Jak wytresować smoka 3

Nie trzeba wielkiego znawstwa, aby stwierdzić, że historię europejskich pucharów w piłce nożnej spokojnie można podzielić na epokę sprzed wielkiej reformy 2021 oraz czas następujący po niej. Równie oczywistym faktem pozostaje to, iż w tej bardziej współczesnej erze miano niepodważalnego numeru jeden dzierży pewien doskonale znany nam klub ze stolicy Katalonii. Nie ma znaczenia kryterium, czy metodyka – pierwsza połowa lat dwudziestych XXI wieku niewątpliwie zostanie zapamiętana w futbolowych annałach jako okres absolutnej dominacji Barcelony, jej stylu i filozofii, której konsekwentnie od niemal dekady hołdują w katalońskich gabinetach. I choć każda passa kiedyś się kończy, a łatwo da się dostrzec symptomy przemawiające ze tym, iż apogeum fenomenu Blaugrany mamy już chyba za sobą, to na tę chwilę sporą naiwnością byłoby dopatrywać się w tym czynnika przemawiającego za ewentualną niespodzianką na przykład w dzisiejszym meczu.

8-1 z Arsenalem, 7-0 z Køge, 9-0 z Hoffenheimem, 15-2 oraz 9-4 z Benfiką, 5-1 z Frankfurtem i wreszcie 10-1 oraz 13-0 z Rosengårdem – tak przedstawiają się wyniki grupowych dwumeczów piłkarek z Barcelony w najnowszej historii Ligi Mistrzyń. Jasne, dla pełnego obrazu powinniśmy wspomnieć jeszcze o ubiegłorocznym 4-3 z monachijskim Bayernem, czy zeszłotygodniowym fiasku na Academy Stadium w Manchesterze, ale jednak dla przeciwniczek z lig zbliżonych potencjałem do Damallsvenskan zawodniczki najlepszego obecnie klubu Europy były zazwyczaj wyjątkowo bezlitosne. Aż czterokrotnie na własnej skórze przekonał się zresztą o tym Rosengård, a Teagan Micah oraz Angel Mukasa na przestrzeni 360 minut dokładnie 23 razy zmuszone były wyciągać piłkę z siatki. To wszystko daje nam niewiarygodną wręcz przeciętną gola traconego co kwadrans, a przecież tylko pobieżne wspomnienie wyjątkowo długich, zimowych wieczorów podpowiada, że statystyki te mogły być z perspektywy klubu ze Skanii jeszcze bardziej zatrważające. Fani Hammarby raczej nie powinni się więc łudzić, że dziś wieczorem drużynę z Södermalm czeka cokolwiek innego niż wyjątkowo długie fragmenty biegania za piłką, próby postawienia szczelnych, defensywnych zasieków i wreszcie czekanie na możliwość wyprowadzenia skutecznego kontrataku, który przy właściwych komponentach szczęścia i piłkarskiej jakości przynajmniej na moment uciszy cały stadion z wyjątkiem jednego, głośnego, zielono-białego sektora. Taki obraz meczu jest wręcz więcej niż pewny, lecz… pozostaje mieć nadzieję, że dopiero od mniej więcej 60. minuty. Bo Barcelona, choć niezmiennie boska i jedyna w swojej klasie, ostatnimi czasy nie tłamsi już swoich przeciwniczek od pierwszego gwizdka, a nawet ekipy pokroju Espanyolu lub CFF Madryt sprawiają wrażenie takich, co to właśnie nauczyły się już co nieco z katalońskiej alchemii futbolu i nie wahają się niedawno zdobytej wiedzy użyć. Oczywiście tak długo, dopóty wystarcza im sił, bo w końcu zawsze nadchodzi chwila, w której metodycznie zamęczające swoje oponentki faworytki dopinają celu i wtedy możemy zaobserwować coś, co w szwedzkim żargonie piłkarskim nazywamy ketchupeffekt. Tłumaczenie tej frazy – jak przypuszczamy – jest tu całkowicie zbędne.

Kłopoty Barcelony zaczynają się wtedy, gdy rywal jakimś cudem nie pęka na robocie i potrafi utrzymać się w bezwzględnej, fizycznej walce dłużej niż teoretycznie przewiduje to ustawa. Podkreślenie aspektu motorycznego jest tutaj całkowicie nieprzypadkowe, bo choć tytuł tego tekstu w sposób bezpośredni nawiązuje do serii animowanych filmów, to w bajki o tym, że w Katalonii rządzi tylko technika, finezja i jeszcze raz technika, wierzyć zdecydowanie nie radzimy. Barcelońska maszyna jest potworem także pod względem fizyczności i intensywności gry, a zdominowanie kolejnych rywalek na przykład w statystyce posiadania piłki, pozwala jedynie tę ewidentną przewagę uwypuklić. Bonmati, Putellas i spółka to niemal w komplecie zawodniczki potrafiące pojedynczym błyskiem zaczarować cały stadion, stwarzając coś z niczego, ale nienaganna technika, czy antycypacja nie są bynajmniej ich jedynymi atutami. A mówiąc nieco przewrotnie – może to wcale nie one w pierwszej kolejności sprawiają, że mamy do czynienia z piłkarkami kompletnymi. W podobnych słowach moglibyśmy zresztą scharakteryzować także Ewę Pajor, sprowadzoną tego lata do stolicy Katalonii przede wszystkim po to, aby ta niemal perfekcyjna konstelacja stała się jeszcze potężniejsza. Bo jeśli jakaś pozycja w barcelońskiej układance mogła wymagać delikatnego retuszu, to była nią właśnie klasyczna dziewiątka, wobec czego transfer czołowej napastniczki świata wydaje się posunięciem ze wszech miar logicznym i spodziewanym. W sporcie każdego da się jednak powstrzymać, co w iście oskarowym stylu przed tygodniem pokazały Alex Greenwood oraz Laia Aleixandri. To właśnie ten duet stoperek skutecznie odcinał od gry polską supergwiazdę, a ustawiona przed nimi Japonka Yui Hasegawa sumiennie wybijała z rytmu niesamowicie zazwyczaj kreatywną katalońską drugą linię. Czy jednak istnieją logiczne przesłanki, aby wierzyć, że dziś wieczorem to Eva Nyström i Alice Carlson wcielą się w role niezłomnych superdefensorek, Emilie Joramo stanie się przynajmniej chwilowym koszmarem sennym dla Altany Bonmati oraz Keiry Walsh, a Cathinka Tandberg (w wersji alternatywnej może być także Ellen Wangerheim) pokusi się o magiczne zagranie w stylu Khadiji Shaw? W teorii na taki przebieg boiskowych wydarzeń nie powinniśmy oczywiście nawet liczyć, a praktyce… pewnie również niewiele z niego zostanie, ale dopóki na Costa Brava nie wybrzmi dziś pierwszy gwizdek, szans trzeciej drużynie Damallsvenskan odbierać bynajmniej nie zamierzamy. A gdybyśmy jednak niespodziewanie stali się naocznymi świadkami sportowego cudu, to przygotujmy się jutro na niezwykle intensywny poranek, podczas którego będziemy przybliżać całej Europe sylwetkę drużyny potrafiącej zszokować cały kontynent.

Zagrać, zwyciężyć, zapomnieć

suvad_mrkonjic

Świetna dyspozycja Hanny Wijk na boiskach ligowych tym razem została wreszcie doceniona przez reprezentacyjny sztab (Fot. Suvad Mrkonjic)

Pomijanie znajdujących się w optymalnej dyspozycji zawodniczek podczas kolejnych powołań stało się ostatnimi czasy tak oczywistym standardem, że gdy dziś na liście Gerhardssona dojrzeliśmy nazwisko Hanny Wijk, odruchowo upewniliśmy się, czy aby przypadkiem nie jesteśmy właśnie ofiarami jakiejś zbiorowej halucynacji. Tym razem o żadnej pomyłce mowy być jednak nie mogło, a 21-letnia defensorka z Lerum wreszcie doczekała się na to, co w nieodległej przeszłości należało jej się przynajmniej kilkukrotnie. W tym miejscu zawsze dodajemy jednak spostrzeżenie, iż od znalezienia się w 25-osobowej kadrze do realnej szansy zaistnienia na poziomie reprezentacji droga wciąż jest daleka, ale jeśli dwumecz z rywalkami znajdującymi się poza pierwszą setką światowego rankingu nie okaże się okolicznością pozwalającą na przetestowanie nowych rozwiązań, to na koniec zgrupowania znów przyjdzie nam jedynie bezradnie rozłożyć ręce. Bo choć Luksemburg sam sobie bez powodu goli strzelać nie zacznie, to jednak z szacunku do naszych kadrowiczek przyznajmy, iż akurat dwa nadchodzące mecze pod kątem sportowym nie dadzą nam absolutnie nic. No, chyba że pozytywnym efektem mielibyśmy nazwać poprawę morale u kilku zawodniczek występujących w ligach zagranicznych, bo tak naprawdę jedynie Johanna Kaneryd może z czystym sumieniem powiedzieć, że pierwsza połowa rundy jesiennej była w jej wykonaniu zgodna z oczekiwaniami. W pozostałych przypadkach większe lub mniejsze niedociągnięcia znaleźlibyśmy bez kłopotu, choć dla równowagi podkreślmy, iż Kullberg, Angeldal, czy Nildén potrafiły w rzeczonym okresie zaprezentować przebłyski naprawdę dobrej gry. Podobnie zresztą jak Hanna Bennison, czy najbardziej w tym gronie doświadczona Linda Sembrant, choć forma tej dwójki wybitnie falowała, a słabiutkie występy przeciwko odpowiednio Sassuolo i RB Lipsk są jedynie pierwszym z brzegu dowodem na potwierdzenie tej tezy.

Poza wspomnianą Hanną Wijk, w gronie powołanych nie ma innych potencjalnych debiutantek, choć doceniamy oczywiście fakt, że kolejny raz okazję na zaprezentowanie się sztabowi kadry otrzymała Evelyn Ijeh. Z podwórka krajowego najbardziej liczną grupę zawodniczek tradycyjnie dostarczają Gerhardssonowi wicemistrzynie z Häcken, czyli klubu niezmiennie zajmującego szczególne miejsce w selekcjonerskim sercu. Inna sprawa, że ekipa z Hisingen znajduje się na tym etapie sezonu w takim uderzeniu, że obok absolutnych liderek w osobach Falk, Wijk, czy Anvgeård, a także regularnie docenianej przez Gerhardssona Josefine Rybrink, swoją szansę mogłyby otrzymać chociażby Elma Nelhage oraz Felicia Schröder i też nie byłoby w tym żadnych kontrowersji. Solidny, reprezentacyjny poziom na przestrzeni całego sezonu pokazywała ponadto Filippa Curmark, lecz akurat jej serię udanych występów przerwała poważna kontuzja. A propos kwestii zdrowotnych, nie sposób pominąć milczeniem faktu, że na październikowej liście znalazły się powracające do kadry po dłuższej nieobecności Stina Blackstenius oraz Rebecka Blomqvist. O ile powołanie tej pierwszej nie dziwi nawet w obliczu dawno niewidzianej niemocy strzeleckiej snajperki londyńskiego Arsenalu, o tyle sytuacja zawodniczki Wolfsburga jest już w tej kwestii nieco bardziej skomplikowana. Jasne, wejście z ławki na końcówkę ligowej potyczki z Lipskiem zaliczyła naprawdę przyzwoite (choć bynajmniej nie wspaniałe, bo przykład takiego wczoraj dała nam we Frankfurcie Japonka Remina Chiba), ale gdy Blomqvist niespodziewanie chyba nawet dla siebie znalazła się w jedenastce na mecz Ligi Mistrzyń z Romą, to na drugą połowę w ogóle już nie wyszła i była to jak najbardziej zrozumiała decyzja trenera Stroota. Jako się jednak rzekło, selekcjoner ma swoje prawa, a teraz na drodze stanie nam przecież tylko rzeczony Luksemburg.


swewnt1

swewnt2

Maja swój licznik podwaja

martin_avedal

Dublet Mai Bodin pozwolił kibicom z Örebro przedłużyć nadzieje na szczęśliwe zakończenie ligowej kampanii (Fot. Martin Avedal)

Miał być szczególny fokus na dolną połówkę tabeli i patrzcie państwo – rzeczywiście tak się stało. A całe to zamieszanie jest w znacznym stopniu zasługą ambitnie szukającej premierowego zwycięstwa na pierwszoligowych boiskach drużyny z Trelleborga, która – zupełnie jak przed tygodniem – może tylko zastanawiać się jakim cudem tak rozegranego meczu nie udało się ostatecznie wygrać. Zawodniczki ze Skanii były bowiem lepsze od swoich rywalek w niemal każdym elemencie piłkarskiego rzemiosła, znów to im udało się otworzyć wynik, a następnie w jakimś stopniu go kontrolować. Jasne, nie mogło być mowy o żadnej dominacji, ale przecież to ofensywne rajdy Viktorii Persson, precyzja i antycypacja Linnéi Prambrant, dokładność i skupienie Athinny Lundgren, czy wreszcie całokształt sobotniej dyspozycji wszędobylskich sióstr Persson Welin miały być obrazkami, które w pierwszej kolejności zapamiętamy z wietrznego popołudnia na Vångavallen. Przewrotny los napisał jednak do tej historii nieoczekiwany epilog, gdy najpierw raz jeszcze najwięcej przytomności umysłu w podbramkowym zamieszaniu zachowała Maggy Henschler, a następnie błyskawiczny kontratak gościń z Närke spuentowała celnym strzałem Maja Bodin. Nie było zatem trzech punktów, nie było nawet jednego, a mecz przypominający w ostatnim jego fragmencie bitwę na wyniszczenie dwóch słaniających się na nogach pięściarek, wbrew logice i elementarnej sprawiedliwości zapisały na swoje konto podopieczne trenera Johanssona. I dzięki temu wyszarpanemu w niezwykle dramatycznych okolicznościach zwycięstwu po raz drugi tej jesieni dały sobie szansę, bo mając na uwadze wszystkie znane nam okoliczności, każde inne rozstrzygnięcie znacząco przybliżało ekipę z Berhn Areny do nieodległej perspektywy wojaży po drugoligowych boiskach. W Örebro radować mogą się zresztą podwójnie, gdyż marzyć o realizacji swoich celów nie przestali także w Trelleborgu, który jak na ironię w najbliższych tygodniach czekają jeszcze między innymi potyczki z AIK oraz Brommą.

Duet zamieszanych w walkę o uniknięcie degradacji przedstawicieli szwedzkiej stolicy zdecydowanie ma za to o czym myśleć. W Brommie nie ma już śladu po niezwykle efektownym otwarciu rundy rewanżowej, a seria kolejnych porażek niepokoi tym bardziej, że każda kolejna ponoszona jest w jeszcze gorszym stylu niż poprzednia. I nie ma w tym bynajmniej cienia przesady, bo jeśli tracisz cztery gole w starciu z przeciwnikiem, który dosłownie nie ma kim i jak strzelać, to trzeba już chyba powoli włączać syreny alarmowe. Szansą (kto wie, czy aby nie najważniejszą w całym sezonie) na odwrócenie cokolwiek niekorzystnego trendu będzie dla podopiecznych trenera Gunnarsa najbliższa konfrontacja z… Trelleborgiem, ale mając na uwadze aktualną dyspozycję obu ekip, to nawet perspektywa rozegrania meczu na Grimsta Idrottsplats wcale nie stawia gospodyń w roli wyraźnych faworytek. Tym bardziej, że akurat ta arena twierdzą i niezdobytą ziemią nie była dla BP w zasadzie nigdy. Swoje zmartwienia niezmiennie mają także w Solnej, bo finisz ligowych zmagań coraz bliżej, a tu nijak nie udaje się wystawić głowy ponad czerwoną strefę. W innych okolicznościach remis w rywalizacji z Djurgården byłby pewnie całkiem porządnym wynikiem, ale tym razem na murawie spotkała się drużyna grająca o pierwszoligowe przetrwanie z rywalem sposobiącym się do zimowych wakacji, więc nawet pamiętając o derbowych smaczkach, różnica w poziomie zaangażowania i determinacji powinna być zauważalna gołym okiem. I oddajmy, że szczególnie po przerwie nawet była, ale cóż z tego, skoro przyszła Pauline Hammarlund, strzeliła sobie dla zabawy z wolnego (sama zainteresowana ze śmiechem przyznała, że nie potrafi tego robić i w ogóle tego elementu nie trenuje) i cały misterny plan… poszedł do śmieci.

Najbardziej szalony mecz obejrzeliśmy za to w Kristianstad, gdzie rozpędzone gospodynie mniej więcej do 70. minuty robiły na murawie co chciały, a ich przeciwniczki z Växjö mogły cieszyć się, że na tablicy wyników wciąż widnieje nie aż tak wstydliwe z ich perspektywy 0-3. Wtedy jednak o dodatkowe emocje postanowiła zadbać Moa Olsson, która z sobie tylko znanych powodów obejrzała czerwoną kartkę, osłabiając w ten sposób stan osobowy KDFF. Zastępująca ją między słupkami doświadczona Amerykanka Brett Maron najpierw puściła futbolówkę po strzale z wolnego Sophii Redenstrand, kilka minut później dała się zaskoczyć swojej rodaczce Larkin Russell, a na koniec zwieńczyła swój występ… dwiema najwyższej klasy paradami, które pozwoliły piłkarkom ze Skanii obronić przynajmniej remis 3-3. W doliczonym czasie gry mieliśmy zresztą jeszcze jeden zwrot akcji, gdyż po kilkunastominutowej drzemce przebudziły się miejscowe, lecz im również nie udało się znaleźć zwycięskiego gola. Ze skutecznością żadnych problemów nie miał za to nasz eksportowy duet: Hammarby bez litości przejechało się po Vittsjö, zamykając niejako przy okazji dyskusję o trudach gry na trzech frontach (indywidualne wyróżnienia po tym meczu wędrują na ręce Vilde Hasund, Smilli Vallotto, a także jej fenomenalnej imienniczki Holmberg), zaś występujący z oczywistych powodów o tej porze roku w różowych strojach Häcken nie dał najmniejszych szans ponownie kompromitującym się na krajowym podwórku przeciwniczkom z Linköping. W ekipie z Hisingen klasą dla siebie była przede wszystkim Hanna Wijk, choć spontaniczna rywalizacja Alice Bergström z Matildą Nildén o tytuł najpiękniejszego gola weekendu również mogła się podobać. Podobnie jak japońska kombinacja Kadowaki – Tanikawa, dzięki której Rosengård skromnie zwyciężył na Platinumcars Arenie w Norrköping, broniąc swojego perfekcyjnego rekordu w rozgrywkach ligowych. A łatwo nie było, bo jak szczerze przyznała Jessica Wik, akurat w dniach poprzedzających ten mecz najwyższe miejsca na liście priorytetów czternastokrotnych mistrzyń Szwecji zajmowały głównie tematy pozapiłkarskie. I w drodze absolutnego wyjątku jest to oczywiście całkowicie zrozumiałe.


Komplet wyników:


Statystyki indywidualne:


Statystyki drużynowe:


Przejściowa tabela:

dam2


#pokolejce

awds23

Witajcie w naszej bajce!

malmo

W Malmö FF mają prawo być dumni z drogi, jaką ten klub przebył w ostatnich pięciu sezonach (Fot. MFF)

Skoro Rosengård zamknął temat mistrzostwa kraju już w pierwszej połowie października, to czołowe ekipy Elitettan najwyraźniej uznały, że warto podążyć za trendem. Tym sposobem, prawdopodobnie po raz pierwszy od czasu powołania do życia ligi centralnej, najważniejsze rozstrzygnięcia na dwóch najwyższych poziomach rozgrywek poznaliśmy na miesiąc przez planowanym zakończeniem boiskowych zmagań. Zaskoczenie? Do pewnego stopnia oczywiście tak, choć obserwatorzy śledzący z bliska drugoligowe boje od dłuższego czasu mogli się powoli z takim scenariuszem oswajać. Bo obaj przyszłoroczni beniaminkowie ekstraklasy, choć tak biegunowo od siebie różni, solidarnie zamietli ligę w naprawdę imponującym stylu, a ich ostateczny sukces tak naprawdę nie podlegał dyskusji ani przez moment.

Na początek Alingsås, czyli klub od 24 lat cierpliwie czekający na swoją drugą szansę w krajowej elicie. W sezonie 2001 przygoda okazała się wyjątkowo krótka, a jednoroczny epizod wśród najlepszych przyniósł jedynie dwa ligowe zwycięstwa. Co ciekawe, jedno z nich zostało odniesione nad ekipą Mallbacken, która to przed tygodniem… opóźniła zawodniczkom i kibicom z Alingsås fetę z okazji awansu. Cały stadion był już bowiem gotowy na celebrację, gdy wyrównujące trafienie autorstwa Jessiki Pedersen sprawiło, że plany te trzeba było spontanicznie modyfikować. Wypracowana na dystansie całego sezonu przewaga okazała się jednak na tyle bezpieczna, że od początku mowa była jedynie o odsunięciu w czasie czegoś nieuchronnego. Czegoś, co ostatecznie dokonało się przed kilkudziesięcioma godzinami, a ligowy terminarz okazał się na tyle łaskawy, że i tym razem można było świętować w nieporównywalnej z niczym innym atmosferze własnego stadionu. A mecz przeciwko grającemu w końcówce rundy jesiennej wyłącznie o prestiż beniaminkowi z Sunnanå był świetną okazją, aby przyznać rację trenerowi Joakimowi Carlssonowi. Gdy przed rokiem prowadzony przez niego Alingsås nie sprostał w barażowym dwumeczu Brommie, nie brakło głosów, że oto klub z Västergötland właśnie wypuścił z rąk niepowtarzalną szansę, która prędko może się nie powtórzyć. Doświadczony szkoleniowiec z niezmąconym w żaden sposób spokojem zapewniał jednak, że przecież najbliższa okazja będzie już za rok i nawet jeśli słowa te wówczas bardziej niż racjonalną ocenę rzeczywistości przypominały delikatne jej zaklinanie, to koniec końców wyszło na jego. Gratulujemy i witamy wśród najlepszych!

Malmö FF to nazwa w szwedzkiej piłce bynajmniej nie anonimowa, wszak jeszcze na przełomie wieków właśnie ten klub nie tylko występował na pierwszoligowych boiskach, co święcił na niech niemałe triumfy. Później przyszedł jednak czas lokalnych zawirować w stolicy Skanii, który sprawił, że jedynym prawowitym spadkobiercą ówczesnego MFF został  LdB Malmö, przemianowany kilka lat później na FC Rosengård. Fani futbolu w błękitnej części miasta tęsknili jednak za wielkim graniem, w związku z czym kwestia odrodzenia tak bardzo zasłużonego dla regionu klubu, zdawała się być wyłącznie kwestią czasu. Udziałowcy w osobach kibiców miażdżącą przewagą głosów zdecydowali jednak, że nie chcą żadnej drogi na skróty, fuzji z Limhamn Bunkeflo lub innym proponowanym zespołem, a swoją historię chcą napisać od najniższego poziomu rozgrywkowego. Kwestia kolejnych, następujących po sobie awansów była jedynie formalnością, a Elitettan miała okazać się pierwszym choć trochę wymagającym wyzwaniem na spokojnej dotąd drodze MFF. Tak się zresztą stało, lecz inauguracyjna porażka z Umeå oraz następujący bezpośrednio po niej bezbramkowy remis z Kalmarem, okazały się jedynie drobnym falstartem na prowadzącej w kierunku Damallsvenskan autostradzie. W pewnym jego wywalczeniu nie przeszkodziły nawet zawirowania na ławce trenerskiej, gdyż nie jest przecież żadną tajemnicą, iż duet Jonas Valfridsson – Rikard Östergren był dla decydentów co najwyżej trzecim wyborem. Zdecydowanie inaczej miała się jednak sprawa z kadrą zawodniczą, a życzliwe ptaszki już teraz ćwierkają, że zimowa przerwa w rozgrywkach będzie w Malmö doskonałą okazją do dokonania w klubie jeszcze jednej, kilkupłaszczyznowej rewolucji. I nie jest wcale wykluczone, że do Skanii powróci wiele znanych i jak najbardziej lubianych nazwisk, które ostatnimi czasy łączono z cieszącymi się zdecydowanie większą reputacją europejskimi firmami. Na ten temat będziemy jednak dywagować, gdy spadną pierwsze śniegi, a póki co tutaj też składamy szczere gratulacje i zapraszamy do bycia aktywnym elementem wspaniałej rzeczywistości zwanej Damallsvenskan.

Alingsås, Malmö – witamy w Damallsvenskan!

at

Na pierwszoligowe granie czekali w Alingsås od 24 lat (Fot. Alingsås Tidning)

Sobotnie granie o utrzymanie

difaik

Jeden remis i jedno zwycięstwo Djurgården – takimi wynikami zakończyły się dwie tegoroczne potyczki Dumy Sztokholmu z AIK (Fot. dif.se)

Mistrza już znamy, pozostałe lokaty na ligowym podium też już w zasadzie przydzielone i nawet na miejscach oznaczonych numerami cztery oraz pięć trudno spodziewać się nieoczekiwanych przetasowań. W takich okolicznościach niejako naturalnie nasza uwaga w sposób szczególny przenosi się na rozstrzygnięcia w dolnej połówce tabeli, bo choć Trelleborg pozycji czerwonej latarni nie opuści już nawet w przypadku kompletu zwycięstw, to kwestia wyłonienia drugiego spadkowicza, a także przyszłego barażowicza, może okazać się ciekawsza niż jeszcze kilkanaście dni temu mogło nam się wydawać. Bo choć wciąż wiele wskazuje na to, że najważniejsze rozstrzygnięcia zapadną w wewnętrznej rywalizacji AIK vs Örebro, to scenariusz, w którym oba te kluby także sezon 2025 spędzą na najwyższym szczeblu rozgrywkowym, wcale nie jawi się już jak wyjęty prosto z półki oznaczonej napisem fantastyka.

Aby jednak realnie zacząć go rozważać, zarówno AIK, jak i Örebro, muszą konsekwentnie zbierać punkty, co w ostatnich tygodniach udawało im się akurat całkiem regularnie. Tym razem zespoły te także nie stoją na straconej pozycji, choć paradoksalnie oba będą musiały stawić czoła wyzwaniu zdecydowanie bardziej wymagającemu niż wskazywałaby jedynie pobieżna analiza. Jasne, piłkarki z Behrn Areny jadą do zamykającego ligową stawkę Trelleborga, ale nie dość, że udadzą się tam bez swojej najbardziej wartościowej zawodniczki jesiennej części zmagań (Nory Håheim), to jeszcze po przeciwnej stronie napotkają rywala zdeterminowanego w poszukiwaniach pierwszego w tegorocznej kampanii zwycięstwa. A nadspodziewanie dobra postawa w niedawnym starciu z Växjö jedynie wzmogła poczucie własnej, sportowej wartości u zawodniczek z południa Skanii, które w sobotę wyjdą na murawę nie tylko bez presji, ale i z mocnym postanowieniem udowodnienia sobie, że również na tym poziomie są w stanie toczyć wyrównane i – co najważniejsze – wygrane boje. Aż takiego ciśnienia nie powinno być za to w Djurgården, wszak zespół trenera Fernandeza realnie nie walczy już w zasadzie o nic. To wszystko jednak wyłącznie teoria, bo Almqvist, Larsson, czy Hammarlund mają do zrealizowania niezwykle istotne cele indywidualne, a derbowa potyczka z AIK to wręcz wymarzona okazja, aby na jednym ogniu upiec kilka przysłowiowych pieczeni. W takich potyczkach o jakimkolwiek odpuszczaniu, czy nawet graniu na dziewięćdziesiąt procent, mowy być nie może, a jeśli jakimś cudem ktoś w szatni Djurgården tego prostego przesłania nie zrozumie, to wraz z nadejściem zimy przestanie być częścią tego mającego przecież całkiem ambitne cele projektu.

Tuż nad kreską oznaczającą degradację lub konieczność gry w barażach znajdują się na tę chwilę Vittsjö oraz Bromma i to właśnie w tych dwóch klubach muszą dołożyć wszelkich starań, aby niepotrzebnie nie zaplątać się za bardzo w bój o utrzymanie. W najbliższy weekend klubom tym o powiększenie ligowego dorobku może być jednak niezwykle trudno, ponieważ wyjazdy na Kanalplan (Vittsjö) oraz LF Arenę (BP) zdecydowanie nie brzmią jak zapowiedź udanej końcówki tygodnia. W zachodnim Sztokholmie pocieszać mogą się tym, że w Norrbotten ze skutecznością są tej jesieni wyjątkowo na bakier, ale powracająca po przymusowej pauzie Anam Imo z pewnością postara się zetrzeć tym występem regularnie pozostawiane ostatnimi czasy negatywne wrażenie. A przecież Anna Koivunen uważać powinna także na zagrożenie czyhające ze strony dynamicznej Asli Johannesen, a także nabierającej wiatru w żagle z każdym kolejnym występem rekonwalescentki Tuvy Skoog. Jonas Axeldal liczyć może za to na zmęczenie materiału w szeregach Bajen, ponieważ rywalizacja na trzech frontach już za moment zacznie dawać się zawodniczkom Hammarby we znaki zarówno fizycznie, jak i mentalnie. Przepaści jakościowej nie da się oczywiście w ten sposób całkowicie zniwelować, ale Tanya Boychuk, Hanna Ekengren, niezwykle efektywna przy ofensywnych stałych fragmentach para stoperek, czy nawet cały czas czekająca na swoje wielkie wejście Cajsa Rubensson to aktywa, które przy sprzyjającym splocie okoliczności mogą zapewnić Vittsjö nie tylko punkt(y), ale i zdecydowanie spokojniejszą jesień.

A co tam słychać u wspomnianych na samym początku ekip z czołówki? Na dobry początek Katla Tryggvadottir oraz Hlin Eiriksdottir postarają się postrzelać do bramki reprezentantki Danii Mai Bay, przywracając w tej sposób Kristianstad na zwycięską ścieżkę. Sobotnie popołudnie kontynuować będziemy wraz z coraz bardziej rozpędzającym się na ligowym poletku Häcken, które przetestuje stan futbolu w Linköping po zdecydowanie zbyt późnym rozstaniu z hiszpańskim trenerem Roldanem. Niezmiennie legitymujący się perfekcyjnym, stuprocentowym rekordem Rosengård pojedzie po 23. kolejną wygraną na Platinumcars Arenę w Norrköping, która nie tak dawno była już milczącym świadkiem kilku historycznych momentów w szwedzkiej piłce klubowej. Czas na kolejny? Całkiem prawdopodobne…

omg23

Europo, witaj nam…

tifo

Kibice Hammarby raz jeszcze udowodnili, że w swojej kategorii już dziś są numerem jeden w Europie (Fot. Bildbyrån)

Taki wieczór zdarza się tylko raz i nie każdemu dane jest go doświadczyć. Jeśli jednak wśród szwedzkich fanów futbolu są tacy, którzy zasłużyli na to, aby przeżyć swoją własną, pucharową przygodę, sympatycy Hammarby zdecydowanie znaleźliby się na samym szczycie tej listy. Wywalczone po niemal czterech dekadach posuchy mistrzostwo kraju pozwoliło im nareszcie to marzenie spełnić i dzisiejszy dzień tylko utwierdził nas w przekonaniu, że klub z Södermalm pod wieloma względami już teraz przynależy do europejskiej elity. Do pełni szczęścia i satysfakcji brakowało jeszcze zwycięstwa w tej inauguracyjnej batalii, a okazja ku temu była iście wyborna, ponieważ mistrzynie Austrii nawet na tle wyeliminowanej w ostatniej rundzie eliminacji portugalskiej Benfiki, wcale nie prezentowały się z naszej perspektywy jak przeszkoda nie do sforsowania. Los ubiegłorocznym mistrzyniom Damallsvenskan niewątpliwie więc sprzyjał, a gdy holenderska sędzia przeciągłym gwizdkiem dała znak do rozpoczęcia gry, gorąco wierzyliśmy w to, że przepiękna oprawa z wbijającą w europejską ziemię flagę w barwach Bajen kapitanką Alice Carlsson, nie będzie jedynym miłym akcentem tego wspaniale rozpoczętego wieczoru.

I choć pierwszy kwadrans meczu zdominowała nerwowa, nieskładna gra z obu stron, to po upływie piętnastu minut piłkarki Hammarby opanowały sytuację i z miejsca zaczęły pokazywać swoją zauważalnie wyższą, sportową jakość. Zabrakło dosłownie centymetrów, aby już premierowa, składna kombinacja gospodyń przyniosła im prowadzenie, lecz strzał niezwykle aktywnej w tej fazie spotkania Vilde Hasund zatrzymał się jedynie na poprzeczce bramki Cariny Schlüter. Niewielu przypuszczało wtedy, że to właśnie ta sama, 29-letnia Norweżka już za niespełna dwie minuty będzie biegła w kierunku trybun, celebrując historycznego gola Hammarby w fazie grupowej Ligi Mistrzyń. Hasund perfekcyjnie uderzyła po ziemi zza pola karnego, finalizując w ten sposób akcję, w której swój udział miały między innymi Smilla Vallotto oraz Ellen Wangerheim. Skromne prowadzenie ani trochę nie zadowalało jednak miejscowych zawodniczek i to one niezmiennie dążyły do podwyższenia wyniku. Gościnie z Sankt Pölten, choć próbowały przeróżnych ofensywnych wariantów, nie tylko nie były w stanie poważnie zagrozić bramce Anny Tamminen, ale nawet oddać w jej kierunku celnego strzału. Po drugiej stronie okazji było aż nadto, ale nawet wykreowane sprytną, prostopadłą centrą przez Asato Miyagawę wyjście trzy na jedną nie przyniosło ostatecznie sukcesu, gdyż decydujące podanie Vallotto w kierunku wybiegającej na czystą pozycję Wangerheim, nastąpiło w momencie, w którym szwedzka snajperka znajdowała się już na pozycji spalonej. Skuteczność nie była zresztą tego dnia mocną stroną dwudziestoletniej napastniczki, która w zasadzie w pojedynkę powinna zaaplikować austriackim rywalkom przynajmniej hat-tricka, a skończyła niestety z zerowym dorobkiem indywidualnym.

Równie nieskuteczna była w środowy wieczór na Tele2 Arenie Cathinka Tandberg, która po godzinie gry pojawiła się na placu gry właśnie w miejsce wspomnianej Wangerheim. W odróżnieniu do swojej klubowej koleżanki, była napastniczka Linköping potrafiła jednak wykorzystać przynajmniej jedną, stuprocentową okazję i podobnie jak przed kilkoma tygodniami w Lizbonie, to ona oficjalnie zamknęła temat zwycięstwa Hammarby w tym starciu. Bo skoro Sankt Pölten dotychczas nijak nie potrafił uwolnić potencjału Kamili Dubcovej, czy Melike Pekel, to odrobienie dwubramkowej straty zdecydowanie leżało daleko poza granicami możliwości mistrzyń i liderek austriackiej Bundesligi. Pochodząca z Oslo dziewiętnastolatka miała świadomość, że ofensywa Hammarby w swoim inauguracyjnym występie w fazie grupowej mogła zaprezentować się jeszcze lepiej, lecz – co przyznała w pomeczowym wywiadzie autorka gola na 2-0 – w takim wyjątkowym dniu na gorąco lepiej skupić się na pozytywach niż narzekać na niedociągnięcia. Szczególnie, że ze względu na zdrowotną niedyspozycję, występ Tandberg w dzisiejszym meczu do ostatnich chwil stał pod dużym znakiem zapytania. Znajdująca się jesienią w wybornej formie napastniczka swoisty wyścig z czasem jednak wygrała, a następnie, choć nie wszystko tym razem jej sprzyjało, i tak zwieńczyła dzieło w stylu, który może być dla fanów Bajen obietnicą wielu podobnych momentów w najbliższej przyszłości. I trochę tylko szkoda, że w pucharowej grupie Zielono-Białych oprócz Austriaczek znalazły się jeszcze hegemonki europejskiego futbolu z Barcelony i Manchesteru. Bo teraz musimy przygotować się na to, że w czterech najbliższych kolejkach to zawodniczki z Södermalm będą wychodzić na murawę w roli spisywanego na straty underdoga, w którego powodzenie nie wierzy absolutnie nikt. Ale skoro Cathinka prosiła żeby dziś nie o tym, to zgodnie z jej sugestią raz jeszcze ogłaszamy wszem i wobec, że Hammarby właśnie zajęło należne sobie miejsce na piłkarskiej mapie Europy. I bez względu na to, jak zakończy się tegoroczna faza grupowa, jesteśmy dziwnie spokojni, że Bajen nie witają się z wielkim, międzynarodowym graniem na chwilę, lecz będą tu stałym i szanowanym przez wszystkich bywalcem.

hifskn