Bohaterki są zmęczone

C582223F-C59C-4A10-A161-07A0FFE4652E

Jutta Rantala nieoczekiwanie znalazła się na czele klasyfikacji asystentek (Fot. Henrik Eberlund)

Podsumowanie trzynastej kolejki Damallsvenskan rozpoczniemy od nieskomplikowanego, matematycznego równania. Okazuje się bowiem, że podczas tegorocznej kampanii częstotliwość rozgrywania meczów jest niemal dokładnie odwrotnie proporcjonalna do ich piłkarskiej jakości. Na przełomie kwietnia i maja nader często zachwycaliśmy się, że u nas w lidze jednak wciąż da się kopać futbolówkę na naprawdę przyzwoitym poziomie, a każde starcie dwóch ekip z górnej połówki tabeli było w zasadzie gwarancją odpowiedniej dawki sportowych emocji. Te czasy ewidentnie należą jednak do przeszłości, a im dłużej trwa sezon, tym rzadziej zdarza nam się trafić na dobre, piłkarskie widowisko. A odkąd zaczęliśmy grać po dwie kolejki w tygodniu, nie lada wyzwaniem stało się wyłowienie meczu zasługującego swoją atrakcyjnością na więcej niż dwie gwiazdki w sześciostopniowej skali. Trudno się jednak temu dziwić, skoro na narastające zmęczenie narzekają nie tylko w Brommie i Kalmarze, ale także w ośrodkach mierzących zdecydowanie wyżej.

Skoro jednak ktoś wymyślił, że przed australijsko-nowozelandzkim mundialem musimy rozegrać dwie trzecie sezonu, to trzeba po prostu zacisnąć zęby i grać. A ta sztuka zdecydowanie najlepiej wychodzi zawodniczkom Roberta Vilahamna, które wczoraj bez większego wysiłku klepnęły na Bravida Arenie beniaminka z Uppsali. Debiutujący w roli szkoleniowca Fin Samuel Fagerholm mógł przez chwilę łudzić się, że oto uda mu się zaliczyć najbardziej imponujący powrót do Damallsvenskan od czasów Anji Mittag, ale liderki z Hisingen marzenia o sprawieniu ogromnej sensacji skutecznie wybiły mu z głowy w niespełna sześćdziesiąt sekund. Bo dokładnie tyle czasu upłynęło od kontaktowego gola autorstwa Taryn Ries (godna uwagi asysta Elim Rombing!) do błyskawicznej odpowiedzi Clarissy Larisey. Większych emocji i wzruszeń nie zanotowaliśmy także w derbach Sztokholmu, bo choć Hammarby losy rywalizacji z Brommą rozstrzygnęło dopiero po przerwie, to chyba nikt ani przez moment nie miał wątpliwości, że mecz o tak jednostronnym przebiegu mógłby realnie doczekać się jakiegokolwiek innego zakończenia. Na jednej nodze po wracającym do swojej tradycyjnej, beznadziejnej postaci Kalmarze przejechały się natomiast mistrzynie z Rosengård. Olivia Schough oraz jej imienniczka Holdt mocno podreperowały sobie przy okazji indywidualne statystyki, w czym rywalki znad Bałtyku nie tylko nie przeszkadzały, ale wręcz dzielnie asystowały. I to w znaczeniu jak najbardziej dosłownym. Relatywnie podobny przebieg miała także potyczka w Kristianstad, gdzie Tindell, Viens i spółka faktycznie pokazały kilka przebłysków naprawdę niezłej, zespołowej gry, ale to wszystko działo się przy dosłownie minimalnym oporze zawodniczek z Växjö.

Nieco więcej emocji obiecywaliśmy sobie po pozostałych meczach, ale… na obietnicach niestety się tym razem skończyło. W meczu dwóch zespołów desperacko szukających przełamania Örebro pokonał 1-0 Norrköping, ale jeśli ktoś wyłączył transmisję z Behrn Areny tuż po golu Maji Bodin w dziesiątej minucie gry, ten raczej nie będzie tej decyzji żałować. Gościnie z Östergötland długo nie potrafiły bowiem znaleźć sposobu na wcale nie przypominającą monolitu defensywę z Närke, a jedyną godną uwagi okazję strzelecką udało im się wykreować dopiero tuż przed końcem doliczonego czasu gry. Wiedząc jednak, jak pechowo gra tej wiosny zespół prowadzony przez Rickarda Johanssona, aż trochę dziwimy się, że My Cato jednak nie wepchnęła ostatecznie futbolówki do siatki, bo akurat ta piłkarka wielokrotnie radziła sobie w zdecydowanie bardziej wymagających sytuacjach. Okazję na sprawienie niespodzianki miała także Olivia Holm, ale pomocniczka Piteå – podobnie jak kilka dni wcześniej w meczu przeciwko Växjö – znów nie potrafiła skutecznie sfinalizować sytuacyjnej piłki w polu karnym rywalek. I z perspektywy neutralnego kibica aż możemy tego nawet żałować, bo ewentualny gol dla rewelacji pierwszej połowy sezonu niewątpliwie dodałby temu meczowi nieco dramaturgii. Stało się jednak inaczej, dzięki czemu wszystko skończyło się dokładnie tak, jak w przypadku większości wypraw Stellana Carlssona i jego piłkarek do północnej Skanii. Czyli Clara Markstedt sobie postrzelała, a Vittsjö na dużym spokoju sięgnęło po komplet punktów. Piątkowe granie upłynęło nam na cokolwiek absurdalnej rywalizacji Djurgården i Linköping. Dlaczego absurdalnej? Bo nie zgadzało się tu po prostu nic: od miejsca rozegrania meczu (Grimsta IP), poprzez całą jego otoczkę, aż do faktu, iż największą robotę promocyjną zrobiła mu w mediach społecznościowych Hedvig Lindahl. Czterdziestoletnia golkiperka Dumy Sztokholmu poza boiskiem pokazała się zresztą ze zdecydowanie lepszej strony niż na nim, a podsumowaniem kompletnie nieudanego powrotu po niespełna trzymiesięcznej przerwie spowodowanej kontuzją był katastrofalny w skutkach błąd przy golu Cornelii Kapocs na 0-2. Nagrodzona tytułem szwedzkiego Odkrycia Roku 2020 napastniczka z Linköping na listę strzelczyń wpisała się zresztą dwukrotnie, co mocno pomogło LFC w odniesieniu przekonującego zwycięstwa, dzięki któremu piłkarki trenera Jeglertza znów zameldowały się na ligowym podium. I możemy zakładać, że pozostać przynajmniej w tym miejscu planują aż do zakończenia mocno wydłużonej w tegorocznej kampanii rundy.

Trzynasta seria spotkań za nami, a to oznacza dokładnie tyle, że Damallsvenskan 2023 dobrnęła tym sposobem do półmetka rywalizacji. Na żadną imprezę z tej okazji się jednak nie wybieramy, gdyż dosłownie za kilkanaście godzin starcie Piteå z Kalmarem oficjalnie zainauguruje nam ligową jesień. Że niby w kalendarzach dopiero czerwiec? Skoro mieliśmy zimę w maju, to równie dobrze możemy mieć przecież jesień w czerwcu, wszak to szwedzka piłka klubowa. Mówiąc jednak całkiem serio, warto pogratulować dwóm muszkieterkom ze Skanii, które podobnie jak przed rokiem znajdują się na czele klasyfikacji punktowej. W poprzednim sezonie padła ona ostatecznie łupem Evelyne Viens, która strzelając 20 goli oraz notując 10 asyst zostawiła w pokonanym polu Olivię Schough (11+12). Tym razem na czele stawki dla odmiany znajduje się 32-latka z Falkenbergu (11+5), ale możemy być pewni, że jej najpoważniejsza kanadyjska konkurentka (10+3) zdecydowanie nie powiedziała jeszcze w tej grze ostatniego słowa. A przecież nie jest wcale wykluczone, że jesienią ktoś zdecyduje się na udany atak z drugiego szeregu, bo kandydatek do tej roli mamy aż nadto, a Rosa Kafaji (9+4), Anna Anvegård (8+2), czy Madelen Janogy (5+5) to tylko niektóre z nich. Co ciekawe, sporo nieoczywistych nazwisk znalazło się w czubie klasyfikacji asystentek. Wśród nich warto wspomnieć między innymi o liderce tego zestawienia Jutcie Rantali (Vittsjö), a także Alexandrze Jonasson (Växjö) oraz Katariinie Kosoli (Örebro). Gratulując całej trójce udanej wiosny mamy nadzieję na przynajmniej równie efektowną jesień w ich wykonaniu.


Komplet wyników:


Klasyfikacje indywidualne:


Klasyfikacje drużynowe:


Przejściowa tabela:

dam1

W Uppsali nie postrzelali

osclarsson

Mistrzynie z Malmö w cieniu beniaminka z Uppsali, czyli niespodzianka w piątkowy wieczór (Fot. Oscar Larsson)

Elin Rombing, Beatrice Gärds, Emilia Hjertberg, Julia Ragnarsson plus ostatnia instancja w osobie Milli-Maj Majasaari – tak przedstawia się defensywa, która w piątkowy wieczór przez 93 minuty skutecznie powstrzymywała ofensywne zapędy piłkarek Rosengård. Siedem goli strzelonych przed tygodniem w starciu z Växjö mogło sugerować, że mistrzynie Szwecji po mocno rozczarowującym początku sezonu właśnie zdają się łapać właściwy sobie rytm, ale wyjazd na teren nieobliczalnego beniaminka przysporzył podopiecznym Joela Kjetselberga mnóstwo nieoczekiwanych problemów. Bo nawet jeśli skazywaną przez wszystkich na pewną degradację Uppsalę już kilkukrotnie zdarzało nam się tej wiosny pochwalić, to jednak zderzenie ze znajdującymi się ewidentnie na fali wznoszącej Schough, Holdt, czy Bredgaard jawiło się jako misja w zasadzie nie do wykonania. Zawodniczki z Malmö również zdawały się w pełni rozumieć fakt, iż to one przystępują do rywalizacji w roli zdecydowanych faworytek, ale pomimo niemal siedemdziesięcioprocentowego posiadania piłki, nie były w stanie poważniej zagrozić bramce wspomnianej już Majasaari. Nieco więcej okazji do zaprezentowania indywidualnych umiejętności fińska golkiperka miała w drugiej połowie, kiedy to udało jej się zatrzymać próby Schough oraz Lundin, ale o żadnym sztormie w wykonaniu zawodniczek ze Skanii wciąż nie było mowy. Jasne, optyczna przewaga gościń momentami była wręcz przygniatająca, a dynamiczna Johanna Renmark tym razem nie miała zbyt wielu okazji, aby pościgać się z obrończyniami drużyny przeciwnej, ale efekty dominacji Rosengård najbardziej widoczne były w statystyce wymienionych podań. A piłkarki z Uppsali swój podstawowy plan realizowały z niebywałą konsekwencją, dzięki czemu to one po ostatnim gwizdku sędziego mogły pogratulować sobie nie tylko kolejnego dobrego meczu, ale i niezwykle cennego punktu, który w walce o pozostanie w Damallsvenskan może – choć absolutnie nie musi – mieć kolosalne znaczenie.

Wyjazdowe zwycięstwa odniosły w dwunastej kolejce dwa zespoły ze Sztokholmu, choć… sportowo akurat nas tym razem nie zachwyciły. Djurgården wybrał się z wizytą do Kalmaru i dość szybko postanowił pokazać outsiderkom tegorocznej Damallsvenskan ich miejsce w szeregu. Efektowną asystą popisała się Tilde Lindwall, a znajdująca się ostatnio w wybornej dyspozycji Alice Bergström bez większych problemów pokonała Annę Koivunen. Podopieczne trenera Pålssona postanowiły pójść za ciosem, ale – jak to już wielokrotnie podczas tegorocznej kampanii – ze skuteczną finalizacją akcji było im wybitnie nie po drodze. A to okazało się o tyle istotne, że po przerwie to gospodynie nieoczekiwanie przejęły inicjatywę i pod bramką Elviry Björklund zaczęło robić się naprawdę gorąco. I to do tego stopnia, że Jessica Ayers obiła słupek, a Violah Nambi strzeliła nawet jak najbardziej prawidłowego gola wyrównującego. Momentu przekroczenia linii przez futbolówkę nie wychwycił jednak ani sędzia Olsson, ani jego asystentka, dzięki czemu Duma Sztokholmu zachowała równie skromne, co szczęśliwe prowadzenie. Liczbowo nieco bardziej efektownie zaprezentowało się Hammarby, choć nie będziemy ukrywać, że zespół prowadzony przez trenera Pinonesa-Arce widywaliśmy już w zdecydowanie bardziej atrakcyjnych odsłonach. Choć może jesteśmy w tych ocenach nieco zbyt surowi, bo gdy zaledwie kilka dni po największym sukcesie klubu od niemal trzydziestu lat wraca się z Behrn Areny z trzybramkową zaliczką, to chyba nie ma tu wielkich powodów do niepokoju. Tym bardziej, że Madelen Janogy właśnie ustrzeliła kolejny dublet, Kyra Cooney-Cross znów zdominowała środek pola, a długo wyczekiwana Ellen Wangerheim powrót na ligowe boiska uczciła golem w doliczonym czasie gry. Skoro jesteśmy już przy klubach ze stolicy, to zdecydowanie mniej powodów do optymizmu mają na tę chwilę kibice z Brommy. Piłkarki z zachodniej części Sztokholmu spróbowały przeciwstawić liderkom z Hisingen ambicję i determinację, ale na podrażnione wicemistrzynie kraju było to zdecydowanie zbyt mało. Tym bardziej, że Kafaji, Anvegård oraz Bergman Lundin najwyraźniej były świadome obecności na trybunach Grimsta IP selekcjonera Gerhardssona i z tej okazji postanowiły zagrać swój najlepszy w tej rundzie mecz. A to z perspektywy gospodyń mogło oznaczać wyłącznie niekończące się kłopoty.

Po cenne zwycięstwo sięgnął Linköping, nie bez trudu odprawiając na swoim stadionie Vittsjö. Zawodniczki z północnej Skanii trzeci raz w ostatnich tygodniach postanowiły sprawdzić, czy da się wygrać ligowy mecz, budząc się dopiero po sześćdziesiątej minucie gry i trzeci raz uzyskały w tej kwestii odpowiedź negatywną. Tym razem nie udało im się nawet uratować remisu, a kontaktowy gol Katriny Gorry, choć absolutnie przepiękny, nie pozwolił dopisać do ligowego dorobku choćby jednego punktu. Filigranowa pomocniczka z Australii pocieszać może się jednak tym, że już za niewiele ponad miesiąc w jej kraju rozpoczyna się piłkarski mundial, a ona wydaje się łapać optymalną dyspozycję w najbardziej oczekiwanym momencie sezonu. Ta sama uwaga tyczy się zresztą także Charlotte Grant. Przegranych i wygranych nie było za to w konfrontacji Växjö z Piteå, a remis w tym starciu można uznać za rezultat w pełni sprawiedliwy. Z przebiegu gry nieco bliższe zwycięstwa były bowiem podopieczne trenera Unogårda, ale w samej końcówce to Rebecka Holm w niebywały wprost sposób zmarnowała idealną piłkę meczową. Serię siedmiu porażek z rzędu bardzo chciały przerwać zawodniczki z Norrköping, ale spokojnie potrafimy sobie wyobrazić łatwiejszego rywala na przełamanie niż także mający całkiem sporo do udowodnienia Kristianstad. Piłkarki z Östergötland postanowiły jednak mocno postawić się wyżej notowanym przeciwniczkom i to one jeszcze przy wyniku 0-0 najpierw strzeliły gola z minimalnego spalonego, a następnie pechowo zmarnowały rzut karny (strzał Vilmy Koivisto w słupek). Niewykorzystane okazje zemściły się błyskawicznie, a Emmi Alanen oraz Hlin Eiriksdottir dały beniaminkowi Damallsvenskan bezpłatną lekcję na temat tego, jak istotne we współczesnym futbolu może być doświadczenie wyniesione z pierwszoligowych boisk. Bo doprawdy trudno nie zgodzić się z faktem, że to przede wszystkim ten czynnik sprawił, że komplet punktów w poniedziałkowy wieczór wrócił wesołym autobusem do Skanii.


Komplet wyników:


Statystyki indywidualne:


Statystyki drużynowe:


Przejściowa tabela:

dam2

Dzień spełnionych nadziei

cupen

Na ten moment wszyscy fani Hammarby czekali aż 28 lat. I choć zapewne nie mieliby nic przeciwko temu, aby czas wyczekiwania był zdecydowanie krótszy, to wydarzenia z 6. czerwca 2023 niewątpliwie pozostaną w ich pamięci na zawsze. Dwadzieścia cudownych minut na początku drugiej połowy wstrząsnęło całym Häcken na tyle skutecznie, że znajdujące się ostatnio w wybornej formie liderki Damallsvenskan do meczu nie zdołały wrócić już ani na moment. A trofeum dla zwyciężczyń Pucharu Szwecji nie opuści stolicy ani dziś, ani przez najbliższy rok.

Pierwsza połowa finału przypominała coś, co często nazywa się klasycznym meczem dla koneserów futbolu. Nie brakowało tempa, nie brakowało walki, zgadzał się licznik przebiegniętych kilometrów, ale wielu klarownych okazji w tej fazie gry się nie doczekaliśmy. Przed przerwą oba zespoły oddały po zaledwie jednym celnym strzale na bramkę rywalek, ale z tymi próbami zarówno Anna Tamminen, jak i Jennifer Falk poradziły sobie bez większych trudności. Dało się zauważyć, że to zawodniczki z Hisingen nieco częściej znajdują się w posiadaniu futbolówki, a konstruowane przez nie akcje były wyraźnie dłuższe i nacechowane większą cierpliwością. Choć przebłysków indywidualnych umiejętności ze strony Sandberg czy Kafaji również zabraknąć nie mogło. Z tego wszystkiego nie wynikało jednak wiele, a zdecydowanie bardziej konkretne i dynamiczne były w swoich poczynaniach gospodynie. To one postraszyły swoje przeciwniczki tuż po pierwszym gwizdku sędzi Maral Mirzai, gdy w dogodnej pozycji znalazła się w szesnastce Häcken Julia Roddar, to one swoją presją zmusiły Aivi Luik do tak nieprzygotowanej interwencji, że piłka zatrzymała się dopiero na poprzeczce bramki gościń i wreszcie to one – za sprawą Kyry Cooney-Cross – przeprowadziły najbardziej efektowny rajd, jaki tego dnia zobaczyła publiczność na Tele2 Arenie. Gdy sędzia zaprosiła oba zespoły na piętnastominutową przerwę, bezbramkowy remis wydawał się wynikiem całkowicie logicznym, ale można było odnieść wrażenie, że to Hammarby sprawia wrażenie drużyny, której bardziej zależy dziś na zwycięstwie. I to wrażenie już za chwilę miało przełożyć się na konkrety.

W przerwie trener Pinones-Arce dokonał jednej roszady personalnej, w wyniku której w miejsce kontuzjowanej Matildy Vinberg na murawie pojawiła się Vilde Hasund. 25-letnia Norweżka tej wiosny zdecydowanie najbardziej komfortowo czuje się w roli jokerki i nie inaczej było również tym razem. Super-rezerwowa Hammarby potrzebowała bowiem niespełna dwóch minut, aby urwać się lewym skrzydłem, precyzyjnie dośrodkować na głowę Madelen Janogy i sprawić, że wypełnione niemal do ostatniego miejsca zielono-białe sektory dosłownie eksplodowały ze szczęścia. Pierwszy cios został więc wyprowadzony, ale w tamtej chwili o żadnym nokaucie nie mogło jeszcze być mowy. Wszak piłkarki z Hisingen wielokrotnie udowadniały, że właśnie w drugich połowach potrafią w sposób niesamowicie konsekwentny rozmontowywać defensywy kolejnych rywalek, przechylając w ten sposób szalę zwycięstwa na swoją stronę. Tyle tylko, że akurat w tym finale nie było im dane pokazać choćby zalążka tej efektownej gry. Nie pozwoliły na to napędzające się z każdą upływającą sekundą gospodynie, które zdecydowanie poczuły, że to jest ich moment i nikomu – nawet doskonale poukładanym liderkom ligowej tabeli – nie pozwolą go zakłócić. Gdy w 58. minucie Hamano zagrała do Janogy, a ta popisała się kapitalnym strzałem z dystansu, stało się w zasadzie jasne, ze w tym roku w święto narodowe Sztokholm będzie nie tyle niebiesko-żółty, co zielono-biały. A gdy młodzieżowa reprezentantka Japonii podwyższyła na 3-0, już nawet najwięksi optymiści zasiadający w sektorze przeznaczonym dla fanów z Hisingen zrozumieli, że żadnego cudownego powrotu tu nie będzie. Gościniom trzeba oczywiście oddać, że ambitnie próbowały do końca, ale liczne rzuty rożne, wolne i uderzenia z dystansu nie pozwoliły im nawet zmniejszyć rozmiarów porażki. A fenomenalna tej wiosny Anna Tamminen miała tym samym dwa powody do świętowania, bo wygranie trofeum z czystym kontem w finale to dla każdej bramkarki niesamowity, indywidualny sukces.

Gdy wybrzmiał końcowy gwizdek, zielono-biała fala kibiców dosłownie zalała murawę Tele2 Areny, a gdy Alice Carlsson wznosiła w górę Puchar, wraz z nią ten historyczny dzień celebrowały tysiące fanów. Świętowanie w Sztokholmie dopiero się jednak zaczyna i możemy być pewni, że szybko się nie zakończy. Bo gdy czeka się tak długo, to sukces smakuje jeszcze bardziej wyjątkowo. Wszystkim piłkarkom, trenerom i sympatykom Hammarby życzymy więc udanej i bezpiecznej zabawy, a jednocześnie… cieszymy się, że swój kolejny ligowy mecz Bajen rozegrają dopiero w niedzielę. Bo z prawdopodobieństwem bliskim pewności możemy założyć, że na przykład na piątkowy wieczór trudno byłoby przyszykować optymalną dyspozycję.

PS. a finałowa seria Häcken niezmiennie trwa. Finał u siebie oznacza zwycięstwo, finał na wyjeździe to gwarancja porażki. Jak widać, oszukać piłkarskie przeznaczenie nie jest wcale tak łatwo.

cupe2