Sparingowe ostatki

nr-15

Fot. Peter Jonsson

Nowa formuła Pucharu Szwecji wprowadziła nieco zmian do krajowego terminarza, a jedną z nich było dość znaczące skrócenie okresu przygotowawczego, podczas którego rozgrywa się wyłącznie mecze towarzyskie. W tym roku, szesnastu wciąż pozostałych w grze szczęśliwców jeszcze przed końcem drugiej dekady lutego będzie miało za sobą dwa mecze o stawkę, których pod żadnym pozorem nie można potraktować szkoleniowo, jeśli oczywiście marzy się o awansie do fazy pucharowej. Nic więc dziwnego, że w miniony weekend mogliśmy obejrzeć w akcji właściwie całą szwedzką czołówkę i choć gra tym razem jeszcze nie toczyła się o bezcenne punkty, poziom emocji i zaangażowania wydawał się być wyraźnie wyższy niż zazwyczaj miało to miejsce na przełomie stycznia i lutego. Oto przegląd piłkarskich wydarzeń od Skanii po Laponię:

Mistrzynie z Linköping postanowiły odwiedzić stolicę i pod wodzą nowego trenera Marcusa Walfridsona sprawdziły swoje aktualne umiejętności na tle Djurgården. Interesujący pojedynek zakończył się ostatecznie remisem 1-1 (gole Sørensen oraz Jalkerud), choć o żadnej z jego połów nie można powiedzieć, że była wyrównana. W pierwszej dominowały sztokholmianki, które już bez Schmidt, ale za to z Diaz i Helin, wciąż mogą pochwalić się jedną z najlepszych drugich linii w Damallsvenskan. Po przerwie, zdecydowanie więcej pracy miała za to Gudbjörg Gunnarsdottir, którą próbowała niepokoić między innymi powoli odnajdująca zagubioną gdzieś jesienią formę Marija Banusic. Wydaje się jednak, że rozegrany – co godne podkreślenia – na bardzo przyzwoitym tempie sparing okazał się niezwykle pożyteczny dla obu stron.

Bardzo podobny przebieg miało także starcie Rosengård i Brøndby, które zresztą zakończyło się identycznym wynikiem. Do przerwy podopieczne Jonasa Eidevalla całkowicie kontrolowały boiskowe wydarzenia, ale po niej (oraz po dokonaniu przez obie ekipy wymiany niemal całych jedenastek) do głosu coraz wyraźniej dochodzić zaczęły mistrzynie Danii. Warto podkreślić, że w barwach Brøndby wystąpiły w tym meczu aż cztery szwedzkie piłkarki i każda z nich reprezentowała w przeszłości zespół z Malmö. Drobne niepowodzenie w pierwszym sparingu, Rosengård powetował sobie z nawiązką kilka dni później, gromiąc aż 8-1 beniaminka z Kalmar. Łupem bramkowym podzieliły się Troelsgaard, Mittag, Utland (obiecujące wejście do drużyny doświadczonej Norweżki), Björn oraz Harrysson, ale mnóstwo pochwał za swoją grę zebrały także zaskakująco łatwo odnajdujące się na placu Ali Riley i Fiona Brown. W ostatnich minutach honorowe trafienie dla osłabionej tego dnia brakiem chociażby Dieke, Pratt, czy Johansson Prakt ekipy znad Bałtyku zapisała na swoim koncie Bergkvist, ale trudno nie zgodzić się w wygłoszoną tuż po końcowym gwizdku przez Elsę Karlsson opinią, że potyczka z FCR była dla jej drużyny bolesną lekcją pierwszoligowej piłki.

Intensywny okres mają za sobą także w Hammarby, ale akurat tam więcej niż o piłkarkach mówiło się ostatnio o kibicach Bajen. Zainicjowana przez Pernillę Olsson, Mię Lindberg oraz Annę Wester zbiórka pieniędzy mająca na celu zasilenie budżetu klubu na sezon 2018 szybko stała się w Sztokholmie i okolicach sporym wydarzeniem i zamiast deklarowanych 150, w niespełna pięć dni udało się zebrać aż 420 tysięcy koron! Te liczby dobitnie pokazują jak wielkie jest zapotrzebowanie na najwyższej klasy futbol w Södermalm, a my – bez względu na sympatie klubowe – możemy się z tego tylko cieszyć. Jak w tym samym czasie radziły sobie piłkarki Hammarby? Raczej dobrze; najpierw po golu Sjöberg pokonały na wyjeździe fińskie HJK, a następnie – po indywidualnej akcji i trafieniu Jansson – długo prowadziły w takim samym stosunku z Eskilstuną. Dwa gole niesamowitej Lorety Kullashi w decydującej fazie meczu sprawiły jednak, że na Tunavallen ze zwycięstwa ostatecznie cieszyły się zawodniczki United.

Sporo działo się również w Göteborgu, gdzie już chyba na dobre zapomnieli o katastrofalnym sezonie 2017. Oprócz Olivii Schough do klubu z Västergötland powróciła także mistrzyni Europy z reprezentacją Holandii Loes Geurts, która znów będzie rywalizowała o miejsce między słupkami bramki KGFC z Jennifer Falk, a za rozgrywanie kluczowych piłek obok Elin Rubensson odpowiadać będzie powoływana ostatnio do kadry Petera Gerhardssona Julia Roddar. Nastroje w klubie poprawiło ponadto odniesione w niezłym stylu zwycięstwo nad celującą w miejsce na podium Toppserien norweską Vålerengą (2-0, gole Engman i Schough), ale porażka ze stałym sparingpartnerem – Fortuną Hjørring (1-3, honorowy gol Curmark) pokazała, że nowy trener Marcus Lantz przed meczami o punkty i tak będzie musiał znaleźć właściwą odpowiedź na wiele pytań. Tym bardziej, że lista kontuzjowanych piłkarek w największym mieście zachodniej Szwecji z tygodnia na tydzień robi się coraz dłuższa.

Z urazami kluczowych zawodniczek zmierzyć musi się również tymczasowy opiekun Piteå – Fredrik Söderholm. Póki co, bez między innymi Elin Bragnum (nie wróci do gry wcześniej niż jesienią) oraz Faith Ikidi (już rozpoczęła lekkie treningi) prowadzony przez niego zespół tradycyjnie otworzył rok starciem z juniorami Luleå i tym razem zakończyło się ono wynikiem nierozstrzygniętym (2-2). Podobnie było także w Växjö, gdzie po dwóch niemal identycznych golach autorstwa odpowiednio Nordin oraz Adolfsson beniaminek ze Småland zremisował 1-1 z Vittsjö. Nie próznowały także pozostałe ekipy ze Skanii: Limhamn Bunkeflo ze świetnie dysponowaną Anną Welin w składzie pokonał 3-1 duński Ballerup, zaś starcie Kristianstad z Brøndby zakończyło się w cieniu kontuzji reprezentantki Belgii Tine Schryvers, przed którą kolejna już w karierze walka o powrót na piłkarskie boiska.

Kill Phil?

2183 (1)

Fot. The Guardian

The Times They Are a-Changin’ – śpiewała Pia Sundhage po tym, jak prowadzona przez nią drużyna wywalczyła chyba najbardziej nieprawdopodobny srebrny medal w historii nowożytnych Igrzysk Olimpijskich. Jak wiadomo, zmiany to nieodłączny element naszej codzienności i często bywa tak, że przynoszą one pozytywne skutki nie tylko reprezentacji. Zdarzają się jednak również takie przypadki, że ich efekt jest dokładnie odwrotny od zamierzonego, a pierwszą reakcją na wprowadzenie nowych reguł są nie oklaski, a złość, bunt i niedowierzanie. Doskonale wiedzą o tym politycy czy prawnicy, którzy nierzadko muszą tłumaczyć się opinii publicznej ze swoich cokolwiek kontrowersyjnych pomysłów, ale i świat futbolu nie pozostaje absolutnie wolny od takich praktyk.

W ostatnich miesiącach prym wiodą w nich Anglicy, choć aby lepiej wczuć się w obecną sytuację, musielibyśmy cofnąć się w czasie do momentu, w którym światło dzienne ujrzała sprawa rzekomego rasizmu w angielskiej kadrze, nazywana przeze mnie Alukogate. Przypomnijmy, że napastniczka Chelsea wraz ze swoją koleżanką klubową Drew Spence oraz znaną z licznych konfliktów z kolejnymi trener(k)ami Lianne Sanderson zgodnie utrzymywały, że Mark Sampson, a także członkowie jego sztabu, wielokrotnie dopuszczali się zachowań, które ich zdaniem były modelowymi przykładami dyskryminacji na tle rasowym. Oskarżenia i zarzuty wyglądały więc niezwykle poważnie, ale pomimo trzech niezależnych dochodzeń to nie one, lecz historia z czasów pracy walijskiego szkoleniowca w Bristolu, ostatecznie doprowadziła do odwołania go z funkcji selekcjonera reprezentacji Anglii.

W tym właśnie momencie na scenę wkracza nasz główny bohater, gdyż skoro FA jednego trenera się pozbyła (i to w nie do końca sprzyjających okolicznościach), to stało się jasne, że trzeba rozejrzeć się za jego potencjalnym następcą. Na giełdzie nazwisk spekulowano o nowym wyzwaniu dla Johna Herdmana, Mo Marley lub Emmy Hayes, ale kolejne dni upływały, lista stawała się coraz krótsza, a oficjalnego stanowiska federacji wciąż nie znaliśmy. W pewnym momencie na pierwszy plan wysunęło się jednak nazwisko człowieka, którego doświadczenie trenerskie ograniczało się do zaledwie jednego meczu na siódmym poziomie rozgrywkowym.  Co gorsza, on sam jeszcze kilka tygodni wcześniej nie wyrażał najmniejszego zainteresowania posadą selekcjonera reprezentacji Anglii. Brzmi intrygująco? Zdecydowanie tak, wszak mówimy o poważnej organizacji, która sama o sobie mówi, że ma ambicje wyznaczać trendy we współczesnym futbolu. Pozostaje więc zastanowić się jakie wdzięki ma w sobie pan Philip John Neville, że przedstawiciele FA aż do tego stopnia postanowili zabiegać o jego względy.

Niektórzy twierdzą, że jednym z głównych atutów Neville’a jest jego wspaniała przeszłość piłkarska. Cóż, nie jestem w stanie ocenić jego boiskowych wyczynów, ale opierając się wyłącznie na danych mi dostępnych, bez większych problemów jestem w stanie wskazać selekcjonerów ze zdecydowanie bardziej imponującą karierą zawodniczą (Pia Sundhage, Carolina Morace, Silvia Neid lub Antonio Cabrini – mistrz świata 1982 z reprezentacją Włoch). Jasne, 59 meczów dla Anglii to całkiem spory kapitał, ale nie przesadzajmy – złośliwi mogą powiedzieć, że z tym dorobkiem nawet we własnej rodzinie Phil nie wspiąłby się wyżej niż na najniższy stopień podium. Inna sprawa, że akurat w przypadku wyboru selekcjonera najważniejszej drużyny w kraju, nawet największe doświadczenie z gry na najwyższym poziomie nigdy nie powinno być głównym kryterium selekcyjnym (choć jak najbardziej może ono stanowić duży, dodatkowy atut). Skoro jednak w FA postanowili podjąć ryzyko, stawiając na niesprawdzonego i nieoczywistego kandydata, nam pozostaje tę decyzję zaakceptować. Tym bardziej, że niejednokrotnie mieliśmy już okazję przekonać się, iż logika w futbolu nie zawsze bierze górę, a zagrywki z gatunku tych najbardziej ryzykownych w pojedynczych przypadkach okazują się ostatecznie złotymi strzałami. Istnieje jednak jeden powód, który w mojej opinii powinien automatycznie dyskwalifikować Phila Neville’a jako potencjalnego selekcjonera angielskich Lwic i nie jest nim bynajmniej brak odpowiednich kwalifikacji. Z tego właśnie powodu zdecydowałem się nazwać nominację Neville’a największą pomyłką FA i bez względu na jego ewentualne sukcesy lub porażki, zdania w tej kwestii nie zmienię.

Nie mam pojęcia, czy Phil Neville rzeczywiście wyznaje na co dzień poglądy niebezpiecznie ocierające się o seksizm i szowinizm. Niezaprzeczalnym faktem pozostaje jednak to, że zarówno swoją aktywnością na portalach społecznościowych, jak i komentarzami wygłaszanymi w przestrzeni publicznej, wielokrotnie przynajmniej stwarzał pozory, że tak właśnie jest. Nie jestem i nigdy nie będę w stanie stwierdzić, czy owe kontrowersyjne wpisy i wypowiedzi były odbiciem jego osobowości, chęcią wzbudzenia kontrowersji, czy może nieudolną próbą popisania się przed dawnymi kolegami z szatni, ale bez względu na to, która z opcji jest prawdziwa – mówimy tu o zachowaniu, na które nigdy nie powinno być zgody. Niestety, wbrew temu, co niebezpośrednio starał się sugerować sam zainteresowany, nie chodziło tu o robienie afery z powodu jednego, mało rozważnego tweeta sprzed wielu lat, lecz o konsekwentnie prezentowaną przez pana Neville’a postawę charakteryzującą się brakiem elementarnego szacunku do kobiet, ze szczególnym uwzględnieniem tych uprawiających sport (co – chociażby przez wzgląd na karierę jego siostry bliźniaczki – powinno raczej dziwić). Jasne, poglądy mogą ewoluować, ale warto zastanowić się, czy powierzanie opieki nad najlepszymi piłkarkami w kraju komuś, kto dosłownie chwilę temu nie respektował ani ich samych, ani wykonywanej przez nich pracy, było rzeczywiście właściwym posunięciem. Odpowiedź jest tu chyba oczywista.

Wspomniałem już, że wybór Neville’a na stanowisko selekcjonera zawsze będzie postrzegany przeze mnie jako olbrzymi błąd FA, ale nie jest to bynajmniej równoznaczne z tym, że ucieszy mnie jego zawodowa porażka i błyskawiczne pożegnanie się z posadą. W zasadzie, byłbym nawet bliższy stwierdzenia, że jest dokładnie odwrotnie, gdyż zdecydowanie większą satysfakcję sprawi mi obserwowanie, jak pan Neville każdego kolejnego dnia będzie przekonywał się, że te niegdyś tak bardzo wyszydzane przez niego kobiety jednak potrafią kopać, strzelać i dryblować. Że ich boiskowe popisy zasługują nie tylko na szacunek, ale często również na podziw. Nie zaprzeczę, że uśmiechnąłem się (choć w podobnych sytuacjach nie zwykłem tego robić), gdy angielskie media upubliczniły zapiski nowego selekcjonera, który to właśnie dowiedział się, że Alex Greenwood ma świetną lewą nogę, a Sophie Ingle jest Walijką. Oczywiście, o takich rzeczach pan Neville powinien wiedzieć na wiele lat przed objęciem obecnego stanowiska, ale czasu – jak wiadomo – cofnąć się nie da, a obserwowanie 41-latka z Manchesteru, który w tydzień obskoczył więcej ligowych stadionów niż swego czasu Marika Domanski czy Pia Sundhage podczas całej rundy, niewątpliwie miało swój urok. Teraz pozostaje jedynie mieć nadzieję, że najbliższe tygodnie, miesiące i lata będą dla nowego selekcjonera niekończącą się lekcją pokory, z której on sam wyciągnie odpowiednie wnioski i – jak to miewał w zwyczaju – podzieli się nimi z opinią publiczną, podkreślając jak bardzo był kiedyś niedojrzały. A zatem: powodzenia, Phil! Gdyby to zależało ode mnie, nawet nie zakręciłbyś się w pobliżu tego stanowiska. Jednak, skoro już jesteś tu, gdzie jesteś, to proszę – nie spieprz tego!