
Mundial 2023 będzie prawdziwą weryfikacją sześcioletniej kadencji Petera Gerhardssona (Fot. Getty Images)
Nieco ponad miesiąc temu w tym miejscu pojawił się tekst analizujący szanse i potencjalne zagrożenia w kontekście występu reprezentacji Szwecji na angielskim EURO. Niestety, trochę zaginął on w gąszczu zdecydowanie bardziej krzykliwych i donośnych głosów tych, którzy z kompletnie niewiadomych przyczyn wieszczyli naszej kadrze tego lata powtórkę z Japonii. A trzeba uczciwie przyznać, że podstawy ku temu były mizerne, choć – żeby być wobec niepoprawnych optymistów całkowicie fair – przed rokiem także niewiele zapowiadało aż taką szwedzką eksplozję na boiskach dalekiej Azji. Patrząc jednak na całość potencjału naszej reprezentacji sprzed dwunastu miesięcy i z dziś, zdecydowanie więcej pozytywnych przesłanek można było doszukać się wtedy, gdy chociażby Hanna Glas czy Magdalena Eriksson miały za sobą sezon życia. Pomimo wszelkich przeciwności, brytyjska eskapada i tak zakończyła się jednak umiarkowanym powodzeniem, dzięki czemu dziś możemy tytułować się sympatykami trzeciej drużyny Europy, a przecież jeszcze niedawno podobny przywilej nam absolutnie nie przysługiwał. I jest to niewątpliwie pierwsza z dobrych wiadomości. Druga z nich jest natomiast taka, że kolejna wielka impreza już za niespełna dwanaście miesięcy i z prawdopodobieństwem bliskim pewności możemy już potwierdzić, że reprezentacja Szwecji przystąpi do niej z najsilniejszego koszyka. Jasne, w samym losowaniu jeszcze nikt niczego nie wygrał, ale jednak warto docenić fakt, że po raz pierwszy w tym wieku (!) zagramy na mundialu jako papierowy faworyt grupy. A jeśli wierzyć zapowiedziom, że turniej w Australii i Nowej Zelandii będzie swego rodzaju imprezą życia dla pokolenia ’93, to starcia z teoretycznie silniejszymi przeciwniczkami warto odłożyć sobie na fazę pucharową. Czy jednak przygotowania do podboju południowej półkuli rzeczywiście upłyną nam pod znakiem błogiego spokoju? I co równie istotne: jak mogą wyglądać realia szwedzkiej piłki reprezentacyjnej już po mistrzostwach świata 2023, na których przecież historia futbolu się nie kończy?
Zacznijmy może chronologicznie, czyli od odpowiedzi na pierwsze z pytań. Tym bardziej, że jest ona w miarę oczywista, bo pewne zasady z powodzeniem obowiązują nie tylko w sporcie, ale w zasadzie w każdej dziedzinie życia. A jedna z nich mówi jasno, że stojąc w miejscu tak naprawdę się cofamy. I nie mamy chyba najmniejszych wątpliwości co do tego, że sprawę zdaje sobie z tego także sztab reprezentacji Szwecji. Dlatego właśnie już najbliższą potyczkę z Finlandią należy potraktować jako pierwszy etap mundialowej selekcji, bo na celebrowanie zwycięskich eliminacji nie ma w tej chwili ani czasu, ani przestrzeni. Przed Peterem Gerhardssonem oraz jego najbliższymi współpracownikami jest za to niesamowicie ważny czas, w którym to trzeba będzie znaleźć poprawne rozwiązanie przynajmniej kilku równań z wieloma niewiadomymi. A ewentualny błąd w obliczeniach może okazać się niezwykle kosztowny, bo choć zwieńczenie wielu pięknych karier jednym nieudanym turniejem w żadnym wypadku nie przekreśliłoby wcześniejszych sukcesów, to jednak nieprzypadkowo w futbolu od zawsze obowiązuje niepisana zasada, że jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. Na własnej skórze przekonało się o tym już wiele gwiazd światowych boisk i bardzo nie chcielibyśmy, aby za rok do tej listy dopisanych zostało kilka szwedzkich nazwisk.
Problemem numer jeden, najbardziej zresztą rozgrzewającym w tej chwili opinię publiczną, jest niewątpliwie temat obsady bramki. W temacie dalszej przydatności Hedvig Lindahl do kadry wypowiedzieli się już chyba prawie wszyscy znawcy tematu i przynajmniej tysiąc osób niekoniecznie mających cokolwiek ciekawego do powiedzenia. Ale wiadomo, jak coś znajduje się w karcie na czasie, to stanowisko zająć trzeba, takie to już realia pięknych lat dwudziestych. Najciekawsze było jednak to, co w tej kwestii myśli sama zainteresowana, która pomimo ogromnego rozgoryczenia swoją postawą na EURO postawiła sprawę jasno: o żadnym ogłaszaniu oficjalnego końca reprezentacyjnej kariery nie może być mowy. Lindahl nie wykluczyła, że mecz z Anglią rzeczywiście może okazać się ostatnim podczas trwającej niemal dwadzieścia lat przygody z kadrą, ale zastrzegła, że w takiej sytuacji będzie to decyzja selekcjonera. A jeśli ten ostatni uzna, że doświadczona golkiperka wciąż ma drużynie coś do zaoferowania, to ona będzie gotowa na każde wezwanie i bez względu na rolę, która jej w zespole przypadnie. Inna sprawa, że konkurencja dla 39-latki z Katrineholm solidnie prezentuje się póki co jedynie na papierze. Jennifer Falk, po dwóch kapitalnych sezonach, zaliczyła na boiskach Damallsvenskan mało udaną wiosnę, a uznawana nie bez przyczyny za olbrzymi talent Emma Holmgren przez ostatni rok poważną piłkę oglądała najczęściej z perspektywy ławki (rzadziej), trybun (częściej) lub sofy (najczęściej). A ponieważ na tę chwilę nie ma tematu powrotu do kadry Stephanie Öhrström, a kandydatury Cajsy Andersson nie bierze chyba pod uwagę sam selekcjoner, to pozostaje nam spoglądanie z nadzieją w kierunku Londynu. Nie możemy jednak zapominać, że Zecira Musovic ma w klubie naprawdę poważną konkurencję i na regularne występy w barwach mistrzyń Anglii będzie musiała mocno zapracować.
Kariery nie zamierza kończyć nie tylko Lindahl, gdyż na ostateczną deklarację póki co nie zdecydowała się żadna z naszych doświadczonych piłkarek. Z jednej strony jest to dla selekcjonera spory komfort, ponieważ prosta matematyka podpowiada, że zawsze lepiej dokonywać selekcji z możliwie największej puli zawodniczek. Otwartym pozostaje jednak pytanie, jak postąpi Gerhardsson, jeśli wiosną i latem 2023 dotychczasowe liderki kadry znajdą się akurat w słabszej formie. Czy po sześciu latach naprawdę udanej kadencji będzie go stać na gwałtowny zwrot w przededniu imprezy, która może spuentować jego trenerską karierę? Nie podejrzewamy oczywiście o to, że ktokolwiek w szwedzkim sztabie miałby kierować się sentymentami, ale tak czysto po ludzku wiemy, że niełatwo jest odstrzelić kogoś, z kim dopiero co wspólnie osiągało się naprawdę wielkie sukcesy. Chcielibyśmy rzecz jasna, aby tak dramatyczne wybory okazały się problemem wyłącznie teoretycznym, ale nie możemy wykluczyć sytuacji, w której najtrudniejszym zadaniem dla Gerhardssona przed Australią będzie odpowiednie zbilansowanie kadry. Bo niby kandydatki do zastąpienia starszych koleżanek wcale nie szturmują szaleńczo reprezentacyjnych bram, ale jednak ostatnie tygodnie pokazały nam jasno, że w najsilniejszych piłkarsko krajach zawodniczki urodzone w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych, a także na przełomie wieków, stanowią przynajmniej kilkadziesiąt procent wartości wyjściowej jedenastki i proporcje te będą z każdym kolejnym krokiem tylko rosły. U nas natomiast wydają się one do tego stopnia zaburzone, że za młode talenty cały czas uważamy naprawdę solidną ekipę z rocznika -97. I tak, Blomqvist, Angeldal, Björn czy Zigiotti to niewątpliwie piłkarki, którym nie sposób odmówić sportowej klasy, ale nie możemy zapominać, że wszystkie one za rok będą miały już 26 lat. Dotychczasowe wybory Gerharssona nie biorą się jednak wyłącznie z przyzwyczajenia do znajomych twarzy czy też niechęci do młodzieży, głównym problemem jest tu bowiem jakość potencjalnych następczyń. Nie ma bowiem ani trochę przypadku w tym, że przez ostatnie lata szwedzkie młodzieżówki męczyły się okrutnie z rywalkami pokroju Bośni, Grecji, czy Słowenii i dopiero zespół z rocznika -03 potrafił wygrać trzy kolejne mecze z poważnymi przeciwniczkami. Czas pokaże, czy był to tylko jednorazowy wystrzał, czy zapowiedź odwrócenia fatalnego trendu, ale bez względu na to już teraz trzeba zacząć nie tylko myśleć o sztafecie pokoleń, co po prostu ją rozpocząć. I dobrze byłoby, gdyby proces ten uruchomić już przed przyszłorocznym mundialem, gdyż zamrożenie kadry na dwanaście kolejnych miesięcy na pewno okazałoby się fatalne w skutkach. Podobne historie przeżywaliśmy już dwukrotnie i czas pokazać, że potrafimy uczyć się na własnych błędach. Choć trzeba uczciwie zaznaczyć, że zadanie przed Gerhardssonem wydaje się być zdecydowanie trudniejsze od tego, które miały do wykonania jego dwie słynne poprzedniczki, przede wszystkim ze względu na silną jak nigdy konkurencję międzynarodową, która zresztą ani myśli się zatrzymywać i na nas czekać.
Wybór drużyny na australijsko-nowozelandzki mundial, a także kształt wspomnianej wymiany kadrowej, mogą okazać się na koniec nie mniej ciekawe niż same występy szwedzkich piłkarek na boisku. Selekcjonerowi powinniśmy zatem życzyć przede wszystkim tego, aby nie bał się podjąć ryzyka, a gdy już to zrobi, to pozostanie nam zaufać jego wyborom i mocno ściskać kciuki za to, aby okazały się one skuteczne. W przeciwnym bowiem razie, gdzieś w okolicach mundialu 2027 (zakładając, że w ogóle się na niego zakwalifikujemy) dopiero poznamy co to znaczy przystępować do meczu w roli wyraźnego underdoga. I nie jest to absolutnie żadna klątwa, a realna i pozbawiona niepotrzebnych emocji ocena potencjału. Czasy, w których w futbol bawiły się trzy kraje na świecie, bezpowrotnie odeszły bowiem do przeszłości (i całe szczęście!), a utrzymanie się w szerokiej czołówce będzie z każdym kolejnym cyklem zadaniem coraz bardziej wymagającym. I jeśli za pięć lat marzy nam się siedzenie przy najważniejszym, piłkarskim stole, to właśnie nadszedł czas, w którym współodpowiedzialność za losy kadry powinny zacząć brać na siebie zawodniczki młodsze od koleżanek z rocznika -93. Głęboko wierzymy zatem, że etap najbardziej intensywnego rozwoju wciąż mają przed sobą 24-letnie dziś Amanda Nildén oraz Josefine Rybrink, które mogą stanowić alternatywę dla coraz bardziej wiekowej formacji defensywnej. Że sztokholmska szkoła talentów to nie tylko mit na kształt potwora z Loch Ness, a realne zjawisko, którego twarzą będzie między innymi Matilda Vinberg. Że zbierająca w ostatnich miesiącach kapitalne recenzje Anna Sandberg nie ugrzęźnie na ławce w Hisingen i wciąż będzie zachwycać nas swoją dynamiką i ambicją na boiskach Damallsvenskan. Że z problemami zdrowotnymi uporają się Rosa Kafaji i Hanna Lundkvist, a gdy już wrócą do regularnej gry, to nie pozostawią selekcjonerowi jakiegokolwiek wyboru w kwestii powołań. Że siostry Pelgander rzeczywiście okażą się objawieniem na taką skalę, jak obiecują to w Örebro, a Lisa Björk udowodni, że koniec złotej ery Umeå wcale nie musi równać się zmierzchowi futbolu w Västerbotten. I wreszcie: że Hanna Bennison zagra w końcu w kadrze turniej na miarę talentu, którym niewątpliwie dysponuje, gdyż oczekiwanie na jej wystrzał coraz bardziej zaczyna nam przypominać sagę sprzed sześciu lat ze Stiną Blackstenius w roli głównej. Wiem, wyliczanka niby długa, ale gdy porównamy to z zasobami i rezerwami Anglików, Francuzów, czy Hiszpanów, to nie wygląda to przesadnie imponująco. Co więcej, w perspektywie dekady zdecydowanie mocniejszymi kartami dysponują chociażby Holendrzy, a nawet Włosi i Brazylijczycy (pod warunkiem, że wystarczy im cierpliwości, co akurat w ich przypadku niekoniecznie bywa regułą). Futbol jest jednak o tyle piękny, że nie zawsze zwycięża w nim pojemność stadionu narodowego, czy zasobność portfela prezesów krajowej federacji. I choć ostatnie miesiące przyniosły nam wszechobecną fetyszyzację liczb, to niezmiennym wciąż pozostaje fakt, że tych najważniejszych cyferek cały czas musimy szukać w rubryce oznaczającej ilość strzelonych goli. Musimy zatem wierzyć, że te ostatnie w dalszym ciągu będą po naszej stronie, a piękne wspomnienia z EURO ’13, MŚ ’19, czy IO ’21 nie okażą się dla nas ostatnimi przed dłuższą przerwą od sukcesów. Musimy mieć świadomość, że w kolejnych latach o powtórki z tych turniejów może być coraz trudniej, ale czasami naprawdę warto oprzeć się na wierze, nadziei i … rozsądku. A jeśli nam ich nie zabraknie, to ten nowy, piłkarski ład wcale nie musi okazać się aż tak straszny. Choć na koniec warto powiedzieć sobie jedno: łatwo z całą pewnością nie będzie, łatwo to już było!