
Rebecka Blomqvist, czyli napastniczka numer sześć w Wolfsburgu z golem w półfinale MŚ (Fot. Bildbyrån)
To miał być szalony mecz, choć trzeba uczciwie przyznać, że spodziewaliśmy się trochę innego rodzaju szaleństwa. Piłka nożna raz jeszcze jednak zaskoczyła, dzięki czemu ostatni kwadrans widowiska na Eden Park w Auckland był czymś w rodzaju przejażdżki najbardziej ekstremalną kolejką w parku rozrywki. Mogę jedynie przypuszczać, że neutralni kibice oglądali go z wielką przyjemnością, ale dla osób zaangażowanych emocjonalnie po jednej ze stron stanowił on prawdziwą huśtawkę naprawdę skrajnych przeżyć. Próbę nerwów tym razem lepiej wytrzymały jednak Hiszpanki, a futbol znów pokazał nam, że teoria o równowadze szczęścia i pecha ma w naszej dyscyplinie zastosowanie. Na otwarcie mundialu to my cieszyliśmy się przecież ze zwycięstwa 2-1 po golu ze stałego fragmentu gry w 90. minucie. Od tamtych wydarzeń upłynęły zaledwie trzy tygodnie i dziś to piłkarki trenera Vildy zapewniły sobie bezcenną wygraną w dokładnie ten sam sposób. Trafienie Olgi Carmony po sprytnym zagraniu Teresy Abelleiry sprawia, że to one mogą od tej chwili szykować się do niedzielnego finału, nam pozostaje natomiast do rozegrania sobotnia batalia o brąz. Bo szansa na to, aby trzecie z czterech ostatnich finałów mistrzostw świata zakończyć z medalami na szyjach, cały czas przecież istnieje.
Paradoksalnie, całkiem sporo zadań na dzisiejszy półfinał udało się podopiecznym Petera Gerhardssona skutecznie zrealizować. Po pierwsze, hiszpańska dominacja w posiadaniu piłki oraz liczbie wymienionych, celnych podań wcale nie była aż tak przygniatająca. Przed pierwszym gwizdkiem istniały obawy, czy uda nam się wyjść z trzydziestki, ale wyłączając dwa naprawdę krótkie momenty wyraźnego naporu atakujących wówczas większą liczbą zawodniczek rywalek, Szwedki bez większego problemu balansowały ponad granicą czterdziestu procent. Po drugie, liczbę oddanych przez Hiszpanki strzałów również udało się zredukować do najniższego na tym turnieju poziomu, a zaledwie dwie spośród dwunastu prób piłkarek Vildy poleciały ostatecznie w światło bramki. Do tego, że oba koniec końców znalazły do niej drogę, jeszcze zdążymy się w innym miejscu odnieść. Po trzecie, większego zagrożenia nie stanowiły dla nas ani Olga Carmona, ani powracająca na swoją nominalną pozycję prawej defensorki Ona Battle, choć oba wahadła nieustannie starały się aktywnie uczestniczyć w kreowaniu gry i dostarczaniu środkowym pomocniczkom dodatkowych opcji w ataku. Jasne, Andersson oraz Björn nie grały na stuprocentowej skuteczności i kilka razy dały się w swoich sektorach boiska objechać, ale sumarycznie nie potwierdziły się obawy, że to właśnie ten element będzie stanowić przyczynę numer jeden ewentualnego niepowodzenia. Mocno obawialiśmy się także tego, że naszym defensorkom zabraknąć może w newralgicznych momentach koncentracji, ale i tutaj spotkało nas naprawdę miłe zaskoczenie, bo poza jedną drzemką Magdaleny Eriksson w pierwszej połowie (na szczęście bez konsekwencji), Szwedki postanowiły nie sprawiać sobie niepotrzebnych problemów w okolicach własnej szesnastki. Taki stan rzeczy utrzymywał się do mniej więcej siedemdziesiątej minuty, kiedy to zaczęły pojawiać się pierwsze, niepokojące ostrzeżenia. A co wydarzyło się później, to chyba pamiętamy aż za dobrze.
No właśnie: dwa celne strzały – dwa gole. Pierwszy z nich to wypadkowa kilku niefortunnych wydarzeń, a całe nieszczęście rozpoczęło się od miękkiej wrzutki Jennifer Hermoso z lewego skrzydła. Dośrodkowana przez byłą napastniczkę Tyresö futbolówka odbiła się od interweniującej Jonny Andersson, ale mocno naciskana przez Evę Navarro defensorka stołecznego Hammarby pechowo skierowała ją pod nogi super-rezerwowej Salmy Paralluelo. Błyskotliwa nastolatka z Saraogssy nie zastanawiała się przesadnie długo i po chwili mogła cieszyć się z gola, który podobnie jak ten sprzed czterech dni przeciwko Holandii, wydawał się na tamten moment trafieniem na wagę awansu. Do akcji wkroczyli jeszcze sędziowie VAR, ale ostatecznie i oni doszli do w pełni słusznych wniosków, że o żadnym spalonym Navarro mowy być nie może, dzięki czemu radość hiszpańskich piłkarek nie okazała się być falstartem. W 88. minucie do wyrównania doprowadziła jednak Rebecka Blomqvist i mogło się wydawać, że raz jeszcze uda się nam podczas tego turnieju oszukać przeznaczenie. Piłkarki z Półwyspu Iberyjskiego uznały jednak, że chyba tego dobrego już wystarczy, a sprytnie rozegrany rzut rożny znów doprowadził całkiem licznie obecnych na trybunach stadionu w Auckland fanów La Roja do ekstazy. Teresa Abelleira wycofała piłkę do ustawionej przed linią pola karnego Carmony, co wydawało się zdecydowanie lepszym wyborem niż perspektywa walki o górną piłkę z Ilestedt czy Hurtig. Tym bardziej, że z niewiadomych przyczyn zawodniczka madryckiego Realu znajdowała się na dwudziestym metrze zupełnie bez opieki, a po zejściu z placu gry Elin Rubensson żadna ze Szwedek nie zdecydowała się na szybki, utrudniający oddanie mierzonego strzału doskok (wcześniej odpowiedzialność ta spoczywała właśnie na barkach pomocniczki Häcken). Prawda jest jednak taka, że tego braku reakcji na podanie Abelleiry do Carmony prawdopodobnie w ogóle byśmy teraz nie analizowali, gdyby nie fatalne ustawienie Zeciry Musovic. Trudno powiedzieć z jakiego powodu rezerwowa golkiperka Chelsea ustawiona była w najgorszy możliwy sposób, do tego dwa metry przed linią bramkową, ale nie da się ukryć, że wystarczyłaby drobna, automatyczna korekta (na którą szwedzka bramkarka miała relatywnie dużo czasu), a o strzale Hiszpanki z dziewięćdziesiątej minuty zapomnielibyśmy w kilka sekund. Stało się jednak inaczej, a spora część winy za utratę drugiego gola spada niestety na 27-letnią golkiperkę, która dziś puściła niestety każdą piłkę lecącą w światło jej bramki. Nie jest to oczywiście żadną tragedią, ale szerszą perspektywę warto mieć na uwadze, gdy następnym razem będzie się napędzać hype na konkretną zawodniczkę po jednym, wybitnym występie. A prawda jest taka, że Musovic ogólnie nie jest ani tak fenomenalna jak w meczu przeciwko USA, ani tak słaba jak dziś w Auckland. Choć oczywiście mocno trzymamy kciuki, aby kolejne miesiące (a najlepiej już kolejne dni!) pokazały, że jej kariera podąża we właściwym kierunku.
Przed mundialem mocno kontrowersyjne wydawały się powołania Petera Gerhardssona, bo nawet jeśli kilka razy wspominaliśmy, że wyjściowa jedenastka przy dobrym dniu, szczypcie szczęścia i innych sprzyjających okolicznościach będzie w stanie rzucić wyzwanie każdemu, to jednak brak w mundialowej kadrze takich nazwisk jak Kafaji, Ijeh, Anvegård, Vinberg, czy Cato zdawał się mocno ograniczać naszemu selekcjonerowi pole manewru w trakcie meczu. To właśnie od wymienionych tu zawodniczek oczekiwalibyśmy tak bardzo potrzebnego czasami impulsu z ławki, a decyzje Gerhardssona – choć w pełni zrozumiałe ze względów czysto ludzkich – sportowo zdawały się kompletnie nie bronić. I wiecie co? I wyszło na jego! Bo nawet jeśli wrócimy do analizy meczów z RPA, czy Hiszpanią, to nie rezerwowe były w nich problemem. Szwedzki selekcjoner postawił na sprawdzone rozwiązania, a Hurtig, Blomqvist, czy Jakobsson za okazane zaufanie odpłaciły się najlepiej, jak tylko umiały. Nieistotne, że ich kariera klubowa ostatnimi czasy nie tyle zwolniła, co zwyczajnie wyhamowała, bo na boiskach Nowej Zelandii (i Melbourne) oglądaliśmy może nie najlepsze, ale naprawdę bardzo solidne ich wersje. I nawet dziś, w przegranym przecież półfinale, tego gola przywracającego na kilkadziesiąt sekund nadzieję zrobiły nam rezerwowe, bo to Hurtig przytomnie zgrywała futbolówkę pod nogi Blomqvist. Trudno jednoznacznie powiedzieć z jakim nastawieniem sztab Gerhardssona podejdzie do sobotniego meczu o brąz, bo nie należy zapominać, że dla naszych kadrowiczek będzie to już siódma potyczka na przestrzeni zaledwie czterech tygodni. Na francuskim mundialu, pomimo chyba jeszcze większego wycieńczenia kluczowych piłkarek, szwedzki trener nie zdecydował się w analogicznym momencie na kadrową rewolucję. Czy tym razem znów zdecyduje się podążać utartą ścieżką? Czy może postąpi wręcz przeciwnie, dając swoim rezerwowym jeszcze większy fragment piłkarskiej sceny, na którym przyjdzie im udowodnić swoją wartość? Przekonamy się niebawem, ale nie mam najmniejszych wątpliwości, że na tę chwilę to właśnie zawodniczki pokroju Blomqvist czy Jakobsson są obok Elin Rubensson największymi wygranymi tego turnieju. Bo po latach nikt nie będzie miał prawa powiedzieć, że na Antypody piłkarki te pojechały wyłącznie za zasługi. A jeśli uda się wrócić do domów z medalem, to warto pamiętać, że będzie to także ich medal. Ale o tym, czy podobnie jak w latach 2011 oraz 2019 uda się zakończyć turniej miłym akcentem, przekonamy się dopiero w najbliższą sobotę.

A jednak, niestety, to już koniec pięknej i szczęśliwej drogi Sverige na tych mistrzostwach. Oczywiście, że szkoda, mimo że wciąż pozostaje walka o brązowy medal, tym bardziej, że Hiszpanki były dzisiaj do ogrania. W pierwszej połowie Szwedki pokazały się ponownie z dobrej strony w obronie i środkowej części boiska. Czego zabrakło? Ano tego, czego brakowało również w poprzednich meczach, czyli odpowiedniej napastniczki. Stina na pewno nie zaliczy tych mistrzostw do udanych, ale nie tylko ona nie wykorzystała dogodnych sytuacji. Gdyby F. Rolfö była w optymalnej dyspozycji, to Szwedki mogłyby cieszyć się z bramki po pierwszych 45 minutach.
W drugiej połowie było podobnie, Hiszpanki cisnęły, ale bez efektu, a Szwedki szukały swoich okazji i wcale nie były dalekie od upragnionego gola.
Szkoda, że po wyrównującej bramce zabrakło dziewczynom koncentracji w obronie, tym bardziej, że Olga już wcześniej podejmowała próby strzelając groźnie z dystansu.
Wynik 2:1 sprawiedliwy, chociaż równie dobrze mogło być 2:1 dla Szwecji.
Ciężko jednak wygrywać bez mocnego, silnego ataku, nie zawsze A. Ilestedt wykona robotę napastniczek.
Trzymajmy kciuki za Szwedki w meczu o brąz, bo zasługują na ten medal, jak mało kto. Heja Sverige !!!
LikeLiked by 1 person