
Miało być wyjście z grupy na drugim miejscu, a następnie planowa i oby honorowa porażka z przeważającymi siłami Anglii lub Francji. Tyle teorii, bo rzeczywistość napisała nam biegunowo odległy od nakreślonego tu scenariusz. Podopieczne żegnającego się podczas szwajcarskiego EURO ze stanowiskiem selekcjonera Petera Gerhardssona najpierw po raz trzeci na przestrzeni pięciu miesięcy odprawiły zawsze niewygodną Danię, a następnie w nieco kuriozalnym i wyjątkowo radosnym widowisku dosłownie zmiotły z planszy niemal bezbłędne w eliminacjach Niemki. Cała Europa zachwycała się rajdami szalejącej na prawym skrzydle Smilli Holmberg, po tej stronie boiska kolejne koncerty odgrywała nam Johanna Kaneryd, Filippa Angeldal z Julią Zigiotti stworzyły w środku pola najsolidniejszy i zarazem najbardziej niedoceniany na turnieju duet pomocniczek, a z najlepszą od dawna formą na imprezę docelową przyjechała nawet ewidentnie przeżywająca drugą młodość Kosovare Asllani.
Kapitanka London City Lionesses została zresztą pierwszą z wielu bohaterek pamiętnego, ćwierćfinałowego widowiska w Zurychu, gdyż to za jej sprawą reprezentantki Szwecji jeszcze przed upływem dwóch minut gry skutecznie zaskoczyły defensywę obrończyń tytułu. A zanim Angielki na dobre otrząsnęły się z szoku, Stina Blackstenius przypomniała sobie jak strzelać gole w decydujących momentach i pozycja wyjściowa Blågult zrobiła się naprawdę całkiem sympatyczna. W starciu z taki oponentem nazywanie jej komfortową byłoby rzecz jasna sporych rozmiarów nadużyciem, ale gdyby tylko na przykład na początku drugiej części gry udało się wykorzystać jeszcze jedną ze stwarzanych przecież przez szwedzkie piłkarki okazji, to niespodziewany awans do strefy medalowej EURO nagle stałby się celem nie tyle realnym, co niemal rzeczywistym. Wtedy rywalizacji definitywnie zamknąć się jednak nie udało, a później nastąpiły wydarzenia, które bez wątpienia pozostaną w naszej pamięci na długo. Rezerwowe Chloe Kelly oraz Michelle Agyemang w zaledwie kilkadziesiąt sekund przywróciły fanom z Wysp Brytyjskich nadzieje na obronę tytułu, a absurdalny i jedyny w swoim rodzaju konkurs rzutów karnych ostatecznie rozstrzygnął sprawę na korzyść ekipy prowadzonej przez Sarinę Wiegman. Nam pozostały jednak naprawdę piękne wspomnienia, za które tej konkretnej grupie zawodniczek i szkoleniowców raz jeszcze należą się wielkie słowa uznania.