnie popołudnie powinno należeć do tych miłych i przyjemnych. I koniec końców tak się właśnie stało, lecz trochę na własne życzenie, o pozostanie w najwyższej klasie rozgrywkowej trzeba było walczyć bardziej zaciekle niż wskazywałyby na to suche liczby.

Emocje do ostatniej akcji szokują tym bardziej, że pierwszoligowiec stosunkowo szybko stan rywalizacji nie tylko wyrównał, ale i odwrócił. Raz jeszcze w rolach głównych wystąpiły środkowe pomocniczki AIK, tym razem wypuszczając w bój nieprzewidywalną (w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu tego słowa) Maję Johansson. Dziewiętnastoletnia skrzydłowa doskonale wypatrzyła Harunę Tabatę, a ponieważ Japonki tak jakościowe wystawki zazwyczaj zamieniają na gole, to gospodynie jeszcze przed upływem pierwszej ćwiartki meczu mogły z pełną odpowiedzialnością zameldować wykonanie zadania. Sztokholmskim Gryzoniom dwa gole do szczęścia jednak nie wystarczały i na przykład Daniella Famili lub Adelisa Grabus także mogły zapisać swoje nazwiska w najważniejszej rubryce meczowego protokołu. Ekipę z Północy w grze utrzymywała jednak swoimi interwencjami Tea Lundmark i to głównie za jej sprawą fani z Umeå wciąż mogli podtrzymywać wiarę w cudowny zbieg okoliczności, który na nowo rozpaliłby iskierkę pierwszoligowych nadziei. Logicznych i czysto sportowych argumentów gościniom jednak wyraźnie brakowało, a wobec takiego obrazu gry, jeden gol zaliczki AIK w dwumeczu wydawał się wystarczającą poduszką bezpieczeństwa, pozwalającą powoli oswajać się z perspektywą spędzenia najbliższego roku w gronie czternastu najlepszych drużyn w kraju.

Po przerwie w postawie zawodniczek z Umeå nie zaobserwowaliśmy bynajmniej znaczącej poprawy, lecz na ich szczęście do ich poziomu zaczęły dostosowywać się rywalki z Solnej. To one przynajmniej w dwóch sytuacjach podały gościniom z Västerbotten tlen i naprawdę centymetrów zabrakło, abyśmy barażową rywalizacją raczyli się jeszcze przynajmniej pół godziny dłużej. W chłodny, jesienny wieczór szczęście sprzyjało jednak lepszym, więc nieporozumienie pomiędzy Seriną Backmark i Patricią Fischerovą poskutkowało jedynie rzutem rożnym, a trochę przypadkowa próba Makenzie Langdok zatrzymała się ostatecznie na słupku. Okazji nie brakowało także pod drugim polem karnym, ale tam obramowanie bramki obiła z kolei Grabus, a doskonale czytająca grę Lundmark okazała się skuteczniejsza w pojedynku oko w oko z Olsson. Obie snajperki AIK miały zatem wyborne okazję, aby tę rywalizację definitywnie zamknąć, lecz zamiast gola na 3-0 i będącej jego bezpośrednim następstwem celebracji pod efektownie przyozdobioną na tę okoliczność trybuną, dostaliśmy festiwal nerwów, żółtych kartek i stałych fragmentów gry dla Umeå. I nawet jeśli po żadnym z nich dogrywką nawet porządnie nie zapachniało, to jednak drużyna prezentująca zauważalnie wyższą jakość, do tak chaotycznej końcówki dopuścić po prostu nie powinna. Delikatna nonszalancja wyjątkowo nie przyniosła jednak opłakanych skutków, a wraz z dźwiękiem ostatniego gwizdka stało się jasne, że stołeczne drużyny w barażach o prawo gry w Damallsvenskan przegrywać nie mają w zwyczaju. AIK poszedł więc niejako w ślady Brommy, która to na koniec dwóch poprzednich sezonów bezwzględnie zamykała bramy do krajowej elity pretendentkom z Elitettan. Tym razem nieoczekiwanej zmiany miejsc również nie będzie i chyba z korzyścią dla wszystkich zainteresowanych (wyłączając z tego grona sympatyków futbolu z Umeå) obaj barażowicze pozostają na kolejny rok częścią swoich odrębnych światów. W Solnej muszą jednak mieć świadomość, że egzamin zaliczony warunkowo powodem do chluby ani trochę nie jest, a materiału do wyciągnięcia właściwych wniosków nazbierało się przez ostatnie miesiące całkiem sporo. Bo klubowi nieukrywającemu swoich ambicji i planów, grać tak słabo i bezbarwnie zdecydowanie nie wypada.

aikuik

Wilk syty i Manchester City

hifmnc

Khadija Shaw na sztokholmskiej Tele2 Arenie górowała nie tylko nad swoimi klubowymi koleżankami (Fot. Getty Images)

Hammarby i Liga Mistrzyń to połączenie zdecydowanie idealne, choć akurat dziś pogoda grze w piłkę ewidentnie nie sprzyjała. Ale co tam sześć kresek na minusie, gdy do pobicia jest klubowy frekwencyjny rekord, a faworytki z Wysp Brytyjskich zjawiły się w Sztokholmie w składzie pozwalającym myśleć o wyrównanej walce o coś więcej niż jedynie honor i dobre samopoczucie. Nieobecność tak znaczących dla błękitnej części Manchesteru postaci jak Miedema, Hemp, Casparij, Layzell, czy Aleixandri była więc w pewnym sensie szansą, którą podopieczne Martina Sjögrena postanowiły bez wahania pochwycić i choć na koniec dnia to one opuszczały murawę bez punktów, to standing ovation nie tylko od tych zwyczajowo najbardziej fanatycznych sektorów Tele2 Areny jednoznacznie potwierdził, że z tak grających na europejskiej scenie przedstawicielek Damallsvenskan możemy być wyłącznie dumni.

Oczywiście, gdyby wszystko potoczyło się po myśli kipiących pozytywną energią od pierwszego gwizdka gospodyń, to niezwykle efektowny stadion opuszczalibyśmy w jeszcze lepszych nastrojach. Choć te od razu robią się lepsze, gdy przypomnimy sobie o trzech ekwilibrystycznych paradach Chiary Keating, która w sobie tylko znany sposób zatrzymała kolejno tercet norweskich gwiazd Hammarby. Tuż po drugim tego wieczora błysku geniuszu w wykonaniu Khadiji Shaw, w odstępie zaledwie kilku sekund, szczęścia bezskutecznie próbowały Cathinka Tandberg oraz Julie Blakstad, a w samej końcówce piłkę na remis miała jeszcze na nodze rezerwowa Bajen Anna Jøsendal. Żadnej z nich na listę strzelczyń wpisać się jednak nie udało, choć akurat prawdopodobnie najlepsza na placu Blakstad miała niemały udział przy wyrównującym trafieniu autorstwa Ellen Wangerheim. Była zawodniczka Manchesteru City na potyczkę ze swoim byłym klubem wyszła ewidentnie zmotywowana i to właśnie ona w kluczowej akcji odpowiedzialna była zarówno za decydujący odbiór, jak i za otwierające podanie. Na wiele ciepłych słów zapracował także duet środkowych pomocniczek Hammarby i o ile w przypadku Emilie Joramo dostaliśmy w zasadzie kolejne potwierdzenie, że postawienie na nią podczas wyboru Jedenastki Sezonu było oczywistością, o tyle Asato Miyagawa ewidentnie harmonijnie aklimatyzuje się w szwedzkiej stolicy i jeśli zdecyduje się zakotwiczyć w niej na dłużej, to w Södermalm tą jedną decyzją uda się rozwiązać przynajmniej kilka istotnych kwestii. W pozytywnej wyliczance nie możemy zapomnieć również o Smilli Vallotto, czyli najskuteczniejszej asystentce ligowej kampanii, która i dziś spokojnie mogła powiększyć swój tegoroczny dorobek indywidualny. Kilka zagrań w wykonaniu norweskojęzycznej reprezentantki Szwajcarii zdecydowanie miało bowiem na sobie znak najwyższej, sportowej jakości, ale celownik Ellen Wangerheim przynajmniej w pierwszej fazie meczu nie był jeszcze idealnie nastawiony. Swoją robotę wykonała także ustawiona tradycyjnie na szpicy Cathinka Tandberg, która na tyle skutecznie wykorzystywała swoje warunki fizyczne do bezpośrednich potyczek z rywalkami z Manchesteru, że omal nie złapała niedoświadczonej Gracie Prior na rzut karny. Włoska sędzia grę postanowiła jednak puścić, choć pani arbiter bez trudu wybroniłaby się także z dokładnie odwrotnej decyzji.

Manchester City nie wygrał w Sztokholmie dlatego, że był zespołem lepszym. Te słowa naprawdę warto napisać i zaakcentować, bo przecież w dniu losowania niekoniecznie wizualizowaliśmy w tej parze jakkolwiek wyrównany bój. Oczywiście, walijski trener Gareth Taylor doskonale wiedział, że jego ekipa za wszelką cenę kompletu punktów dziś nie potrzebuje, ale przecież wiceliderki nie bez powodu uważanej za najbardziej wymagającą w Europie angielskiej FA WSL z definicji nie wychodzą na murawę po to, aby przegrać lub zremisować. A w tym konkretnym dniu straty punktów były naprawdę bliskie i gdyby tylko wspomniana na wstępie Keating nie dysponowała aż tak wyjątkowym (nawet jak na bramkarkę) refleksem, a Khadija Shaw nie otrzymała w 31. minucie niespodziewanego nawet dla niej samej prezentu w postaci rykoszetu, to Hammarby dokonałoby tego, czego przed czterema laty nie potrafiły zrobić zawodniczki z Göteborga. Na nasze nieszczęście, Manchester City ponownie zwyciężył na szwedzkiej ziemi w stosunku 2-1 i nawet jeśli nie zaprezentował się wybitnie, to i tak potwierdził przynależność do wąskiej, europejskiej elity. A czy po wielu latach nieoczekiwanej posuchy uda się do niej wejść nie tylko na papierze? Cóż, tutaj wiele odpowiedzi przyniesie nam losowanie fazy ćwierćfinałowej, choć jeśli stać cię na luksus posiadania w kadrze takich asów jak Shaw, Hasegawa, Fujino, czy nieobecne na Tele2 Arenie Hemp, Casparij oraz Aleixandri, to jak najbardziej jesteś w stanie rzucić wyzwanie każdemu przeciwnikowi. Nie tak dawno boleśnie przekonała się o tym Barcelona i ani trochę nie zdziwimy się, jeśli wczesną wiosną do tego grona miałby dołączyć na przykład Olympique Lyon. To wszystko jednak melodia przyszłości, a dziś raz jeszcze pogratulujmy najlepszym w Europe fanom stworzenia wyjątkowej, magicznej atmosfery, w którą zresztą piłkarki z Södermalm wpisały się równie znakomicie. Tak, w naszej dyscyplinie nie jest to zjawisko częste, ale 21. listopada 2024 na Tele2 Arenie w Sztokholmie tak naprawdę nie było przegranych.

hifmnc2

Kadra na baraże

swenov1

Dwa mecze, dwadzieścia sześć nazwisk i jeden cel – awans na EURO 2025 w Szwajcarii. Tym razem brak niespodzianek podczas powołań wydaje się być bardziej wytłumaczalny niż kiedykolwiek wcześniej, bo chyba wielu z nas całkowicie zgodzi się ze szwedzkim selekcjonerem, że barażowy dwumecz to bynajmniej nie czas na niepewne eksperymenty. Szczególnie mając na uwadze styl pracy sztabu Petera Gerhardssona, który na przestrzeni dwóch-trzech ostatnich lat mocno przymknął drzwi prowadzonego przez siebie zespołu dla potencjalnych kandydatek spoza pierwszego kręgu znajomych. Oczywiście, warto docenić, że niesamowicie efektowne przywitanie My Cato z angielską piłką klubową nie pozostało niezauważone, lecz mimo wszystko postawienie w rywalizacji z Serbią właśnie na pomocniczkę Crystal Palace niezmiennie wydaje się pomysłem dalece wykraczającym poza granice selekcjonerskiej wyobraźni. I to nawet w sytuacji, gdy alternatyw dla duetu Angeldal – Zigiotti powinniśmy szukać intensywnie nie tylko ze względu na złotą i niezwykle przydatną maksymę, że zawsze warto posiadać w rękawie plan awaryjny do planu awaryjnego. Z tym bywało jednak w szwedzkim futbolu bardzo różnie, a od zakończenia australijskiego mundialu w zasadzie ani razu nie udało nam się zaskoczyć rywalek niestandardowymi wyborami taktyczno-personalnymi. Przed serbską przeszkodą nie zamierzamy jednak robić na tym polu wymówek, gdyż teraz gra idzie przede wszystkim o to, aby najbliższe miesiące nie były dla naszej piłki reprezentacyjnej nieodwołalnie stracone. Jasne, Szwedki pozostają zdecydowanymi faworytkami tego dwumeczu, ale warto mieć na uwadze, iż czasy, w którym rywalki z Bałkanów bez wielkiego zamieszania jechało się dwucyfrówką, należą już do zamkniętej przeszłości. Teraz na pierwszym planie mamy oczywiście jutrzejszy bój piłkarek Hammarby z Manchesterem City na wypełnionej Tele2 Arenie, a także decydujące rozstrzygnięcia w rywalizacji AIK z Umeå o prawo gry w przyszłorocznej Damallsvenskan, lecz gdy opadnie już klubowy kurz, nasza uwaga skupi się wyłącznie na dwóch dziewięćdziesięciominutowych segmentach na przełomie listopada i grudnia. Bo od tego, czy uda nam się powstrzymać ekipę z Jeleną Cankovic, Jovaną Damnjanovic i Vesną Milivojevic w składzie zależy, w jakich nastrojach upłynie nam nie tylko noworoczny toast, ale i całe nadchodzące lato. Wszystkie ręce na pokład – czas próby oficjalnie i nieodwołalnie nadszedł!

swenov2

Baraż wciąż żywy

uik

Piłkarki z Umeå wciąż mogą stać się pierwszymi przedstawicielkami Elitettan, które sukcesem zakończą barażowy dwumecz (Fot. Bildbyrån)

Średniej jakości murawa na stadionie w Umeå widziała już wiele, choć mecz, którego stawką jest zajęcie ostatniego wolnego miejsca w najwyższej klasie rozgrywkowej, zdecydowanie zasługiwał na nieco bardziej efektowny anturaż. Skoro jednak nie możemy mieć tego, co lubimy, to pozostaje chyba polubić to, co mamy. Szczególnie, że przynajmniej od strony piłkarskiej, zawodniczki obu rywalizujących ekip postanowiły zapewnić nam nieoczekiwane atrakcje, a kwestia ewentualnego awansu lub spadku pozostaje przed rewanżem w Solnej sprawą całkowicie otwartą. Niepokonany w ośmiu kolejnych meczach AIK dość nieoczekiwanie swojego pierwszego od ponad dwóch miesięcy pogromcę znalazł bowiem właśnie w Västergötland, dzięki czemu piłkarki z Umeå zapisały się w historii jako pierwszy przedstawiciel Elitettan z barażowym zwycięstwem na koncie. I nawet jeśli w perspektywie całości rywalizacji faworytem wciąż pozostaje klub z północnych rejonów szwedzkiej stolicy, to za tydzień na Skytteholms IP z pewnością będziemy świadkami zaciekłej, boiskowej rywalizacji, nie zaś wyłącznie dopełnienia koniecznych formalności.

Zresztą, piłkarki AIK również w starciu wyjazdowym starały się pozostawać stroną proaktywną, a statystyki posiadania piłki oraz liczby wymienionych podań jednoznacznie wskazują pod czyje dyktando toczyła się dziś gra. Cóż jednak z tego, skoro poza sytuacją z nieuznanym golem Beaty Olsson (nota bene strzelonym jak najbardziej prawidłowo), zawodniczki z Damallsvenskan nijak nie potrafiły przełożyć swojej dominacji na jakiekolwiek konkrety pod bramką Tei Lundmark. Brakowało dośrodkowań, brakowało stałych fragmentów, brakowało wreszcie jasnego konceptu na rozerwanie zdyscyplinowanej i konsekwentnie skupionej na realizacji swojego meczowego planu defensywy z Västerbotten. Na prawym wahadle nieustannie szarpała Anna Oskarsson, kąśliwych, prostopadłych podań za linię obrony próbowała Ella Reidy, ale odcinanie od piłki najbardziej w ekipie gościń kreatywnych Haruny Tabaty oraz Adelisy Grabus przyniosło dokładnie takie efekty, jakich w Umeå oczekiwać mogli wyłącznie najwięksi optymiści. Bo przecież nie możemy zapominać, że na dalekiej Północy jesienią bynajmniej nie działo się dobrze, a targany problemami natury sportowo-ekonomicznej klub lokatę w czołowej trójce Elitettan obronił głównie siłą rozpędu. W chwili najważniejszej próby wszystko zagrało jednak dokładnie tak, jak zagrać miało, a słowa z przedmeczowej konferencji dosłownie zmaterializowały się na naszych oczach. Mityczne zero z tyłu miało być dla Umeå przepustką do marzeń i po dziewięćdziesięciu minutach barażowych zmagań wciąż pozostaje ono nienaruszone.

Pozytywnych informacji jest jednak z perspektywy UIK znacznie więcej, gdyż po sytuacji z 37. minuty to podopieczne trenera Edvina Erfaniana znalazły się nieco bliżej barażowego triumfu (no, przynajmniej w liczbach bezwzględnych). Gola na wagę dzisiejszego zwycięstwa strzeliła niezawodna w podobnych sytuacjach kapitanka Alexandra Sandström, idealnie dokręcając futbolówkę po nieco przypadkowym rykoszecie od stoperki AIK Patricii Fischerovej. Spory udział w bramkowej akcji miała także skrzydłowa ekipy z Västerbotten Makenzie Langdok, gdyż to właśnie zawodniczka z Minnesoty była autorką kluczowego dośrodkowania, które ostatecznie sprawiło defensywie ze stolicy tak wiele problemów. Objawieniem mroźnego, sobotniego popołudnia okazała się jednak rozgrywająca swój pierwszy sezon w seniorskiej piłce Stina Andersson, która w środku pola zachowywała się jak profesorka z przynajmniej kilkuletnim stażem, a do pełni szczęścia zabrakło jej chyba jedynie gwizdka sędzi Hanny Laajanen, która ostatecznie nie zdecydowała się wskazać na wapno po domniemanym faulu Emelie Jansson w szesnastce AIK. Większa zaliczka po stronie gospodyń ani trochę nie oddawałaby oczywiście samego obrazu meczu, ale przecież w futbolu siedzimy nie od dziś i doskonale zdajemy sobie sprawę, że w naszej dyscyplinie efektowność nadzwyczaj często musi ustępować pola efektywności. Inna kwestia, że w tym słabym i mało porywającym widowisku, oba te aspekty premiowałyby chyba drugoligowca, bo choć atakował on rzadziej, to zamieszania w istotnych sektorach boiska potrafił zrobić więcej. Na tyle, że ten dwumecz wciąż żyje i z perspektywy neutralnego obserwatora jest to chyba najlepsza możliwa konstatacja, na jaką o tej porze roku mogliśmy realnie liczyć.

uikaik