
W kadrze bez większych zmian – końcowy sukces niezmiennie zależy przede wszystkim od postawy liderek (Fot. Bildbyrån)
I co, jak tam leci ta upalna, piątkowa noc? Miało być spokojnie do przodu, a było… po prostu do przodu. I fajnie, bierzemy to z wdzięcznością, bo oto za pomocą zaledwie jednego, sprytnego triku otworzyliśmy sobie na oścież bramę do fazy pucharowej, w której z zasady zdarzyć się może absolutnie wszystko. I jeśli tylko nie pokpimy sprawy w drugim meczu grupowym, to mniej więcej za czternaście dni czeka nas doskonale znany scenariusz, czyli wielka batalia o wszystko. Z tym, że mitycznym wszystkim jest tu podtrzymanie fenomenalnej, półfinałowej passy w finałach wielkich imprez za kadencji Gerhardssona. Bez względu na ostateczny układ drabinki, poziom trudności wybije tam zapewne ponad skalę, ale my akurat jak mało kto jesteśmy w analogicznych sytuacjach nie tylko ograni, ale i pozytywnie zweryfikowani. A jeśli macie w tym temacie odmienne zdanie, to zasięgnijcie języka w Kanadzie, Niemczech, Japonii, czy USA. Oni też mieli odsyłać nas na przedwczesne wakacje, aby po chwili samemu gorączkowo szukać alternatywnych planów dla siebie. Żeby była jasność: ewentualny awans do czwórki wciąż należałoby traktować w kategoriach wyniku mocno ponad stan, ale jeśli ktoś ma go zrobić, to jest to dokładnie ta kadra z tym selekcjonerem. Choć gdyby jakimś cudem Gerhardsson dał sobie możliwość wykorzystania na szwajcarskim EURO piłkarskich umiejętności Evelyn Ijeh, czy Felicii Schröder, to przesadnie byśmy z tego powodu nie rozpaczali.
Ale wiecie co jest w tym całym dzisiejszym genewskim chaosie najzabawniejsze? Że dopiero co śmieszkowaliśmy sobie z sympatią o potencjalnie kluczowej roli bramkarki wielkiego Växjö, a tutaj Maja Bay zaserwowała nam taką interwencję, że – kompletnie bez ironii – klękajcie narody świata. Aż przypomniała się wtedy mocno zapomniana już w naszym uniwersum osoba Lee Alexander, która swego czasu w Mallbacken tydzień w tydzień odgrywała na ligowych murawach szkocką tragedię, ale po przyjeździe na kadrę z miejsca przechodziła błyskawiczną transformację w najlepszą wersję siebie. I tylko możemy się domyślać, że bacznie obserwujący dzisiejszą potyczkę Olof Unogård bez wyraźnych efektów zachodził w głowę, dlaczego ta Bay nie może choć od czasu do czasu tak w lidze. Na nasze szczęście bohaterką pierwszego dnia rywalizacji w grupie C miała zostać ta, która już w drugiej minucie tak naprawdę powinna rozwiązać bramkowy worek. Wtedy kapitalnej centry autorstwa Johanny Kaneryd na bramkę Filippa Angeldal jeszcze jednak nie zamieniła, ale gdy tuż po wznowieniu gry równie skutecznie obsłużyła ją Kosovare Asllani, z duńskiej defensywy nie było czego zbierać. Ten mecz raz jeszcze przypomniał nam jednak o niewygodnej szczególnie dla trenerskiego sztabu sprawie, że oto na skutek własnych wyborów staliśmy się zespołem zbyt mocno zależnym od dyspozycji naszych liderek. Tym razem każda z tercetu Björn – Angeldal – Kaneryd dorzuciła od siebie jakiś konkret, ale przecież nawet sucha statystyka podpowiada, że nie mamy prawa liczyć na podobny uśmiech fortuny w każdym kolejnym meczu.
Poza wspomnianymi liderkami, raz jeszcze kapitalnie pokazała się harująca od szesnastki do szesnastki Julia Zigiotti, dla której ostatnie miesiące są niewątpliwie najbardziej owocnym etapem reprezentacyjnej przygody. Posiadająca włoskie korzenie pomocniczka monachijskiego Bayernu z nawiązką odpłaciła się za zaufanie i jak to się teraz zwykło mówić: dowiozła temat. Podobnie zresztą jak Kosovare Asllani, która swój niewidziany często na tym poziomie jubileusz podsumowała nie tylko przedniej jakości asystą, ale dojrzałą i emanującą zaskakującym opanowaniem postawą, co paradoksalnie wnosiło w ogólny obraz szwedzkiej drugiej linii dużo spokoju. Inna sprawa, że w samej końcówce za sprawą przede wszystkim Pernille Harder zrobiło się na przedpolu bramki Jennifer Falk zbyt nerwowo i ten mankament także trzeba będzie w odpowiedni sposób przeanalizować, a po wykonaniu dogłębnej diagnostyki, zaaplikować naszej kadrze właściwą terapię. Bo Hegerberg przed tygodniem zamiast piłki kopnęła własną nogę, Harder dziś obiła poprzeczkę, ale w końcu nadejdzie taki dzień, w którym największa gwiazda rywalek postanowi współpracować nie z naszym dobrym samopoczuciem, a z interesem własnej drużyny. A wtedy możemy nagle obudzić się w mocno niekomfortowym położeniu.
Dziś jednak kładziemy się spać raczej w klimatach soccer & chill. Jak ktoś bardzo lubi, to można jeszcze w ramach późnowieczornego relaksu odwinąć sobie na rolce trzy kapitalne mgnienia Angeldal i rozkoszować się chwilą, która trwa. Coraz bardziej realny wydaje się bowiem scenariusz, w którym raz jeszcze będziemy odliczać podczas finałów wielkiej, piłkarskiej imprezy dni i godziny do tej jednej, decydującej batalii. Tym razem z przedstawicielem grupy angielsko-francuskiej, w której znalazły się także Holenderki oraz Walijki. O nich póki co jednak ani trochę jeszcze nie myślimy, bo przecież zawsze obowiązuje zasada, że first things first, a najpierw w grupie szykują się wymagające roboty wykończeniowe. I pisząc o robotach mam tu na myśli pozostałą do wykonania pracę, nie zaś maszyny nowej generacji. Skoro jednak te rozważania w środku nocy zaprowadziły nas do tego punktu, to chyba czas się odmeldować i złapać trochę niezbędnej regeneracji. A jeśli szykuje się turniej nieco dłuższy niż ustawa w podstawowej wersji przewiduje, to pasek energii cały czas musi pozostawać przynajmniej częściowo naładowany.
Trzymajcie się, do następnego!
Wygrana skromna, ale cieszy i to bardzo, chociażby ze względu na dobrą grę prawie wszystkich zawodniczek. Na szczególne wyróżnienie zasługują K. Asllani, F. Angeldahl, J. R. Kaneryd oraz ciche bohaterki spotkania, czyli J. Zigotti Olme, H. Lundkvist oraz J. Andersson, które wykonały gigantyczną pracę w obronie. Lepszego wejścia w turniej nie można było sobie wymarzyć, bo jednak na wygrane po 5:0 raczej bym nie liczyła. Najważniejsze po piątkowym meczu są dwie sprawy- wygrana oraz to, że żadna z podopiecznych trenera Gerhardssona nie nabawiła się urazu/ kontuzji.
O wielkim pechu może mówić G. Gwinn, bo tej niezwykle ważnej dla reprezentacji Niemiec zawodniczki na tym turnieju już nie zobaczymy (potwierdzony uraz MCL lewego kolana). Nadal nie wiemy, co z P. Dudek, która doznała urazu stopy, na ile poważnego, na razie sztab trenerski nie zdradza. Życzmy im wytrwałości oraz szybkiego powrotu do pełni zdrowia. Trzymajmy też kciuki za wszystkie pozostałe piłkarki, oby udało im się doczekać do końca tej imprezy.
A na koniec trochę prowokacyjne pytanie- czy powinien być podyktowany karny dla Dunek?
LikeLiked by 1 person
Cóż… jako zadeklarowany przeciwnik VAR oczywiście trudno mi być w tym temacie całkowicie obiektywnym. Tym bardziej, że nawet same Dunki w pierwszej chwili były kompletnie zdezorientowane i dopytywały, o co w ogóle chodzi.
Ale skoro już żyjemy w tej VAR-owej erze, to nawet w niej nie potrafię doszukać się rzutu karnego. Analizować możemy jedynie zagranie ręką, ale podstaw do podyktowania jedenastki za takie ‘przewinienie’ jednak nie widzę. Choć szacunek należy się przede wszystkim brazylijskiej sędzi, bo mam świadomość, że 9 na 10 jej koleżanek i kolegów ostatecznie dopatrzyłaby się przewinienia stojąc przy monitorku. A tutaj pani słusznie zaufała sobie, a nie zewnętrznym podszeptom i sugestiom. Bo problem z tym monitorkiem jest taki, że piłka nożna to sport kontaktowy i jak będziemy bawić się w analizę każdego stykowego zagrania klatka po klatce, to mecze będą trwały pół dnia, a w każdym obligatoryjnie będziemy gwizdać po kilkanaście karnych.
PS. dużo zdrówka i sił dla wszystkich kontuzjowanych zawodniczek, sytuacja z Gwinn faktycznie łamie serce.
LikeLike
Dzięki za opinię.
VAR jaki jest wszyscy wiemy. Z jednej strony może być pomocny, z drugiej, niestety, jak wszystko, co zależne od człowieka, nie daje gwarancji, że podjęta decyzja będzie właściwa, nie mówiąc już o tym, że zaufanie do sędziujących jest coraz mniejsze.
Z innej beczki. Jesteśmy po pierwszej kolejce. Większość faworytek nie zawodzi, chociaż grupa D dostarczyła nam wczoraj kolejne pytania, bo czy Francuzki są aż takie mocne, czy może jednak była to dyspozycja dnia i wykorzystanie słabszej postawy rywalek? Czy Angielki są gorzej przygotowane do turnieju a przede wszystkim, czy będą potrafiły pokazać ten “team spirit”, który w dużym stopniu pomógł im odnieść wygraną na stadionie Wembley na poprzednich ME? Czy S. Wiegman, uznawana za jedną z najlepszych trenerek świata, będzie potrafiła odpowiednio pokierować swoimi piłkarkami, bo o ile o wynik z Walią może być spokojna, to jednak, mecz z Holandią będzie spotkaniem “o wszystko”, a widać, że V. Miedema i jej koleżanki wcale nie są na straconej pozycji. Podejrzewam, że do końca nie będziemy wiedzieli, kto i z którego miejsca wywalczy awans z tej najtrudniejszej grupy, a jest to dla nas szczególnie ważne, bo grupa D połączy się z grupą B.
Przyjemności podczas oglądania dzisiejszych spotkań.
LikeLiked by 1 person