
To zdecydowanie nie był mecz, który zapamiętamy na długo. Ale też od początku nie miał on takim być. Wybranki Petera Gerhardssona swoje i tak jednak zrobiły, dzięki czemu jako trzecia ekipa na tym mundialu zakończyły fazę grupową z kompletem punktów. I nawet jeśli tuż po losowaniu taki scenariusz wydawał się czymś absolutnie oczywistym, to zdecydowanie warto ten fakt podkreślić i docenić. Bo turniej w Australii i Nowej Zelandii pokazał, że pewne zwycięstwa faworytek wcale nie są już czymś tak oczywistym, jak jeszcze dekadę temu.
O pierwszej połowie starcia w chłodnym i deszczowym Hamilton możemy w zasadzie napisać tyle, że… się odbyła. Jeden celny strzał Olivii Schough w środek bramki, czy kilka szarpnięć w wykonaniu Anny Sandberg oraz Madelen Janogy nie były czymś, co wprowadziłoby realny popłoch w szeregi argentyńskiej defensywy. Nasze piłkarki nie pressowały na takiej intensywności, co w niedawnej rywalizacji z Włoszkami, a pojedyncze próby przyspieszenia lub nieschematycznego rozegrania futbolówki kończyły się najczęściej na dobrych chęciach. Kilka okazji na to, aby sprawdzić się przy dośrodkowaniach ze stojącej piłki miała także Schough, ale efekty jej starań były zdecydowanie dalekie od tych, które pamiętamy chociażby z wiosennych występów na boiskach Damallsvenskan. Brak konkretnych, boiskowych bodźców sprawił, że zdecydowanie więcej uwagi mogliśmy poświęcić wątkom pobocznym, a takim był niewątpliwie występ Caroline Seger z kapitańską opaską. 38-letnia pomocniczka ze Skanii stała się tym samym pierwszą Szwedką w historii, która wyprowadzała swój zespół z tunelu na czterech kolejnych mundialach i już teraz możemy założyć, że osiągnięcie to będzie niezwykle trudno wyrównać, o przebiciu nie wspominając. I nawet jeśli dzisiejszy mecz tylko potwierdził, że legenda Rosengård nie jest na ten moment gotowa do gry na reprezentacyjnym poziomie w większym wymiarze czasowym, to na całość jej dokonań spoglądać możemy wyłącznie z szacunkiem.
Na drugą połowę Seger już jednak nie wyszła, a jej miejsce w środku pola zajęła Elin Rubensson. Efekty? Błyskawiczne! Bo choć tempo rozgrywania szwedzkich akcji nie wzrosło jakoś znacząco, to piłkarka Häcken w kreacji czuje się zdecydowanie lepiej, co niemal od razu dało się zauważyć. Jest to o tyle dobra informacja, że sama Rubensson także straciła sporą część sezonu ligowego z powodu kontuzji i ją również możemy spokojnie zaliczyć do niezwykle licznego w tym roku grona kadrowiczek-rekonwalescentek. Braku rytmu meczowego nijak nie dało się jednak u niej zaobserwować, a najbardziej skorzystała z tego Hanna Bennison, która u boku bardziej doświadczonej koleżanki z drugiej linii z minuty na minutę czuła się na placu gry coraz pewniej. I to właśnie duet środkowych pomocniczek rozkręcił w 66. minucie akcję, dzięki której marznący na trybunach Waikato Stadium kibice mogli się wreszcie trochę rozgrzać. Nasza Golden Girl z Evertonu przytomnie rozszerzyła do prawego skrzydła, tam podłączyła się do gry Sofia Jakobsson, a nabiegająca na wprost argentyńskiej bramki Rebecka Blomqvist skutecznie dołożyła głowę. I nie był to bynajmniej ostatni raz, kiedy napastniczka niemieckiego Wolfsburga zachowała się w szesnastce rywalek dokładnie tak, jak klasyczna dziewiątka zachować się powinna. Tuż przed końcem regulaminowego czasu gry Blomqvist dała się bowiem sfaulować jednej z rywalek w polu karnym i choć samo przewinienie nie było jakieś oczywiste, to jednak decyzja pani Salimy Mukasangi o podyktowaniu jedenastki zdecydowanie się obroni. Dzięki temu szansę na przypieczętowanie szwedzkiego zwycięstwa dostała Rubensson, która – podobnie zresztą jak przed czterema laty przeciwko Tajlandii – próbę nerwów wytrzymała wręcz wzorowo.
Trochę szkoda, że fazy grupowej nie udało się nam zakończyć bez kar indywidualnych, ale zdecydowanie ważniejsze było dziś uniknięcie niepotrzebnych kontuzji i ten cel udało się na szczęście zrealizować. Teraz Gerhardsson i jego sztab mogą już całą swoją uwagę skupić na kolejnym wyzwaniu, a to czeka nas już w niedzielę. I chyba nie przesadzę zbytnio, jeśli powiem, że tego dnia na australijskie Melbourne z zaciekawieniem spoglądać będzie absolutnie cały, piłkarski świat. Póki co zamknijmy jednak oficjalnie fazę grupową, gratulując przy okazji historycznego i w stu procentach zasłużonego osiągnięcia reprezentantkom RPA, które tego poranka niewątpliwie skradły całe mundialowe show. Wyczyn Kgatlany, Magai i pozostałych bohaterek Banyana Banyana sprawi najpewniej, że nieco mniej będzie się dziś mówić o kapitalnej akcji poprzedzającej trafienie Rebecki Blomqvist, ale jesteśmy w stanie to zaakceptować. Licząc oczywiście na to, że niedzielne serwisy informacyjne będą już należeć do nas.
