Jest w porządku

W takich okolicznościach padł zwycięski gol dla reprezentantek Francji (Fot. Bildbyrån)

Trzeci mecz, trzecia porażka, ale nastroje jednak jakby inne. Bo o ile w Hiszpanii marzenia o podjęciu wyrównanej walki skutecznie wybito nam z głów już po upływie dwóch kwadransów, o tyle na tle mocnej i wyjątkowo dobrze usposobionej reprezentacji Francji, kadrowiczki Tony’ego Gustavssona zaprezentowały momenty naprawdę solidnej gry. A w drugiej połowie ręce sympatyków Blågult chwilami aż same składały się do oklasków, ponieważ to nasze piłkarki były w swoich boiskowych poczynaniach zdecydowanie konkretniejsze od swoich oponentek. Ponadto, to Szwedki jako jedyne wczorajszego wieczora potrafiły strzelić gola z gry, a gdyby tylko stuprocentową okazję bramkową jeszcze przy stanie 0-0 potrafiła wykorzystać Johanna Kaneryd, to śmiało moglibyśmy ze stadionu w Reims wywieźć nie tylko sympatyczne wspomnienia, ale i naprawdę korzystny wynik. Wszystkiego od razu mieć jednak nie można, choć trochę szkoda, że kapitalne, otwierające podanie rozgrywającej naprawdę udane zawody Kosovare Asllani, nie zostało ostatecznie nagrodzone asystą. Tę ostatnią zapisała za to przy swoim nazwisku Anna Sandberg, gdy korzystające w początkowej fazie meczu głównie z prawego korytarza szwedzkie piłkarki postanowiły złamać schemat i wykreować coś lewą flanką. Wahadłowa Manchesteru United zdecydowała się pójść w ciemno na overlap, jej ruch w porę dostrzegła Fridolina Rolfö, a nabiegająca na wprost francuskiej bramki Stina Blackstenius wygrała walkę o pozycję i sfinalizowała ten wypad celnym strzałem głową. Ta przemyślana, zespołowa akcja jak najbardziej zasłużyła na oklaski, lecz co najbardziej budujące, nie był to wyłącznie jednorazowy wystrzał, a efekt poprawnej realizacji coraz wyraźniej rysującej się na naszych oczach strategii.

No dobrze, zaczęliśmy od laurki, ale jednak koniec końców wynik się nam nie zgodził. O porażce na francuskiej ziemi zdecydowały bowiem dwa stałe fragmenty, które gospodynie bezlitośnie wykorzystały dosłownie w ostatnich akcjach obu części spotkania. W obrazku ewidentnie widać, że we wspomnianych sytuacjach najbardziej zamieszane w utratę goli były dwie mało doświadczone defensorki reprezentacji Szwecji, lecz sprowadzanie całego nieszczęścia do indywidualnych błędów odpowiednio Anny Sandberg oraz Elmy Nelhage, byłoby jednak sporym nadużyciem. Oczywiście, pierwsza z wymienionych wyraźnie spóźniła się z interwencją, co w sposób bezpośredni doprowadziło do nieszczęścia w postaci przewinienia we własnym polu karnym na Kadidiatou Diani, a druga w kluczowym, choć nieco sytuacyjnym pojedynku, dała się przechytrzyć zdecydowanie bardziej zaprawionej w bojach Griedge Mbock, lecz pojedyncze kiksy nie mogą przesłonić faktu, iż obie te zawodniczki na stadionie w Reims miały także momenty znacznie lepszej gry. Na plus zaimponować mogła przede wszystkim stoperka Olympique Lyon, bo nawet jeśli jej współpraca z Nathalie Björn na środku bloku obronnego wciąż wymaga kilku szlifów, to jednak skuteczne radzenie sobie z eksplozywną Diani, a także wyjątkowo tej jesieni efektywną Malard, na krótką pochwałę zdecydowanie zasługuje. Troszkę więcej nerwów kosztowała nas za to postawa obu szwedzkich wahadłowych, gdyż usposobione stosunkowo ofensywnie Holmberg oraz Sandberg czasami na dobre zapominały o zabezpieczeniu newralgicznych sektorów, z czego chociażby taka Delphine Cascarino mogła, a nawet powinna zrobić decydowanie większy użytek. Na nasze szczęście, skrzydłowa San Diego Wave – podobnie zresztą jak na przykład Felicia Schröder – o tej porze roku wykazuje już ewidentne oznaki zmęczenia wyczerpującym sezonem, co akurat tym razem zadziałało na korzyść reprezentantek Szwecji.

Bezsprzecznym pozytywem wczorajszego meczu była natomiast postawa Kosovare Asllani, co może jedynie potwierdzać tezę, że kapitance London City Lionesses zdecydowanie służy regularna gra na poziomie angielskiej ekstraklasy. Do pełni szczęścia zabrakło w tym wszystkim może jedynie bardziej precyzyjnych wrzutek zarówno z piłki stojącej, jak i z gry, ale tak dysponowana 36-latka wysłała selekcjonerowi jasny sygnał, że tej kadrze będzie ona w stanie dać jeszcze wiele dobrego. A czy będzie to w roli jednej z liderek, czy może robiącej różnicę zmienniczki, zwanej na Wyspach Brytyjskich impact player, to już rozstrzygnąć musi z pomocą swojego sztabu sam selekcjoner. Jakimś pomysłem może być też perspektywiczne wykorzystanie w podobnych okolicznościach potencjału Fridoliny Rolfö oraz Stiny Blackstenius, które po wejściu z ławki zrobiły różnicę nie tylko za sprawą bezpośredniego udziału w akcji na wagę wyrównującego gola. A przecież szczególnie dla snajperki londyńskiego Arsenalu pojawianie się na placu gry już w trakcie boiskowej rywalizacji nie jest zdecydowanie wychodzeniem poza strefę komfortu, gdyż zarówno podczas kadencji Jonasa Eidevalla, jak i za czasów rządów Renée Slegers, w drużynie klubowej najczęściej przypada jej właśnie taka rola. Swojego najlepszego dnia nie miały wczoraj za to nasze środkowe pomocniczki, bo choć pojedyncze przebłyski zdarzały się zarówno Filippie Angeldal (tutaj głównie w grze do przodu), jak i Julii Zigiotti (w zadaniach stricte defensywnych), to jednak całościowo walkę o środek pola wygrała chyba formacja dowodzona przez zdecydowania mającą patent na reprezentację Szwecji Sakinę Karchaoui, wspieranej w razie potrzeby albo przez Grace Geyoro, albo przez Oriane Jean-Francois. Czy jednak jest to z naszej perspektywy powód do włączania alarmowych syren? Zdecydowanie nie, bo – paradoksalnie – w czekającej nas już za kilka miesięcy rywalizacji chociażby z Serbią lub Włochami, wczorajsze pomysły Gustavssona mogą nam oddać bardziej niż ktokolwiek mógłby na tę chwilę przypuszczać. I z tej właśnie przyczyny, pomimo teoretycznie niepokojącej wynikowo passy, do wtorkowego rewanżu podejść należy z umiarkowanym spokojem i dołożyć wszelkich starań, aby dziewięćdziesiąt minut potyczki z Francją nie było w stanie go zmącić. A po Nowym Roku zacznie się już granie na poważnie, o jak najbardziej konkretne cele.

Leave a comment