Ta dwudziesta sekunda…

fcbhif2

Zielono-biały sektor już po niespełna trzydziestu sekundach mógł fetować bramkę piłkarek Hammarby w Barcelonie

Była dwudziesta sekunda meczu na Estadi Johan Cruyff, kiedy Ellen Wangerheim wykorzystała fatalny kiks Ingrid Engen i stanęła oko w oko z Catą Coll. Ten moment mógł, a nawet powinien przejść do historii klubu z Södermalm, ale dwudziestoletnia nadzieja sztokholmskiej piłki uderzyła tak fatalnie, że nieprzypadkowo przed oczami przewinęły nam się analogiczne pudła w wykonaniu Stiny Blackstenius, która także do dogodnych sytuacji dochodziła w wielkich meczach z łatwością, lecz z efektywnym wykańczaniem wspomnianych okazji było już zdecydowanie gorzej. Jeśli jednak ktoś spodziewał się, że oto ubiegłorocznym mistrzyniom Szwecji wymknęła się z rąk jedyna tego wieczoru perspektywa zdobycia gola, to szybko trzeba było te poglądy zweryfikować. Boczne defensorki Barcelony zostawiały bowiem gościniom ze Skandynawii tyle przestrzeni, że aż szkoda byłoby z tego zaproszenia nie skorzystać. I podopieczne trenera Sjögrena faktycznie w tym fragmencie meczu prezentowały postawę proaktywną, a długie, prostopadłe podania autorstwa Stiny Lennartsson czy Emilie Joramo regularnie pozwalały obu norweskim skrzydłowym Hammarby wykazywać się umiejętnościami sprinterskimi. Właśnie jeden z takich rajdów pozwolił Vilde Hasund dostarczyć spod linii końcowej niezwykle precyzyjną centrę, ale po strzale zamykającej na dalszym słupku ten szybki atak Julie Blakstad, zielono-biały sektor raz jeszcze mógł jedynie chwycić się z niedowierzaniem za głowy. Była piłkarka Manchesteru City, podobnie zresztą jak Wangerheim i Tandberg, nie zamierzała jednak odpuszczać wysokiego pressingu, a harówka formacji ofensywnej Bajen na całej szerokości boiska sprawiła, że na przerwę schodziliśmy z poczuciem, że przedstawicielki Damallsvenskan naprawdę solidnie wykonały swoje zadania i w zasadzie do tego momentu zgadzało się nam absolutnie wszystko poza jednym, drobnym szczegółem. Problem w tym, że okazał się nim na nieszczęście wynik…

Barcelona nie zna litości, Barcelona zna efektywność. I choć na przykład w niedawnych derbach Katalonii na przełamanie piłkarki najlepszego klubu Europy musiały trochę poczekać, to dziś większość wykreowanych przed przerwą sytuacji bez problemu udawało im się zamieniać na konkrety w postaci goli lub przynajmniej niebezpiecznych strzałów w światło bramki Anny Tamminen. Ten aspekt niewątpliwie gospodyniom pomógł, bo choć byliśmy mentalnie przygotowani na to, że od pewnej fazy spotkania zacznie się tradycyjne, katalońskie tłamszenie rywalek, to jednak tym razem Blaugrana tak naprawdę ustawiła sobie rywalizację znacznie szybciej niż w kilku rozegranych ostatnio starciach ligowych. Jeżeli mieliśmy jakiekolwiek marzenia o futbolowym cudzie na Costa Brava, to warunkiem koniecznym była niemal stuprocentowa skuteczność po stronie Hammarby, połączona z ofensywną niemocą gospodyń. Przewrotna rzeczywistość zafundowała nam jednak scenariusz dokładnie odwrotny, ponieważ nieudane zagrania wspomnianej Engen, czy nadspodziewanie elektrycznej dziś Ony Battle pozostawały bez bezpośrednich konsekwencji, a podobne pomyłki Evy Nyström i Asato Miyagawy skutkowały najwyższym w piłkarskim uniwersum wymiarem kary. Dla fińskiej stoperki było to zresztą delikatne déjà vu, ale w przeciwieństwie do kwalifikacyjnej batalii z lizbońską Benfiką, tym razem o żadnym fantastycznym powrocie mowy być nie mogło. Co gorsza, kolejne nerwowe kiksy były jedynie zapowiedzią narastającej skali nadchodzących kłopotów.

Szczegółowy opis drugiej połowy spotkania raczej mija się z celem, bo w zasadzie dałoby pójść na wyjątkową łatwiznę, wykonując go metodą kopiuj-wklej z dowolnego meczu z udziałem piłkarek Barcelony. Setki podań, ponad osiemdziesięcioprocentowe posiadanie futbolówki, niemal dwadzieścia strzałów, czyli – mówiąc krótko i dosadnie – zderzenie dwóch światów. Aitana Bonmati z Alexią Putellas doskonale bawiły się w drugiej linii, Caroline Hansen raz po raz wrzucała na karuzelę Jonnę Andersson, a grająca dziś od pierwszej minuty Claudia Pina ewidentnie chciała udowodnić, że miejsce w wyjściowej jedenastce należy jej się nie tylko w wyjątkowych okolicznościach. Bramkowy licznik zatrzymał się ostatecznie na cyfrze dziewięć, ale wynik to tylko liczba (a nawet cyfra, bo straty dziesiątego gola udało się przedstawicielkom Damallsvenskan uniknąć) i gdybyśmy mieli pokusić się o porównanie, to Hammarby z pewnością dało nam dziś znacznie więcej pozytywnych momentów, niż przed dziesięcioma miesiącami zrobił to na tym samym stadionie Rosengård. Do pełni szczęścia zabrakło jednak choćby jednego gola, bo wypełniający kolejne sektory gości do ostatniego miejsca sympatycy Bajen ani trochę nie zasłużyli na to, aby wracać do kraju ze świadomością, że pomimo trzech naprawdę perfekcyjnie wykreowanych okazji, w statystykach i raportach z tego meczu już na zawsze pozostanie tak bardzo nielubiane przez wszystkich zero z przodu.

fcbhif

Leave a comment