Zostajemy w Lidze Narodów

emmawallskog

Stały fragment i gol jednej ze stoperek, czyli szwedzkie zwycięstwo w najbardziej klasycznym stylu (Fot. Emma Wallskog)

Długo wyczekiwany powrót kadry do stolicy, niemal perfekcyjne do gry w piłkę nożną warunki atmosferyczne, ponad dwadzieścia tysięcy entuzjastycznie nastawionych widzów na trybunach, świeżo wymieniona po koncercie Taylor Swift murawa, wzruszające słowa wsparcia dla Mariki Domanski – w ten ciepły, czerwcowy wieczór na Friends Arenie w Solnej zgadzało się prawie wszystko. Brakującym elementem tej wymarzonej układanki bardzo długo pozostawał bowiem choćby jeden gol autorstwa podopiecznych Petera Gerhardssona. Bo choć Szwedki niepodzielnie dominowały na przykład w statystyce posiadania piłki, to sposobu na skuteczne sforsowanie irlandzkiego bloku defensywnego poszukiwały aż do 84. minuty spotkania. Wtedy jednak Jonna Andersson zdecydowała się sięgnąć po wypróbowane już wielokrotnie metody, a dośrodkowana przez nią z narożnika boiska futbolówka po drodze odbiła się jeszcze od pleców Magdaleny Eriksson, kompletnie zaskakując w ten sposób dobrze tego dnia dysponowaną Courtney Brosnan. Oczywiście, nie da się ukryć, że zwycięski gol był w swoim charakterze nieco kuriozalny, ale jednak sporym nadużyciem byłoby nazwanie go szczęśliwym. Wszak szwedzkie stałe fragmenty gry za kadencji Gerhardssona obrosły już taką legendą, iż skłonni jesteśmy uwierzyć nawet w to, że stoperka monachijskiego Bayernu dokładnie w ten sposób sobie to wszystko zaplanowała. Podobnym deklaracjom wiary ostatecznie dawać nie musieliśmy, choć sama zainteresowana już po końcowym gwizdku rumuńskiej sędzi Aliny Pesu, dała jednoznacznie do zrozumienia, że ten gol zdecydowanie powinien zostać zapisany na jej konto. I bardzo słusznie, gdyż akurat tym razem punkt widzenia zawodniczki w pełni odpowiadał stanowi faktycznemu, co w przypadku naszych kadrowiczek często wcale nie jest regułą.

Wróćmy jednak do samego meczu, który wielkim, piłkarskim widowiskiem zdecydowanie nie był. Obraz gry długimi minutami stanowił wypadkową defensywnej i skupionej przede wszystkim na wybijaniu rywalek z uderzenia taktyce reprezentantek Irlandii, które jednak z przodu miały do zaoferowania stosunkowo niewiele. Dość powiedzieć, że swój jedyny celny strzał w meczu gościnie z Zielonej Wyspy oddały dopiero w trzeciej z doliczonych do drugiej połowy minut, ale z próbą Amber Barrett bez trudu poradziła sobie Zecira Musovic. We wcześniejszej fazie gry zdecydowanie najczęściej szwedzką defensywę próbowała nękać Leanne Kiernan, lecz skrzydłowa Liverpoolu tym razem nie miała aż tak wybitnego dnia, jak chociażby w wieńczącym ligowe zmagania wyjazdowym starciu z Leicester. Absorbować uwagę naszych stoperek w pierwszej kolejności miała ustawiona na szpicy Kyra Carusa, ale poza pojedynczymi błędami w ustawieniu (na szczęście bez poważniejszych konsekwencji), zarówno Linda Sembrant, jak i Magdalena Eriksson, zaprezentowały się na sztokholmskiej murawie z naprawdę przyzwoitej strony. W przypadku tego duetu imponować mogła przede wszystkim niezwykle istotna w kontekście irlandzkich rywalek statystyka wygranych pojedynków powietrznych i to w dużym stopniu dzięki niej jedynym ofensywnym konkretem po stronie gościń bardzo długo pozostawał nieco przypadkowy, sytuacyjny strzał autorstwa Megan Connolly. Kapitanka Bristolu nie doczekała się jednak rykoszetu, który jak najbardziej mógłby przynajmniej zmusić Zecirę Musovic do wykazania się najwyższą, bramkarską klasą.

Zdecydowanie więcej miała natomiast do roboty Courtney Brosnan, bo choć Szwedki również nie uderzały w światło bramki często, to w zasadzie każdy oddany przez nie celny strzał tak naprawdę mógł zakończyć się golem. A gdyby właśnie tak się stało, to z dubletem na koncie kończyłaby mecz Fridolina Rolfö, która jeszcze przed przerwą próbowała pokonać golkiperkę Evertonu próbą z ostrego kąta, a tuż po wznowieniu gry wykazała się ogromnym sprytem po kiksie Aoife Mannion we własnej szesnastce. Nieco mniej eksplozywna niż cztery dni wcześniej w Dublinie była na prawej flance Johanna Kaneryd, choć zaakcentujmy jasno, głośno i wyraźnie, że skrzydłowa Chelsea zanotowała kolejny udany występ w reprezentacyjnych barwach, o czym kilka razy przekonała się chociażby mentalna i boiskowa liderka Irlandek Katie McCabe. Najlepszy w trwającym roku kalendarzowym mecz rozegrała ponadto Kosovare Asllani, której postawę wielokrotnie zdradzało nam się ostatnimi czasy krytykować. A skoro tak, to uczciwość i przyzwoitość każą zauważyć, że kapitanka szwedzkiej kadry absolutnie nie występowała dziś wieczorem w roli hamulcowej, a kilka spośród zaprezentowanych przez nią odbiorów i łamiących schematy prostopadłych piłek, nosiło znamiona naprawdę wysokiej jakości. Na plus możemy odnotować także występ Julii Zigiotti, która szczególnie grając u boku Filippy Angeldal, stworzyła w środku pola tandem dwóch doskonale współpracujących ze sobą ósemek, w którym zresztą w wielu przypadkach nie bała się brać na siebie tę nieco bardziej proaktywną rolę. Z asystą, coraz bardziej jakościowymi dośrodkowaniami i twardymi pojedynkami z nieustępliwą Leanne Kiernan zamknęła wieczór Jonna Andersson, a pełniąca w talii Gerhardssona rolę żelaznej rezerwowej Rosa Kafaji raz jeszcze udowodniła, że występy w zdecydowanie większym wymiarze czasowym jej się po prostu należą. Bo fakt, iż to właśnie kolejne udane zagrania zawodniczki Häcken wywoływały najbardziej entuzjastyczne reakcje trybun, nie jest ani trochę przypadkowy i nie wiąże się wyłącznie z klubową historią mającej irakijskie korzenie napastniczki. A propos kibiców, to wielka szkoda, że nie doczekali się oni chociażby debiutu Ellen Wangerheim w seniorskiej kadrze, wszak wszystkie okoliczności (lokalizacja, przeciwnik, przebieg gry) wręcz krzyczały, aby nastolatka z Hammarby otrzymała wreszcie należną sobie szansę. Hierarchia raz jeszcze okazała się jednak najważniejsza i naprawdę trudno oprzeć się wrażeniu, że szwedzki sztab chwilami robi wszystko, aby przesadnie nie ułatwiać sobie zadania. Trudno orzec, gdzie nas ta strategia ostatecznie doprowadzi, choć dzisiejsze wyniki z całą pewnością gwarantują nam udział w drugiej edycji Ligi Narodów i jest to okoliczność, którą bez względu na wszystko warto docenić. Kroku w tył w obecnej kampanii na pewno już zatem nie zrobimy, a czy uda się pokusić o jakąś miłą niespodziankę? Przynajmniej do 16. lipca nikt nie odbierze nam w tym temacie marzeń, co już samo w sobie jest z naszej perspektywy jeszcze jednym, małym zwycięstwem.

sweirl

Popis Johanny

kaneryd

Johanna Kaneryd rozegrała w Dublinie swój najlepszy jak dotąd mecz w reprezentacyjnych barwach (Fot. Getty Images)

Na niezwykle efektownej arenie w Dublinie spotkały się dwa zespoły, które do dziś w eliminacyjnej kampanii nie poznały jeszcze smaku zwycięstwa. Co więcej, ich wspólny dorobek zamykał się w zaledwie jednym punkcie oraz jednym strzelonym golu, a to niejako automatycznie robiło nam ze starcia na Aviva Stadium obustronną potyczkę ostatniej szansy. Zwycięzca miał jeszcze prawo marzyć, że wobec zaistnienia sprzyjających okoliczności, włączenie się do walki o jedną z dwóch czołowych lokat w grupie, może okazać się w jego przypadku nadspodziewanie realną alternatywą. Ewentualna porażka taki scenariusz jednak w zasadzie wykluczała, a remis w praktyce ograniczał go do czegoś na kształt sympatycznej, choć jednocześnie wielce nieprawdopodobnej statystycznej ciekawostki.

Powiedzmy to szczerze i miejmy to z głowy: Peter Gerhardsson wyborami taktyczno-personalnymi nie zaskoczył ani oponentek z Zielonej Wyspy, ani nikogo, kto ma o szwedzkim futbolu przynajmniej minimalne pojęcie. O ile do roszad na pozycji bramkarki zdążyliśmy się poniekąd przyzwyczaić, o tyle wśród zawodniczek z pola hierarchia wydaje się być tak sztywna, że zachwiać potrafią nią jedynie czynniki losowe. Tylko i wyłącznie one sprawiły bowiem, że po boisku w Dublinie nie biegały takie zawodniczki jak chociażby Amanda Ilestedt oraz Stina Blackstenius, ale jeśli ktoś spodziewał się, że w wyniku oczywistych absencji szansę dostąpienia reprezentacyjnej sławy otrzyma chociażby któraś z debiutantek, ten srodze się zawiódł. Nas do tego grona zaliczać nie można, wszak już w dniu pamiętnej konferencji selekcjonera wyraźnie podkreślaliśmy, że od powołania do obdarzenia pełnią zaufania droga bywa czasami daleka i niezwykle wyboista. Dokładnie tak miały się przecież sprawy za kadencji charyzmatycznej poprzedniczki Gerhardssona na stanowisku trenerki najważniejszej drużyny w kraju i nie inaczej wygląda to obecnie. Choć z drugiej strony, jeśli na przykład taka Cato lub Wangerheim miałyby dostać ochłap w postaci wejścia z ławki w okolicach 89. minuty, to może i lepiej, że na murawie w ogóle się nie pojawiły. Bo dosyć mamy już kadrowiczek kolekcjonujących zupełnie nieznaczące, boiskowe epizody w ilościach iście hurtowych.

O samym meczu nie da się napisać wiele mądrego, gdyż wyglądał on dokładnie tak, jak przynajmniej w teorii wyglądać powinien. Po niezwykle wyrównanym początku, inicjatywę systematycznie zaczęła przejmować drużyna lepsza piłkarsko i na dodatek dysponująca zdecydowanie mocniejszymi kartami indywidualnymi, co stosunkowo szybko znalazło całkowite odzwierciedlenie w wyniku. Już pierwsza groźna akcja Szwedek zakończyła się pełnym sukcesem, a kwartet Janogy – Rolfö – Asllani – Kaneryd rozegrał ją po prostu wzorcowo. Futbolówka krążyła między ubranymi tego dnia na niebiesko zawodniczkami jak po sznurku, zupełnie jakby ktoś włączył nam na chwilę symulację gry wideo. Na nasze szczęście, worek z bramkami rozwiązany został jak najbardziej realnie, a autorka gola na 1-0 nie miała jeszcze na tamten moment świadomości, że właśnie na stadionie w stolicy Irlandii przyjdzie jej rozegrać najlepszy jak dotąd mecz w reprezentacyjnych barwach. I nawet jeśli teoria mówiąca o wyższości rzetelności nad klikalnością obowiązuje na tym portalu od początku jego istnienia, to trzeba napisać wprost, że Johanna Kaneryd otarła się na Aviva Stadium o sportową perfekcję Trefienie na 2-0, choć skrzydłowa Chelsea w papierach zaliczyła tam jedynie asystę drugiego stopnia, także było w zdecydowanie największym stopniu jej zasługą. Podobnie zresztą jak odzierający Irlandię z resztek złudzeń gol numer trzy, kiedy to Kaneryd ponownie wystąpiła w roli egzekutorki, tym razem skutecznie dobijając do siatki piłkę po strzale Matildy Vinberg. Popis jednej aktorki trwał więc w najlepsze i gdyby tylko selekcjoner nie pozwolił jej opuścić murawy nieco wcześniej, przy głośnym akompaniamencie braw dochodzących ze szwedzkiego sektora, to być może dopisywalibyśmy właśnie do tej wyliczanki kolejne zdania i akapity.

Na swoim standardowym poziomie zaprezentowały się ponadto Filippa Angeldal (której straszne najwyraźniej nie są nawet trybuny i ławka w Manchesterze), rekonwalescentka z wielkiej Barcelony Fridolina Rolfö, czy wreszcie zaliczająca jeszcze jeden udany mecz w roli zmienniczki Matilda Vinberg. Na przeciwnym biegunie znalazła się za to mocno niepewna Linda Sembrant, która to najpierw dała się oszukać ruchliwej, choć w zdecydowanej większości przypadków niesamowicie przewidywalnej Amber Batrrett, a następnie sprokurowała jedyny w pierwszej połowie strzał oddany w światło bramki Zeciry Musovic. Golkiperka londyńskiej Chelsea zaskoczyć się jednak nie dała, choć i ona – szczególnie po przerwie – zdecydowanie nie zaprezentowała w Dublinie najlepszej wersji siebie. A gdyby jej fatalne zachowanie przy dwóch długich wyrzutach futbolówki przez Megan Campbell poniosło za sobą poważniejsze konsekwencje, to tyle niespodziewanie, co niepotrzebnie, zafundowalibyśmy sobie w potyczce z najsłabszą w grupie Irlandią niezwykle stresującą końcówkę. Sporo uwag do swojej postawy może mieć ponadto Kosovare Asllani, bo o ile asysty przy pierwszym trafieniu Kaneryd oraz kilku precyzyjnie bitych stałych fragmentów odbierać jej nie zamierzamy, o tyle fakt transformacji tej zawodniczki z piłkarki w aktywistkę dokonuje się w zasadzie na naszych oczach i znów nie trzeba przesadnie tęgiej głowy, aby odgadnąć konsekwencje takich, a nie innych wyborów personalnych. A łapane w wyniku boiskowych frustracji żółte kartki jednoznacznie potwierdzają, że z mitycznym trzymaniem ciśnienia obecnie bywa u naszej Kosse różnie. Choć oczywiście ze zdecydowaną przewagą wątpliwości nad jakimikolwiek elementami euforii.

Pewne i bezdyskusyjne zwycięstwo w Dublinie okazało się tym cenniejsze, że kolejne pozytywne informacje docierały do nas na bieżąco z angielskiego Newcastle. Ponad czterdzieści tysięcy gardeł nie pomogło bowiem obrończyniom mistrzowskiego tytułu w sforsowaniu francuskiej przeszkody, bo choć to Beth Mead jako pierwsza wpisała się na St. James Park na listę strzelczyń, to po niej podobnej sztuki dokonywały już wyłącznie podopieczne trenera Renarda. Gol na wagę zwycięstwa Les Bleues był efektem harmonijnej współpracy Kadidatou Diani z Marie-Antoinette Katoto i trzeba przyznać, że doskonale znające się z czasów wspólnej gry dla PSG zawodniczki w sposób absolutnie niezamierzony wyświadczyły w ten sposób przysługę… reprezentantkom Szwecji. Teraz trzeba tylko potwierdzić swoją wyższość nad Irlandią w domowym rewanżu, a wiele wskazuje na to, że 16. lipca zagramy w Göteborgu z Anglią o wszystko. Potencjalnie mocniejszy zespół wskazać tu nietrudno, ale w pojedynczym meczu zdarzyć może się przecież naprawdę wiele. Aby jednak te całe dywagacje miały w ogóle jakikolwiek sens, to we wtorek trzeba najpierw wykonać pierwszy krok ku temu, aby w lipcowym okienku faktycznie zagrać z urzędującymi mistrzyniami Europy o naprawdę wielką stawkę. A nawet jedynie ów fakt matematycznego pozostania w grze do ostatniej kolejki grupowych zmagań, już byłby dla wielu ekspertów miłym i pozytywny akcentem. Rozbita i wyraźnie podrażniona Irlandia z pewnością spróbuje się jednak za dzisiejsze niepowodzenie odgryźć, gdyż rozczarowujące póki co na całej linii zawodniczki z Zielonej Wyspy sprawiają wrażenie zdecydowanie zbyt solidnych, aby kolejny raz zaliczyć eliminacyjny mecz na zero z przodu. To wszystko sprawia, iż o poziom emocji martwić się nie musimy, a jeśli na koniec dnia zgodzi nam się również i wynik, to lato pod znakiem szwedzkiej piłki zapowiada się nam naprawdę intrygująco.

irlswe