
Ellen Gibson kończyła swój ostatni domowy mecz w barwach Hammarby z opaską kapitańską (Fot. Hammarby IF)
Grudniowa noc, przyjazd najlepszej klubowej drużyny Europy, na termometrach siedem kresek poniżej zera, a na trybunach niemal dwadzieścia tysięcy gorących, sztokholmskich serc. Bo nawet jeśli w sporcie najważniejszy jest wynik, to jesienno-zimowa, europejska saga była dla kibiców Hammarby czymś zdecydowanie ważniejszym niż tylko grą o dopisywanie do swojego dorobku kolejnych punktów. Zielono-biała armia fanów futbolu, która przez lata budowała swoją renomę na krajowym podwórku, przedstawiła się światu od tej najbardziej efektownej strony, a informacje o jej wyczynach nieprzypadkowo trafiały na nagłówki angielskich i katalońskich portali, które przecież na brak tematów do analizy ani trochę nie narzekają. I już teraz możemy w ciemno zakładać, że wieńczący grupowe zmagania wyjazd do Austrii również spotka się z niemałym zainteresowaniem, ale zanim Wiedeń i okolice z bliska poznają moc energii bijącej od ekipy z Södermalm, trzeba było godnie pożegnać się z domowymi występami w obecnym roku kalendarzowym. A jako się rzekło, okazja trafiła się ku temu doprawdy wyjątkowa.
Na boisku niespodzianki nie było, a zawodniczki z Katalonii stosunkowo szybko zadbały o to, aby mecz toczył się pod ich wyłączną kontrolą. Już pierwsza groźna akcja przyniosła im prowadzenie, choć na pewnym jej etapie można było mieć jeszcze nadzieję, iż ambitnie walcząca Stina Lennartsson skutecznie przerwie indywidualne popisy Claudii Piny. Wahadłowa Bajen próbę interwencji faktycznie podjęła, ale Ewa Pajor akurat dziś uznała za stosowne przypomnieć o sowim snajperskim instynkcie. A ponieważ mówimy tu o jednej z absolutnie topowych napastniczek świata, to chwilę później na tablicy wyników widniał już rezultat 0-1. Skromne prowadzenie przyjezdnych utrzymało się aż do 40. minuty, kiedy to liderka reprezentacji Polski ukąsiła raz jeszcze, tym razem bezbłędnie finalizując dośrodkowanie Mapi Leon z rzutu rożnego. W mroźnej, szwedzkiej stolicy Barcelona nie rzuciła się jednak na rywalki z Damallsvenskan z podobną furią co przed dwoma miesiącami na własnym boisku, ale nieco mniejsze zaangażowanie piłkarki z Katalonii nadrabiały tym razem skutecznością. A w pierwszoplanowych rolach występowały dziś przede wszystkim gwiazdy największego formatu, gdyż po dublecie Pajor, trzecie trafienie dołożyła jeszcze Aitana Bonmati, w tej konkretnej sytuacji idealnie obsłużona przez Kikę Nazareth. Wielką ochotę do wpisania się na listę strzelczyń przejawiała ponadto Esmee Brugts, lecz z jej strzałami wzorowo radziła sobie akurat Anna Tamminen. Zwycięstwo obrończyń tytułu zagrożone nie było jednak ani przez chwilę, a Patricia Guijarro, Claudia Pina oraz niezatapialna Bonmati udzieliły nadzwyczaj żywiołowej, sztokholmskiej publiczności niezwykle interesującego wykładu z katalońskiej piłki. Pozostaje zatem mieć nadzieję, iż preferujący podobny styl trener Sjögren poczynił w swoim zeszycie odpowiednie notatki, gdyż za rok miejsce na najniższym stopniu ligowego podium Damallsvenskan, w Södermalm nie ucieszy raczej nikogo.
A co my zabierzemy ze sobą z tego wyjątkowego wieczoru? Na pewno godne pożegnania Jonny Andersson oraz Ellen Gibson, które niezawodni fani Bajen uczcili w dosłownie królewskim stylu. Słowo to użyte zostało rzecz jasna nieprzypadkowo, gdyż każdy, kto widział przedmeczową oprawę, ten bez większego trudu zrozumie to oczywiste nawiązanie. Swego rodzaju ciekawostkę stanowił fakt, że Andersson tym razem ustawiona została przez trenera Sjögrena na szóstce, robiąc tym samym przestrzeń na lewym wahadle dla Julie Blakstad. Pięterko wyżej od swojej rodaczki operowała natomiast rekonwalescentka Anna Jøsendal i to za jej sprawą gospodynie wykreowały swoją jedyną dogodną okazję bramkową przed przerwą. Centra 23-letniej Norweżki znalazła ostatecznie adresatkę w osobie Ellen Wangerheim, lecz próba strzału w wykonaniu tej ostatniej została skutecznie wyblokowana przez barcelońską defensywę. Zdecydowanie bliżej powodzenia była na początku drugiej części gry Cathinka Tandberg, ale ją powstrzymała z kolei interwencja Caty Coll, która tym razem uniknęła zapadnięcia w śródmeczową drzemkę, co także w obecnym sezonie już się jej przecież przytrafiało. Blakstad, Jøsendal oraz Wangerheim bez wątpienia należały do grona najbardziej zaangażowanych w grę zawodniczek, a w końcowej fazie meczu w swoim stylu szarpnęły jeszcze rezerwowe dziś Emma Westin oraz Smilla Holmberg. Szkoda, że tej widocznej gołym okiem ambicji i determinacji nie wystarczyło na choćby honorowego gola w wyraźnie przegranym dwumeczu z wielką Barceloną, ale ponownie przyszło nam opuszczać stadion z mocnym poczuciem, że to Hammarby do wielkiego, europejskiego grania to jednak jak najbardziej pasuje. Szkoda, że tym razem grupa trafiła się najmniej sprzyjająca z możliwych, ale już za rok widzimy się ponownie, w nowym formacie rozgrywek i z nowymi, zdecydowanie bardziej realnymi do osiągnięcia celami. Ale zanim to, trzeba jeszcze pojechać do Austrii i zrobić tam swoje. Dla siebie, dla najlepszych fanów w północnej Europie i dla… krajowego rankingu UEFA, gdyż na chwile obecną wszystko przemawia za tym, że przynajmniej w dwóch najbliższych sezonach aż trzy szwedzkie kluby dostąpią zaszczytu gry w najważniejszych rozgrywkach na kontynencie. A to wszystko okazało się możliwe przede wszystkim dzięki temu, co pewnego wieczora wydarzyło się w miejscowości Seixal nieopodal Lizbony. Tam również było wtedy głośno, radośnie i zielono-biało!
