EUROkronika – dzień 2

fcr-lfc

Martens kontra Minde, czyli Rosengård vs Linköping na inaugurację EURO 2017 (Fot. Getty Images)

Zaczęły! Pomarańczowa fala okazała się zdecydowanie zbyt wysoka dla Martina Sjögrena i jego piłkarek, dzięki czemu nastrój radosnego, holenderskiego wyczekiwania zamienił się w euforię, która teraz ze zdwojoną siłą przeniesie się do Rotterdamu. Cała Europa, pół Azji i pół Ameryki zachwycały się fenomenalną Lieke Martens, mniej więcej tak samo, jak my, gdy kilka lat temu pierwszy raz ujrzeliśmy ją na boiskach Damallsvenskan. Ten doskonale znany nam luz i dynamika, które w ostatnich latach podziwialiśmy niemalże w każdy weekend od kwietnia do listopada, tym razem okazały się zagadką nie do rozwiązania dla nadspodziewanie bezbarwnych Norweżek, a że po przeciwnej flance mnóstwo wiatru robiła niezmordowana Shanice van de Sanden, efekt końcowy mógł być w zasadzie tylko jeden. Holenderki rozpoczęły najważniejszy turniej w historii tamtejszej piłki od cennego zwycięstwa i choć jego rozmiary są identyczne, jak dwa lata temu na inaugurację kanadyjskiego mundialu, to styl zaprezentowany na boisku przez Pomarańczowe Lwice był zgoła odmienny. Wtedy, w starciu z Nową Zelandią, skromne 1-0 trzeba było wręcz wyszarpać, broniąc się rozpaczliwie w ostatnim kwadransie.Teraz, ani przez moment nie było wątpliwości, która z biegających po murawie w Utrechcie drużyn bardziej zasłużyła na komplet punktów. Koncert, który Groenen, Martens i van de Sanden rozpoczęły już w piętnastej sekundzie, trwał z krótkimi przerwami aż do końcowego gwizdka Stéphanie Frappart.

Na medal spisali się także holenderscy kibice, a gdy w 32. minucie meczu cały stadion gromkimi oklaskami uczcił pamięć przedwcześnie zmarłej legendy klubu z Hagi Sylvii Nooij, zrobiło się naprawdę podniośle. Mniej więcej godzinę później był już jednak czas na olbrzymią, niepohamowaną radość, którą w sposób najbardziej ekspresyjny okazywała chyba sama autorka zwycięskiego gola. Jestem jednak dziwnie spokojny, że w okolicach godziny 20 cieszyła się nie tylko van de Sanden, nie tylko trybuny stadionu Galgenwaard w Utrechcie, ale cała Holandia. Skąd ta pewność? Wspomnienia sprzed czterech lat są wciąż niesamowicie żywe, co jednoznacznie pokazuje, że niewiele rzeczy wzbudza większe emocje niż wielki turniej rozgrywany we własnym kraju. Tym razem gospodynie rozpoczęły go w naprawdę wielkim stylu i nawet rozregulowany celownik Miedemy aż tak nie martwił. Tym bardziej, że piłkarka tej klasy prędzej czy później i tak zacznie trafiać.

W wieczornym meczu Dania planowo ograła Belgię, ale przebieg tego spotkania był raczej daleki od oczekiwanego. W początkowym fragmencie podopieczne Nilsa Nielsena urządziły rywalkom grenlandzką nawałnicę, ale energii starczyło im jedynie do pierwszego zdobytego gola, co nie byłoby może wielkim problemem, gdyby nie fakt, iż padł on już w szóstej minucie. Na listę strzelczyń wpisała się wówczas Sanne Troelsgaard, raz jeszcze udowadniając, że dobrze jechać na dużą, piłkarską imprezę będąc zawodniczką klubu z Damallsvenskan. Przypomnijmy, że w Kanadzie przedstawicielki szwedzkiej ekstraklasy ustrzeliły aż trzy hat-tricki (Mittag, Bachmann, Enganamouit) i choć w Holandii wynik ten nie musi wcale zostać pobity (choć naturalnie może), to znów miło było zobaczyć nasze dobre, ligowe znajome w roli pierwszoplanowych aktorek wczorajszego widowiska. Ze swoich zadań poprawnie wywiązywała się ponadto Harder, od której rozpoczęła się cała bramkowa akcja, ale równie wielkie pochwały należą się Belgijkom, gdyż te, po szybko straconym golu, nie tylko nie zafundowały nam powtórki z Hiszpanii, ale nawet były niesamowicie bliskie doprowadzenia do remisu. To znaczy, żeby być do końca precyzyjnym, najbliżej pokonania Stiny Petersen była Simone Boye, ale duńska golkiperka jak mało kto powinna być chyba przyzwyczajona do tego, że od czasu do czasu jest testowana tównież przez własne obrończynie. Sporym zaskoczeniem była ponadto postawa Kateryny Monzul, która tym razem na początek dużego turnieju postanowiła nie gwizdać ani jednego karnego, choć – jak na ironię – akurat wczoraj miała podstawy, aby go podyktować.

******

680

Fot. Nyhetsbyrån

Dość już jednak o grupie A, bo przecież wszyscy tak naprawdę czekamy na dzisiejszy wieczór. Kto zagra w ataku obok Lotty Schelin? Czy w meczu z Niemkami opłaca się ponieść taktyczną porażkę, aby zwiększyć szanse na dostanie się do teoretycznie łatwiejszej połówki drabinki? Te dwa tematy na tyle zdominowały przedmeczową dyskusję, że zabrakło jedynie tego, aby głos w nich zabrali księżniczka Victoria i premier Löfven. Oliwy do ognia skutecznie dolewały zresztą same selekcjonerki, gdyż zarówno Sundhage, jak i Persson zauważały, że turnieje charakteryzują się tym, że wygrywać należy na nich nie wszystkie, a jedynie te najważniejsze mecze. Z tym stwierdzeniem trudno nawet szczególnie polemizować, a wspomniane panie są jego najlepszym potwierdzeniem. Tandem Sundhage – Persson w ostatnich jedenastu meczach w finałach dużych imprez zapisał bowiem na swoim koncie zaledwie jedno zwycięstwo (1-0 z RPA po samobóju Barker), ale nie przeszkodziło to im w przywiezieniu z dalekiej Brazylii olimpijskiego srebra. Czyli jak, można? Oczywiście, że tak, ale cuda mają jednak to do siebie, że nie powinno się na nie liczyć przy każdej okazji.

Wracając do personaliów, jeśli miałby zostać zastosowany wariant najczęściej i najpilniej ćwiczony podczas treningów w Göteborgu i w Arnhem, to w wyjściowej jedenastce powinniśmy spodziewać się Fridoliny Rolfö. Pomocniczka Bayernu w okresie przygotowawczym zdecydowanie najdłużej ćwiczyła ofensywne schematy w parze z Lottą Schelin, a jeden z wariantów szykowany był specjalnie z myślą o Niemkach. Na starcie z drużyną Steffi Jones szykowane są ponadto drobne korekty w ustawieniu drugiej linii; obie boczne pomocniczki (w tych rolach prawdopodobnie Asllani oraz Schough) mają grać jeszcze szerzej niż zazwyczaj, absorbując w ten sposób uwagę ofensywnie usposobionych niemieckich wahadeł. Więcej zadań defensywnych otrzyma ponadto jedna z środkowych pomocniczek (Dahlkvist), gdyż kluczem do osiągnięcia korzystnego wyniku ma być przede wszystkim solidna i szczelna formacja obronna.

Tyle teorii, która podpowiada, że zdecydowanie więcej atutów znajduje się dziś po stronie naszych rywalek. To one przywiozły do Holandii doskonale naoliwioną maszynę, podczas gdy nasza kadra jest poobijana jak nigdy dotąd. To one dysponują grupą 23 piłkarek, z których właściwie każda jest w stanie w dowolnym momencie zrobić różnicę. W czym zatem upatrywać ewentualnej szansy? Na przykład w tym, że wśród wybranek Steffi Jones znalazła się napastniczka, która – wyłączając mecze przeciwko dziurawej niczym duńskie monety defensywie Kvarnsveden – od stycznia do maja ustrzeliła we wszystkich rozgrywkach zaledwie dwa gole. A ponieważ nic nie wskazuje na to, że dziś wieczorem zagramy duetem Salander – Hasanbegovic na środku obrony, możemy chyba zachować umiarkowany optymizm. Mówiąc jednak całkiem poważnie, na pewno bardzo liczymy na dobrą dyspozycję Hedvig Lindahl (akurat na tej pozycji mamy nad Niemkami wyraźną przewagę), która w ostatnich trzech latach regularnie okazywała się kluczowym elementem szwedzkiej układanki. Równie istotna może być ponadto postawa Nilli Fischer, której życzymy nie tylko stworzenia z Lindą Sembrant zapory nie do sforsowania, ale także tego, aby wszystkie osobiste dramaty, przez które w ostatnich miesiącach przechodziła, pozostały jedynie coraz bardziej odległym wspomnieniem. Nadzieję pokładamy ponadto w kontratakach, gdyż one w ostatnich miesiącach wychodziły nam zdecydowanie lepiej niż słynna już kompaktowa ofensywa, a także w stałych fragmentach, bo godziny poświęcone na ich szlifowanie muszą w końcu zaprocentować. Największymi zwyciężczyniami dzisiejszego wieczora mogą okazać się jednak Sundhage oraz Persson, ponieważ dobra postawa w starciu z Niemkami zapewniłaby każdej z ich podopiecznych większy zastrzyk pozytywnej energii niż najbardziej płomienna rozmowa motywacyjna. Dziś to my występujemy w roli zespołu mającego zdecydowanie więcej do zyskania niż do stracenia. Nie zmarnujmy tego, gdyż na tym turnieju taka sytuacja więcej się już nie powtórzy. Heja Sverige!

******

Czy sytuacja, w której ostatnie godziny przed inauguracyjnym występem szwedzkich piłkarek w finałach mistrzostw Europy upływają nam na oglądaniu w akcji reprezentacji Włoch, nie wydaje się wam dziwnie znajoma? Jedyna różnica polegać będzie na tym, że dziś po zakończeniu meczu z udziałem Italii nie będzie tłumnego pochodu ze strefy kibica na stadion narodowy Gamla Ullevi. No dobrze, inny powinien być też wynik, gdyż nawet przy olbrzymich pokładach dobrej woli trudno zakładać, że rosyjska defensywa przez dziewięćdziesiąt minut będzie potrafiła zachować czyste konto. Z drugiej strony, Włoszki stanowią pewną zagadkę nawet dla tych, którzy od deski do deski obejrzeli dziewięć ostatnich pojedynków z udziałem podopiecznych Antonio Cabriniego, a to już samo w sobie jest nie lada sztuką. Wydaje się jednak, że ze zdecydowanie najsłabszą drużyną na całym turnieju Gabbiadini i spółka powinny sobie jednak poradzić, oczywiście jeśli same chcą okazać się czymś więcej niż tylko statystyczną ciekawostką. W zwycięstwo wierzy oczywiście także włoski selekcjoner, bowiem jedynie ono pozwoliłoby nieco oczyścić atmosferę wokół kadry, która od momentu stosunkowo kontrowersyjnych powołań na holenderski turniej (pominięcie chociażby takiej Valentiny Giacinti odbiło się nie mniejszym echem niż sprawy Diaz i Banusic razem wzięte) zrobiła się tak gęsta, jak powietrze nad Pekinem. Czy piłkarki Italii podołają zadaniu? Przekonamy się już za kilka godzin, gdyż grupa B, znana gdzieniegdzie jako grupa rozbitych drużyn, właśnie dziś wchodzi do gry.

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Twitter picture

You are commenting using your Twitter account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s