Igrzyska Olimpijskie w Rio niewątpliwie przeszły do historii i to zarówno w ujęciu dosłownym, jak i w odniesieniu do występu, a w zasadzie wyniku osiągniętego przez szwedzkie piłkarki. Przywiezione zza Atlantyku srebrne medale sprawiają, że kadra 2016 na zawsze pozostanie tą, która niejako odczarowała dla nas Igrzyska. Długimi, zimowymi wieczorami wspominać będziemy przede wszystkim pasjonujące i zakończone ostatecznie zwycięskimi horrorami starcia z USA i Brazylią, gdyż to właśnie te dwa mecze sprawiły, że o reprezentacji Szwecji na kilka dni znów zrobiło się głośno nie tylko w kraju, ale także poza jego granicami.
Życie nie znosi jednak próżni, a świat po Rio nie zwolni nawet na minutę. Już za kilka dni wznowione zostaną rozgrywki ligowe, w Malmö odbędzie się miejmy nadzieję ekscytujący finał Pucharu Szwecji, a reprezentacja będzie musiała skupić się na kolejnych, nie mniej istotnych wyzwaniach, do których zaliczamy eliminacje i finały piłkarskich mistrzostw Europy. Skoro wczoraj był czas na świętowanie, to dziś jest doskonały moment na analizę tego, co przez ostatnie trzy tygodnie wydarzyło się na brazylijskich boiskach. Tym razem ocena występu naszych piłkarek to zadanie iście karkołomne, gdyż z jednej strony trudno o zmasowaną krytykę drużyny, która właśnie zapisała się na kartach historii, z drugiej – nawet suche statystyki pokazują, że nie wszystko funkcjonowało tak, jak być może powinno. Jedno, na dodatek mocno wymęczone zwycięstwo, trzy remisy, dwie porażki, cztery gole strzelone i osiem straconych to bilans bardzo niewiele różniący się od tego z kanadyjskiego mundialu, na którym nawiasem mówiąc także przecież nie daliśmy się pokonać Amerykankom. Jeśli zatem ubiegłoroczne mistrzostwa zgodnie uznaliśmy za jeden z najsłabszych występów szwedzkiej reprezentacji na wielkiej imprezie, to jak przedstawia się prawda o Rio? W jak diametralnie różnych nastrojach bylibyśmy dziś, gdyby Roxanne Barker w meczu otwarcia nie wrzuciła sobie futbolówki do własnej bramki?
Ostatnie z pytań na zawsze pozostanie nierozwiązaną zagadką, ale odpowiedzi na przedostatnie możemy jak najbardziej poszukać. W tym celu musimy jednak na moment odrzucić świeże jeszcze emocje i nieco bardziej szczegółowo przyjrzeć się występowi każdej z naszych piłkarek na Igrzyskach w Rio, oceniając go w najbardziej klasycznej skali 1-5.
Hedvig Lindahl – 3.5. Bramkarka Chelsea, podobnie jak rok temu, udowodniła, że najlepszy okres w kadrze przeżywa właśnie teraz. Ponownie była bardzo pewnym, jeśli nie w ogóle najpewniejszym punktem reprezentacji, a swoje najbardziej spektakularne występy zaliczyła wtedy, kiedy była drużynie najbardziej potrzebna. Kilka mniej udanych zagrań przytrafiło się jej w grupowym meczu z Brazylią oraz w finale, ale na szczęście nie niosły one za sobą poważniejszych konsekwencji.
Jessica Samuelsson – 2.5. Nie zawsze nadążała za niezwykle dynamicznymi rywalkami, choć trzeba uczciwie przyznać, że w większości przypadków mierzyła się przeciwniczkami ze ścisłego, światowego topu. To po jej indywidualnym błędzie padł wyrównujący gol dla USA autorstwa Alex Morgan. Po stronie plusów można zapisać jej sporą liczbę udanych wybić i przechwytów, choć szczególnie w fazie grupowej z pewnością oczekiwaliśmy nieco bardziej aktywnej postawy w ofensywie.
Nilla Fischer – 3. Uznana przez FIFA za strzelczynię zwycięskiego gola z RPA, choć można byłoby z tym werdyktem polemizować. Kolejny raz przyzwoicie przygotowała się do ważnej imprezy i uniknęła na niej błędów, które stosunkowo często przytrafiają się jej w rozgrywkach ligowych. Zbyt mało widoczna przy ofensywnych stałych fragmentach gry, ale trzeba zaznaczyć, że nie dostała wielu dobrze zagranych piłek.
Linda Sembrant – 2. Swój zdecydowanie najlepszy mecz rozegrała w ćwierćfinale przeciwko USA, w którym to przez 120 minut była prawdziwą liderką bloku defensywnego. Niestety, był to jedyny, w pełni udany występ defensorki Montpellier na turnieju. Podobnie jak Fischer, nie stwarzała zagrożenia pod bramką rywalek, a na dodatek grała niesamowicie pechowo (niewykorzystany rzut karny, samobójczy gol w finale).
Magdalena Ericsson – 2. Miała być naszą tajną bronią na Rio i zawodniczką, którą podczas Igrzysk odkryje świat. Niestety, na brazylijskich boiskach w niczym nie przypominała piłkarki, którą zachwycaliśmy się wiosną w Damallsvenskan. Długimi fragmentami grała w sposób schematyczny i łatwy do rozczytania, a z podejmowanych przede wszystkim w meczu przeciwko RPA prób indywidualnych akcji wychodziło zazwyczaj niewiele.
Emma Berglund – 1.5. Jedyny raz wyszła w wyjściowej jedenastce w grupowym starciu z Brazylią i … od razu miała spory udział przy przynajmniej dwóch golach dla rywalek. Co gorsza, jeden a nich padł po podobnym błędzie, jaki przytrafił się jej kilka tygodni wcześniej w meczu ligowym.
Elin Rubensson – 2.5. Już niemal zgodnie z tradycją, grała podczas jednego turnieju na wielu pozycjach. Zaczynała na środku pomocy i to właśnie tam radziła sobie zdecydowanie najlepiej. Znacznie gorzej było po przejściu na lewa obronę, gdzie nie ustrzegła się błędów. W półfinale z Brazylią opiekowała się Martą, która trzy razy w odstępie kilkudziesięciu minut wkręciła ją w murawę przy pomocy jednego zwodu.
Caroline Seger – 2.5. Liderka szwedzkiej drugiej linii z pewnością nie zaliczy brazylijskiego turnieju do udanych. W jej grze razić mogła szczególnie zdecydowanie zbyt duża liczba strat, z których przynajmniej dwie miały miejsce w najbardziej newralgicznych obszarach boiska. Nieco lepiej radziła sobie z rozgrywaniem, choć głównie wtedy, gdy wybierała te bezpieczniejsze rozwiązania.
Lisa Dahlkvist – 3. W fazie grupowej nie pokazywała żadnego ze swych największych atutów, a jej postawa była jednym, wielkim rozczarowaniem. Wszystko odmieniło się jednak w ćwierćfinale, w którym znów imponowała walecznością od szesnastki do szesnastki, a dodatkowo popisała się fenomenalną, czterdziestometrową asystą przy golu Blackstenius. To ona skutecznie wykonała jedenastki, które zapewniły nam awans kolejno do półfinału i finału.
Kosovare Asllani – 2.5. Znacznie mniej błyskotliwa niż w Manchesterze i wiosenno-letnich meczach kadry. Pod nieobecność Ericsson brała się za wykonywanie stałych fragmentów gry, ale zazwyczaj wychodziło jej to fatalnie. Ze zdecydowanie większą precyzją rozdzielała za to piłki przy szwedzkich kontratakach. To od jej zagrania na skrzydło do Schough rozpoczęła się akcja, która przyniosła nam w finale kontaktowego gola.
Emllia Appelqvist – 2.5. Piłkarka Djurgården miała na Igrzyskach dwie okazje na zaprezentowanie swoich umiejętności i obie przypadły na pojedynki z Brazylią. Skupiała się przede wszystkim na destrukcji i wspomaganiu formacji obronnej, przez co niezbyt często angażowała się w ofensywie.
Fridolina Rolfö – 3. Zdecydowanie najlepsza szwedzka piłkarka w fazie grupowej. Przed meczem z USA swoje nadzieje pokładaliśmy głównie w niej, ale niestety kontuzja uniemożliwiła jej kontynuowanie gry już po niespełna kwadransie. Gdy pojawiła się pierwsza diagnoza mówiąca o sześciotygodniowej przerwie, w Linköping rozległ się tak głośny jęk zawodu, że słychać było go nawet po drugiej stronie Atlantyku.
Sofia Jakobsson – 2. Rozpoczęła fenomenalnie, gdyż już w piątej minucie meczu z RPA po indywidualnej akcji obiła poprzeczkę bramki Afrykanek. Niestety, czas pokazał, że było to jej zdecydowanie najbardziej udane zagranie na całych Igrzyskach. Okazję na to, aby się przełamać miała i w starciu z Chinami i w meczu przeciwko USA, ale to ewidentnie nie był jej turniej.
Olivia Schough – 2. Jak zwykle niezwykle aktywna, robiła sporo wiatru, tylko efektów tego wszystkiego nie było widać, choć ambicji i zaangażowania oczywiście nie można jej odmówić. Bohaterka i antybohaterka drugiej połowy finału z Niemcami. Najpierw zapisała na swoim koncie asystę przy trafieniu Blackstenius, a następnie zmarnowała idealną okazję na doprowadzenie do remisu, gdyż nieczysto trafiła w piłkę. Po prostu – Olivia Schough, którą doskonale znamy.
Lotta Schelin – 3. Okazuje się, że doskonale zna swój organizm. Tuż po przyjeździe do Szwecji zapowiadała, że w optymalnej dyspozycji będzie dopiero mniej więcej w połowie sierpnia i … słowa te sprawdziły się w stu procentach. Jej forma zdawała się rosnąć z meczu na mecz i tylko szkoda, że okradziono ją z prawidłowo zdobytej bramki w spotkaniu ćwierćfinałowym.
Stina Blackstenius – 3. Swoje wszystkie dotychczasowe bramki w kadrze strzeliła w meczach, które rozpoczynała na ławce. W Brazylii potwierdziła, że rola zmienniczki w reprezentacji pasuje jej zdecydowanie najbardziej. W Linköping marzą, aby skuteczność zaprezentowana przez nią na Igrzyskach przełożyła się choć w połowie na rozgrywki ligowe.
Średnia ocen na poziomie 2.53 w przypadku drużyny, która właśnie grała w finale Igrzysk Olimpijskich może nieco dziwić, ale każdy, kto przynajmniej z umiarkowanym zainteresowaniem oglądał turniej, musi obiektywnie przyznać, że pod względem piłkarskiej jakości wciąż mamy duże pole do poprawy, a kadra nie jest jeszcze absolutnie produktem kompletnym. Chwaląc konsekwencję w grze, ambicję, cierpliwość i odporność psychiczną w najważniejszych momentach, nie możemy zapominać, że szczególnie w meczach fazy grupowej na grę naszych piłkarek absolutnie nie patrzyło się z przyjemnością. Szwankowała źle dobrana i zbyt późno skorygowana taktyka (szczególnie na Brazylię), raziła schematyczność, brak pomysłu na skuteczną grę atakiem pozycyjnym i koncertowo marnowane stałe fragmenty gry, którym poświęcaliśmy przecież tyle uwagi. Końcowy wynik jest oczywiście ogromnym sukcesem, którego nikt nie ma prawa dyskredytować, ale jeśli chcemy w najbliższej przyszłości częściej przeżywać takie chwile, jak wczoraj podczas wieczornej fety, to z turnieju w Brazylii musimy jak najszybciej wyciągnąć wnioski i właśnie dobrze odrobionej pracy domowej należy naszym selekcjonerkom, a także całemu sztabowi życzyć w pierwszej kolejności.

Fot. Silvia Izquierdo
Pingback: W Globen na galowo | Szwedzka piłka