
Tak przedstawia się drabinka pierwszej edycji piłkarskiego Pucharu Europy (Fot. UEFA)
No i polosowane. Mogło być przyjemnie, mogło być łatwiej niż w poprzedniej rundzie, ale los autorytatywnie i nieodwołalnie postanowił, iż sezon 2025-26 w europejskich pucharach ma być tym, w którym na szwedzkie kluby czekać będzie istny tor przeszkód, a poziom trudności z każdym kolejnym awansem może tylko i wyłącznie rosnąć. Na rzeczywistość obrażać się jednak bynajmniej nie zamierzamy i to nie tylko z tej przyczyny, że co się dokonało, to bez względu na ewentualne żale i lamenty i tak pozostanie nieodwołalne. Rywalki znamy, bez dogłębnego researchu jesteśmy w stanie powiedzieć o nich całkiem sporo i choć wyzwanie czekające zarówno na Hammarby, jak i na Häcken oceniamy jako wymagające, to przecież właśnie po to staje się na linii startu, aby próbować swoich sił w starciach z najlepszymi. I nawet jeśli w listopadzie zdecydowanie przyjemniej byłoby wybrać się na stadionową turystykę do Słowenii, Czech, czy nawet Szwajcarii, a Ajaxy i Intery zostawić sobie na wiosnę, to do nadchodzących dwumeczów i tak podejdziemy z mającą jak najbardziej realne przesłanki wiarą i nadzieją. Choć oczywiście nie w roli pewniaczek, ani nawet faworytek do awansu.
Co ciekawe, Hammarby raz jeszcze stanie w szranki z przedstawicielem federacji bezpośrednio rywalizującej z Damallsvenskan w rankingu krajowym. Oczywiście, dla podopiecznych trenera Martina Sjögrena zdecydowanie pierwszoplanową kwestią jest kwestia awansu Bajen do ćwierćfinału i nikt o żadnych współczynnikach jak najbardziej słusznie nie myśli, lecz obierając nieco szerszą perspektywę, ewentualne zwycięstwo Ajaxu może oznaczać, że holenderska Eredivisie odjedzie nam z punktami tak daleko, że za kilka miesięcy obejrzymy trzy szwedzkie kluby w eliminacjach Ligi Mistrzyń po raz ostatni przed bardzo długą przerwą. Z dysponującym równie silną, a być może nawet nieco bardziej kreatywną kadrą norweskim Brannem dwumecz udało się jednak wiceliderkom Damallsvenskan przetrwać, więc gorąco wierzymy, że i tym razem na koniec dnia to my będziemy mieli do zaraportowania pozytywne wieści. Choć nie ma złudzeń, że tutaj sukces trzeba będzie wybiegać, wyszarpać, a przy okazji liczyć na to, że niesamowicie radośnie poczynająca sobie tej jesieni defensywa tym razem przypomni sobie, że kiedyś (w zasadzie nawet nie tak dawno) stanowiła zdecydowanie bardziej szczelną zaporę.
Häcken także nie może mówić o szczęśliwym losowaniu, bo skoro trafiasz to jednej pary z ekipą właśnie nazwaną przez mistrzynie ceremonii głównym faworytem całych rozgrywek, to możesz szykować się na realnie trudne boje. Tutaj jakąś iskierką nadziei może być jednak fakt, iż akurat w Hisingen starć z europejskimi potentatkami się nie boją i to nawet wówczas, gdy na krajowym podwórku wiedzie się ze zmiennym szczęściem. Przekonało się o tym holenderskie Twente, przekonał się madrycki Real, a nawet londyńska Chelsea na własnym obiekcie nijak nie potrafiła znaleźć sposobu na pokonanie Jennifer Falk. I na tak zacnym tle mediolański Inter nie jawi się już jako zapora nie do sforsowania, tym bardziej, że nie tak dawno piłkarkom z Serie A zdarzyło się przyjąć u siebie dwie sztuki od tak często przywoływanego tu dzielnego, norweskiego Brannu. Olivia Schough wcale zatem nie musi powrócić do Västergötland w glorii zwycięstwa i tej wersji póki co się usilnie trzymamy, gdyż po dzisiejszym losowaniu literalnie głównie to na pozostało. Ale pamiętajcie, wiara potrafi naprawdę zdziałać cuda, a tutaj aż tak nieprawdopodobnej ingerencji w rzeczywistość nie potrzebujemy. Ot, wystarczy tylko strzelić przynajmniej o jednego gola więcej od wicemistrzyń Italii i wszyscy będziemy ukontentowani.