
Felicia Schröder w reprezentacyjnej koszulce – do tego widoku powoli powinniśmy się przyzwyczajać (Fot. Bildbyrån)
Niemal dokładnie rok temu kadra Petera Gerhardssona nieoczekiwanie sięgnęła na boiskach Australii i Nowej Zelandii po brązowe medale piłkarskich mistrzostw świata. Wynikowo zgadzało się wówczas wszystko, styl gry też prezentowaliśmy jak najbardziej akceptowalny, ale już wtedy dało się zauważyć pewne zagrożenia, z którymi prędzej lub później szwedzki futbol w wydaniu reprezentacyjnym będzie musiał się zmierzyć. Później nadeszła zmarnowana po całości jesień z Ligą Narodów, a następnie faza grupowa kwalifikacji do szwajcarskiego EURO, gdzie pomimo naprawdę solidnej postawy, nasze piłkarki musiały w ostatecznym rozrachunku ustąpić miejsca Francuzkom i Angielkom, skazując się tym samym na grę w dodatkowych, dwuetapowych barażach. Te czekają nas dopiero pod koniec roku, ale zanim Jelena Cankovic i spółka spróbują wybić nam z głów marzenia o zaliczeniu kolejnego, wielkiego turnieju, przyjrzyjmy się bliżej stanowi posiadania szwedzkiej kadry w sierpniu 2024. Okazja ku temu trafia się wręcz idealna, wszak ćwiartka pełnego, mundialowego cyklu to najlepszy możliwy moment, aby na chwilę przystanąć, zorientować się w sytuacji i poszukać odpowiedzi na zadawane od najdawniejszych czasów pytania: Gdzie jesteśmy? Dokąd zmierzamy? I najważniejsze: Jakim potencjałem realnie dysponujemy na trzy lata przed startem brazylijskiego mundialu?








