Yoroshiku, Nadeshiko!

jpn

Yui Hasegawa doskonale kieruje postawą drugiej linii Nadeshiko (Fot. Getty Images)

Czternaście goli strzelonych, tylko jeden stracony, do tego cztery zwycięstwa w czterech rozegranych dotychczas meczach – tak perfekcyjnym bilansem na australijsko-nowozelandzkim mundialu może pochwalić się zaledwie jedna drużyna. I żeby nie było nudno, to właśnie ona staje na drodze kadrowiczek Petera Gerhardssona do strefy medalowej. Już jutro dowiemy się, czy reprezentantki Szwecji pozostaną na najważniejszej imprezie czterolecia do samego jej końca, czy swoją przygodę z turniejem zakończą na zdecydowanie najbardziej bezwzględnej i niewdzięcznej fazie. Rywalizacja na etapie ćwierćfinałów nie uznaje bowiem półśrodków: zwycięzca w nagrodę dostaje aż dwie szanse, aby wrócić do kraju z pamiątką w postaci medalu, pokonany wraca natomiast z niczym i to pierwszym dostępnym lotem powrotnym. Z ogromnej stawki jutrzejszego starcia sprawę zdają sobie chyba absolutnie wszyscy, więc nie widzę większego sensu w tym, aby poświęcać wiele miejsca temu, ile będziemy mogli na boisku w Auckland wygrać lub przegrać. Zamiast tego warto przyjrzeć się za to pewnym konkretnym faktom, które wyraźnie pokazują, że choć stojące przed szwedzką kadrą wyzwanie jest jak najbardziej wykonalne, to jednak skala jego trudności zdaje się być zdecydowanie wyższa niż podpowiadałaby to intuicja.

Tak, Japonki to przeciwnik, który stylistycznie w teorii powinien nam odpowiadać. I bynajmniej nie dlatego, że trzydzieści lat temu klepnęliśmy je ośmioma golami, bo tamtego starcia nie ma co wspominać w kontekście innym niż ciekawostkowy. Weźmy jednak pod lupę rywalizację z lipca 2016, kiedy to na stadionie w Kalmarze o końcowym sukcesie szwedzkich piłkarek zdecydował perfekcyjnie rozegrany ostatni kwadrans. Rywalki z Azji nawet całkiem nieźle weszły wtedy w mecz, przed przerwą rozgrzały publiczność nieszablonowym podejściem do stałych fragmentów (kto był i pamięta – ten wie, kto nie był i nie widział – ma czego żałować), ale gdy nadszedł decydujący fragment, to błyskawicznie odarliśmy byłe mistrzynie świata z jakichkolwiek złudzeń, wykorzystując swoje oczywiste przewagi w sposób bliski perfekcji. O ideał otarliśmy się także pięć lat później w Saitamie, kiedy to również na etapie ćwierćfinału wielkiej imprezy niesamowicie pewnie pokonaliśmy pełne sportowych ambicji Japonki na ich terenie. A dokonaliśmy tej sztuki w stylu, który można byłoby spokojnie pokazywać na różnych kursach dla aspirujących trenerów, bo z wyjątkiem kilkuminutowego fragmentu pod koniec pierwszej połowy, tamten mecz mieliśmy pod całkowitą kontrolą w zasadzie na każdym polu. To wszystko byłoby naprawdę obiecującym prognostykiem, gdyby nie jeden drobny szczegół – przywołane tu zwycięstwa odnosiliśmy bowiem nad Japonią Asako Takakury, a jutro przyjdzie nam stanąć w szranki z zespołem prowadzonym przez Futoshiego Ikedę. A akurat ten drobny wydawałoby się szczegół, parafrazując klasyczne powiedzenie, robi zasadniczą różnicę.

Nie jest wielką tajemnicą, że Ikeda to szkoleniowiec przywiązujący wiele uwagi do kwestii taktycznych. Jego pomysły z powodzeniem prowadziły japońskie kadry do naprawdę imponujących sukcesów w piłce młodzieżowej, ale ostatnie miesiące wyraźnie sugerują, że i w seniorskim futbolu metody te mogą przynieść całkiem imponujące efekty. Bo jeśli szwedzkie rzuty rożne i wolne stały się niejako jednym z symboli kadencji Gerhardssona, to Japonia pod wodzą Ikedy wykręca niesamowite liczby jeśli chodzi o zagrażanie bramce rywalek z otwartej gry. Wyższego wskaźnika xG nie ma w tej materii żaden z pozostałych uczestników tegorocznego mundialu, choć Nadeshiko wcale nie znajdują się na przykład na szczycie statystyki średniego posiadania piłki. A to oznacza mniej więcej tyle, że Japonki nie potrzebują bezsensownie klepać, aby konkretnie kreować. Im w zupełności wystarczy kilka dopracowanych do perfekcji schematów, niespotykana na tym poziomie dokładność długich podań, automatyzmy w poruszaniu się zarówno wewnątrz formacji, jak i pomiędzy nimi, czy wreszcie niesamowity przegląd pola i antycypacja jednej z środkowych pomocniczek. Bo nie mamy najmniejszych wątpliwości, że oglądając boiskowe poczynania Yui Hasegawy legendarna Aya Miyama może jedynie cmoknąć z zachwytu. Piłkarka Manchesteru City kieruje bowiem poczynaniami koleżanek z taką pewnością siebie, jakby była dyrygentką słynnej, nowojorskiej orkiestry. A reszta zespołu zdaje się mieć do niej pełne zaufanie, co najlepiej obrazują poczynania w ciemno podłączających się do małej gry wahadłowych, które ponadto zdają się niemal telepatycznie odbierać sygnały mówiące im, jaki ruch trzeba będzie za chwilę wykonać. To wszystko zasługuje na jeszcze większe uznanie, gdy wspomnimy, że Hasegawa, Shimizu oraz Endo nie grają na co dzień w jednym klubie, ani nawet w jednej lidze. Wiem, naprawdę trudno w to uwierzyć, ale takie są fakty.

Japoński selekcjoner preferuje ustawienie 1-3-4-2-1, która na papierze nie wydaje się być niczym szczególnie oryginalnym, ale tajemnica jego sukcesu tkwi przede wszystkim w niemal bezbłędnym egzekwowaniu przedmeczowych założeń. Zabawa rozpoczyna się już od formacji defensywnej, a centralnym jej punktem jest doświadczona Saki Kumagai. Stoperka grająca do niedawna w monachijskim Bayernie nie ma może za sobą wybitnego sezonu klubowego, ale na mundial zdecydowanie przygotowała świetną dyspozycję, co jest o tyle kluczowe, że Japonki bezmyślnym wybijaniem futbolówki byle dalej zwyczajnie się brzydzą, w związku z czym bezbłędna i pewna Kumagai przydaje im się nie tylko w skutecznym neutralizowaniu ofensywnych zapędów rywalek, ale również w kreacji. Cierpliwe budowanie akcji od tyłu byłoby jednak niemożliwe bez tytanicznej pracy dwóch pozostałych defensorek, a role te u Ikedy najczęściej pełnią Moeka Minami oraz Hana Takahashi. To właśnie one regularnie tworzą w bocznych sektorach boiska figurę przypominającą romb, której wierzchołki wyznaczają: pół-prawa lub pół-lewa stoperka (Minami lub Takahashi), jedna z dynamicznych wahadłowych (Shimizu lub Endo), reżyserka Hasegawa (rzadziej Fuka Nagano) oraz schodząca nieco niżej mobilna skrzydłowa (zdecydowanie najlepsza do obserwacji pod tym kątem wydaje się być Aoba Fujino). Tak ustawiony kwartet potrafi zyskiwać mnóstwo terenu, całkowicie dezorganizując przy tym formacje przeciwnika, a gdy rywalki zorientują się wreszcie w czym rzecz i spróbują skorygować własne ustawienie, wtedy następuje jedno łamiące schemat podanie albo od Hasegawy, albo od środkowej napastniczki, która dopiero co niespodziewanie pojawiła się na dziesiątce, ale nikt nie zdążył na czas tego zarejestrować. A dalej idzie już prosto, bo tylko od celności ostatniego podania zależy, czy Miyazawa, Fujino lub któraś z wahadłowych będzie miała autostradę do bramki przeciwniczek. Ani na moment nie można jednak zapominać o skupieniu i koncentracji, bo nawet jeśli japoński atak uda się powstrzymać, to podopieczne trenera Ikedy potrafią być równie niebezpieczne… w pierwszych sekundach po stracie. I tak, z jednej strony otwiera to szansę do wyprowadzenia perfekcyjnej kontry, ale z drugiej musimy dołożyć wszelkich starań, aby chwila szaleństwa Ilestedt oraz Andersson z meczu przeciwko RPA w piątek ani razu się nie powtórzyła. Bo tym razem może kosztować nas ona na przykład odpadnięcie z turnieju, o czym dopiero co przekonały się skarcone właśnie przez Risę Shimizu Norweżki. Swoją drogą, ostatnie mecze pokazały, że ta wersja Nadeshiko szczególnie dobre statystyki wykręca na rywalkach proponujących ustawienie 1-4-2-3-1. Gerhardsson i Wikman także doskonale zdają sobie z tego sprawę i teraz pozostaje tylko zastanowić się, jak tę wiedzę postanowią wykorzystać w praktyce. Łatwo nie będzie, gdyż Japonia równie komfortowo co z futbolówką przy nodze czuje się także bez niej, ale analizując kolejne elementy futbolowego rzemiosła, stosunkowo łatwo da się wymienić te, w których zarysowuje się szwedzka przewaga. I teraz tylko chodzi o to, aby w chwili decydującej próby te swoje atuty wykorzystać lepiej niż zrobi to przeciwnik. No, a do tego oczywiście ustrzec się błędów, bo te potrafią czasami zniweczyć największy wysiłek. Prawda, że proste? No to do dzieła!

Przedmeczowy tekst, nawet zdominowany przez nowinki taktyczne, nie byłby kompletny bez ciekawostki. A ta niejako napisała się sama w momencie, gdy FIFA wyznaczyła do prowadzenia meczu Japonia – Szwecja panią Esther Staubli. Tak, dokładnie tę samą sędzię, która równo dziesięć lat temu w sekundę uciszyła wypełnione po brzegi Gamla Ullevi, anulując wyrównującego gola Lotty Schelin w półfinale EURO 2013 z Niemcami. Tamta sytuacja do dziś pozostaje jednym z najbardziej kultowych momentów szwedzkiego sportu w XXI wieku, a dyskusje, czy gwiazda Lyonu rzeczywiście faulowała wówczas Annike Krahn będą toczyć się tak długo, jak po ziemi chodzić będzie ostatni naoczny świadek tamtych wydarzeń. A być może nawet jeszcze dłużej. Moje zdanie w temacie zapewne doskonale znacie: było to klasyczne 50/50 i każda decyzja szwajcarskiej rozjemczyni pewnie by się obroniła. Nie jest jednak wykluczone, że 3670 dni po tamtych wydarzeniach teoria o równowadze piłkarskiego szczęścia i pecha raz jeszcze zmaterializuje się na naszych oczach. Technologia goal-line w Melbourne właśnie oddała nam to, co osiem lat temu brutalnie zabrała w Winnipeg. Czyżby więc turniej w Australii i Nowej Zelandii miał zapisać się w naszej pamięci jako mundial rekompensaty za poniesione wcześniej krzywdy? Kto wie, choć mówiąc tak całkiem szczerze, jeden thriller w zupełności nam wystarczy, a teraz przydałby się troszkę spokojniejszy mecz. Choć nie mam pewności, czy we współczesnej piłce na takim etapie takiego turnieju można w ogóle wspominać o spokoju.

A gdybyście chcieli przed pierwszym gwizdkiem pani Staubli posmakować jeszcze trochę japońskiej kultury, to zostawię tutaj takie cudeńko. Słowa-klucze: Peter, wanna, słuchawki, Igrzyska. Dobrego meczu, dobrej zabawy!

1 thought on “Yoroshiku, Nadeshiko!

  1. Japonia prezentuje się na tych mistrzostwach bardzo dobrze przede wszystkim od strony taktycznej.
    Przeprawa, która czeka Szwedki, będzie ciężka, ba, nawet bardzo ciężka. Jeśli dziewczyny nie wzniosą się na wyżyny swoich umiejętności, to o wynik wcale nie będę spokojna, tym bardziej, że przy całym szacunku i sympatii do Szwedek, to Japonki wyglądały znacznie lepiej w rozegranych meczach, niż podopieczne trenera Gerhardssona.
    No ale to jeden mecz i póki co szanse są wyrównane.
    Heja Sverige!

    Liked by 1 person

Leave a comment