
Fot. Pontus Orre
Jedno zwycięstwo w ostatnich dziesięciu meczach na wielkich turniejach, bezbarwna postawa w spotkaniach towarzyskich i eliminacyjnych, a także brak jakiejkolwiek widocznej koncepcji na poprawę tego stanu – tak przedstawia się obraz reprezentacji Szwecji pod wodzą Pii Sundhage, która zdaniem wielu zasługiwała na nagrodę dla najlepszej trenerki roku 2016. Chyba nawet najstarsi kibice nie pamiętają okresu, w którym tak często przytrafiałyby się szwedzkiej kadrze mecze nie tyle przeciętne, co po prostu słabe. We wrześniu mieliśmy Viborg, dziś Trelleborg i jeśli przed lipcowymi finałami Mistrzostw Europy ktoś próbowałby znaleźć jakiekolwiek pozytywy, to raczej należałoby upatrywać ich w tym, że z grupy na holenderskim EURO nie wyjść się po prostu nie da, a w ewentualnym ćwierćfinale również na drodze podopiecznych Pii Sundhage nie stanie żadna z futbolowych potęg. Droga do strefy medalowej teoretycznie wydaje się więc wciąż jak najbardziej otwarta. Warunek jest jednak jeden – trzeba w końcu zacząć grać.
Pierwsza połowa dzisiejszego meczu była z dużym prawdopodobieństwem najgorszą w nowożytnej historii szwedzkiej piłki. Wyłączając jeden strzał Olivii Schough oraz jeden rajd Caroline Seger, odmłodzona kanadyjska kadra długimi fragmentami robiła na boisku w Trelleborgu co chciała. Żeby było mało, zawodniczki z Ameryki Północnej raz po raz otrzymywały wsparcie od niezwykle dziś gościnnej szwedzkiej defensywy, a takich podań jak od Fischer czy Andersson, obchodząca przed miesiącem osiemnaste urodziny Deanne Rose nie dostała dziś od żadnej ze swoich koleżanek. To właśnie niezwykle dynamiczna nastolatka zapoczątkowała zresztą akcję, która przyniosła Kanadyjkom jedynego przed przerwą gola autorstwa Janine Beckie, choć gdyby piłkarki gości schodziły do szatni przy zdecydowanie wyższym wyniku, nikt nie miałby prawa protestować. Swoje zrobiła jednak tradycyjnie Hedvig Lindahl, broniąc kąśliwy strzał z dystansu Sophie Schmidt, a potwierdzająca niemal każdym zagraniem wysoką klasę piłkarską Christine Sinclair dwukrotnie pomyliła się dosłownie o centymetry. Bierność szwedzkiej drugiej linii potrafiła wykorzystać także Ashley Lawrence i choć zawodniczce PSG przytrafiły się dwie kompletnie niepotrzebne z jej punktu widzenia straty, to z jej strony niezmiennie czyhało na gospodynie spore zagrożenie.
Po przerwie gra wyglądała już nieco lepiej, ale głównie dlatego, że gorzej po prostu nie mogła. Trzeba jednak oddać, że już nie tylko zdecydowanie najlepsza w pierwszej połowie w szwedzkim zespole Asllani, ale także Seger, Andersson i rezerwowa Blackstenius dawały się we znaki kanadyjskim defensorkom, wśród których – żeby było zabawniej – także znalazły tego dnia sojuszniczkę. Kadeisha Buchanan grała dziś bowiem bardzo niepewnie (choć akurat udało się jej nie sprokurować karnego), ale jej błędy, podobnie zresztą jak niecelne wybicia i fatalne wyprowadzanie piłki przez Stephanie Labbé, tym razem pozostały bez bramkowych konsekwencji. Ofensywną postawę kadry Pii Sundhage najlepiej spuentowała zresztą w okolicach 70. minuty Blackstenius, gdy po jej strzale futbolówka niemal wpadła … na stojące nieopodal wejścia na stadion stoisko cateringowe. Najbliżej wyrównania Szwedki były już w doliczonym czasie gry, kiedy to najpierw niewiele zabrakło do szczęścia po główce Sembrant, a następnie z dobrej strony pokazała się niezwykle aktywna od momentu wejścia na boisko Schelin, ale – paradoksalnie – może to i lepiej, że ten gol nie padł, gdyż kolejny raz przesłoniłby on to, co w ostatnich miesiącach jest w grze reprezentacji najistotniejsze, czyli styl, a w zasadzie jego brak.
Możemy zakładać, że gdyby na finały EURO można było zabrać czternaście zawodniczek, to Pia Sundhage niechybnie skorzystałaby z takiej ewentualności. Decyzje naszego sztabu szkoleniowego są obecnie bardziej przewidywalne niż korki w Londynie, czy deszcze w lasach równikowych i trzeba powiedzieć jasno, że jeśli Niemcy, Rosjanie lub Włosi nie rozpracują w szczegółach szwedzkiej kadry, to będzie to ze strony ich banku informacji totalna kompromitacja. Do niedawna mogliśmy jeszcze żyć nadzieją, że Sundhage – zgodnie z własnymi zapowiedziami – przygotuje kilka asów na najważniejszą imprezę roku, ale marcowo-kwietniowe sparingi chyba jednoznacznie pokazały, że w obecnym układzie ciężko będzie liczyć choćby na parę waletów. Niektóre piłkarki jeżdżą na kolejne zgrupowania jak na wycieczki, inne są eksploatowane do maksimum w pogoni za wynikami, których ostatnio i tak nie ma, a na boisku w Trelleborgu na tle pozbawionej wyrazu szwedzkiej ofensywy błyszczą grające do niedawna w Uppsali i Vittsjö Allysha Chapman oraz Shelina Zadorsky. Jasne, możemy jeszcze liczyć na to, że w lipcu będziemy silni słabością innych, ale przecież nie takie były założenia.
Wynik był niestety (lub stety) do przewidzenia. Szwedki bez formy, a Kanadyjki wręcz przeciwnie. Świetny tekst jak zwykle, pozdrawiam.
LikeLike
Pingback: EUROkronika – dzień 12 | Szwedzka piłka