Zostajemy do końca!

contentmedium

Szwedzkie piłkarki wzniosły się w Auckland naprawdę wysoko (Fot. Mathias Bergeld)

Co by się nie wydarzyło, z tej imprezy przedwcześnie nas już nie wyproszą! Ćwierćfinał przeciwko Japonii, od meczu rozegranego w tej samej fazie poprzedniego mundialu, różnił się w zasadzie wszystkim… oprócz końcowego wyniku. Bo zupełnie jak przed czterema laty, wbrew wskazaniom bukmacherów i większości ekspertów, kadrowiczki Petera Gerhardssona znów zwyciężyły 2-1 i znów zameldowały się w najlepszej czwórce turnieju. To ostatnie stało się zresztą w ostatnich latach swego rodzaju normą, gdyż za kadencji 63-letniego selekcjonera z Uppsali Szwedki jeszcze ani razu nie wróciły do domów przed półfinałami. Możemy więc powiedzieć, że nowa, sympatyczna tradycja została niejako podtrzymana, choć nerwów i prawdziwego rollercoastera sportowych emocji znów nie udało się przy tym uniknąć. A przed ponad godzinę absolutnie nic na to nie wskazywało.

Bardzo długo wydarzenia na murawie w Auckland mogliśmy bowiem śledzić z umiarkowanym spokojem. Tak bardzo chwalone w poprzednich meczach Japonki żadnym sposobem nie potrafiły odnaleźć właściwego rytmu i poza jedną, nieco chaotyczną wrzutką Risy Shimizu, nie zaprezentowały w ofensywie kompletnie nic ciekawego. Zdecydowanie więcej działo się za to pod drugą bramką, bo choć Szwedki także rozpoczęły dość spokojnie, to ich akcje z minuty na minutę nabierały coraz więcej tempa. Sygnał do ataku dała Nathalie Björn, która jednym, prostopadłym podaniem wypuściła w bój Stinę Blackstenius. Napastniczka londyńskiego Arsenalu walkę o pozycję z Saki Kumagai wygrać nawet zdołała, ale jakość jej strzału pozostawiała już sporo do życzenia. Zmarnowanej szansy nie rozpamiętywaliśmy jednak przesadnie długo, bo chwilę później trafił się nam stały fragment gry, a już chyba cały, futbolowy świat doskonale zdaje sobie sprawę, co to oznacza. Tym razem trochę więcej było w tym wszystkim przypadku niż schematu, ale ani trochę nie zmienia to faktu, że w podbramkowym zamieszaniu zdecydowanie najlepiej odnalazły się Magdalena Eriksson z Amandą Ilestedt, a ta ostatnia już po raz czwarty na tym turnieju umieściła swoje nazwisko na liście strzelczyń. Jednobramkowe prowadzenie zdecydowanie nie było jednak szczytem marzeń naszych piłkarek, które ewidentnie dążyły do tego, aby jeszcze przed przerwą podwyższyć rezultat. I szczęście rzeczywiście było o krok, gdy najlepsza na placu gry Kosovare Asllani uderzała z dystansu po przytomnym zgraniu Fridoliny Rolfö. Lecącą idealnie futbolówkę na słupek zdołała jednak sparować Yamashita, niejako utrzymując swój zespół w grze o półfinał.

Druga połowa zaczęła się od kolejnego szturmu Szwedek, który dość szybko przyniósł konkretne efekty. Dośrodkowanie z prawego skrzydła nieco instynktownie przedłużyła Mina Tanaka, a zagrana przez nią piłka zatrzymała się dopiero na ręce Fuki Nagano. Tak, było w tym wszystkim trochę szczęścia, ale rzut karny wydawał się być ewidentny, a Filippa Angeldal z jedenastu metrów (a będąc bardziej precyzyjnym: z dwunastu jardów) ani myślała się pomylić. I tym razem nie potrzebowaliśmy już przychylności technologii goal-line, aby cieszyć się z dwubramkowej zaliczki, która na tamten moment wydawała się całkiem bezpieczną. Tym bardziej, że kolejne minuty to dalszy ciąg wzorowej postawy kadrowiczek Gerhardssona, które cały czas nie pozwalały Japonkom na wiele. Asllani wreszcie przypominała na boisku tę tak bardzo podziwianą i oklaskiwaną przez nas liderkę, a Rubensson wraz z Angeldal skutecznie zamknęły środek pola, mocno utrudniając prowadzenie gry kluczowej z punktu widzenia Nadeshiko Yui Hasegawie. To było o tyle istotne, że w tej fazie meczu pod ciągłą presją rywalek nie musiały grać nasze defensorki, a właśnie tego w konfrontacji z techniczną Japonią obawialiśmy się najbardziej. Im dłużej jednak Eriksson, Ilestedt i Björn mogły w miarę spokojnie skupiać się na realizacji indywidualnych zadań, tym bardziej realny zaczął wydawać się ten upragniony półfinał. W końcu nadeszła jednak 65. minuta i wtedy rozpoczął się nowy mecz.

Trudno powiedzieć, co dokładnie się wówczas stało, ale patrząc z boku wyglądało to tak, jakby jedna drużyna grać przestała, a druga w tym samym momencie zaczęła. Czy wpływ na taki przebieg wydarzeń mógł mieć fakt, iż Szwedki swój mecz 1/8 finału rozgrywały dzień później, na zdecydowanie większej intensywności, z dogrywką i serią rzutów karnych, a dodatkowo do Auckland podróżowały zdecydowanie dłużej? Całkiem prawdopodobne, choć jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie nigdy zapewne nie poznamy. Flashbacki z meczu o brąz podczas mundialu we Francji były jednak oczywiste; Szwedki skupiły się na głębokiej defensywie, a znajdujące dla siebie coraz więcej przestrzeni Japonki – zupełnie jak przed czterema laty Angielki – atakowały coraz śmielej i z coraz większym polotem. Pod bramką Zeciry Musovic robiło się naprawdę gorąco, a pierwsze roszady personalne Gerhardssona przyniosły nie do końca oczekiwany efekt. Rezerwowa Madelen Janogy dość bezmyślnie starła się we własnej szesnastce z Riką Ueki, dając pani Staubli pretekst do podyktowania rzutu karnego i choć była to wybitnie miękka jedenastka, to szwajcarska sędzia skwapliwie z tego prawa skorzystała. Piłkę w ręce wzięła sama poszkodowana i mocnym strzałem obiła poprzeczkę szwedzkiej bramki, dzięki czemu wciąż mieliśmy do dyspozycji dwa gole zaliczki. Kontaktowa bramka dla Japonii zdawała się jednak wisieć w powietrzu, a my znów oddychaliśmy z ulgą, gdy po rzucie wolnym Aoby Fujino i rykoszecie od pleców Musovic futbolówka zatańczyła na linii bramkowej i wyszła w pole. Tyle tylko, że tym razem radość była wyjątkowo krótkotrwała, a rezerwowe Seike oraz Hayashi w końcu udokumentowały okres całkowitej dominacji Nadeshiko trochę sytuacyjnym trafieniem na 1-2. A pani Staubli emocje postanowiła jeszcze bardziej podkręcić, dając Azjatkom aż dziesięć minut dodatkowego czasu na poszukanie wyrównującego gola. Trener Ikeda także poszedł all-in, szansę mundialowego debiutu otrzymała w samej końcówce znana nam z boisk Damallsvenskan Maika Hamano, ale ani ona, ani żadna z pozostałych Japonek nie potrafiła doprowadzić do remisu i przedłużyć tym samym nadziej byłych mistrzyń świata na pozostanie w turnieju. Miało nie być thrillera? Nie tym razem, ale najważniejsze, że mamy kolejny tego lata happy end!

jpnswe

3 thoughts on “Zostajemy do końca!

  1. To, co miało być najmocniejszą stroną Japonii, okazało się najsilniejszą bronią podopiecznych trenera Gerhardssona. Od początku spotkania Szwedki skutecznie neutralizowały podejmowane przez Japonki próby grania kombinacyjnego. Praktycznie wszystkie niekonwencjonalne zagrania były idealnie odczytywane przez Szwedki. Myślę, że to okazało się kluczem do sukcesu w tym meczu. Fakt, że Japonki w drugiej połowie przycisnęły, ale myślę, że znikąd nie wzięła się nazwa Szwedek „Champions Killers” i to one paradoksalnie cały czas miały przewagę nad przeciwniczkami (chociaż kto to wie, co by się stało, gdyby doliczono zamiast 10 minut, 15 lub 20). Najważniejsze, Szwedki są w czwórce najlepszych drużyn świata, co już dzisiaj uważam za doskonałe osiągnięcie. Heja Sverige!!
    Ciche bohaterki spotkania, to dla mnie J Kaneryd i F. Angeldahl, które wykonały gigantyczną pracę.
    Negatywna bohaterka spotkania, pani sędzina Staubli. Czy tylko ja odniosłam wrażenie, że sędziowała stronniczo, co na tym etapie nie powinno mieć już miejsca.

    A ponieważ znamy już wyniki dzisiejszych spotkań, to pozwolę sobie napisać też kilka słów na ich temat.
    Najpierw thriller Francja- Australia. Mecz, który obfitował i w dramaturgię, i doskonałe zwroty akcji, a podobnej końcówki życzyłabym sobie (jako kibic) w finale.
    Drugi mecz Anglia- Kolumbia. Poziom inny, ale na pewno nie słabszy. Zasłużona wygrana England i spółki, ale o Kolumbijkach na pewno jeszcze nie raz usłyszymy.
    Jesteśmy również bliżej, niż dalej końca, pokuszę się zatem o stwierdzenie, że mamy chyba do czynienia z mistrzostwami bramkarek. Tak, to one rozstrzygają o wynikach wielu spotkań, to od ich gry zależy końcowy rezultat. Najpierw Z. Mušović i jej parady, dzięki którym USA jest już w domu, dzisiaj doskonała gra Arnold oraz Durand. To, co pokazały obydwie bramkarki na rzutach karnych, to top topów (swoją drogą, bardzo odważne posunięcie trenera Francji). A później M. Earps ratująca Angielki przed dogrywką czy karnymi. Bramkarki pokazują się na tych mistrzostwach z jak najlepszej strony.

    Jestem też ciekawa, ile razy federacja USA pluła sobie w brodę, że wypuściła z rąk trenera Gustavssona 😉

    Liked by 1 person

  2. Zgadzam się, że na pewno bramkarki grają na tym turnieju lepiej niż na jakimkolwiek wcześniej, ale… jeszcze widzę tu ogólnie sporo miejsca na poprawę i liczę na to, że w tej kwestii (bo mam tu na myśli także całościowo grę obronną) w kolejnych latach zobaczymy dalszy progres. Chociaż oczywiście doceniam, co już udało się zrobić, bo różnica między teraz a np. rokiem 2011 czy 2013 jest zdecydowanie zauważalna.

    Ale skoro już o bramkarkach, to ja muszę wyróżnić tę, o której nie wspomniałaś, czyli van Domselaar. Z Portugalią miała jeden trudny strzał i dała radę, dzięki czemu udało się w końcówce obronić 1-0, później bardzo solidny mecz przeciwko USA, a faza pucharowa to już prawdziwy koncert. Jeśli żadna z bramkarek w strefie medalowej nie zagra czegoś wyjątkowego, to DvD będzie moją faworytką do drużyny turnieju. Oczywiście do tej mojej osobistej, bo do tej oficjalnej FIFA może się nie załapać przez brak Holandii w 1/2 finału 🙂

    Like

  3. Zgadza się. Na pewno golkiperka Holandii Daphne van Domselaar pokazała się na tych mistrzostwach z bardzo dobrej strony, podobnie, jak cała drużyna Oranje. Szkoda, że odpadły.
    O ile pamiętam, to w ubiegłym roku w meczu ze Szwedkami Sari van Veenendaal po zderzeniu z koleżanką musiała opuścić boisko. Van Domselaar weszła i wykorzystała swoją szansę. Od tamtego dnia jest jednym z najmocniejszych punktów reprezentacji Holandii

    Liked by 1 person

Leave a reply to Doro Cancel reply