Jak wytresować smoka 3

Nie trzeba wielkiego znawstwa, aby stwierdzić, że historię europejskich pucharów w piłce nożnej spokojnie można podzielić na epokę sprzed wielkiej reformy 2021 oraz czas następujący po niej. Równie oczywistym faktem pozostaje to, iż w tej bardziej współczesnej erze miano niepodważalnego numeru jeden dzierży pewien doskonale znany nam klub ze stolicy Katalonii. Nie ma znaczenia kryterium, czy metodyka – pierwsza połowa lat dwudziestych XXI wieku niewątpliwie zostanie zapamiętana w futbolowych annałach jako okres absolutnej dominacji Barcelony, jej stylu i filozofii, której konsekwentnie od niemal dekady hołdują w katalońskich gabinetach. I choć każda passa kiedyś się kończy, a łatwo da się dostrzec symptomy przemawiające ze tym, iż apogeum fenomenu Blaugrany mamy już chyba za sobą, to na tę chwilę sporą naiwnością byłoby dopatrywać się w tym czynnika przemawiającego za ewentualną niespodzianką na przykład w dzisiejszym meczu.

8-1 z Arsenalem, 7-0 z Køge, 9-0 z Hoffenheimem, 15-2 oraz 9-4 z Benfiką, 5-1 z Frankfurtem i wreszcie 10-1 oraz 13-0 z Rosengårdem – tak przedstawiają się wyniki grupowych dwumeczów piłkarek z Barcelony w najnowszej historii Ligi Mistrzyń. Jasne, dla pełnego obrazu powinniśmy wspomnieć jeszcze o ubiegłorocznym 4-3 z monachijskim Bayernem, czy zeszłotygodniowym fiasku na Academy Stadium w Manchesterze, ale jednak dla przeciwniczek z lig zbliżonych potencjałem do Damallsvenskan zawodniczki najlepszego obecnie klubu Europy były zazwyczaj wyjątkowo bezlitosne. Aż czterokrotnie na własnej skórze przekonał się zresztą o tym Rosengård, a Teagan Micah oraz Angel Mukasa na przestrzeni 360 minut dokładnie 23 razy zmuszone były wyciągać piłkę z siatki. To wszystko daje nam niewiarygodną wręcz przeciętną gola traconego co kwadrans, a przecież tylko pobieżne wspomnienie wyjątkowo długich, zimowych wieczorów podpowiada, że statystyki te mogły być z perspektywy klubu ze Skanii jeszcze bardziej zatrważające. Fani Hammarby raczej nie powinni się więc łudzić, że dziś wieczorem drużynę z Södermalm czeka cokolwiek innego niż wyjątkowo długie fragmenty biegania za piłką, próby postawienia szczelnych, defensywnych zasieków i wreszcie czekanie na możliwość wyprowadzenia skutecznego kontrataku, który przy właściwych komponentach szczęścia i piłkarskiej jakości przynajmniej na moment uciszy cały stadion z wyjątkiem jednego, głośnego, zielono-białego sektora. Taki obraz meczu jest wręcz więcej niż pewny, lecz… pozostaje mieć nadzieję, że dopiero od mniej więcej 60. minuty. Bo Barcelona, choć niezmiennie boska i jedyna w swojej klasie, ostatnimi czasy nie tłamsi już swoich przeciwniczek od pierwszego gwizdka, a nawet ekipy pokroju Espanyolu lub CFF Madryt sprawiają wrażenie takich, co to właśnie nauczyły się już co nieco z katalońskiej alchemii futbolu i nie wahają się niedawno zdobytej wiedzy użyć. Oczywiście tak długo, dopóty wystarcza im sił, bo w końcu zawsze nadchodzi chwila, w której metodycznie zamęczające swoje oponentki faworytki dopinają celu i wtedy możemy zaobserwować coś, co w szwedzkim żargonie piłkarskim nazywamy ketchupeffekt. Tłumaczenie tej frazy – jak przypuszczamy – jest tu całkowicie zbędne.

Kłopoty Barcelony zaczynają się wtedy, gdy rywal jakimś cudem nie pęka na robocie i potrafi utrzymać się w bezwzględnej, fizycznej walce dłużej niż teoretycznie przewiduje to ustawa. Podkreślenie aspektu motorycznego jest tutaj całkowicie nieprzypadkowe, bo choć tytuł tego tekstu w sposób bezpośredni nawiązuje do serii animowanych filmów, to w bajki o tym, że w Katalonii rządzi tylko technika, finezja i jeszcze raz technika, wierzyć zdecydowanie nie radzimy. Barcelońska maszyna jest potworem także pod względem fizyczności i intensywności gry, a zdominowanie kolejnych rywalek na przykład w statystyce posiadania piłki, pozwala jedynie tę ewidentną przewagę uwypuklić. Bonmati, Putellas i spółka to niemal w komplecie zawodniczki potrafiące pojedynczym błyskiem zaczarować cały stadion, stwarzając coś z niczego, ale nienaganna technika, czy antycypacja nie są bynajmniej ich jedynymi atutami. A mówiąc nieco przewrotnie – może to wcale nie one w pierwszej kolejności sprawiają, że mamy do czynienia z piłkarkami kompletnymi. W podobnych słowach moglibyśmy zresztą scharakteryzować także Ewę Pajor, sprowadzoną tego lata do stolicy Katalonii przede wszystkim po to, aby ta niemal perfekcyjna konstelacja stała się jeszcze potężniejsza. Bo jeśli jakaś pozycja w barcelońskiej układance mogła wymagać delikatnego retuszu, to była nią właśnie klasyczna dziewiątka, wobec czego transfer czołowej napastniczki świata wydaje się posunięciem ze wszech miar logicznym i spodziewanym. W sporcie każdego da się jednak powstrzymać, co w iście oskarowym stylu przed tygodniem pokazały Alex Greenwood oraz Laia Aleixandri. To właśnie ten duet stoperek skutecznie odcinał od gry polską supergwiazdę, a ustawiona przed nimi Japonka Yui Hasegawa sumiennie wybijała z rytmu niesamowicie zazwyczaj kreatywną katalońską drugą linię. Czy jednak istnieją logiczne przesłanki, aby wierzyć, że dziś wieczorem to Eva Nyström i Alice Carlson wcielą się w role niezłomnych superdefensorek, Emilie Joramo stanie się przynajmniej chwilowym koszmarem sennym dla Altany Bonmati oraz Keiry Walsh, a Cathinka Tandberg (w wersji alternatywnej może być także Ellen Wangerheim) pokusi się o magiczne zagranie w stylu Khadiji Shaw? W teorii na taki przebieg boiskowych wydarzeń nie powinniśmy oczywiście nawet liczyć, a praktyce… pewnie również niewiele z niego zostanie, ale dopóki na Costa Brava nie wybrzmi dziś pierwszy gwizdek, szans trzeciej drużynie Damallsvenskan odbierać bynajmniej nie zamierzamy. A gdybyśmy jednak niespodziewanie stali się naocznymi świadkami sportowego cudu, to przygotujmy się jutro na niezwykle intensywny poranek, podczas którego będziemy przybliżać całej Europe sylwetkę drużyny potrafiącej zszokować cały kontynent.

Leave a comment