
Fot. Getty Images
Jeszcze wczoraj o tej porze zastanawialiśmy się, co przyniesie nam tegoroczne otwarcie. Czy już po pierwszym meczu będziemy musieli podnosić się z kolan po niezwykle bolesnym nokdaunie, czy może dostarczy nam on tyle pozytywnej energii, że dojedziemy na niej aż do Enschede? Koniec końców, jak to często w życiu bywa, wyszło coś pośrodku, ale po premierowym występie podopiecznych Pii Sundhage na holenderskich boiskach z całą pewnością możemy stwierdzić, że nie jest źle. A biorąc pod uwagę wydarzenia podczas tygodni bezpośrednio poprzedzających turniej, jest to niewątpliwie pozytywna informacja.
O tym, jak szwedzkie piłkarki zagrają przeciwko Niemkom, pisałem nie tylko we wczorajszym odcinku EUROkroniki, ale także podczas licznych relacji z obozów przygotowawczych przed finałami mistrzostw Europy. Zakładam więc, że żaden z czytelników nie był zaskoczony widząc Schough i Asllani wywierające presję na bocznych defensorkach rywalek, Dahlkvist przyklejoną do Marozsan, czy wreszcie cztery różne warianty egzekwowania rzutów rożnych. Te ostatnie udało się zresztą zaprezentować szybciej niż ktokolwiek się spodziewał, ale ani wagonik, ani nabieg, ani nawet zwycięski schemat z meczu z Meksykiem nie zafunkcjonowały tak, jak powinny. Winą za taki stan rzeczy w jakiejś części należałoby obarczyć Olivię Schough, która w tym elemencie zdecydowanie nie miała wczoraj swojego dnia, ale wielkie słowa uznania należą się także niemieckim obrończyniom bezbłędnie kasującym kolejne próby szwedzkich dośrodkowań. Przypomnijmy, że w przywoływanym przed chwilą starciu z Meksykiem, zwycięski gol padł po tym, jak futbolówkę pod nogi Sembrant dostarczyła Murillo, ale piłkarki Steffi Jones okazały się zbyt doświadczone, aby nabrać się na którykolwiek z zaproponowanych przez nasze zawodniczki schematów.
Pierwsza połowa rywalizacji na stadionie w Bredzie długimi fragmentami widowiskowością przypominała coś pomiędzy Hammarby – Örebro, a Uppsala – Mallbacken, ale naprawdę trudno czynić z tego zarzut. Dokładnie to zakładał bowiem plan na to spotkanie i choć neutralnym obserwatorom, szczególnie tym nie do końca doceniającym perfekcyjną realizację założeń taktycznych, prawdopodobnie oglądało się je zdecydowanie mniej przyjemnie niż efektowną inaugurację Holenderek, po 45 minutach mieliśmy pełne prawo być więcej niż usatysfakcjonowani. W zasadzie jedyną poważniejszą wątpliwość, poza wspomnianą jakością ofensywnych rzutów rożnych, stanowiła na tamten moment nie zawsze harmonijna współpraca na linii Schelin – Rolfö, w związku z czym już po dziesięciu minutach drugiej połowy w miejsce piłkarki monachijskiego Bayernu na placu gry pojawiła się Stina Blackstenius. Roszada ta okazała się o tyle skuteczna, że to właśnie napastniczka Montpellier miała w 71. minucie zdecydowanie najlepszą okazję na pokonanie niemieckiej bramkarki, ale mocno naciskana przez Josephine Henning posłała futbolówkę wprost w golkiperkę Wolfsburga. Ci z was, którzy mniej uważnie śledzą rozgrywki Damallsvenskan, mogą myśleć, że w tej sytuacji było sporo przypadku, ale zapewniam, że schemat z Blackstenius dobiegającą do pozornie bezpańskich piłek od Andersson oraz Samuelsson był swego czasu stałym punktem programu na Arenie Linköping. Wczoraj zmienił się tylko stadion, ale wykonawczynie pozostały te same. Swoje okazje po przerwie stwarzały oczywiście także Niemki, które spróbowały nawet nieco podkręcić tempo (z akcentem bardziej na “nieco” niż na “podkręcić”), ale w momencie największej próby na wysokości zadania stanęła tradycyjnie Hedvig Lindahl, a po zamieszaniu i strzale Islacker dopisało nam szczęście. I właśnie takim sposobem, pierwszy w historii oficjalnych, piłkarskich konfrontacji szwedzko-niemieckich remis stał się faktem.
Gdyby ktoś pokusił się o podsumowanie wczorajszego meczu w kilku najważniejszych podpunktach, to najpewniej okazałoby się, że nie przyniósł nam on specjalnie wielu nowych informacji na temat naszej reprezentacji. Dowiedzieliśmy się bowiem między innymi, że:
– Lindahl prezentuje się równie solidnie, co przed kontuzją, a po urazie odniesionym w Anglii nie ma już śladu.
– z pozostałych formacji najkorzystniejsze wrażenie sprawia obrona, która przy odpowiednim wsparciu ze strony defensywnej pomocniczki potrafi stanowić solidną zaporę dla każdego przeciwnika.
– Dahlkvist najlepsze mecze w kadrze rozgrywa wtedy, gdy otrzymuje więcej zadań defensywnych, natomiast Seger zdecydowanie bardziej pewnie wygląda na “ósemce'” niż na ‘”dziesiątce” (którą de facto nie była i nie jest).
– strzelanie goli w starciach z rywalkami potrafiącymi grać w piłkę niezmiennie stanowi problem. Duży problem.
– Schough potrafi dobrze zacentrować z narożnika boiska, ale biorąc pod uwagę całokształt, w tym elemencie gry do Magdaleny Eriksson brakuje jej wciąż całkiem sporo.
Najważniejszy wniosek jest jednak taki, że rywalizacja z Niemkami już za nami, a my cały czas pozostajemy w grze. I to na lepszej pozycji niż można było przypuszczać.
W tym miejscu można byłoby w zasadzie postawić kropkę, ale do wyjaśnienia pozostaje jeszcze jedna kwestia. Nilla Fischer i jej wypowiedź. Stoperka Wolfsburga, która wczoraj szczególnie w drugiej połowie nie ustrzegła się kilku błędów, przed meczem odniosła się do mało wyszukanych żartów, które pod jej adresem wygłaszać miały klubowe koleżanki. Ponieważ nie było mnie w szatni mistrzyń Niemiec, nie mogę w tej konkretnej sprawie zająć jakiegokolwiek stanowiska, ale i tak skłoniła mnie ona do pewnej, wychodzącej daleko poza granice piłkarskiego świata refleksji. Warto mieć na uwadze to, że zranić drugą osobę jest niezwykle łatwo, a ponieważ nie zawsze mamy pełną wiedzę na jej temat, często robimy to zupełnie nieświadomie. Dlatego, jeśli tylko jest to możliwe, lepiej po prostu nie prowokować pewnych sytuacji, bez względu na specyfikę miejsca, w którym akurat przyjdzie nam się znajdować. Nordycka mentalność? Być może, choć myślę, że szacunek do innych powinien być raczej międzynarodowy. Polityczna poprawność? Jeśli tak, to po tysiąckroć wolę być politycznie poprawny niż krzywdzić lub obrażać. Raz jeszcze zaznaczam, że powyższe przemyślenia nie dotyczą sytuacji z Wolfsburga i mam olbrzymią nadzieję, że w jej przypadku sprawy nie posunęły się aż tak daleko.
******

Fot. Getty Images
Wspominałem wczoraj, że po prostu nie wierzę, żeby Rosjanki były w stanie utrzymać czyste konto do ostatniego gwizdka podczas meczu na wielkiej imprezie. Cóż, póki co się nie pomyliłem, gdyż rzeczywiście sztuka ta im się nie udała, ale zamiast tego podopieczne Jeleny Fominy dokonały rzeczy jeszcze bardziej spektakularnej. Zwycięstwo nad Włoszkami pozwoliło im nie tylko zapisać się na stałe w annałach krajowego futbolu, ale także rozsiąść się wygodnie w fotelu liderek grupy B, w którym to pozostaną przynajmniej do piątku. Brzmi nieprawdopodobnie, ale największa sensacja tegorocznego EURO wcale nie była wynikiem szczęśliwego zbiegu okoliczności, ale mądrej i konsekwentnej gry Rosjanek, które przez 85 minut były na murawie w Rotterdamie zdecydowanie lepszą drużyną. Niemrawe Włoszki przebudziły się dopiero w końcówce, ale przekonały się, że w finałach mistrzostw Europy nie da się wygrać meczu, grając dobrze przez niespełna kwadrans. Jedną z bohaterek zwycięskiej drużyny była niewątpliwie Tatiana Szczerbak, której wybaczono już chyba wszystkie wcześniejsze kiksy i niepewne wyjścia do dośrodkowań, ale sporą cegiełkę do historycznego wyniku dołożyły także doświadczone Soczniewa, Daniłowa oraz Morozowa. Dwie ostatnie w najlepszym możliwym momencie przypomniały sobie, że przed dekadą były uznawane za największe talenty europejskiej piłki i postanowiły w końcu potwierdzić tę opinię. Trudno jednak przypuszczać, aby wczorajszy wynik okazał się w szerszej perspektywie kołem zamachowym nowej ery rosyjskiego futbolu, choć nie ukrywam, że akurat w tej kwestii bardzo chciałbym się mylić przynajmniej w takim stopniu, jak Antonio Cabrini podczas ogłaszania kadry na holenderski turniej.
******
Jeszcze krótko o tym, co czeka nas dziś, gdyż do gry wchodzi ostatni z krajów nordyckich. O Islandii przed EURO pisało się raczej dużo i dobrze, ale owe teksty dotyczyły raczej tematów pozasportowych. Zachwycano się kampanią reklamową jednego z producentów napojów gazowanych, przesyłano filmiki z uroczystego pożegnania na lotnisku, a największe wrażenie zrobiła wspólna, pomeczowa feta z udziałem Brazylijek po ostatnim sparingu. Niektórym obserwatorom umknął jednak w tym całym zamieszaniu fakt, że Islandkom przed turniejem wypadło niemal pół potencjalnie najsilniejszej jedenastki, a popularne w mediach społecznościowych hasło #fearthedottirs straciło trochę na aktualności. Absencje Larusdottir, Edvardsdottir oraz sióstr Vidarsdottir sprawiły przy okazji, że w kadrze Freyra Alexanderssona zmniejszyła się nieco liczba byłych i obecnych gwiazd szwedzkich boisk, choć oglądając grupowe zdjęcie i tak czujemy się trochę jak na zjeździe absolwentów. We wszystkich rzędach widzimy bowiem mnóstwo znajomych twarzy. Jedna z nich, należąca do bramkarki Gudbjörg Gunnarsdottir, może być dziś wieczorem szczególnie eksponowana, gdyż już w pierwszym meczu Islandki zmierzą się z jednym z głównych faworytów do mistrzowskiego tytułu.
Skoro płynnie przeszliśmy do Francuzek, to warto zaznaczyć, że i w tej reprezentacji możemy doszukać się szwedzkich akcentów. Pamiętacie słynny taniec naszych piłkarek, którym celebrowały każdego gola zdobytego podczas mundialu w Niemczech? Tak się składa, że historia tego układu rozpoczęła się od … Elodie Thomis, która, zainspirowana jednym z regionalnych tańców, pokazała go Lotcie Schelin. Pomysł spodobał się tak bardzo, że z szatni Lyonu momentalnie przeniesiony został do szatni reprezentacji, a następnie na niemieckie boiska i do centrum Göteborga. Ciekawe, czy jutro w Tilburgu Thomis znów dostanie szansę, aby sobie potańczyć, a jeśli tak, to z kim?
Zanim na boisko wyjdą Francuzki i Islandki, w pierwszym meczu grupy C zmierzą się Austria i Szwajcaria. Jedne zagrają, aby udowodnić wszystkim, jak bardzo są niedoceniane. Drugie zagrają, aby udowodnić wszystkim, że wcale nie są przeceniane. Oraz, że wcale nie grają bez bramkarki. Bez cienia ironii, zapowiada się naprawdę pasjonujące widowisko.