The Ellen Show

Hat-trick Ellen Wangerheim w jedenaście minut pozwolił Hammarby wypracować sobie solidną zaliczkę przez rewanżem (Fot. Pontus Orre)

Ach, cóż to był za nokaut! W starciu z liderkami norweskiej Toppserien bardzo długo wszystko zdawało się podążać w niewłaściwym z perspektywy Hammarby kierunku. Nerwowe wejście w mecz, przegrana na całej szerokości boiska walka o środek pola, grożące poważnymi konsekwencjami błędy w ustawieniu, kontuzja kapitanki Alice Carlsson i wreszcie wyraźnie pogubiona w swoich zadaniach zastępująca ją Simone Boye – to wszystko niechybnie zwiastowało na Grimsta Idrottsplats nadciągającą katastrofę. A żeby było jeszcze bardziej klimatycznie, to nawet warunki atmosferyczne zdawały się sprzyjać przybywającym do Sztokholmu z nieformalnej, europejskiej stolicy deszczu przyjezdnym. Tuż przed końcem pierwszej połowy nastąpiło jednak coś kompletnie niewytłumaczalnego, dzięki czemu obejrzeliśmy gola zdobytego wbrew prawidłom elementarnej, piłkarskiej logiki. Nie licząc drobnego zamieszania po jednym z rzutów rożnych, był to tak naprawdę pierwszy odważny ofensywny wypad Bajen i choć zgodnej współpracy między zawodniczkami trenera Sjögrena również w niej było jak na lekarstwo, to następujące po sobie kiksy Ingrid Stenevik oraz Mii Authen sprawiły, że futbolówka znalazła się pod nogami niepilnowanej Vilde Hasund, która nie zastanawiając się długo pognała ile sił w kierunku bramki Selmy Panengstuen, uderzyła ile fabryka dała i po chwili tonęła w objęciach równie szczęśliwych koleżanek z drużyny. To trafienie było dla gospodyń niczym długo wyczekiwany promyk nadziei, choć nie da się ukryć, że pomni dotychczasowego przebiegu meczu, na jego drugą odsłonę czekaliśmy z ogromnym niepokojem.

Wtedy jednak wydarzyło się coś, czego w swoich prognozach nie zobaczyliby nawet najbardziej niepoprawni optymiści. Bo przecież żaden z nich nie odważyłby się wspominać o serii goli dla Hammarby, mając w pamięci, jak dosłownie chwilę wcześniej defensywę Bajen ośmieszały udanymi slalomami w okolicach szesnastki sztokholmianek Josefine Birkelund (na prawej flance) oraz Nea Lahtola (na lewej). O ile jednak piłkarkom Brann skutecznego wykończenia ewidentnie brakowało, o tyle Ellen Wangerheim postanowiła zadać kłam ekspertom zestawiającą ją ze Stiną Blackstenius i przy pomocy trzech celnych strzałów w jedenaście minut skompletowała klasycznego hat-tricka! A żeby było mało, to warto zauważyć, że pomiędzy trafieniami numer dwa i trzy gospodyniom należał się jeszcze rzut karny po faulu jednej z zawodniczek z Bergen na Stinie Lennartsson. Efekt wieczornego zrywu Hammarby był na tyle oszałamiający, że nawet tradycyjnie głośna i bez przerwy wspomagająca dopingiem swoje ulubienice grupa kibiców z Bergen na moment zamilkła, jakby nie mogąc zrozumieć, jakim cudem można przegrywać różnicą czterech goli w starciu, które pozornie miało się pod pełną kontrolą. Do końcowego gwizdka wciąż pozostawało jednak sporo czasu, więc utrzymanie koncentracji na odpowiednim poziomie niezmiennie było jak najbardziej wskazane. Z zadania tego wyjątkowo niepewna w rundzie rewanżowej sezonu 2025 defensywa gospodyń wywiązała się w stopniu dostatecznym, bo choć czystego konta Melinie Loeck zachować się nie udało, to jednak trzy czwarte uzyskanej przewagi Zielono-Białe na rewanż do Norwegii ze sobą mimo wszystko zabiorą. Autorką honorowego trafienia dla ekipy z Bergen była rozkręcająca się z każdą upływającą minutą Lauren Davidson, która mając zdecydowanie zbyt wiele swobody przymierzyła za pola karnego w samo okienko sztokholmskiej bramki. Była snajperka Glasgow City ewidentnie przejawiała w końcowej fazie spotkania wielką ochotę do gry, lecz ani ona, ani pozostająca dziś wyjątkowo nieco w cieniu Signe Gaupset, rozmiarów porażki zmniejszyć już nie potrafiły. Kto jednak widział dzisiejsza batalię w Brommie, ten doskonale zdaje sobie sprawę, iż kwestia awansu tak naprawdę w całości rozstrzygnie się za tydzień. Bo nawet jeśli Hammarby bezsprzecznie zwiększył swoje szanse na awans do głównej drabinki premierowej edycji Pucharu Europy, to Brann swoją postawą na przestrzeni dziewięćdziesięciu minut potwierdził, że jakościowo znajduje się na tym etapie sezonu przynajmniej o kilka szczebelków wyżej. I jeśli tylko w rewanżu wicemistrzynie Norwegii okażą się nieco bardziej produktywne, w obozie Bajen może błyskawicznie zrobić się naprawdę nerwowo. No, chyba że wcześniej obejrzymy jeszcze jeden epizod z cyklu The Ellen Show, czego chyba wszyscy bardzo sobie życzymy.

******

Na dwóch pozostałych arenach emocji miało być znacznie mniej i koniec końców tak właśnie się stało, choć na ostateczne rozstrzygnięcia trzeba było poczekać nieco dłużej niż pierwotnie przypuszczaliśmy. Trener Rosengård Martin Qvarmans Möller najwyraźniej wyszedł z założenia, że ważniejsze od przeżywania późnojesiennej, europejskiej przygody jest uniknięcie pełnej kompromitacji w postaci pierwszej w historii klubu degradacji z Damallsvenskan i do boju przeciwko wicemistrzyniom Portugalii posłał w bój jedenastkę mocno eksperymentalną. Ta zaprezentowała się jednak zaskakująco dzielnie, zupełnie nie zważając na to, że Emma Jansson, Emilia Larsson, Thea Sørbo, Hanna Andersson, czy Halimatu Ayinde przypatrują się wszystkiemu zaledwie z perspektywy ławki rezerwowych, Co więcej, za sprawą Anastazji Pobiegajło w pierwszej, a także Sary Tryggvadottir w drugiej połowie udało się nawet bramce piłkarek z Lizbony zagrozić, ale gola, który dawałby na tamten moment wyrównanie, fani FCR ostatecznie się jednak tego dnia nie doczekali. Ze wszystkich trenerskich roszad Qvarmansa Möllera najwięcej wątpliwości wywołała ta dotycząca golkiperek, gdyż miejsce wiele razy ratującej przecież zespół przed jeszcze wyższymi porażkami Samanthy Muprhy, zajęła decyzją szkoleniowca młoda i niedoświadczona Saga Andersson. No i filigranowa, pochodząca z Örebro piłkarka zaprezentowała się mniej więcej tak, jak podczas wiosennych, młodzieżowych mistrzostw Europy, puszczając wszystkie piłki lecące dziś w światło jej bramki. Szkoda, bo paradoksalnie naprawdę była szansa, aby ten dwumecz utrzymać jeszcze przez kilka dni przy życiu. Spodziewanie jednostronny przebieg miało za to spotkanie na Bravida Arenie w Hisingen, lecz worek z bramkami rozwiązało dopiero pojawienie się na placu gry rezerwowych. Wcześniej, pomimo wystawienia przez trenera Linda iście galowej jedenastki, a także optycznej dominacji Os z Hisingen, na drodze do szczęścia stawała albo szczęśliwie i efektownie interweniująca Kinga Seweryn, albo obijana przez Alice Bergström poprzeczka, albo kilka centymetrów brakujących do skutecznego domknięcia akcji przez Tabithę Tindell lub Felicię Schröder. Sposób na ostateczne rozmontowanie defensywy z Katowic znalazła dopiero Matilda Nildén, która sama na listę strzelczyń się wprawdzie nie wpisała, ale gdy trzeba było jeszcze mocniej podkręcić tempo, to przy każdej próbie ataku na którymś z jego etapów stawiała stempel jakości. Swój niezapomniany wieczór na Bravidzie przeżyła także wyjątkowo mało grająca na ligowych boiskach Brazylijka Helena Sampaio, która najwyraźniej pozazdrościła strzeleckich dokonań Ellen Wangerheim i jako druga tego dnia przedstawicielka klubu Damallsvenskan skompletowała pucharowego hat-tricka w niespełna kwadrans! I całe szczęście, wszak teraz można skupić się na sobocie, a na rewanż wybrać się wyłącznie w celu pokwitowania awansu do kolejnej rundy.


Komplet wyników:

Leave a comment