














Cuda ogłaszają! Liga Mistrzyń w Hisingen! (Fot. BK Häcken)
Ach, co to był za wieczór! Niby jeszcze stosunkowo niedawno piłkarki z Göteborga (występujące wtedy pod szyldem KGFC) potrafiły po heroicznym boju pokonać w stolicy Bawarii monachijski Bayern, ale jednak z każdym kolejnym rokiem zaczynaliśmy coraz bardziej odzwyczajać się od sytuacji, w której jakikolwiek klub z Damallsvenskan z powodzeniem rzuca wyzwanie wyżej notowanemu rywalowi. Wtedy jednak, całe na żółto-czarno, wkroczyły na scenę zawodniczki Häcken i szybko okazało się, że w osiągnięciu założonego celu nie przeszkodzi im ani plaga kontuzji, ani fatalne i mocno chaotyczne sędziowanie, ani fakt, że w obu meczach z holenderskim Twente trzeba było odwracać wynik. Wicemistrzynie Szwecji w poczuciu słusznej sprawy konsekwentnie robiły swoje, w przeciwieństwie do mocno zagotowanych w końcówce rewanżowego starcia Holenderek nie dały się ponieść emocjom i pewnie krocząc nakreśloną uprzednio drogą, po ostatnim gwizdku odebrały należną im nagrodę. Bo choć doskonale wiemy, że absolutnie każdy sukces zawsze ma wielu ojców i wiele matek, to w przypadku zwycięskiego dwumeczu z faworyzowanym Twente powiedzenie to staje się prawdziwe jak mało kiedy. Bo po stronie Häcken jednej bohaterki minionych siedmiu dni wybrać się po prostu nie da.
A przecież wcale nie musiało być tak cudownie i kolorowo, bo choć wyjazdowa potyczka na De Grolsch Veste rozpoczęła się od niezwykle obiecującego strzału Elmy Nelhage, to najpierw Caitlin Dijkstra, a następnie Marisa Olislagers szybko wysłały nam jasny sygnał, że łatwo w Enschede nie będzie. I rzeczywiście, upływające minuty przyniosły nam kapitalną wymianę cisów, z których jednak ten najcelniejszy wyprowadziły jeszcze przed przerwą wicemistrzynie Holandii. Kapitanka Renate Jansen doskonale ruszyła do prostopadłego podania Wieke Kaptein, na dalszym słupku akcję zamknęła Leonie Vliek i niemal osiem tysięcy miejscowych fanów eksplodowało wybuchem radości. Wynik 1-0 oznaczał, że to Twente na ten moment znalazło się zdecydowanie bliżej awansu do fazy grupowej, a trochę rozbite takim obrotem spraw podopieczne Maka Adama Linda potrzebowały dłuższej chwili, aby odnaleźć się w nowej rzeczywistości. A było to zadanie niełatwe, bo gdy gościnie z Hisingen wciąż łapały oddech, piłkarki z Holandii uparcie dążyły do tego, aby drugim golem jeszcze bardziej przybliżyć się do upragnionego zwycięstwa w dwumeczu. Okres największego naporu Twente przypadł na pierwsze minuty drugiej połowy, ale piłkarkom Jorana Pota nie udało się udokumentować go podwyższeniem wyniku, dzięki czemu Häcken jakby ponownie uwierzyło, że tutaj w Enschede da się nie tylko wyrównać, ale nawet wygrać w regulaminowym czasie gry. I właśnie wtedy wszystko raz jeszcze zaczęło się odwracać; szwedzkim wahadłowym futbolówka odskakiwała jakby coraz rzadziej, podania zrobiły się nagle zdecydowanie dokładniejsze, a już za chwilę miało nadejść 360 sekund, które z zaskoczenia wstrząsnęło piłkarską Holandią.
Oczywiście, nie da się pominąć faktu, że to indywidualne błędy grających dotąd niezwykle solidny mecz zawodniczek Twente pozwoliły wicemistrzyniom Szwecji wrócić do meczu, ale jednak piłkarki z Hisingen – dokładnie jak przed tygodniem – znów były w swoich poczynaniach pod bramką rywalem do bólu skuteczne. Jeszcze miesiąc temu, obserwując strzelecką indolencję Häcken na ligowych arenach, żartowaliśmy przez łzy, że cały ofensywny arsenał kumulowany jest na eliminacje Ligi Mistrzyń. Wtedy ani trochę nie zdawaliśmy sobie jednak sprawy, jak prorocze okaże się to całe śmieszkowanie. W chwili najważniejszej próby, w odstępie niespełna czterech minut na listę strzelczyń wpisały się bowiem kolejno Anna Anvegård oraz Felicia Schröder, ale trafienia wyrównującego nie byłoby bez perfekcyjnego, otwierającego podania od Filippy Curmark, a gola na 2-1 bez nieustępliwości w pressingu Rosy Kafaji. I właśnie ta połączona z niespotykaną wręcz determinacją zespołowość była dziś obok chłodnej głowy symbolem szwedzkiego zwycięstwa. Płacząca Anvegård ani myślała opuścić placu gry pomimo podkręconej kostki, rekonwalescentka Anna Sandberg dzielnie zmagała się z nawracającymi skurczami, młode Schröder i Jusu Bah nie bały się twardej, fizycznej i często ocierającej się o brutalność walki, a Curmark do spółki z Bergman Lundin doskonale radziły sobie w środku pola z przeważającymi, holenderskimi siłami. Im bliżej końca meczu, tym bardziej gorąca robiła się atmosfera, co było w pewnym sensie pokłosiem kompletnego pogubienia greckiej sędzi Eleni Antoniou. Sfrustrowane gospodynie raz po raz uciekały się do prowokacji, ale jedynym ich efektem zdawał się być upływający coraz szybciej czas, który z każdą sekundą oddalał je od celu. W doliczonym czasie gry Twente raz jeszcze pokazało jednak, że wyrzucenie z pucharów Levante i pewne zwycięstwo nad Ajaxem nie były bynajmniej dziełem przypadku, ale wtedy swoją cegiełkę do ostatecznej wiktorii postanowiła dorzucić Jennifer Falk, która identycznie jak na Bravida Arenie, fenomenalną interwencją na refleks postawiła przysłowiową kropkę nad i. A później była już tylko radość… tak bardzo wyczekiwana i tak bardzo zasłużona, że aż chciałoby się, aby ten wybitnie wyjątkowy wieczór trwał w nieskończoność!
Tym bardziej, że szwedzka Damallsvenskan w fazie grupowej tegorocznej Ligi Mistrzyń będzie mieć nie jedną, a dwie przedstawicielki. Nieco wcześniej swoje zadanie w rewanżu ze Spartakiem Subotica wykonały bowiem zawodniczki FC Rosengård, odprawiając mistrzynie Serbii z bagażem pięciu goli. Bohaterkami starcia w stolicy Skanii były Mai Kadowaki oraz Hanna Andersson, które solidarnie wzięły udział w aż trzech bramkowych akcjach zespołu prowadzonego przez Ievę Cederström. Gościnie z Bałkanów tegoroczną, europejską przygodę także zamknęły jednak miłym akcentem, gdyż już w doliczonym czasie gry przepięknym golem honorowym popisała się Tijana Filipovic. Losowanie fazy grupowej już w najbliższy piątek, a żeby szczęścia było jeszcze więcej, to musimy zauważyć, że rozstrzygnięcia w pozostałych parach ułożyły się z perspektywy naszych ekip wprost idealnie. Bo podział na koszyki stwarza możliwość, że zarówno w Malmö, jak i w Hisingen mogą mieć nadzieję na grupę, w której da się realnie powalczyć, a nie wyłącznie statystować. Póki co jednak konsumujmy dzisiejszy sukces, bo nieczęsto zdarza się, abyśmy w połowie października mieli w Lidze Mistrzyń więcej zespołów niż angielska FA WSL, czy włoska Serie A.
Liga Mistrzyń 2023-24 – faza grupowa:
Koszyk 1: FC Barcelona, Olympique Lyon, Bayern Monachium, Chelsea FC
Koszyk 2: Paris Saint-Germain, Slavia Praga, Real Madryt, FC Rosengård
Koszyk 3: SKN St. Pölten, SL Benfica, BK Häcken, AS Roma
Koszyk 4: AFC Ajax, Paris FC, Eintracht Frankfurt, SK Brann

Felicia Schröder już w połowie listopada może stanąć przed szansą debiutu w Lidze Mistrzyń (Fot. Bildbyrån)
Jesień 2023 z pewnością upływa w Hisingen niezwykle intensywnie. I nie ma co się temu dziwić, bowiem właśnie teraz piłkarki, sztab szkoleniowy i zarząd BK Häcken czekają dni, które całkowicie zdefiniują to, czy obecny rok będzie po latach wspominany na zachodnim wybrzeżu jako niesamowity sukces, czy może jako symbol straconej szansy. Pewne utrudnienie stanowi fakt, iż rywalizacja toczy się równolegle na dwóch frontach; ta krajowa przebiega pod znakiem ścigania się z Hammarby oraz Linköping o mistrzowski tytuł, zaś ta europejska to dwumecz z holenderskim Twente, którego stawką jest nie tylko sam awans do fazy grupowej piłkarskiej Ligi Mistrzyń, ale także perspektywa wywalczenia bezcennych punktów do klubowego i krajowego rankingu UEFA (ważne szczególnie w perspektywie czekającej nas niechybnie reorganizacji rozgrywek) i wreszcie odblokowanie strumienia pieniędzy mogącego potencjalnie zasilić klubowe konto. I choć nie mówimy tutaj o setkach milionów koron, to jednak gra w Europie przynajmniej do stycznia oznaczałaby dla Häcken zauważalny przypływ gotówki, a nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć, jak wiele zmieniałby on chociażby w planowaniu kształtu kadry na sezon 2024. Do wygrania bądź przegrania jest zatem całkiem sporo i nawet jeśli faworytek dwumeczu niezmiennie upatrywać należy raczej w wicemistrzyniach Holandii, to jednak potyczka na Bravida Arenie wlała w serca fanów z Hisingen całkiem sporą dawkę optymizmu i pokazała, że oto po raz pierwszy w historii szwedzki klub ma realną szansę przedostania się do fazy grupowej przez tzw. ścieżkę ligową. A zniesienie zasady o specjalnym premiowaniu goli na wyjeździe sprawia, że każdy remis w Enschede oznaczać będzie dogrywkę, co w zaistniałej sytuacji także działa na korzyść aktualnych liderek Damallsvenskan.
W Hisingen zdają sobie sprawę w powagi sytuacji i już przed pierwszym meczem przeciwko Twente w klubie wdrożono strategie pod tytułem wszystkie ręce na pokład. W wyjściowej jedenastce Maka Adama Linda znalazły się rekonwalescentki Anna Sandberg oraz Hanna Wijk (jak pamiętamy, ta pierwsza popisała się nawet dwiema spektakularnymi asystami), a nie było to bynajmniej ostatnie słowo ze strony sztabu medycznego, gdyż do dyspozycji szkoleniowca będzie także wracająca do treningów po wielotygodniowej przerwie doświadczona Aivi Luik. I jest to w pewnym sensie informacja krzepiąca, gdyż momentami to właśnie tej mitycznej rutyny, cierpliwości i spokoju defensywie Häcken brakowało u progu piłkarskiej jesieni najbardziej. Cieszyć może ponadto dyspozycja Rosy Kafaji oraz Katariiny Kosoli, które bez cienia wątpliwości możemy na tę chwilę nazwać absolutnie kluczowymi elementami boiskowej układanki mogącej zapewnić ekipie z Västergötland wymarzony awans. Pewną zagadką pozostaje za to kwestia dyspozycji dnia Felicii Schröder, ale podkreślmy jasno i wyraźnie, że od zawodniczki urodzonej w kwietniu 2007 absolutnie nie wymagamy tego, aby to ona brała na siebie ciężar gry w decydujących momentach. Jeśli to zrobi – brawo dla niej, jeśli nie – bez wątpienia jeszcze wiele razy udowodni swoją wartość w przyszłości. Na wiodącej przez holenderską prowincję Overijssel drodze do chwały nie brakuje jednak i problemów, a do tych zdecydowanie najbardziej palących należą chociażby kłopoty zdrowotne liderek drugiej linii. Nie ma bowiem wielkiej tajemnicy w tym, że do pełni formy wciąż nie wróciła jeszcze Filippa Curmark, a przecież wszyscy pamiętamy co pod koniec pierwszej połowy domowego meczu z Twente przytrafiło się Elin Rubensson. Kwestia optymalnego zestawienia wyjściowej jedenastki, a następnie dobrego zarządzania również piłkarkami rezerwowymi z perspektywy trenera Linda jawi się więc jak równanie z wieloma niewiadomymi, ale tym razem wyjątkowo warto poświęcić mu maksimum czasu i energii, bo znalezienie prawidłowego rozwiązania może napędzić nie tylko klub, ale i indywidualne kariery piłkarek oraz szkoleniowca. I mając na uwadze skalę dzisiejszego wyzwania, takiego właśnie scenariusza życzymy nie tylko fanom Häcken, ale wszystkim sympatykom szwedzkiego futbolu.
Nieco w cieniu rywalizacji w Enschede, przysłowiową kropkę nad i w dwumeczu z serbskim Spartakiem Subotica postarają się postawić zawodniczki FC Rosengård. Wciąż urzędujące mistrzynie Szwecji znalazły się w tak niekorzystnej sytuacji w ligowej tabeli, że w zasadzie całą uwagę mogą skupić już wyłącznie na europejskiej przygodzie, co zdecydowanie nie jest dobrą informacją dla szukających sensacji rywalek z Bałkanów. Przed tygodniem niekwestionowaną bohaterką kibiców ze stolicy Skanii została Mai Kadowaki, ale Ieva Cederström ma ten komfort, że chociażby Sofie Bredgaard czy Olivia Schough także udowadniały, że niemal w pojedynkę potrafią zapewniać swojej drużynie bezcenne punkty. A przecież nie możemy zapominać w tym wszystkim o bramkostrzelnej Olivii Holdt, która z jakiegoś powodu w sposób szczególny upodobała sobie wpisywanie się na listę strzelczyń właśnie w europejskich pucharach. To wszystko sprawia, że każdy inny wynik niż mniej lub bardziej przekonujące zwycięstwo gospodyń byłby na stadionie w Malmö sporym zaskoczeniem i póki co wolimy takich opcji w ogóle nie rozważać. Choć widząc tegoroczne popisy zawodniczek FCR gdzieś w środku mamy delikatny niepokój, że i tym razem przyjdzie nam te cokolwiek śmiałe założenia weryfikować. Jeśli jednak wszystko potoczy się zgodnie z planem, to Rosengård po raz drugi z rzędu zamelduje się w fazie grupowej Ligi Mistrzyń, a w niej – przy odrobinie szczęścia – może być losowany nawet z drugiego koszyka. Aby tak się stało, w ostatniej rundzie kwalifikacji odpaść musi przynajmniej jeden zespół z trójki PSG – Wolfsburg – Real Madryt i nawet jeśli wydaje się to czymś stosunkowo mało realnym, to nie zapominajmy, że z tegorocznymi rozgrywkami mocno przedwcześnie zdążyły już pożegnać się między innymi Arsenal, Juventus oraz Levante. Warto więc trzymać dziś rękę na pulsie, bo kto wie, czy kolejna październikowa środa nie przyniesie nam nowych zaskoczeń i nieoczywistych bohaterek. My mamy jednak nadzieję, że w roli tych ostatnich nie wystąpią tym razem zawodniczki mistrza Serbii.



Rosengård czyli blamaż. Trzynastokrotne mistrzynie Szwecji po całości skompromitowały się w meczu przeciwko Hammarby (Fot. Urszula Striner)
Początkowo zarówno tytuł, jak i główna myśl tego tekstu miały kręcić się wokół faktu, że oto już od przyszłego tygodnia czeka nas zdecydowanie najciekawszy finisz ligowej kampanii od niezapomnianego sezonu 2018. O tym, że trójka liderów w chwili najważniejszej próby postanowiła defilować do przodu równym krokiem, a losy zarówno mistrzowskiego tytułu, jak i kolorów medali rozstrzygną się być może dopiero podczas zaplanowanej na jedenasty dzień listopada multiligi. I faktycznie warto docenić, że pomimo wcześniejszych wpadek, miniony weekend upłynął sympatykom Häcken, Hammarby i Linköping względnie bezstresowo, ale zanim pochwalimy solidność i skuteczność czołowego tercetu, to niestety przyzwoitość nakazuje w pierwszej kolejności pochylić się nad pewnym zespołem z Malmö, który zafundował nam taki popis piłkarskiej beznadziei, że realnie żałowaliśmy każdego spośród ponad dwóch tysięcy sympatyków Rosengård, którzy pomimo ewidentnie niesprzyjającej aury zdecydowali się wesprzeć swoje zawodniczki z perspektywy trybun. A jeśli mieliście przyjemność choć trochę mieszkać w stolicy Skanii, to zapewne zdajecie sobie sprawę, że szczególnie podczas mocno wietrznego dnia w połowie października nie jest to z definicji najbardziej atrakcyjna forma spędzania wolnego czasu. Fani jednak przyszli, okazali pogrążonej w naprawdę głębokim kryzysie tożsamościowym drużynie niebywałe wsparcie, a w zamian otrzymali coś, co w wersji najłagodniejszej należałoby porównać do siarczystego policzka w twarz. Stali czytelnicy doskonale zdają sobie sprawę, że te najbardziej dosadne w przekazie opinie na tym serwisie padają akurat niezwykle rzadko, ale w tym wypadku gospodynie sobotniej potyczki najzwyczajniej w świecie nie pozostawiły nam wyboru: herb FCR został w sobotnie popołudnie po prostu solidnie zhańbiony. I wbrew teorii lansowanej po meczu zarówno przez dyrektorkę sportową, jak i jedną ze stoperek klubu z Malmö, ewentualne środowe zwycięstwo nad Suboticą wcale nie załatwi tu sprawy. Bo jeśli chcecie znać prawdę, to z mistrzyniami Serbii zagracie nie o odzyskanie twarzy, lecz o uniknięcie całkowitej degrengolady. Bo dzięki lansowanej przez ostatnich kilkanaście miesięcy bezładnej polityce znalazłyście się w takim miejscu, że do pełni (nie)szczęścia brakuje już chyba tylko tego, aby z eliminacji do europucharów wyrzuciły was Zivana Strupar z Zeljką Belovan. Wtedy naprawdę będziemy mieli już klęskę w formacie all inclusive.
Jasne, nikt nie zamierza negować faktu, że w wyjściowej jedenastce Rosengård wybiegły w sobotę trzy piłkarki występujące na co dzień w zespole do lat 19. Tylko dlaczego niby miałoby stanowić to jakiekolwiek sensowne usprawiedliwienie? Przecież dopiero co to samo Hammarby rywalizowało na ligowych boiskach z Uppsalą i ambitny beniaminek postawił Bajen zdecydowanie trudniejsze warunki, choć sam musi w zasadzie przez cały sezon mierzyć się z problemami natury kadrowej. A trener Fagerholm, w przeciwieństwie do duetu Cederström – Kjetselberg, nie miał możliwości wystawienia w wyjściowej jedenastce Olivii Holdt, Sofie Bredgaard, czy Fiony Brown, nie mówiąc już o posadzeniu na ławce takich zawodniczek jak Schough, Kadowaki, Öling, czy Seger. Samych personalnych rotacji nie zamierzamy oczywiście kwestionować, ale skoro taka Bea Sprung ma już za chwilę stać się ważnym elementem nawet pierwszej reprezentacji, to nie widzimy powodu dlaczego mielibyśmy oczekiwać od niej mniej niż chociażby od Smilli Vallotto, Ellen Wangerheim, czy Hanny Wijk. Najgorsze w tej całej konstelacji myśli jest chyba jednak to, że od mniej więcej dziesiątej minuty zawodniczki FCR sprawiały wrażenie kogoś, komu nawet nie chce się chcieć. Bo każdy mecz można oczywiście przegrać, ale gdy robisz to w stylu mającym bardzo niewiele wspólnego ze sportowym profesjonalizmem, to nie sposób znaleźć na to jakiekolwiek racjonalne wytłumaczenie. A już na pewno nie jest nim mrzonka o oszczędzaniu sił, bo już za pięć dni zawita do Malmö zawsze groźny rywal z serbsko-węgierskiego pogranicza. I to właśnie z tego powodu trzynastokrotny mistrz Szwecji postanowił radośnie zakpić sobie z własnych fanów. Smutne, żałosne i słabe.
Paradoksalnie, niewiele było póki co o samym Hammarby, ale nie może być inaczej, skoro podopieczne trenera Pinonesa-Arce urządziły sobie na stadionie w Malmö klasyczny trening punktowany. Skalę dominacji Bajen najdobitniej oddają chyba słowa autorki hat-tricka Ellen Wangerheim, która z rozbrajającą szczerością stwierdziła, że… szybko stracony gol ani trochę jej nie zdeprymował. I bardzo słusznie, bo przy tak dysponowanych rywalkach zdeprymować po prostu nie mógł. Inna sprawa, że nawet wobec takich liczb młoda snajperka i tak nie załapałaby się do grona trzech najbardziej spektakularnych występów sobotniego popołudnia, bo zestaw ten skompletowałyby Smilla Vallotto, jej imienniczka Holmberg oraz sędzia Lovisa Johansson, która jako pierwsza tej jesieni z godną podziwu konsekwencją podeszłą do kwestii przekraczania zasad gry w piłkę nożną przez Julię Roddar, w efekcie czego ta ostatnia pod prysznic mogła udać się kilkanaście minut przed swoimi klubowymi koleżankami. Jako się rzekło, większych problemów w odprawieniu niżej notowanych rywalek z kilkubramkowym bagażem nie miały również Häcken oraz Linköping. W przypadku tych zespołów podstawowa różnica polegała na tym, że o ile w przypadku ekipy z Östergötland w rolach głównych jak zwykle wystąpiła niezniszczalna trójka Momiki – Kapocs – Tandberg, o tyle wśród zawodniczek z Hisingen na pierwszy plan wysunęły się młode, ambitne i jak się okazuje niesamowicie głodne pierwszoligowej piłki Aisha Masaka, Felicia Schroder i Monica Jusu Bah.
Nieco w cieniu mistrzowskiego wyścigu odbyły się pozostałe mecze, a najciekawszy spośród nich obejrzeliśmy chyba na Stadionie Olimpijskim w Sztokholmie. Znajdujące się ostatnio w nadspodziewanie dobrej dyspozycji Djurgården podzieliło się punktami z Norrköping i choć w teorii taki wynik zdaje się całkowicie obu klubom pasować, to żadna ze stron nie była z takiego obrotu spraw do końca zadowolona. Na LF Arenie Piteå podejmowało Vittsjö, termometry pokazywały zaledwie trzy kreski powyżej zera, a wyziębnięci kibice z Norrbotten na pierwszy celny strzał czekali ponad 70 minut. Ich cierpliwość została jednak o tyle wynagrodzona, że niesamowicie nudną i dłużącą się potyczkę rozstrzygnął ostatecznie celny strzał Anam Imo z mocno szczęśliwego, choć jednocześnie ewidentnego rzutu karnego. Wielkiego grania nie było również w Kristianstad, gdzie gospodynie bez najmniejszego problemu rozmontowały zaskakująco bezbarwne Örebro. Piłkarki z Närke mają jednak to szczęście, że w ten weekend pewien zdecydowanie bardziej renomowany klub skompromitował się jeszcze bardziej, dzięki czemu ich tak samo oburzający, niedzielny wyczyn nie odbił się aż takim echem, jak być może powinien.
Komplet wyników:
Statystyki indywidualne:
Statystyki drużynowe:
Przejściowa tabela:


AIK wraca do elity! Ligowy terminarz sprawił, że świętowanie tym razem odbyło się na stadionie w Uppsali (Fot. AIK FF)
Mało jest w Europie drużyn, do których tak idealnie pasowałaby łatka zespołu zbyt słabego na ekstraklasę, a jednocześnie zbyt silnego na jej zaplecze. Anglicy nazywają takie kluby yoyo teams, ale w Szwecji po prostu wystarczy powiedzieć AIK i w zasadzie każdy fan futbolu doskonale zdaje sobie sprawę z powtarzalności cyklu, według którego przez kilkanaście ostatnich lat funkcjonują stołeczne Gryzonie. Kibice z Solnej w teorii mogli więc przyzwyczaić się do następujących po sobie spadków i awansów, ale wczorajszy wybuch radości najwierniejszych sympatyków AIK na stadionie w Uppsali wyraźnie pokazuje, że radosnych celebracji nigdy nie za wiele. I nawet jeśli od pewnego momentu kwestia nie tylko wywalczenia promocji, ale i przyklepania pierwszego miejsca w tabeli wydawała się wyłącznie formalnością, to jednak początek rundy wiosennej ani trochę nie przypominał spokojnego dryfowania w kierunku obranego wcześniej celu. Dwa bezbramkowe remisy z Trelleborgiem oraz Alingsås zapowiadały raczej przejściowe trudności, ale włodarzom i szkoleniowcom z północnego Sztokholmu stosunkowo szybko udało się je przezwyciężyć, a im dłużej trwał sezon, tym częściej zawodniczki AIK prezentowały na boisku coś na kształt imponującej demonstracji siły. Wyniki pokroju 8-0 z Uddevallą, czy wyjazdowego 6-1 w Möldnal nie trafiały się wprawdzie co tydzień, ale nie da się ukryć, że były one jasnym wyznacznikiem tego, że żółto-czarna maszyna w pewnym momencie stała się całkowicie niełapalną maszynką do wygrywania. A my możemy zastanawiać się, czy również w najwyższej klasie rozgrywkowej dokładnie takie same barwy będą w tym roku synonimem mistrzostwa. O tym przekonamy się jednak dopiero za miesiąc.
Póki co wypada jednak pogratulować całemu zespołowi AIK, a także wszystkim sympatykom tego starego i utytułowanego przecież klubu i do w pełni zasłużonych gratulacji dołączyć życzenia, aby tym razem w Solnej nie wystąpił wspomniany już efekt yoyo, a pierwszoligowa przygoda trwała znacznie dłużej niż klasyczne dwanaście miesięcy. Wiemy, że właśnie takie są cele i ambicje, a środków na ich realizację w klubowej kasie zabraknąć nie powinno. Tyle tylko, że podczas dwóch ostatnich prób podboju Damallsvenskan AIK dysponował odpowiednio siódmym oraz szóstym najwyższym budżetem płac w ligowej stawce, a efekt końcowy w obu przypadkach okazał się niezwykle przykry. I nawet jeśli pojedyncze gwiazdy pokroju Honoki Hayashi, Rosy Kafaji, czy Hanny Davison indywidualnych oczekiwań nie zawodziły, to w ujęciu zespołowym klub z Solnej drużynę przypominał głównie na przedmeczowych fotografiach. Tym razem osoby decyzyjne zarzekają się, że właściwe wnioski zostały już wyciągnięte, a operacja Damallsvenskan 2024 na dobre rozpoczęła się wraz z początkiem letniego okienka transferowego. Namacalnym potwierdzeniem tej tezy miało być między innymi ściągnięcie do AIK Słowaczki Patricii Fischerovej i Finki Silji Jaatinen, które już teraz wydają się być w pełni gotowe na pierwszoligowe boje, podobnie zresztą jak doświadczona legenda klubu Jennie Nordin, o której nie przez przypadek mówi się, że w jej żyłach płynie żółto-czarna krew. Dodajmy do tej układanki równie charakterystyczną, co charyzmatyczną bramkarkę w osobie Seriny Backmark i szybko dojdziemy do wniosku, że tyły już dziś są w jakimś stopniu zabezpieczone. Zdecydowanie więcej znaków zapytania znajdziemy za to w ofensywie, choć ani trochę nie zdziwimy się, jak osiemnastoletnia Matilda Nildén zafunduje nam coś na kształt powtórki z Kafaji i w przeciągu kilku miesięcy popularnością prześcignie swoją grającą na co dzień we włoskim Juventusie siostrę. Wielu zwolenników zyskuje także opcja pozostawienia w klubie bramkostrzelnej Adelisy Grabus, choć 26-letnia reprezentantka Bośni i Hercegowiny jak dotąd zachwycać potrafiła wyłącznie na boiskach Elitettan, a każde zetknięcie się z futbolem w najwyższej klasie rozgrywkowej kończyło się dla niej jednym wielkim rozczarowaniem. Skoro jednak niepisaną klątwę przełamać ma AIK, to czemu niejako przy okazji nie miałaby zrobić tego także jedna z jego piłkarek? Tym bardziej, że jeśli wierzyć odważnym zapowiedziom, to wiosną 2024 zarówno Grabus, jak i Nildén funkcjonować będą w jeszcze silniejszym zespole, w którym zawodniczkom o właśnie takich profilach z definicji powinno grać się łatwiej.
Zasadność ewentualnych ruchów transferowych recenzować będziemy jednak dopiero zimą, a póki co raz jeszcze zakrzyknijmy głośno: AIK Solna, witamy w Damallsvenskan! Świętujcie, bo naprawdę macie ku temu powody, a awans wywalczyliście w stylu, który nie pozostawił żadnych wątpliwości czy niedomówień!