Wielkie granie w stolicy

dn

Rywalizacja piłkarek Djurgården i Hammarby to w ostatnich latach coś więcej niż zwykły, ligowy mecz (Fot. DN)

Piłkarskie derby Sztokholmu mają rzecz jasna wiele odcieni, ale od pewnego czasu funkcjonujemy w rzeczywistości, w której to właśnie rywalizacja Djurgården z Hammarby wzbudza zdecydowanie najwięcej emocji. I przez długi czas były one pozytywne wyłącznie z perspektywy kibiców pierwszego z wymienionych zespołów, a Mia Jalkerud stała się prawdziwym postrachem każdego, kto choć trochę sympatyzuje z Bajen. Każda seria ma jednak kiedyś swój kres i w poprzedniej kampanii to piłkarki z Södermalm dwukrotnie okazały się o jedno trafienie lepsze od swoich lokalnych rywalek. Oba te mecze były jednak potyczkami niezwykle wyrównanymi, pełnymi boiskowych starć, napięć i ostrej walki o każdy milimetr boiska. Gdyby zakończyły się w inny sposób, nikt nie miałby prawa narzekać na pechowy los, lecz fortuna szerzej uśmiechnęła się wówczas do zielono-białej części szwedzkiej stolicy. Podobnie było także tej wiosny, choć tutaj zwycięstwo podopiecznych trenera Sjögrena było już zdecydowanie bardziej przekonujące i to pomimo faktu, iż po dwóch kwadransach to Djurgården w pełni zasłużenie prowadził na Tele2 Arenie po golu Tove Almqvist. W drugiej połowie swój najlepszy jak dotąd mecz na szwedzkiej ziemi rozegrała jednak Anna Jøsendal, a rozmontowane z niemal inżynierską precyzją rywalki najwyraźniej nie mogły znaleźć na taki obrót spraw jakiejkolwiek sensownej odpowiedzi. W najbliższy poniedziałek raz jeszcze to Hammarby przystąpi do meczu w roli faworyta, bo choć Therese Åsland niezmiennie dwoi się i troi, to Djurgården u progu ligowej jesieni bynajmniej nie zachwyca. Jeśli jednak odkurzone gwiazdy w osobach Hammarlund czy Larsson kiedyś miałyby się w końcu przełamać, to lepszej ku temu okazji chyba już w tym sezonie nie będzie. Podobnych dylematów nie mają za to w Södermalm, gdzie ofensywny tercet Wangerheim – Blakstad – Tandberg zaczął funkcjonować wręcz znakomicie, a długo wyczekiwany powrót po kontuzji wspomnianej wcześniej Jøsendal tylko otwiera szkoleniowcowi Bajen kolejne opcje. Papier jednoznacznie wskazuje zatem na ekipę przyjezdnych, ale o tym, co pokaże boisko, dowiemy się nie prędzej niż w poniedziałkowy wieczór.

Zapowiadanie meczów z udziałem liderek z Rosengård w tegorocznej kampanii przypomina jak dotąd sytuację z kojarzoną dotychczas raczej z uniwersum męskiego skoku o tyczce. Nie warto bowiem pytać, kto zwycięży, lecz wyłącznie w jak spektakularnym stylu tego dokona. Jasne, dopiero co wspominaliśmy coś o końcach sportowych serii, ale nawet stosunkowo wąska kadra i problemy zdrowotne kilku liderek nie powinny przeszkodzić podopiecznym trenera Kjetselberga w zaksięgowaniu kolejnych trzech punktów po sobotniej wizycie w Solnej. Inna sprawa, że gdyby AIK jakimś niewytłumaczalnym zrządzeniem losu pokusił się o niespodziankę, to byłby to dla ewidentnie znajdującego się w potrzebie beniaminka tak wielki zastrzyk wiary i nadziei, że nie dorównałaby mu w tej materii żadna, nawet najbardziej profesjonalna terapia. Ligowych punktów pilnie potrzebują także w Linköping, Brommie, Växjö i Vittsjö, bo choć na ten moment w żadnym z wymienionych tu ośrodków nie rozdzwoniły się jeszcze syreny alarmowe, to najbliższe tygodnie ów stan rzeczy zdecydowanie mogą zmienić na niekorzyść. Szczególnie, jeśli w niedzielne popołudnie Örebro dopisze się do listy zespołów, które w sierpniu ’24 kolejno wykorzystały niewytłumaczalną żadnymi prawami logiki domową niemoc Kristianstad. Tym razem Pomarańczowa Armia przełamać się już zwyczajnie musi, ale przecież… dokładnie to samo wieszczyliśmy przed tygodniem, gdy do Skanii przyjeżdżał wygodny teoretycznie rywal, który z uśmiechem na ustach odleciał z powrotem do Piteå z trzema nadprogramowymi punktami w bagażu rejestrowanym. A skoro jesteśmy już przy zespole prowadzonym przez trenera Carlssona, to właśnie on sprawdzi, jak szybko (i czy w ogóle) Häcken potrafił podnieść się po porażce w Malmö. Wirtualne wypadnięcie z mistrzowskiego wyścigu wcale nie równa się bowiem temu, iż w Hisingen od teraz nie mają już o co grać, a korespondencyjna rywalizacja z Hammarby o srebrne medale zapowiada się nadzwyczaj frapująco. Choć z dziennikarskiego obowiązku wypada zauważyć, iż to właśnie ekipa prowadzona przez trenera Linda ma w pozostałej do rozegrania części sezonu zdecydowanie bardziej sprzyjający terminarz niż broniące tytułu zawodniczki ze stolicy. Czy to okaże się jednym z czynników decydujących o ostatecznym kształcie ligowego podium. Niewykluczone, wszak Häcken jak mało kto upodobał sobie właśnie wicemistrzostwa i wszelkiej maści drugie lokaty.

md17

Gem, set, mecz, Rosengård

fcrbkh

Kwiecień, czerwiec, czy sierpień – w Malmö punktów nie tracą (Fot. Bildbyrån)

Mecz rundy na samym jej początku? Cóż, czasami bywa i tak. W poniedziałkowy wieczór na stadionie w Malmö gra toczyła się o naprawdę najwyższą możliwą stawkę. Zwycięstwo gospodyń oznaczało, że wyścig o tytuł piłkarskich mistrzyń Szwecji w sezonie 2024 de facto rozstrzygnie się już pod koniec sierpnia, ewentualny triumf gościń sprawiał natomiast, że w grze o tron wciąż pozostaną realnie aż trzy ekipy. Swojej szansy na sukces przyjezdne z Hisingen mogły upatrywać chociażby w absencji kontuzjowanej Olivii Holdt, chociaż powrót jedynej w swoim rodzaju wirtuozki środka pola Momoko Tanikawy zdecydowanie działał już na korzyść Rosengård. Trener Lind od pierwszej minuty posłał natomiast w bój Annę Anvegård oraz Felicię Schröder, a długie, prostopadłe piłki na duet dynamicznych skrzydłowych Bergström – Jusu Bah miały być sposobem na wykorzystanie wolnych przestrzeni w bocznych sektorach boiska. I w szaleństwie tym faktycznie okazała się być metoda, gdyż jedynie kapitalna parada Earthy Cumings w pojedynku oko w oko z Moniką Jusu Bah uchroniła zespół ze Skanii przed utratą pierwszego gola. Gospodynie pod bramkę rywalek zapędzały się tym razem nieco rzadziej, ale gdy już się na taki ruch zdecydowały, to zazwyczaj w polu karnym przyjezdnych kotłowało się jak na Dolnym Manhattanie w godzinach szczytu. Sama Emilia Larsson prawdopodobnie do teraz zastanawia się, jakim cudem udało jej się zakończyć ten mecz bez jakiejkolwiek zdobyczy bramkowej, ale jakąś odpowiedzią z całą pewnością jest tu fenomenalna postawa Jennifer Falk, która najwyraźniej wszelkie osobiste kryzysy zostawiła już daleko za sobą. Popis kunsztu w wykonaniu obu golkiperek sprawił, że pomimo toczonego na naprawdę przyzwoitym tempie spotkania z wieloma okazjami po obu stronach boiska, ostatecznie doczekaliśmy się w Malmö zaledwie jednego trafienia. I ku uciesze miejscowych, zapisaliśmy je na konto Rosengård, który metodycznie wykorzystał ten element piłkarskiego rzemiosła, w którym wydawał się mieć nad rywalkami z Hisingen najbardziej wyraźną przewagę. Stały fragment, Rebecca Knaak zgrywająca futbolówkę spod linii końcowej i główka Gudrun Arnardottir, która praktycznie na dobre zamknęła nam temat mistrzostwa. I choć z oficjalnym ogłoszeniem tej nowiny musimy się jeszcze chwilkę wstrzymać, to gratulacje za wywalczenie czternastego w historii tytułu jak najbardziej możemy już do stolicy Skanii wysyłać. Swedish football is coming home.

Na tle innych dziedzin życia sport ewidentnie wyróżnia się swoją nieprzewidywalnością, ale nawet na naszym podwórku istnieją pewne aksjomaty. Wendie Renard czy Lindsey Horan świetnie grają głową, FC Barcelona taśmowo wygrywa hiszpańską ekstraklasę, Tabitha Chawinga zostaje królową strzelczyń w każdym kraju, w którym się pojawi, a derby Östergötland poziomem emocji, dramaturgii i atmosfery na trybunach są wydarzeniem wykraczającym daleko poza skalę lokalną. Nie inaczej było także w miniony weekend, kiedy to ekipy z Linköping oraz Norrköping spotkały się na Bilbörsen Arenie. Starcie derbowych rywalek miało w sobie absolutnie wszystko, czego mógł oczekiwać od niego neutralny kibic i trudno oprzeć się wrażeniu, iż to właśnie niezaangażowani po żadnej ze stron fani mieli po ostatnim gwizdku zdecydowanie najwięcej powodów do zadowolenia. Podział punktów w stu procentach nie usatysfakcjonował bowiem ani gospodyń, ani tym bardziej gościń, które zresztą miały chyba prawo odczuwać szczególny niedosyt. Bo choć boiskowa rywalizacja na zasadzie przypływów i odpływów przenosiła się swoim ciężarem z jednej połowy boiska na drugą, to Norrköping był w swoich poczynaniach dokładniejszy i zdecydowanie bardziej konkretny. W pierwszej połowie podopieczne trenera Fredheima nadziały się jednak na klasyczny wypad LFC, który premierowym golem na szwedzkich boiskach uświetniła pozyskana tego lata z angielskiego Lewes Aimee Claypole, a gdy po przerwie losy rywalizacji udało im się wreszcie odwrócić, to w samej końcówce skutecznie ukłuła je weteranka derbowych potyczek Emma Lennartsson, wykorzystując doskonałe przedłużenie dośrodkowanej w pole karne futbolówki przez Malin Brenn. Fani z Norrköping mogli pocieszać się faktem, iż kapitalne zawody rozegrała na prawej flance defensywy Elin Rombing (gol + asysta), że znów świetną robotę wykonała w środku pola Vesna Milivojevic, a stanowiący nie tak dawno pewien znak zapytania duet zza Atlantyku (Antoine – Cary) raz jeszcze potwierdził swoją pierwszoligową wartość. Do pełni szczęścia zabrakło jednak wyłącznie jeszcze jednego gola, który momentami wydawał się być wyłącznie kwestią czasu. Wszak po próbach Sabiny Ravnell oraz Wilmy Leidhammar futbolówka zatrzymywała się przecież na obramowaniu bramki LFC. Strzał w słupek lub poprzeczkę w statystykach klasyfikujemy jednak jako niecelny, z czego sympatycy Peking od teraz już na pewno będą zdawać sobie sprawę.

Na dwóch arenach spotkały się ekipy błąkające się gdzieś w okolicach kresek oznaczających degradację lub baraże o utrzymanie. I w obu tych potyczkach drużyna uciekająca okazała się ostatecznie o jednego gola lepsza od tej goniącej, choć po prawdzie, ani Bromma, ani tym bardziej Vittsjö, z przebiegu gry na komplet punktów zdecydowanie nie zasłużyły. Tyle tylko, że urządzający się powoli w dolnych rejonach tabeli duet Örebro – AIK, ewentualne pretensje może zgłaszać wyłącznie pod własnym adresem. Bo jeśli na dwadzieścia minut przed końcem spotkania masz korzystny wynik i stwarzasz sobie kolejne sytuacje, aby ten mecz definitywnie zamknąć, to wina za ewentualną stratę punktów leży całkowicie po swojej stronie. Piłkarki z Solnej całkowicie pokpiły jednak temat i nie dość, że przerosła je sztuka skierowania futbolówki do pustej bramki, to jeszcze – być może na fali zakończonych niedawno Igrzysk w Paryżu – we własnej szesnastce zaczęły grać w ping ponga, wspaniałomyślnie podarowując tym samym przeciwniczkom ze Skanii bilet powrotny do meczu. Na Grimsta Idrottsplats piłki meczowe miały z kolei na nodze Katla Thorthardottir oraz Maja Bodin, ale sposób na pierwszą (niesamowicie zresztą efektowny) znalazła Anna Koivunen, a druga – jak sama zresztą samokrytycznie stwierdziła – w wybornej sytuacji zbyt długo myślała zamiast działać. A później sprawy w swoje ręce nogi wzięła już Aslaug Sigurbjörnsdottir i doskonale znany ostatnimi czasy w Örebro protokół 0-1 został odpalony na nowo. W Kristianstad mieliśmy doczekać się przełamania podopiecznych trenera Angergårda, lecz to gościnie z Piteå koniec końców lepiej poradziły sobie z niesprzyjającą statystyką, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów wywożąc ze wschodniej Skanii komplet punktów. Zwycięstwo zapewnił im przepiękny gol autorstwa Seliny Henriksson, ale równie ogromną cegiełkę do bezcennego triumfu dołożyła także golkiperka PIF Moa Öhman, na dobre chyba uciszając tych, którzy początkowo bardzo wokalnie podważali jej miejsce w wyjściowej jedenastce. Co ciekawe, kolejny bezbarwny (i to mówiąc bardzo delikatnie) występ zanotowała ubiegłoroczna liderka drużyny z Norrbotten Anam Imo i nie mamy tu na myśli wyłącznie fatalnie wykonanego rzutu karnego, gdyż problem z dyspozycją byłej reprezentantki Nigerii zdaje się mieć zdecydowanie głębsze podstawy. Coraz więcej powodów do niepokoju mają także w Djurgården, bo choć niezawodna Therese Åsland raz jeszcze nie żałowała sił i energii, aby poprowadzić swój zespół do domowego zwycięstwa, to w realizacji tych planów najpierw przeszkodziła jej niewytłumaczalna indolencja strzelecka Mimmi Larsson, a następnie szkolny błąd w kryciu przy rzucie rożnym, w wyniku którego swój moment chwały miała debiutująca tego dnia na boiskach Damallsvenskan Vasiliki Giannaka. Dziewiętnastoletnia Greczynka przedstawiła się nam zatem w najlepszy możliwy sposób i nic dziwnego, że rozwój jej kariery zamierzamy od teraz obserwować zdecydowanie bardziej czujnym okiem.


Komplet wyników:


Klasyfikacje indywidualne:


Klasyfikacje drużynowe:


Przejściowa tabela:

dam2


#pokolejce

awds16

Runda wielkich wyzwań

455836879_18458447032056676_5344204380015442988_n

W Kristianstad znów trzeba kombinować, jak wstać z kolan po ligowym falstarcie (Fot. Michael Smolski)

Pamiętacie jeszcze może sam początek tegorocznej, ligowej kampanii? Wiadomo, mówimy tutaj o całkiem niedawnej przecież przeszłości, ale jednak w maksymalnie przebodźcowanym świecie wczesna wiosna z pewnością jawi się wielu z nas jako fragment cokolwiek odległej rzeczywistości. W każdym razie, mniej więcej wtedy głośno zastanawialiśmy się, jak wyglądać będzie w Kristianstad życie po trwającej nieprzerwanie przez piętnaście długich lat erze Elisabet Gunnarsdottir. Młody trener Daniel Angergård sprawiał wrażenie pozytywnie zmotywowanego, ale zderzenie nawet nie tyle z żywą legendą poprzedniczki, co z pierwszoligową codziennością, okazało się dla prowadzonego przez niego zespołu nadzwyczaj bolesne. Ekipa z północno-wschodniej Skanii zaliczyła więc klasyczny falstart, ale im dłużej trwał sezon, tym bardziej wspomnienie to odchodziło w zapomnienie, ustępując miejsca nieukrywanemu podziwowi. Kristianstad w każdy kolejnym wydaniu podobał nam się coraz bardziej, nawet jeśli początkowo sami trochę wzbranialiśmy się przed zwerbalizowaniem tego oczywistego faktu. Ewidentnego progresu nie zdołały zahamować nawet urazy kluczowych wydawałoby się ogniw w osobach Any Sayer, czy Emmi Alanen, a wybitna postawa w dwumeczu przeciwko Häcken stanowiła ostateczne potwierdzenie, że w starciu z odnowionym KDFF łatwego życia nie ma nawet największa rewelacja poprzedniej edycji Ligi Mistrzyń. Zafascynowani takim obrotem spraw coraz częściej zaczęliśmy przymierzać kandydaturę Kristianstad do niezwykle wąskiego grona poważnych kandydatów do ligowego podium, ale właśnie wtedy nastąpiła letnia przerwa, po której na murawę… raz jeszcze powrócił całkowicie odmieniony zespół. Demony z przedwiośnia tym razem wzięły nas z zaskoczenia, a lekkomyślnie sprokurowany przez Sofię Reidy rzut karny, czy też cudem uratowany bezbramkowy remis w derbach z dołującym i całkowicie bezzębnym Vittsjö jednoznacznie pokazały, że trener Angergård ponownie musi w czasie rzeczywistym stawić czoła realnym wyzwaniom. Szansa na przełamanie już w najbliższą niedzielę wydaje się wprost wymarzona, gdyż do Kristianstad zawita zespół, który na tym terenie nie potrafił wywalczyć czegokolwiek nawet wówczas, gdy swoją postawą inspirował całą piłkarską Europę. Tym razem Piteå także uda się w daleką wyprawę na Południe bez przesadnie wygórowanych oczekiwań, ale co by się nie wydarzyło, to z dużą dozą prawdopodobieństwa w tym meczu jednej ze stron uda się przerwać niekorzystną passę. A jeśli będzie to Kristianstad, to nadzieje na dokonanie czegoś nieoczywistego, nawet jeśli obiektywnie oparte na stosunkowo wątłych przesłankach, znów błyskawicznie odżyją.

Derby Östergötland na pierwszoligowym gruncie jak dotąd w gole nie obfitowały, ale emocji im towarzyszących spokojnie wystarczyłoby przynajmniej na całą kolejkę. I nie mówimy tu nawet o kapitalnej atmosferze na trybunach (bo ona jest w tym przypadku niejako oczywistością), lecz o aspektach czysto piłkarskich. Nie może jednak być inaczej, skoro nawet sprowadzone zimą zza Atlantyku Samantha Cary oraz Maya Antoine doskonale zdają sobie sprawę, że rok w Norrköping można nazwać udanym tylko wtedy, gdy derbowy bilans wychodzi dla piłkarek IFK przynajmniej na minimalny plus. Rok temu się nie udało, teraz okazja na realizację celu wydaje się przednia, ale swoją wyższość udokumentować trzeba będzie przede wszystkim na boisku. Bo Lwice z Linköping, nawet jeśli wyjdą na arenę mocno poobijane i poturbowane, zawsze są w stanie sprawić rywalkom nieoczekiwanego psikusa. O ile LFC latem niewątpliwie się osłabił (i transfer napastniczki występującej dotąd w zdegradowanym formalnie do trzeciej ligi angielskiej Lewes oceny tej bynajmniej nie zmienia), o tyle w AIK znów szarpnęli się na porządne, kadrowe inwestycje. Tm razem na zakupy wybrano się aż do Azji, a w ich efekcie kadrę stołecznych Gryzoni zasiliły między innymi australijska golkiperka Jada Whyman, japońska obrończyni Haruna Tabata, czy wreszcie koreańska napastniczka Hwa-Yeon Son. Na papierze wzmocnienia te prezentują się nadzwyczaj interesująco i wydaje się, że ta piłkarska jakość powinna zaprocentować na przykład w jawiącym się jako klasyczna potyczka o sześć punktów domowym meczu przeciwko Vittsjö. Beniaminek z Solnej może w ten sposób wykonać zauważalny krok w kierunku spokojnego utrzymania na najwyższym poziomie rozgrywkowym, ale historia najnowsza – również ta bezpośrednio dotycząca właśnie AIK – uczy, że czasami od teoretycznych analiz do praktycznej ich realizacji droga bywa niezwykle kręta i zawiła.

Na innych arenach dojdzie do starć zespołów, które przynajmniej w teorii rywalizować powinny jesienią o zbliżone cele. Dla ekip z Brommy oraz Örebro tym nadrzędnym wydaje się być utrzymanie w krajowej elicie i póki co to w zachodnim Sztokholmie zdają się być zauważalnie bliżej jego realizacji. Wiosną na Behrn Arenie w bezpośredniej potyczce zdecydowanie lepsze okazały się jednak piłkarki z Närke, a Molly Johansson rozegrała na nowej dla siebie pozycji zawody niemal idealne. Czy i tym razem była zawodniczka Häcken poprowadzi swój zespół ku wygranej? Jeśli rzeczywiście miałoby to nastąpić, to sytuacja w dolnych rejonach ligowej tabeli zagmatwa się nam jeszcze bardziej. Z identycznym dorobkiem punktowym przystąpią do dzisiejszego starcia zespoły Djurgården oraz Växjö, ale o ile dla tych ostatnich dwadzieścia wywalczonych dotąd oczek jest rezultatem w okolicach planu maksimum, o tyle w obozie Dumy Sztokholmu ocena dotychczasowych występów nie jest już aż tak jednoznaczna. Jasne, z jednej strony wciąż można całkiem realnie myśleć o najlepszym sezonie od czasu powrotu Djurgården na pierwszy poziom rozgrywkowy, ale udane wejście w sezon w połączeniu z kapitalną dyspozycją liderek (Åsland, Almqvist, Koyama) sprawiło, że w stolicy zaczęli coraz śmielej spoglądać raczej przed niż za siebie. Letnie transfery byłych reprezentantek Szwecji (Hammarlund, Larsson) miały być dla klubu kolejnym pozytywnym impulsem, ale gdyby tuż po nieoczekiwanej, derbowej wpadce ekipie trenera Fernandeza przytrafiła się jeszcze jedna strata punktów, to wytworzony z naprawdę wielkim trudem entuzjazm mógłby niechcący ustąpić miejsca frustracji i rozczarowaniu. A powtórki z właśnie takiej rozgrywki w Sztokholmie najbardziej chcieliby uniknąć. Na koniec pozostała nam poniedziałkowa uczta nad ucztami, znana także jako największy ligowy klasyk ostatnich lat. Ewentualne zwycięstwo zawodniczek Rosengård pozwoliłoby im już na tym etapie rozgrywek położyć na mistrzowskim pucharze dziewięć z dziesięciu palców, ale jeśli po komplet punktów sięgnęłyby jednak gościnie z Hisingen, to ten rozstrzygnięty wydawałoby się mistrzowski wyścig, nieoczekiwanie znów nabrałby naprawdę ciekawych barw. W poprzedniej rundzie podopieczne trenera Kjetselberga sprawiały wrażenie niełapalnych dla ligowych rywalek, ale sześć straconych przez nie goli w niedawnym sparingu z duńskim Nordsjælland, ewidentnie pozwoliło pozostałym ekipom z czuba tabeli Damallsvenskan marzyć o sportowym cudzie, któremu jednak Schröder, Anvegård i spółka same będą musiały wydatnie pomóc.

md16

Häcken in – Bajen out

Tak prezentuje się duet na miarę przedłużenia mistrzowskich marzeń w Hisingen (Fot. Bildbyrån)

Zgodnie z oryginalnym rozkładem jazdy rundy jesiennej nasi dwaj pucharowicze mieli zmierzyć się w bezpośrednim starciu za nieco ponad miesiąc. W drugiej połowie września priorytetem zarówno w Hisingen, jak i w Södermalm, będzie jednak walka o spełnienie europejskiego snu, więc przełożenie tego meczu na nieco bardziej dogodny termin jak najbardziej leżało w interesie obu zainteresowanych klubów. Mając na uwadze wzmożoną aktywność transferową podczas trwającego wciąż okienka, upchnięcie go gdzieś pod koniec letnich wakacji również zdawało się rozwiązaniem dalekim od ideału, lecz przynajmniej nie dało się powiedzieć, aby nowa data wyraźnie faworyzowała którąkolwiek ze stron. Co więcej, olbrzymia liczba znaków zapytania sprawiała, że na środowy wieczór czekaliśmy z tym większym zainteresowaniem. Jak się miało okazać, całkiem zresztą słusznie, gdyż na przestrzeni niespełna dwóch godzin dostaliśmy dokładnie to, czego oczekiwalibyśmy od potyczki na absolutnym szczycie Damallsvenskan. Była odpowiednia do rangi spotkania intensywność, nie zabrakło walki o każdy milimetr środkowej strefy boiska (rywalizacja Joramo vs Curmark z każdą upływającą minutą stawała się coraz bardziej frapująca), okazję do wykazania się nieprzeciętnym zmysłem taktycznym otrzymali obaj szkoleniowcy (i jednogłośnie zwycięsko wyszedł z niej Mak Adam Lind), a każda z bramkowych akcji okazała się być przepyszną delicją dumnie zdobiącą ten wysokiej jakości piłkarski tort. I tylko gospodyń w tym wszystkim szkoda, bo Hammarby już po raz trzeci w obecnych rozgrywkach przegrało z bezpośrednim rywalem w tabeli mecz, w którym z przebiegu gry na porażkę nijak nie zasłużyło.

Jako się rzekło, pierwsza połowa rywalizacji na popularnym Kanalplan stała pod znakiem sumiennej, taktycznej batalii, a także cierpliwego wyczekiwania na błąd po stronie przeciwniczek. Żadna ze stron ostatecznie się go nie doczekała, choć pomijając sam początek starcia, to gospodynie sprawiały wrażenie zespołu nastawionego zdecydowanie bardziej proaktywnie. Osy z Hisingen przyjęły natomiast postawę wyczekującą, ale pomysł z uruchamianiem długimi, prostopadłymi podaniami dynamicznych skrzydłowych w osobach Alice Bergström i Moniki Jusu Bah ewidentnie nie spełnił spodziewanych założeń. Co gorsza, nie dość, że mistrzyń z Södermalm nie udało się porządnie użądlić, to jeszcze niezwykle szybko trzeba było księgować straty własne, gdy z powodu urazów plac gry przedwcześnie opuszczały kolejno Paulina Nyström oraz Tabby Tindell. Nikt jeszcze wtedy nie mógł przypuszczać, iż to właśnie wprowadzone w ich miejsce Anna Anvegård oraz Felicia Schröder, za kilkadziesiąt minut w zasadzie we dwójkę przesądzą o tym, że to w Hisingen będą mieć tego wieczora zdecydowanie więcej powodów do świętowania. Zanim jednak nastąpił punkt kulminacyjny, poprzeczkę bramki Häcken obiła jeszcze uderzeniem z dystansu Julie Blakstad i naprawdę zabrakło dosłownie milimetrów, aby na przerwę to zawodniczki Bajen schodziły z jednobramkową zaliczką i mocno podbudowanymi morale w klubowej szatni.

Co nie udało się tuż przed przerwą, zdecydowanie lepiej wyszło zaraz po niej. Podopieczne trenera Sjögrena ostatecznie dopięły bowiem swego, a wynik meczu otworzyły fenomenalną, zespołową akcją, którą zapoczątkował kluczowy odbiór w środku pola, a zakończył sprytny strzał Ellen Wangerheim. Dziewiętnastoletnia snajperka ze stolicy odebrała nagrodę za to, że poszła w tej sytuacji do końca, choć w pewnym momencie wydawało się, iż Alva Selerud spokojnie wyjaśni całe zamieszanie. Była zawodniczka Linköping na ułamek sekundy się jednak zawahała i tylko tyle wystarczyło, aby zielono-białe sektory zajmowane przez sympatyków Hammarby oszalały ze szczęścia. A uskrzydlone tą atmosferą gospodynie ewidentnie postanowiły pójść za ciosem, w wyniku czego Häcken znajdował się w tej batalii w coraz głębszej defensywie i niewiele przemawiało za tym, że losy tej rywalizacji uda się jeszcze zawodniczkom z zachodniego wybrzeża odwrócić. Wtedy jednak centralny punkt sceny postanowiła zająć Anna Anvegård, która niespodziewanie dla wszystkich posłała w samo okienko bramki Bajen taką bombę, że nawet najbardziej kwiecisty opis nie odda choćby ułamka wyjątkowej urody tego strzału. I jak to w futbolu często bywa, pojedyncze mgnienie sprawiło, że gościnie z Hisingen podarowały sobie drugie życie, które zresztą postanowiły całkiem produktywnie spożytkować. Raz jeszcze w roli bohaterki dnia wystąpiła Anvegård, która wykonawszy całą robotę, tym razem pozwoliła dokończyć dzieła Felicii Schröder. Urodzona wiosną 2007 piłkarka swojej zdecydowanie bardziej doświadczonej koleżanki nie zawiodła, a jej trafienie okazało się ostatnim, jakie przyszło nam obejrzeć tego wieczora na Kanalplan. Bo choć niesamowita Smilla Holmberg bez wytchnienia szalała na prawej flance, Joramo i Andersson seriami biły stałe fragmenty gry, a Josefine Rybrink wygarniała futbolówkę tuż sprzed linii bramkowej, Hammarby nie był w stanie chociażby wyrównać stanu rywalizacji, de facto wypisując się w ten sposób z mistrzowskiego wyścigu. Piłkarki trenera Linda wciąż w nim natomiast pozostają, choć już w najbliższy poniedziałek czeka je równie wymagający egzamin, który również zdać trzeba będzie koniecznie w pierwszym terminie.

Powrót, że raz, dwa, trzy!

bp

Co za gol, co za szał, co za radość! Piłkarki z Brommy w spektakularnym stylu odwróciły losy derbów Sztokholmu (Fot. Henrik Montgomery)

To miał być zwykły, piłkarski poniedziałek upływający pod znakiem nadrabiania ligowych zaległości. Zawodniczki dwóch sztokholmskich klubów mocno postarały się jednak o to, aby wieczór na Stadionie Olimpijskim okazał się na swój sposób niezapomniany. I choć na koniec dnia powody do świętowania miał tylko jeden zespół, to – paradoksalnie – nawet pokonane ostatecznie gospodynie nie mogły mieć do siebie większych pretensji. Podopieczne trenera Fernandeza świetnie weszły w mecz i nawet jeśli wynik udało im się otworzyć cokolwiek szczęśliwie, to akcja poprzedzająca trafienie numer dwa była już wyłącznie wypadkową efektownej, zespołowej akcji piłkarek Dumy Sztokholmu. A przecież klasyczną setkę w niewiarygodny wprost sposób zmarnowała jeszcze Shinomi Koyama (ofiarną interwencją sytuację wyjaśniła wówczas Sara Olai), kąśliwy strzał Stinalisy Johansson instynktownie zatrzymała Anna Koivunen i mogło się wydawać, że kwestią czasu pozostaje moment, w którym papierowe faworytki z Djurgården definitywnie zamkną nam ten mecz. Oczywiście, uderzeniem w poprzeczkę odgryzła się także Klara Andrup, ale przed przerwą była to jedyna godna odnotowania próba w wykonaniu gościń z zachodniej dzielnicy. Niedawny przypadek reprezentacji Kolumbii nauczył nas jednak, że jeśli nie potrafisz odebrać mocno naruszonemu przeciwnikowi resztek nadziei na odrobienie strat, to niedługo później możesz zapłacić za to naprawdę wysoką cenę. I dziś na swojej skórze przekonały się o tym zawodniczki w charakterystycznych, pasiastych strojach, choć przed przerwą takiego scenariusza nie zapowiadało absolutnie nic.

W drugiej połowie Bromma zagrała ambitnie, wreszcie przypominając samą siebie z pierwszych kolejek tegorocznej kampanii. Ida Bengtsson rozgrywała w środku pola niezwykły koncert bez jakiejkolwiek fałszywej nuty, dynamiczne wahadła napędzały odpowiednio Julia Olsson oraz Wilma Wärulf, a Tuva Ölvestad przepięknym uderzeniem zza pola karnego przywróciła swojemu zespołowi wiarę, że w tych derbach będzie można realnie powalczyć o coś więcej niż tylko ładną porażkę. Gol kontaktowy był jednak zaledwie początkiem drogi, z której zawodniczki BP błyskawicznie mogły zostać zawrócone. Djurgården nie był może tego wieczora aż tak bezwzględny, jak w tym sezonie już wielokrotnie być potrafił, ale duet Åsland – Koyama wykreował koleżankom z formacji ofensywnej wystarczająco dużo sytuacji, aby komplet punktów pozostał jednak na Olimpijskim. Szczęśliwie interweniująca Koivunen, czy stająca na linii niemal każdego strzału Ahlberg, skutecznie uchroniły jednak swoją drużynę przed dalszymi stratami, a co nie wpadło gospodyniom, to wpadło przyjezdnym. Tuva Ölvestad tym razem dwukrotnie wystąpiła w roli asystentki, a miejscowych fanów do rozpaczy doprowadziły najpierw pozyskana w letnim okienku z Linköping Johanna Svedberg, a następnie… odstrzelona swego czasu w niezbyt elegancki sposób z kadry DIF Sara Olai. O żadnej zemście nie było jednak absolutnie mowy, bo dla całego obozu BP najważniejsze było w tym momencie samo odwrócenie losów tej źle rozpoczętej przecież rywalizacji. I jeśli prawdą jest powiedzenie, że pojedynczy mecz czasami potrafi zbudować lub odbudować drużynę, to bez dwóch zdań oto przed chwilą byliśmy świadkami właśnie takiego wydarzenia. Inspirująca Brommo, jak dobrze, że do nas wróciłaś!

******

Spore oczekiwania w temacie nadrabiania ligowych zaległości mieli w Kristianstad, ale domowy dwumecz przeciwko Norrköping i Vittsjö okazał się dla podopiecznych trenera Angergårda istnym koszmarem. Zaczęło się od kuriozalnego rzutu karnego, sprokurowanego przez kompletnie nieodpowiedzialne zachowanie Elli Reidy, a skończyło na swobodnie hasających wśród cokolwiek pogubionych defensorek KDFF Tanyi Boychuk oraz Lindy Sällström. I w zasadzie jedynie wyjątkowej nieskuteczności tej ostatniej, fani z Kristianstad mogą dziękować za to, iż z sześciu możliwych do podniesienia z własnej murawy punktów, niekwestionowana rewelacja końcówki ligowej wiosny cudem wyrwała chociaż jeden. Najmniejszych problemów z pokonaniem pozbawionego niemal wszystkich atutów Linköping nie miały mistrzynie z Hammarby, ale choć Joramo czy Blakstad istotnie nas zachwyciły, a gol autorstwa Tandberg stał się swego rodzaju symbolem, to jednak prawdziwą siłę Bajen poznamy dopiero przy okazji środowej potyczki z Häcken. Bo bezzębny, a na dodatek prowadzony przez rozpaczliwie miotającego się przy linii hiszpańskiego trenera LFC, naprawdę trudno nazwać realnym miernikiem czegokolwiek. Strzał życia Sophii Redenstrand (sama zainteresowana sprawiała wrażenie wyraźnie tym faktem zaskoczonej) sprawił, że letnie granie od zwycięstwa rozpoczęto również w Växjö. Oprócz nieoczywistej autorki jedynego gola, sporych rozmiarów cegiełkę dołożyła do niego także duńska golkiperka Maja Bay oraz dzielnie sekundujące jej na środku bloku defensywnego Emma Holmqvist z Mimmi Nurmelą. Jak zatem widać, potrzeba chwili również w futbolu czasami potrafi podsunąć nam naprawdę skuteczne rozwiązania, a Olof Unogård nie od dziś potrafi z nich korzystać.


Komplet wyników:


Przejściowa tabela:

dam2


Klasyfikacje indywidualne:


Klasyfikacje drużynowe:

Stan kadry – lato ’24

2I6ccQrA9-dFoP_OkxdFkqZQEtzc-REGULAR

Felicia Schröder w reprezentacyjnej koszulce – do tego widoku powoli powinniśmy się przyzwyczajać (Fot. Bildbyrån)

Niemal dokładnie rok temu kadra Petera Gerhardssona nieoczekiwanie sięgnęła na boiskach Australii i Nowej Zelandii po brązowe medale piłkarskich mistrzostw świata. Wynikowo zgadzało się wówczas wszystko, styl gry też prezentowaliśmy jak najbardziej akceptowalny, ale już wtedy dało się zauważyć pewne zagrożenia, z którymi prędzej lub później szwedzki futbol w wydaniu reprezentacyjnym będzie musiał się zmierzyć. Później nadeszła zmarnowana po całości jesień z Ligą Narodów, a następnie faza grupowa kwalifikacji do szwajcarskiego EURO, gdzie pomimo naprawdę solidnej postawy, nasze piłkarki musiały w ostatecznym rozrachunku ustąpić miejsca Francuzkom i Angielkom, skazując się tym samym na grę w dodatkowych, dwuetapowych barażach. Te czekają nas dopiero pod koniec roku, ale zanim Jelena Cankovic i spółka spróbują wybić nam z głów marzenia o zaliczeniu kolejnego, wielkiego turnieju, przyjrzyjmy się bliżej stanowi posiadania szwedzkiej kadry w sierpniu 2024. Okazja ku temu trafia się wręcz idealna, wszak ćwiartka pełnego, mundialowego cyklu to najlepszy możliwy moment, aby na chwilę przystanąć, zorientować się w sytuacji i poszukać odpowiedzi na zadawane od najdawniejszych czasów pytania: Gdzie jesteśmy? Dokąd zmierzamy? I najważniejsze: Jakim potencjałem realnie dysponujemy na trzy lata przed startem brazylijskiego mundialu?


swe24

leg

gk

cb

fb

dm

cm

wg

fw