Osiem razy gol

jubel

Dziś na Gamla Ullevi do siatki rywalek trafiały niemal wszystkie ofensywne piłkarki szwedzkiej kadry (Fot. Bildbyrån)

Mecz na zaliczenie został oficjalnie zaliczony. Ben wielkich fanfar, bez specjalnych wzruszeń i bez dwucyfrówki na tablicy wyników, za to z pięciocyfrową frekwencją, debiutem Hanny Wijk, jubileuszem Jonny Andersson, efektownym powrotem Rebecki Blomqvist i kompletnie przestrzelonym przez Fridolinę Rolfö rzutem karnym. Żeby było zabawniej, pierwszą składną akcję dnia przeprowadziły na murawie w Göteborgu przyjezdne, ale odważny wypad duetu Laura Miller – Marta Estevez perfekcyjnie skasowała Magdalena Eriksson, niejako wyręczając w ten sposób stojącą między słupkami szwedzkiej bramki Jennifer Falk. Golkiperka Häcken straciła tym samym jedyną okazję do wykazania się choćby próbką swoich umiejętności, gdyż od tego momentu Luksemburg nie zaproponował nam z przodu absolutnie nic, a wspomniana Falk nie mogła poćwiczyć nawet takich elementów jak wyprowadzanie piłki, czy wyłapywanie dośrodkowań z bocznych sektorów boiska, co nawet mając na uwadze ewidentną różnicę klas, było jednak w pewnym stopniu zaskoczeniem.

Po przeciwnej stronie boiska worek z bramkami rozwiązał się za to szybko i nieodwołalnie. Wygrana przebitka Julii Zigiotti pozwoliła Filippie Angeldal oddać niesygnalizowany strzał zza pola karnego, ale chyba nawet sama piłkarka madryckiego Realu nie spodziewała się, że ta próba będzie miała jakąkolwiek realną szansę powodzenia. Golkiperka z Luksemburga niespodziewanie przepuściła jednak wolno lecącą na idealnej dla niej wysokości futbolówkę, a gdy niespełna 120 sekund później Johanna Kaneryd popisała się skuteczną dobitką po akcji Stiny Blackstenius, perspektywa piłkarskiego pogromu zaczęła się nam coraz bardziej urzeczywistniać. Kolejne trafienia podopiecznych Petera Gerhardssona były jedynie kwestią czasu i precyzji, a także determinacji po stronie konkretnych zawodniczek. Tę zdecydowanie największą wykazywała powracająca do poważnego grania po kilkunastomiesięcznej przerwie Rebecka Blomqvist, a skoro tak, to nie ma się co dziwić, iż to właśnie snajperka Wolfsburga zakończyła wtorkowe granie z dubletem na koncie. Dwie sztuki zapakowała rywalkom z drugiej setki rankingu także wspomniana Angeldal, a niezniszczalna Johanna Kaneryd zadowoliła się tym razem golem, asystą i wywalczonym po faulu na niej rzucie karnym. Szwedzkich goli mogło być zresztą w Göteborgu znacznie więcej, choć akurat odejście od testowania wariantów specjalnych w przypadku ofensywnych stałych fragmentów gry uważamy za jak najbardziej zasadne posunięcie. Dziś do pełni szczęścia wystarczyły nam bowiem wyłącznie najprostsze środki, a odkrywanie potencjalnych asów świadomie zostawiliśmy sobie na później.

Kto wie, być może już czekające nas zimą mecze barażowe przeciwko Serbii zmuszą szwedzkie kadrowiczki do większego wysiłku. Teoretycznie i w tej rywalizacji nie powinniśmy być świadkami nieoczekiwanych kłopotów, ale jednak sportową wartość Jeleny Cankovic, Emmy Petrovic, czy Vesny Milivojevic znamy tak dogłębnie, że o żadnym lekceważeniu przeciwniczek z Bałkanów mowy być nie może. Szczególnie, że to Serbia przystąpi do tych czterodniowych zmagań z myślą, że do stracenia nie ma nic, a do zyskania doprawdy wiele. W dokładnie odwrotnej sytuacji znajdą się za to podopieczne trenera Gerhardssona, który z pewnością nie chciałby przejść do historii jako architekt pierwszej w XXI wieku przegranej kampanii eliminacyjnej. Wiosenny dwumecz z Anglią pokazał, że szwedzka reprezentacja narodowa to wciąż produkt klasy premium w skali kontynentu, ale czas przyzwyczaić się do tego, iż z każdym kolejnym rokiem swoją jakość trzeba będzie udowadniać zdecydowanie częściej, a mecze pokroju dzisiejszego sparingu z Luksemburgiem stanowić będą jedynie pojedyncze, przeznaczone do błyskawicznego zapomnienia epizody. Co mając na uwadze dobrostan psychiczny ogółu społeczeństwa, nie stanowi bynajmniej realnego problemu.

swelux

Potrenowane w Beneluksie

evelyn

Evelyn Ijeh otworzyła swój reprezentacyjny licznik w starciu z rywalem z drugiej setki światowego rankingu (Fot. Bildbyrån)

Po takim meczu naprawdę trudno o sensowne i fachowe podsumowanie boiskowych wydarzeń. Bo z jednej strony jesteśmy świadomi, że nawet w takim Luksemburgu futbolówka sama do siatki rywalek nie wpadnie, a z drugiej nie sposób zachwycać się efektownymi zagraniami, gdy z tyłu głowy świdruje myśl, że nasze zawodniczki większy opór napotykają często podczas gierek zadaniowych w okresie roztrenowania. Jasne, Rosa Kafaji jeszcze w czasach AIK zapracowała sobie na miano zawodniczki nieszablonowej i skutecznie łamiącej schematy, ale na stadionie w Esch 21-letnia snajperka zachowywała się tak, jakby jeszcze przed pierwszym gwizdkiem przyjęła zakłady na to, że uda się jej strzelić gola po uprzednim przedryblowaniu przynajmniej sześciu rywalek. I żeby było zabawniej, tę ewentualną wątpliwość udałoby się jej rozstrzygnąć na swoją korzyść, gdyby tylko w decydujących momentach nie zawodziła jej skuteczność. Piłkarki londyńskiego Arsenalu tej jesieni ewidentnie nie mają jednak dobrego czasu, gdyż podobnie jak Kafaji, także Stina Blackstenius miała powody do przemyślenia kilku pilnych spraw. Bardziej doświadczona z Kanonierek na listę strzelczyń rzutem na taśmę się ostatecznie wpisała, lecz nie da się ukryć, że przy takiej skali trudności, hat-trick był z jej strony nie tyle oczekiwany, co wręcz wymagany. I to nie wliczając w to dwóch sytuacji, kiedy to radość Blackstenius brutalnie przerywał gwizdek francuskiej sędzi.

Skoro jednak było trochę o rozczarowaniach, to dla równowagi przejdźmy teraz do pozytywów. Johanna Kaneryd była w październiku zdecydowanie najlepszą piłkarką całej angielskiej WSL i przed kilkoma godzinami tylko potwierdziło się, że w niebieskiej koszulce reprezentacji potrafi pokazać równie wiele, co w niebieskiej koszulce Chelsea. Gol, asysta i udział przy większości ofensywnych prób szwedzkiej kadry pokazały, że to od tej zawodniczki selekcjoner Gerhardsson powinien obecnie rozpoczynać budowę wyjściowej jedenastki. W tej ostatniej pewne miejsce otrzymać powinna także Filippa Angeldal, która precyzyjnym strzałem w okienko rozpoczęła na luksemburskiej ziemi wielkie strzelanie. Gorsza sprawa, że w perspektywie rywalizacji z mniej lub bardziej poważnymi przeciwniczkami, nie sposób wskazać z przekonaniem osoby, z którą pomocniczka madryckiego Realu miałaby stworzyć w środku pola podstawowy duet. Wycofywanie zawodniczek o charakterystyce Rolfö , Vinberg lub Anvegård ewidentnie mija się z celem, Julia Zigiotti przyspawała się w Bundeslidze do ławki, Elin Rubensson dotknęły wszelkie możliwe plagi po zamianie deszczowego Göteborga na słoneczny Teksas, a Hanna Bennison niezmiennie potrzebuje sprawdzianu w jakkolwiek bardziej wymagającej scenerii. Bo gra długimi, prostopadłymi, otwierającymi drogę do bramki podaniami faktycznie jest efektowna, ale byłoby o nią zauważalnie trudniej, gdyby tylko po stronie gospodyń zaistniała chociaż chęć świadomego przeszkadzania. Jak na ironię, nawet w tym elemencie to Szwedzki były dziś górą. Poskutkowało to zresztą napomnieniami indywidualnymi, ale ich akurat komentować nie będziemy, bo nie mamy pojęcia, jakie w naszym obozie padły team orders. A to może akurat wiele w odbiorze takich wydarzeń zmienić.

Jeśli ktoś jakimś cudem nie obejrzał dzisiejszej rywalizacji ani z perspektywy stadionu w Esch, ani na żywo sprzed ekranu, to zamiast niemal dwugodzinnego zapisu transmisji, polecamy odwinąć sobie fragment między 25., a 35. minutą. Czasu stracicie wówczas niewiele, a dostaniecie obraz boiskowej rywalizacji w wersji skondensowanej. Zabawnie prezentowała się przede wszystkim sekwencja zakończona trafieniem Kaneryd na 2-0, bezpośrednio poprzedzona kilkoma próbami zawiązania akcji, rozpaczliwymi wybiciami defensorek z Beneluksu, błyskawicznymi odbiorami i ponowieniami. Tak naprawdę brakowało w tym wszystkim tego, aby jednej z drużyn założyć znaczniki, bo nawet kameralna arena trochę przypominała obiekt szkoleniowy w Båstad. Z tego powodu narzekać z pewnością nie będzie jednak Evelyn Ijeh, bo choć i w jej przypadku sprawdziło się powiedzenie, że do trzech razy sztuka, to jednak premierowy gol w seniorskiej kadrze zawsze ma swoją wartość. Szczególnie w przypadku zawodniczki tak długo i konsekwentnie przez selekcjonera pomijanej. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że najbliższy wtorek także stanie się dla przynajmniej jednej z kadrowiczek okazją do indywidualnego święta, bo w przeciwnym razie większych uniesień raczej na Gamla Ullevi w Göteborgu nie doświadczymy. No, chyba że uskrzydlona Rosa Kafaji tym razem spróbuje podczas jednego posiadania piłki przedryblować całą luksemburską jedenastkę i ławkę rezerwowych…

luxswe

Drużyna miesiąca – październik

Podstawowa jedenastka

october

Przedostatni miesiąc ligowych zmagań upłynął nam przede wszystkim pod znakiem koronacji nowych mistrzyń z Rosengård, które już na cztery kolejki przed końcem sezonu mogły świętować czternasty w historii klubu tytuł. Tego sukcesu nie byłoby jednak bez fenomenalnej postawy całej formacji defensywnej z Malmö, bo choć z nagłówków poczytnych artykułów nie bez przyczyny raz po raz krzyczały nazwiska Holdt, Schough, Tanikawy, czy Kadowaki, to w stolicy Skanii mocni byli nie tylko z przodu, ale i z tyłu. Sportowe porzekadło mówiące o tym, że atak wygrywa mecze, a obrona trofea, jak najbardziej znalazło więc potwierdzenie w przypadku tegorocznej Damallsvenskan, a fakt, iż w decydujących potyczkach pierwszoplanowymi bohaterkami FCR zostały szkocka golkiperka Eartha Cumings oraz duet niesamowicie pewnych stoperek Emma JanssonGudrun Aranrdottir, był nawet w pewnym sensie symboliczny.

Skoro jesteśmy już przy piłkarskich przysłowiach, to nie można zmarnować szansy, aby płynnie przenieść się z obozu nowych mistrzyń do tych ustępujących. W Hammarby tym razem najpewniej będą musieli zadowolić się lokatą na najniższym stopniu ligowego podium, ale niejako na osłodę to właśnie podopieczne trenera Martina Sjögrena w niesamowicie efektownym stylu przerwały rekordową, zwycięską passę Rosengård i ku rozpaczy fanów ze Skanii, dokonały tej sztuki na niezbyt ostatnimi czasy gościnnym Malmö Idrottsplats. Takiemu obrotowi spraw nie można się jednak dziwić, bo jeśli przyjmiemy, że pojedyncze mecze wygrywa ofensywa, to Bajen dysponowały niepodważalnymi atutami w osobach najlepszej strzelczyni (Cathinka Tandberg) oraz drugiej najlepszej asystentki miesiąca (Smilla Vallotto). A jeśli dodamy do tego znajdującą się w swojej optymalnej dyspozycji Vilde Hasund (autorkę premierowego trafienia dla Hammarby w fazie grupowej Ligi Mistrzyń), to wychodzi nam z tego, że w zielono-białej części Sztokholmu na tym etapie sezonu nie muszą obawiać się żadnej krajowej przeszkody.

Gdyby jednak spojrzeć na tę naszą ligę całościowo, to w październiku zdecydowanie najkorzystniejsze wrażenie pozostawiały po sobie zawodniczki z Hisingen. Podopieczne libańskiego szkoleniowca Maka Adama Linda nie zastanawiały się, z kim akurat przyszło im grać, tylko w stylu nastawionego na porządną demolkę buldożera, rozbijały kolejne proszące o najniższy wymiar kary przeciwniczki. Kolekcjonerka asyst i perfekcyjnych dośrodkowań Hanna Wijk to bez wątpienia kandydatka numer jeden do nagrody Piłkarki Miesiąca, Elma Nelhage wzniosła się na nieosiągalny wcześniej dla siebie poziom, a Alice Bergström z powodzeniem nawiązała do występów, dzięki którym przed rokiem otrzymała z klubu z Västergötland propozycję nie do odrzucenia. Ta trójka załapała się na wyróżnienia indywidualne, choć gdyby w szczęśliwej jedenastce upchać jeszcze na przykład Tabithę Tindell, Annę Anvegård lub Johannę Fossdalsę, to także trzeba byłoby skwitować to lakonicznym stwierdzeniem o braku jakichkolwiek kontrowersji.

Resztę świata reprezentuje nam w październikowym wydaniu duet nieco egzotyczny, choć zapewniamy, że żaden z klubów wielkiej trójki nie przeszedłby obojętnie obok perspektywy zasilenia kadry akurat tymi zawodniczkami. Islandzka wahadłowa Gudny Arnadottir drugi miesiąc z rzędu należała bowiem na swojej pozycji do absolutnych liderek, udowadniając tym samym ponad wszelką wątpliwość, że mediolańskie koszmary są w jej historii wyłącznie elementem zamkniętej już dawno przeszłości. Swoje chwile chwały przeżywała również przesunięta trochę z konieczności do drugiej linii Japonka Haruna Tabata, gdyż to także za jej sprawą stołeczny AIK przedłużył passę meczów bez porażki do pięciu spotkań, a coraz bardziej przygasająca u progu jesieni nadzieja na zachowanie statusu pierwszoligowca, na powrót zaczęła się tlić w sercach sympatyków beniaminka z Solnej.


Ławka rezerwowych

october_res

Bramka: Elin Vaughan (Vittsjö)

Obrona: Lisa Klinga (Vittsjö), Alice Nilsson (Kristianstad)

Pomoc: Anna Anvegård (Häcken), Hlin Eiriksdottir (Kristianstad)

Atak: Klara Andrup (Bromma), Mai Kadowaki (Rosengård), Tabitha Tindell (Häcken)

Norrköping sprzymierzeńcem stolicy

vaxaik

Piąty z rzędu mecz bez porażki pozwolił piłkarkom AIK opuścić strefę spadkową w decydującej fazie sezonu (Fot. AIK FF)

Drużyna z Norrköping na pierwszoligowej mapie Szwecji pojawiła się stosunkowo niedawno, lecz w niespełna dwa lata zaskarbiła sobie całkiem liczne grono sympatyków nie tylko w regionie Östergötland, ale również w przynajmniej kilku oddalonych od siebie dzielnicach Sztokholmu. Niespełna rok temu to właśnie na stadionie IFK pierwsze od niemal czterech dekad mistrzostwo kraju świętowała niezwykle liczna grupa fanów z Södermalm, a w minioną sobotę zwycięstwo podopiecznych trenera Fredheima na Behrn Arenie znacząco poprawiło mocno skomplikowaną sytuację klubów z Brommy i Solnej, w interesie których zdecydowanie leżała ligowa porażka piłkarek z Örebro. Ta stała się faktem za sprawą dwóch niekwestionowanych liderek ofensywy z Norrköping, które tym razem strzeleckim dorobkiem podzieliły się wyjątkowo solidarnie. Wilma Leidhammar na swojego gola czekała 54 minuty, natomiast Sara Kanutte ostatecznie zgasiła nadzieje rozpaczliwie walczących o ligowy byt rywalek tuż przed końcem regulaminowego czasu gry. Samo spotkanie mocno jednak rozczarowało, choć warto odnotować, że swój prawdopodobnie najlepszy jak dotąd występ na szwedzkich boiskach zapisała na swoim koncie Carrie Jones. Pozyskana latem przez IFK reprezentantka Walii w Damallsvenskan ustawiana jest nieco głębiej niż miało to miejsce na Wyspach Brytyjskich, lecz można odnieść wrażenie, iż z każdym upływającym tygodniem była gwiazda Bristol City czuje się w roli pomocniczki coraz bardziej swobodnie, a jej boiskowa współpraca z Fanny Andersson w perspektywie nowego sezonu rokuje co najmniej pozytywnie.

Jako się rzekło, zwycięstwo Norrköping ułatwiło życie mniej więcej połowie Sztokholmu, lecz tę najważniejszą część zadania ekipy ze stolicy musiały już wykonać same. I rzeczywiście to zrobiły, niejako przy okazji zostawiając po sobie całkiem dobre wrażenie. Starcie Brommy z Trelleborgiem rozkręcało się niezwykle powoli i przez nieco ponad godzinę gospodynie musiały zadowolić się skromnym prowadzeniem, które przy takim przebiegu gry nie gwarantowało im absolutnie niczego. Dwa ostatnie kwadranse to już jednak prawdziwy koncert ekipy trenera Gunnarsa, która passę pięciu ligowych meczów bez zwycięstwa postanowiła przerwać z przytupem. Znaczącą różnicę na skrzydłach zrobiły skrzydłowe Frida Thörnqvist oraz Tuva Ölvestad, lecz bohaterką pierwszego, drugiego i nawet trzeciego planu została tego dnia Klara Andrup. Powracająca do wysokiej dyspozycji napastniczka trafiła już w poprzedniej kolejce przeciwko Piteå, lecz w rywalizacji o pierwszoligowe być albo nie być z Trelleborgiem, jedno trafienie żadnym sposobem nie było w stanie zaspokoić jej ambicji. A skoro tak, to Halle Mackiewicz jeszcze trzykrotnie sięgała po futbolówkę do siatki po strzałach 26-letniej absolwentki Uniwersytetu Troy w Alabamie. Aż tak wyjątkowych, snajperskich popisów nie zafundowały sobie w Växjö zawodniczki AIK, ale w ich przypadku trzy wykreowane sytuacje w zupełności wystarczyły do tego, aby po 30 minutach było już całkowicie pozamiatane. Worek z bramkami w wyniku nieco przypadkowego rykoszetu otworzyła w Kronobergu Adelisa Grabus, ale jeśli trafienie autorstwa reprezentantki Bośni możemy obiektywnie uznać za nieco przypadkowe, to Haruna Tabata, a następnie Beata Olsson, podwyższały wynik po bezbłędnie wykreowanych, płynnych, zespołowych kombinacjach. Podopiecznym trenera Unogårda oddajemy sprawiedliwość o tyle, że nawet szybka utrata trzech goli nie podcięła im całkowicie skrzydeł, choć z drugiej strony nabijanie kolejnych podań i znacząca przewaga w posiadaniu piłki ani trochę nie przekładały się na konkrety w okolicach pola karnego Jady Whyman. A Jennie Nordin z Patricią Fischerovą mogły z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, iż nawet tej jesieni zdarzały im się bardziej intensywne, ligowe popołudnia.

W sobotę mieliśmy jak najbardziej realne granie o utrzymanie, natomiast w niedzielnym menu znalazły się dania kuchni zdecydowanie orientalnej. Najpierw rywalizacja dwóch ekip prezentujących chyba najmniej atrakcyjny futbol w całej lidze, następnie mecz, którego z przynajmniej kilku zasadnych powodów nikt najchętniej by w tym konkretnym terminie nie rozgrywał, a na koniec potyczka, której w zasadzie nie potrzebował nikt z wyjątkiem kilku pragnących wykazać się na oczach selekcjonera zawodniczek Häcken. Poważniejsze emocje tak naprawdę wywoływała przede wszystkim konfrontacja Linköping z Kristianstadem, bo choć te kluby także nie rywalizują już w trwającym sezonie o wielkie cele, to jednak oba – choć w możliwie najbardziej różniących się od siebie kontekstach – regularnie znajdowały się ostatnimi czasy w nagłówkach wielu artykułów i eksperckich analiz. I trzeba przyznać, że bezpośrednie starcie ani o milimetr nie zmieniło powszechnej opinii na temat tego, co zespoły te na chwilę obecną sobą prezentują. Piłkarki ze Skanii dosłownie przejechały się po medalistkach Damallsvenskan z poprzedniego kampanii, Hlin Eiriksdottir dołożyła do indywidualnej kolekcji jeszcze jednego gola, jej rodaczka Katla Tryggvadottir potwierdziła, że jest jedną z głównych kandydatek do miana niespodzianki sezonu, a dyspozycja młodych Tildy Sandén oraz Filippy Andersson Widén jest dla trenera Daniela Angergårda gwarantem bezpiecznej i całkiem owocnej przyszłości.

Na dwóch pozostałych arenach widowiska potoczyły się zgodnie z planem. Vittsjö i Piteå przez niemal dwie godziny konsekwentnie usypiały nas swoją grą, zdecydowanie bardziej potrzebujące punktów gospodynie wcisnęły dwa gole, a jedynym godnym uwagi wydarzeniem okazał się najlepszy w sezonie występ Lindy Sällström, która zupełnie jak za swoich najlepszych lat znów była na murawie liderką z prawdziwego zdarzenia. Z roli faworytek wywiązały się także piłkarki z Hisingen, choć trochę na własne życzenie zafundowały sobie na Stadionie Olimpijskim w Sztokholmie niepotrzebne emocje aż do 79. minuty. Wtedy jednak niezastąpiona Hanna Wijk dośrodkowała z rzutu rożnego wprost na głowę Tabithy Tindell i o jakiejkolwiek niespodziance można było zapomnieć. Trochę nieoczekiwanie, iście królewskie granie obejrzeliśmy za to w Malmö, gdzie ustępujące mistrzynie z Södermalm po niemal dwunastu miesiącach zatrzymały rekordowy licznik meczów bez porażki FC Rosengård. Bohaterką fenomenalnego i pełnego zwrotów akcji starcia okazała się autorka hat-tricka Cathinka Tandberg, która w ten sposób niejako przy okazji wskoczyła na pierwsze miejsce wirtualnej klasyfikacji strzelczyń. Przy dwóch golach futbolówkę dograła norweskiej napastniczce Smilla Vallotto, obejmując tym samym samodzielne przodownictwo w rankingu najskuteczniejszych asystentek.


Komplet wyników:


Klasyfikacje indywidualne:


Klasyfikacje drużynowe:


Przejściowa tabela:

dam2


#pokolejce

awds24

Bromma, Örebro, AIK – dzień prawdy

anders_nyberg

Przez rokiem Hammarby i Rosengård zachwyciły nas hitowym meczem. W ten weekend najchętniej wcale by go nie grały (Fot. Anders Nyberg)

Tak się interesująco to wszystko poukładało, że przynajmniej dla czterech klubów Damallsvenskan sobotnie popołudnie może okazać się tym, które znacząco i być może również nieodwołalnie wpłynie na ich najbliższe losy. O najmniejszą w teorii stawkę zagrają zawodniczki z Trelleborga, choć perspektywa tak bardzo wyczekiwanego, pierwszoligowego zwycięstwa również ma swoją niebagatelną wartość. Tym bardziej, że dopiero co dwa razy z rzędu niezwykle prawdopodobne wiktoria wymknęła się piłkarkom ze Skanii z rąk w niesamowicie dramatycznych okolicznościach. Inspirująca nas wszystkich swoją postawą Linnéa Prambrant, podobnie jak dynamiczna Hanna Persson oraz robiące właśnie prawdziwą, medialną furorę siostry Persson Welin zdecydowanie udowodniły już, że ich miejsce jest w najwyższej klasie rozgrywkowej. Gdyby jednak przyszło im zakończyć ligową kampanię z zerem po stronie drużynowych zwycięstw, to bez względu na jakiekolwiek towarzyszące temu dodatkowe okoliczności, w ich sercach i umysłach pozostałby spory niedosyt. Mecz na Grimsta Idrottsplats z mocno dołującą ostatnio Brommą wydaje się być zatem kolejną jak najbardziej realną okazją, aby tę perspektywę oddalić. Łatwo jednak zdecydowanie nie będzie, gdyż między słupkami drużyny z zachodniego Sztokholmu stanie rozgrywająca właśnie swój najlepszy jak dotąd sezon Anna Koivunen, ofensywne filary w osobach Tuvy Ölvestad oraz Klary Andrup coraz częściej pojawiają się w pomeczowych relacjach jako bohaterki pozytywne, potencjał Idy Bengtsson zdążyliśmy doskonale poznać podczas upalnych, letnich miesięcy, a rekonwalescentki Adelina Engman, Ellen Toivio oraz Frida Thörnqvist z każdym upływającym dniem na powrót łapią treningowo-meczowy rytm. I choć sytuacja w tabeli obu wspomnianych tu zespołów pozornie wydaje się być diametralnie różna, to paradoksalnie w sobotnie popołudnie zagrają one o bardzo podobny cel, a będzie nim wejście w reprezentacyjną przerwę w rozgrywkach z poczuciem względnego bezpieczeństwa i komfortu. Sztuka ta uda się co najwyżej jednemu z nich, choć nie jest wcale wykluczone, że z Brommy popłynie jutro klasyczna w tego typu sytuacjach narracja o dwóch poważnie rannych.

Na taki obrót spraw z pewnością nie obraziliby się sympatycy Örebro oraz AIK, gdyż te kluby swoje mecze rozpoczną już w pełni świadome tego, co wydarzyło się w starciu BP z Trelleborgiem. Ewentualne potknięcie konkurentek z zachodniego Sztokholmu byłoby zatem niezwykle mile widziane, choć aby skutecznie powalczyć o pierwszoligowy byt, trzeba przede wszystkim liczyć na siebie. Dlatego właśnie na Behrn Arenie już od kilkudziesięciu godzin trwają pilne przygotowania do operacji Norrköping, a na pokład rzucone zostały chyba wszystkie dostępne ręce. Czynnikiem dla Örebro sprzyjającym pozostaje fakt, że gościnie z Östergötland najpewniej i tak zakończą tegoroczne rozgrywki na solidnej, piątej lokacie, choć akurat w przypadku IFK brak realnej stawki na tym etapie ligowego grania wcale nie musi okazać się aż takim problemem. Mówimy bowiem o klubie, który na poziomie Damallsvenskan dopiero co debiutował, a rekordowa na niemal każdej płaszczyźnie kampania niewątpliwie napędzi Wilmę Leidhammar, Elin Rombing, czy Sarę Kanutte do podjęcia kolejnego wyzwania. Dodajmy do tego jeszcze charakter i nieustępliwość Vesny Milivojevic, przyprawmy odrobiną talentu Carrie Jones, która wciąż czeka na swój przełomowy moment na szwedzkiej ziemi i okaże się, że w Örebro na jakiekolwiek darmowe (ani nawet półdarmowe) punkty nie będą mogli liczyć. Strzelecki nos Mai Bodin, chirurgiczna precyzja Nory Håheim, odwaga i skoczność Maggy Henschler, a także powrót po kartkowej pauzie Minnei Lassas to jednak także całkiem przekonujące argumenty i jeśli na Behrn Arenie lubią szczęśliwe zakończenia, to pozostaje po prostu uwierzyć w ich moc. Tym bardziej, że goniący niestrudzenie AIK czeka tym razem teoretycznie łatwiejsze zadanie. Oczywiście, doskonale pamiętamy na pół absurdalny, na pół godny podziwu pościg piłkarek z Växjö na boisku w Kristianstad, lecz drużyna trenera Unogårda właśnie wtedy swój podstawowy cel na obecny rok w zasadzie zrealizowała. A doświadczenie ostatnich lar podpowiadają, że w zaistniałych okolicznościach w szeregi ekipy ze Småland lubi się wkradać pewnego rodzaju rozprężenie. Rok temu dzięki niemu darmowy bilet na całoroczne występy w elicie dostały kosztem rywalek z Uppsali zawodniczki z Brommy, tym razem beneficjentem może okazać się inny, sztokholmski klub. Bo z Tabatą, Grabus, czy Nordin nie da się zwyciężyć, grając na siedemdziesiąt lub osiemdziesiąt procent, a więcej zawodniczki z Växjö niekoniecznie dadzą radę z siebie wykrzesać.

W niedzielę emocji związanych z walką o utrzymanie już nie uświadczymy, a ligowy rozkład jazdy wskazuje raczej na deser po daniu głównym. Jego teoretycznie najbardziej smakowity kąsek być może odnajdziemy w Linköping, gdzie na dobrym występie wyjątkowo zależeć powinno obu ekipom. W temacie rozbitych i przewalcowanych przez Häcken gospodyń napisano już wiele, a piłkarki z Kristianstad spróbują przede wszystkim samym sobie udowodnić, że ubiegłotygodniowa zapaść była jedynie dwudziestominutowym odstępstwem od normy, nie zaś zapowiedzią niepokojącego trendu. Swoje do ugrania mają także w Vittsjö, gdzie właśnie dowiedzieli się o nadchodzącym zakończeniu współpracy z trenerem Axeldalem. Dziś wiemy już, że misja ćwierćfinalisty Igrzysk w Barcelonie w roli szkoleniowca na poziomie Damallsvenskan zakończy się niepowodzeniem, lecz ewentualne zwycięstwo nad gościniami z Piteå zagwarantowałoby przynajmniej tyle, że jego następca lub następczyni także otrzyma szansę sprawdzenia się w tej samej klasie rozgrywkowej. Najbardziej zabawnym elementem weekendowego planu dnia pozostaje jednak rywalizacja Rosengårdu z Hammarby. Na papierze mamy bowiem ewidentny hit w postaci ostatniego w tym roku kalendarzowym bezpośredniego starcia zespołów ze szwedzkiej wielkiej trójki, a w praktyce mamy mecz, którego – gdyby tylko istniała taka możliwość – nikt rozgrywać by nie chciał. W Malmö świętują i planują kolejne tygodnie, które w stolicy Skanii będą początkiem całkowicie nowej, derbowej rzeczywistości, natomiast w Södermalm kalendarz mają tak wypełniony, że powoli zaczyna brakować w nim czasu na solidną regenerację, a długa podróż powrotna z Barcelony sprawie zdecydowanie nie pomogła. Magia nazw, herbów i fanów robi jednak swoje, więc możemy być pewni, że wszystkie wątpliwości znikną dokładnie w tym samym momencie, w którym na Malmö Idrottsplats zabrzmi pierwszy gwizdek.

omg24

Ta dwudziesta sekunda…

fcbhif2

Zielono-biały sektor już po niespełna trzydziestu sekundach mógł fetować bramkę piłkarek Hammarby w Barcelonie

Była dwudziesta sekunda meczu na Estadi Johan Cruyff, kiedy Ellen Wangerheim wykorzystała fatalny kiks Ingrid Engen i stanęła oko w oko z Catą Coll. Ten moment mógł, a nawet powinien przejść do historii klubu z Södermalm, ale dwudziestoletnia nadzieja sztokholmskiej piłki uderzyła tak fatalnie, że nieprzypadkowo przed oczami przewinęły nam się analogiczne pudła w wykonaniu Stiny Blackstenius, która także do dogodnych sytuacji dochodziła w wielkich meczach z łatwością, lecz z efektywnym wykańczaniem wspomnianych okazji było już zdecydowanie gorzej. Jeśli jednak ktoś spodziewał się, że oto ubiegłorocznym mistrzyniom Szwecji wymknęła się z rąk jedyna tego wieczoru perspektywa zdobycia gola, to szybko trzeba było te poglądy zweryfikować. Boczne defensorki Barcelony zostawiały bowiem gościniom ze Skandynawii tyle przestrzeni, że aż szkoda byłoby z tego zaproszenia nie skorzystać. I podopieczne trenera Sjögrena faktycznie w tym fragmencie meczu prezentowały postawę proaktywną, a długie, prostopadłe podania autorstwa Stiny Lennartsson czy Emilie Joramo regularnie pozwalały obu norweskim skrzydłowym Hammarby wykazywać się umiejętnościami sprinterskimi. Właśnie jeden z takich rajdów pozwolił Vilde Hasund dostarczyć spod linii końcowej niezwykle precyzyjną centrę, ale po strzale zamykającej na dalszym słupku ten szybki atak Julie Blakstad, zielono-biały sektor raz jeszcze mógł jedynie chwycić się z niedowierzaniem za głowy. Była piłkarka Manchesteru City, podobnie zresztą jak Wangerheim i Tandberg, nie zamierzała jednak odpuszczać wysokiego pressingu, a harówka formacji ofensywnej Bajen na całej szerokości boiska sprawiła, że na przerwę schodziliśmy z poczuciem, że przedstawicielki Damallsvenskan naprawdę solidnie wykonały swoje zadania i w zasadzie do tego momentu zgadzało się nam absolutnie wszystko poza jednym, drobnym szczegółem. Problem w tym, że okazał się nim na nieszczęście wynik…

Barcelona nie zna litości, Barcelona zna efektywność. I choć na przykład w niedawnych derbach Katalonii na przełamanie piłkarki najlepszego klubu Europy musiały trochę poczekać, to dziś większość wykreowanych przed przerwą sytuacji bez problemu udawało im się zamieniać na konkrety w postaci goli lub przynajmniej niebezpiecznych strzałów w światło bramki Anny Tamminen. Ten aspekt niewątpliwie gospodyniom pomógł, bo choć byliśmy mentalnie przygotowani na to, że od pewnej fazy spotkania zacznie się tradycyjne, katalońskie tłamszenie rywalek, to jednak tym razem Blaugrana tak naprawdę ustawiła sobie rywalizację znacznie szybciej niż w kilku rozegranych ostatnio starciach ligowych. Jeżeli mieliśmy jakiekolwiek marzenia o futbolowym cudzie na Costa Brava, to warunkiem koniecznym była niemal stuprocentowa skuteczność po stronie Hammarby, połączona z ofensywną niemocą gospodyń. Przewrotna rzeczywistość zafundowała nam jednak scenariusz dokładnie odwrotny, ponieważ nieudane zagrania wspomnianej Engen, czy nadspodziewanie elektrycznej dziś Ony Battle pozostawały bez bezpośrednich konsekwencji, a podobne pomyłki Evy Nyström i Asato Miyagawy skutkowały najwyższym w piłkarskim uniwersum wymiarem kary. Dla fińskiej stoperki było to zresztą delikatne déjà vu, ale w przeciwieństwie do kwalifikacyjnej batalii z lizbońską Benfiką, tym razem o żadnym fantastycznym powrocie mowy być nie mogło. Co gorsza, kolejne nerwowe kiksy były jedynie zapowiedzią narastającej skali nadchodzących kłopotów.

Szczegółowy opis drugiej połowy spotkania raczej mija się z celem, bo w zasadzie dałoby pójść na wyjątkową łatwiznę, wykonując go metodą kopiuj-wklej z dowolnego meczu z udziałem piłkarek Barcelony. Setki podań, ponad osiemdziesięcioprocentowe posiadanie futbolówki, niemal dwadzieścia strzałów, czyli – mówiąc krótko i dosadnie – zderzenie dwóch światów. Aitana Bonmati z Alexią Putellas doskonale bawiły się w drugiej linii, Caroline Hansen raz po raz wrzucała na karuzelę Jonnę Andersson, a grająca dziś od pierwszej minuty Claudia Pina ewidentnie chciała udowodnić, że miejsce w wyjściowej jedenastce należy jej się nie tylko w wyjątkowych okolicznościach. Bramkowy licznik zatrzymał się ostatecznie na cyfrze dziewięć, ale wynik to tylko liczba (a nawet cyfra, bo straty dziesiątego gola udało się przedstawicielkom Damallsvenskan uniknąć) i gdybyśmy mieli pokusić się o porównanie, to Hammarby z pewnością dało nam dziś znacznie więcej pozytywnych momentów, niż przed dziesięcioma miesiącami zrobił to na tym samym stadionie Rosengård. Do pełni szczęścia zabrakło jednak choćby jednego gola, bo wypełniający kolejne sektory gości do ostatniego miejsca sympatycy Bajen ani trochę nie zasłużyli na to, aby wracać do kraju ze świadomością, że pomimo trzech naprawdę perfekcyjnie wykreowanych okazji, w statystykach i raportach z tego meczu już na zawsze pozostanie tak bardzo nielubiane przez wszystkich zero z przodu.

fcbhif