Porażka w piąteczek, piąteczka we wtorek

contentmedium

Salma Paralluelo zdecydowanie potrafi strzelać gole szwedzkim bramkarkom. Kolejna okazja już za tydzień (Fot. Bildbyrån)

Czy na bawiącej się w ten grudniowy wieczór zaskakująco dobrze La Rosaledzie rzeczywiście byliśmy o krok od sprawienia sporej niespodzianki? Z jednej strony tak to mogło wyglądać, bo przecież jeszcze na dwanaście minut przed końcem regulaminowego czasu gry na tablicy wyników utrzymywał się korzystny dla nas rezultat, którego żadną logiką nie dało się racjonalnie wytłumaczyć. Ktoś inny nie bez racji zauważy jednak, że jeśli jedziesz na teren mistrzyń świata i pozwalasz im oddać trzydzieści strzałów w kierunku twojej bramki, z czego dokładnie połowa leci w jej światło, to trudno w ogóle rozpoczynać jakąkolwiek dyskusję o przyzwoitym występie. Tak, czy inaczej, pierwsza połowa dzisiejszego meczu byłą prawdopodobnie najlepszą w wykonaniu szwedzkich piłkarek w tej edycji Ligi Narodów, a prawdopodobnie najważniejsza dla dalszych losów rywalizacji sytuacja miała miejsce tuż po rozpoczęciu drugiej części gry. Wtedy właśnie podopieczne Petera Gerhardssona zdecydowały się na kilka chwil bardziej odważnego pressingu, rozgrywająca do tamtego momentu kapitalne zawody Johanna Kaneryd zapędziła się z piłką aż pod linię końcową i przytomnie odegrała do nabiegającej z głębi pola Stiny Blackstenius. Napastniczka londyńskiego Arsenalu znalazła się w naprawdę dogodnej pozycji do oddania strzału, ale ten zatrzymał się ostatecznie jedynie na poprzeczce, a próba dobitki w wykonaniu Amandy Ilestedt przestraszyć mogła jedynie kibiców siedzących w dalszych rzędach trybun. Ewentualny gol sprawiłby, że Szwedki odskoczyłyby na trzybramkowe prowadzenie, co nie dość, że zapewniłoby wyraźnie okazalszy bufor bezpieczeństwa, to jeszcze pozwoliłoby przynajmniej na chwilę wybić rozpędzające się gospodynie z uderzenia. W takich meczach takie okazje trzeba po prostu wykorzystywać, bo w przeciwnym wypadku sprawy przybiorą zdecydowanie mniej przyjemny obrót, o czym sami przekonaliśmy się dosłownie kilkadziesiąt sekund później. Olga Carmona doskonale wypatrzyła na dalszym słupku Atheneę del Castillo i po błyskawicznej akcji zawodniczek madryckiego Realu zamiast spodziewanego 4-1 zrobiło się 3-2. A w ostatnim kwadransie dzieła zniszczenia niepotrafiącej nawiązać równorzędnej walki w tej fazie meczu reprezentacji Szwecji dopełniły już piłkarki Barcelony, z niezawodną Marioną Caldentey na czele, choć hiszpańskiej publiczności doskonale przedstawiła się także dziewiętnastoletnia pomocniczka Valencii Fiamma Ianuzzi.

Dziś obędzie się jednak bez większych słów krytyki, bo na nie przyjdzie czas w czekającym nas już w przyszłym tygodniu podsumowaniu reprezentacyjnego roku. Tutaj dla odmiany skupimy się więc głównie na pozytywach, bo tym razem naprawdę da się znaleźć aspekty, za które naszym kadrowiczkom należą się słowa równie ciepłe co hiszpańska zima (porównanie o tyle na miejscu, że w obu kwestiach jest to ciepło relatywne). Po pierwsze: Johanna Kaneryd. Nie możemy się dziwić, że 26-letnia skrzydłowa tej jesieni regularnie występuje w wyjściowej jedenastce jednego z trzech najlepszych klubów świata. Dziś znów dała nam próbkę swoich nieprzeciętnych umiejętności i choć koniec końców pozostawiła nas z delikatnym niedosytem, to w jej przypadku naprawdę nie możemy się doczekać tego, co przyniosą najbliższe miesiące. Bo co do tego, że potencjalnie może być jeszcze lepiej, nie mamy oczywiście najmniejszych wątpliwości. Po drugie: duet Zigiotti – Angeldal w środku pola. Dopóki graliśmy w tym zestawieniu, ani trochę nie były nam straszne nawet Jennifer Hermoso z Teresą Abelleirą. I znów forma prezentowana w rozgrywkach ligowych znalazła przełożenie na kadrę, gdyż Zigiotti właśnie rozgrywa swoją najlepszą rundę od czasu przeprowadzki na Wyspy Brytyjskie, natomiast Angeldal odgrywa coraz ważniejszą rolę w naszpikowanej głośnymi nazwiskami drugiej linii Manchesteru City. Duet podstawowych, środkowych pomocniczek obie panie stworzyły w zasadzie po raz pierwszy, ale choć zostały rzucone w ten sposób na niezwykle głęboką wodę, to zdecydowanie w niej nie utonęły. Po trzecie: dwa gole z gry. W starciach z Włoszkami i Szwajcarkami wiele razy byliśmy zmuszeni uciekać się do broni ostatecznej, jaką niewątpliwie stanowią stałe fragmenty. Dziś także podtrzymaliśmy chlubną tradycję zaskakiwania rywalek w ten właśnie sposób, ale gole numer dwa i trzy to już całkowicie pełnoprawne akcje z tzw. ruchomej piłki. W obu udział wzięła napędzająca szwedzką maszynę Kaneryd, ale nie sposób nie docenić także roli Kosovare Asllani oraz tego, że Stina Blackstenius przejściowo przypomniała sobie, że środkowa napastniczka może odegrać bardzo przydatną rolę nie tylko wówczas, gdy akurat trzeba oddać strzał. Pamiętacie czasy, gdy wszyscy byliśmy tak bardzo pełni uznania dla boiskowej inteligencji zawodniczki Arsenalu, że nazwaliśmy ją najbardziej wartościową snajperką z pozycji dziewięć i pół? Cóż, mając w pamięci ostatnie miesiące łatwo było ten fakt wymazać z pamięci, ale w Maladze wreszcie obejrzeliśmy przebłyski ze starych, zdecydowanie lepszych czasów. Jasne, chciałoby się więcej, ale i z małych rzeczy trzeba się przecież podobno cieszyć.

Grudniowe zgrupowanie zamykamy zatem z bilansem dwóch porażek, sześciu straconych goli oraz perspektywy baraży o prawo gry w ścieżce A zbliżających się wielkimi krokami eliminacji EURO ’25. W tych ostatnich przyjdzie nam zmierzyć się w dwumeczu z kimś z kwartetu: Węgry, Chorwacja, Serbia, Bośnia i jeśli unikniemy w tym zestawie rywalizacji z Jeleną Cankovic i koleżankami, to nawet w aktualnym stanie osobowym (oraz mentalnym) tej drużyny sportowo powinniśmy sobie z tym wyzwaniem w miarę gładko poradzić. Niezmiennie jednak wyrażamy nadzieję, że selekcjoner wraz ze swoim sztabem potraktują nadejście nowego roku jako otwarcie zupełnie nowego rozdziału w dziejach tego zespołu, bo jeśli wciąż będziemy próbowali przeciągać złotą erę w nieskończoność, to jedynym efektem takich działań może okazać się nieintencjonalna przemiana złota w tombak. A takiego czegoś bardzo nie chcielibyśmy oglądać. Podobnie zresztą jak wpuszczania na plac gry Rosy Kafaji w 90. minucie przy wyniku 3-5, bowiem taki ruch nie miał zbyt wiele wspólnego ani z rozsądkiem, ani z taktyką, ani tym bardziej z przyzwoitością. To już naprawdę więcej sensu miałoby pożegnanie symbolicznym występem Caroline Seger, która sama zresztą otwarcie przyznała, że oczekiwała dziś przynajmniej krótkiego epizodu na boisku. Póki co czekamy jednak na poniedziałkowe losowanie, aby już w pełni rozpocząć operację EURO, o które miejmy nadzieję powalczymy w trochę odmienionym składzie. Trzymajcie się, do następnego razu!

espswe

Kolejny stracony dzień

suiswe2

W ten sposób padł gol, który zapewnił Szwajcarkom premierowe punkty w Lidze Narodów (Fot. Bildbyrån)

Czy można uparcie powtarzać tę samą czynność i oczekiwać przy tym innych rezultatów? Oczywiście. Czy jest to jakkolwiek rozsądna taktyka? Tutaj zdania byłyby już podzielone, bo w szwedzkim sztabie szkoleniowym ewidentnie hołdują teorii, że faktycznie ma to sens. W praktyce jednak piąty mecz Ligi Narodów ponownie pokazał nam dokładnie tę samą wersję kadry Petera Gerhardssona i nie był to niestety miły dla oka obrazek. Raz jeszcze obejrzeliśmy bowiem zespół będący zbieraniną zawodniczek o sporym potencjale indywidualnym (choć w dużej części już w wersji post-prime), całkowicie pozbawiony jednak pasji, błysku i pozytywnego impulsu, którego ta grupa piłkarek od dłuższego już czasu ewidentnie potrzebuje niczym tlenu. Paradoksalnie, dzisiejszy mecz w Lucernie wcale nie był najgorszym popisem naszych kadrowiczek w ostatnich miesiącach pod względem sportowym. Podstawowa różnica polega jednak na tym, że o ile w dwumeczu z Włoszkami, czy w starciu z Helwetkami na Gamla Ullevi wchodziły nam stałe fragmenty, tak dziś futbolówka nijak nie chciała wpadać do bramki strzeżonej przez Elvirę Herzog. Sama gra wyglądała jednak równie topornie, co zwykle i nie ma przypadku w tym, że zarówno na mundialu, jak i w okresie bezpośrednio po nim, naszą najlepszą snajperką niezmiennie pozostaje stoperka.

O samym meczu napisać możemy tyle, że gospodynie na prowadzenie powinny wyjść jeszcze przed upływem sześćdziesięciu sekund gry, ale Geraldine Reuteler w nieprawdopodobny sposób zmarnowała niemal stuprocentową, bramkową okazję. Równie szybko nadeszła jednak konkretna odpowiedź ze strony Nathalie Björn, a po chwili szwajcarską golkiperkę RB Lipsk przetestowała Madelen Janogy. Rozgrywany przy uporczywie padającym śniegu mecz rozpoczął się zatem na niezwykle wysokiej intensywności, ale to naszym rywalkom jako pierwszym udało się podczas tej szalonej wymiany wyprowadzić celny cios. W szóstej minucie dokonała tego niechciana latem w Barcelonie Ana Maria Crnogorcevic, która zresztą miała w szwedzkim polu karnym tyle wolnego miejsca, że chyba sama była takim stanem rzeczy zaskoczona. Jak się jednak miało okazać, skonfundowanych twarzy było tego wieczora na Swissporarenie zdecydowanie więcej, gdyż teoretycznie podrażnione szybko straconym golem Szwedki ani trochę nie przypominały zespołu pragnącego błyskawicznie zatrzeć niekorzystne wrażenie. Trochę mocniej na szwajcarską defensywę udało się wreszcie nacisnąć w okolicach… dwudziestej minuty drugiej połowy, kiedy to gospodynie zaczynały powoli opadać z sił, a Gerhardsson ratował się wprowadzaniem na plac gry pierwszych zmienniczek. I rzeczywiście, Amanda Nildén, a nieco później również Matilda Vinberg oraz Anna Sandberg wniosły do gry sporo ożywienia, ale odwrócić niekorzystnego wyniku tym razem się niestety nie udało. Choć pomocniczka mistrzowskiego Hammarby była tego niezwykle bliska, gdy futbolówka po jej strzale odbiła się od wewnętrznej części słupka i wyszła w pole. Choć z perspektywy czasu, to może stało się nawet i bardziej sprawiedliwie, gdyż to Helwetki swoją boiskową postawą zdecydowanie bardziej zasłużyły na to, aby po ostatnim gwizdku cieszyć się z kompletu punktów. I bynajmniej nie dlatego, że miały więcej z gry, lecz dlatego, że wykazały zdecydowanie więcej determinacji, aby po to zwycięstwo sięgnąć. Tymczasowy selekcjoner Reto Gertschen zaliczył więc tym samym debiut marzeń, gdyż chyba nawet on nie spodziewał się, że już w pierwszym podejściu poprowadzi do trzech punktów zespół, który od mniej więcej dwóch lat nie potrafi w oficjalnym meczu pokonać żadnego poważnego rywala. Bo tak, pomimo wszelkich słów krytyki szwedzką kadrę wciąż postrzegamy w tych kategoriach.

Możemy oczywiście na siłę wyciągać, że przebłyski lepszej gry miały dziś Angeldal, czy Kaneryd, bo akurat tę dwójkę jak najbardziej widzimy w rolach liderek nowego zespołu, który właśnie w tej chwili powinien nabierać na naszych oczach kształtu. Stosunkowo przyzwoite momenty, szczególnie w swojej ofensywnej wersji, miała także Nathalie Björn, która całościowo zaliczyła jednak niesamowicie nierówny występ. Inna sprawa, że do teraz nie rozumiemy, dlaczego Gerhardsson zdecydował się wystawić wspomnianą Björn na prawej stronie formacji obronnej, podczas gdy w środku pola dzielnie biegała Hanna Lundkvist. Wydaje się, że zdecydowanie bardziej intuicyjna byłaby dokładnie odwrotna konfiguracja, ale sztab szkoleniowy najwyraźniej zdecydował inaczej. I jak się okazało: racji chyba jednak nie miał. Takie wyciąganie pojedynczych wisienek z reprezentacyjnego tortu wydaje się jednak kompletnie bezcelowe, gdyż mi osobiście z pokrytą śniegiem, zimową Lucerną na zawsze kojarzyć się będzie kompletnie inny obrazek. Pamiętacie może złość Rosy Kafaji, czy Mariki Bergman Lundin, gdy trener Lind zdecydował się ściągnąć je z boiska przy niekorzystnym wyniku kluczowego meczu z Hammarby? A może kojarzycie wzrok kapitanki beniaminka z Norrköping My Cato, gdy ta wychodziła z tunelu na rozgrywane przy wypełnionej po brzegi Platinumcars Arenie derby Östergötland? No właśnie, tam od razu dało się dostrzec bezgraniczną pasję do futbolu i gotowość rywalizacji o każdy milimetr murawy. Tymczasem schodzące z placu gry w Lucernie reprezentantki Szwecji swoją mową ciała zdradzały przede wszystkim rezygnację oraz chęć jak najszybszego założenia ciepłej kurtki i napicia się ciepłego napoju. Jasne, mamy zimę i każdemu o tej porze roku (o innej zresztą też) ma prawo być zimno. Tego oczywistego faktu nikt nie będzie ani oceniać, ani tym bardziej kontestować. Tyle tylko, że na przykład w równie bliskim mi środowisku teatralnym istnieje dość popularne powiedzenie, że jedynie artysta głodny to artysta płodny. A doświadczenie wyniesione z kilkunastu lat podróży po światowych stadionach przekonało mnie, że słowa te możemy z powodzeniem odnosić również do futbolu. Podstawowy problem polega jednak na tym, że kadra Gerhardssona od wielu miesięcy sprawia wrażenie nawet nie sytej, co ociężałej z przejedzenia. A Kaneryd i Angeldal, pomimo najszczerszych chęci, we dwójkę tego wózka nie pociągną dalej niż do zwycięskich baraży o pozostanie w najwyższej dywizji. Bo mając na uwadze niespodziewany triumf Włoszek na hiszpańskiej ziemi, perspektywa lutowej rywalizacji z Węgrami czy inną Słowacją, stała się właśnie niezwykle realnym scenariuszem.

suiswe