Portret rywalek – Argentyna

arg-1

Choć Argentyna z oczywistych względów kojarzy się przede wszystkim z wpływami hiszpańskimi, to patrząc na historię piłkarskiej reprezentacji tego kraju, można odnieść wrażenie, że akurat w tej dziedzinie przykład szedł raczej z Włoch. A jak ustaliliśmy dosłownie kilka dni temu, nie jest to bynajmniej najbardziej pożądana inspiracja. O ile jednak na Półwyspie Apenińskim na przestrzeni lat mogliśmy obserwować przynajmniej jakieś chwilowe zrywy entuzjazmu i słomianego zapału szefów krajowej federacji, o tyle w Argentynie bardzo długo nikt nie zamierzał nawet udawać, że losy tej drużyny kogokolwiek specjalnie interesują. Swój pierwszy oficjalny mecz La Albiceleste rozegrały wprawdzie na początku lat dziewięćdziesiątych, ale przez kolejne dwie dekady przyszło im funkcjonować w trybie, który ma niewiele wspólnego nie tylko z profesjonalnym, ale nawet i z poważnym, amatorskim uprawianiem sportu, za to bardzo wiele z najgorzej rozumianą prowizorką. Kadrę a to rozwiązywano, a to zakładano na nowo tylko po to, aby wystąpiła w jakimś turnieju, ale o takich słowach jak plan, strategia, czy rozwój nikt nad Paraną najwidoczniej nie słyszał. W tej sytuacji mocno zaskakiwać może fakt, że jesienią 2006 piłkarki grające w charakterystycznych biało-błękitnych strojach sięgnęły po swój zdecydowanie najcenniejszy jak dotąd międzynarodowy skalp, sensacyjnie zwyciężając w rozgrywanych na argentyńskich boiskach finałach Copa America. Jak do tego doszło? Nie wiem. I najpewniej nigdy się nie dowiem, gdyż decydujący o mistrzowskim tytule mecz z udziałem gospodyń oglądało z trybun stadionu w Mar del Plata niespełna 300 widzów. I nie, nie zapomniałem dopisać na końcu dwóch zer. Cóż, widocznie kadra hokeistek na trawie musiała tamtego dnia rozgrywać w okolicy jakiś ważny sparing.

arg-2

Domyślam się, że w pierwszej chwili wielu z was mogło się właśnie mocno zdziwić. Bo przecież nieczęsto za gwiazdę kadry robi piłkarka, która dwa poprzednie mecze rozpoczynała na ławce rezerwowych. Ale spokojnie, w tym szaleństwie naprawdę jest metoda. Reprezentująca na co dzień barwy brazylijskiego Palmeiras 25-latka dysponuje bowiem cechami, których niestety próżno szukać u większości jej koleżanek. Jasne, na samej determinacji i woli walki nie zajedziesz na poziom Lyonu czy Barcelony, ale szczególnie w tych nieco słabszych jakościowo zespołach są to wartości niezwykle pożądane i to właśnie one najczęściej potrafią zrobić różnicę między porażką, remisem, a zwycięstwem. Wielokrotnie mogliśmy przekonać się o tym chociażby podczas ubiegłorocznego Copa America, gdzie Rodriguez była postacią absolutnie pierwszoplanową i bez jej wkładu prawdopodobnie nie oglądalibyśmy teraz argentyńskich piłkarek na boiskach Nowej Zelandii. A o tym, jak ważny był dla samej zawodniczki wyjazd z kadrą na wielki turniej, świadczyć może chociażby przygotowana na tę okazję nowa, patriotyczna fryzura. Choć oczywiście możemy być pewni, że jeśli tylko Rodriguez otrzyma wreszcie realną szansę od selekcjonera, to na boisku wyróżniać będzie ją nie tylko charakterystyczny wygląd.

Przez wiele lat nazwisko Banini było pierwszym i nierzadko jedynym skojarzeniem z argentyńskim futbolem. I to nie tylko w kwestiach sportowych, bo o konflikcie najbardziej rozpoznawanej piłkarki La Albiceleste z rodzimą federacją głośno było swego czasu daleko poza granicami Ameryki Południowej. 33-letnia dziś ofensywna pomocniczka swoje argumenty skutecznie pokazywała jednak nie tylko przy stole negocjacyjnym, ale także, a może i przede wszystkim na zielonej murawie. Bo nawet jeśli obiektywnie stwierdzimy, że amerykańskiej NWSL podbić jej się nie udało, a spośród czterech sezonów spędzonych w Waszyngtonie udany był tak naprawdę jeden (2016), to jednak żadnym sposobem nie da się zanegować faktu, że przez kilka lat udawało jej się dość regularnie zaznaczać swoją obecność w najbardziej wymagającej (przynajmniej na tamten moment) lidze świata. A gdyby nie nawracające kontuzje, to bilans ten mógłby być jeszcze bardziej imponujący. W podobnych słowach moglibyśmy także scharakteryzować trwający zresztą do dziś hiszpański etap jej kariery. Bo Banini zdecydowanie nie została postacią numer jeden ani w Levante, ani w Atletico, ale w obu tych klubach bez wątpienia zrobiła wystarczająco dużo, aby trwale zapisać się w świadomości fanów futbolu z Walencji i Madrytu.

Mało piłkarek może powiedzieć, że ich mundialowy debiut odbił się szerokim echem daleko poza futbolową bańką. Argentyńska bramkarka Vanina Correa do tego nielicznego grona się jednak zalicza, choć nie przypuszczamy, aby akurat z tego powodu czerpała przesadną satysfakcję. Bo to naprawdę wątpliwa przyjemność, gdy kolejny raz musisz odpowiadać na pytanie, co czułaś w historycznej chwili, gdy przyjmowałaś jedenastego gola od Niemek. Nawet tak katastrofalny start wcale nie musi jednak oznaczać końca świata, a sama zainteresowana cierpliwie czekała na okazję do rewanżu i po dwunastu długich latach taka się rzeczywiście nadarzyła. Doświadczona już Correa znów pojechała na finały MŚ jako golkiperka numer jeden i na francuskich boiskach zebrała sporo w pełni zasłużonych pochwał za bardzo przyzwoite występy przeciwko Japonii i Anglii. Turniej w Nowej Zelandii jest dla niej okazją do ustanowienia kolejnych rekordów, choć my akurat trochę żałujemy, że w środę w szwedzkiej bramce nie stanie ani Tove Enblom, ani Hedvig Lindahl. W pierwszym przypadku doczekalibyśmy się bowiem starcia dwóch golkiperek, które w jednym z kluczowych momentów swoich karier doświadczyły porażki w stosunku 0-11, w drugim zaś nadarzyłaby się okazja do mundialowej konfrontacji dwóch czterdziestolatek. Tak się ostatecznie nie stanie, ale historia Vaniny Correi i tak jest już wyjątkowo inspirująca.

arg-3

Z Włoszkami nasze drogi przecięły się jak dotąd aż 25 razy, ale historia potyczek z Argentyną jest zdecydowanie krótsza. Nic jednak w tym dziwnego, bo doprawdy trudno o nawiązanie trwałych relacji z kadrą, która co i rusz pojawia się i znika. Wspomniane już złote medale z Copa America ’06 poskutkowały jednak zaproszeniem La Albiceleste na Igrzyska w Chinach, gdzie los – podobnie jak teraz – skojarzył nas w jednej grupie. Na boisku w Tiencinie sensacji nie było, choć rozmiary szwedzkiego zwycięstwa mogły, a nawet powinny być zdecydowanie bardziej okazałe. Nasze piłkarki już przed piętnastoma laty doskonale potrafiły jednak zadbać o nadprogramowe emocje, dzięki czemu skuteczne sforsowanie defensywy ówczesnych mistrzyń konfederacji CONMEBOL zajęło nam aż godzinę.

arg-4

Turniej na boiskach Nowej Zelandii (możemy spokojnie założyć, że do Australii raczej nie dojadą) jest dla reprezentacji Argentyny już czwartą imprezą tej rangi, ale póki co piłkarki z Ameryki Południowej swoje mundialowe przygody konsekwentnie sprowadzają do realizowania słynnej myśli barona de Coubertina, że najważniejszy jest sam udział. Zero wygranych meczów, czterdzieści straconych goli, pamiętna dwucyfrówka od Niemek – to wszystko daje nam namacalny obraz tego, jak wielki dystans dzielił przez lata argentyński futbol od światowej czołówki. Pewną ciekawostką może być jednak fakt, iż podczas trzech dotychczasowych startów w finałach mistrzostw świata, La Albiceleste za strzelanie goli (nie wliczając tych samobójczych, bo te zdarzały im się akurat w całkiem sporej ilości) zawsze brały się dopiero w trzecim meczu fazy grupowej. Czy powinniśmy się zatem obawiać, że w najbliższą środę czeka nas zderzenie z żądną rewanżu błękitno-białą nawałnicą? No, niekoniecznie, wszak za każdym razem to argentyńskie strzelanie zaczynało się dopiero przy wyniku 0-3 lub 0-4 na korzyść rywalek. I akurat w tym aspekcie historia jak najbardziej może się powtórzyć, gdyż przynajmniej kilku szwedzkim piłkarkom mocno przydałby się klasyczny mecz na przełamanie. A patrząc na rozkład turniejowej drabinki, kolejnej ku temu okazji może już po prostu nie być.

arg-5

Skoro nie tak dawno nazwaliśmy Włoszki reprezentacją zawieszoną gdzieś pomiędzy światową pierwszą i drugą ligą, to Argentynki idealnie nadawałyby się jako przykład drużyny plasującej się na futbolowej piramidzie o jeden szczebel niżej. Ot, taka spokojna czwarta dziesiątka rankingu, gdzieś na poziomie aspirujących, europejskich nacji z Ligi Narodów B. Obserwacja ta znalazła zresztą niejako potwierdzenie w październiku 2022, kiedy to La Albiceleste zmierzyły się w meczu towarzyskim z reprezentacją Polski. Na boisku w hiszpańskim Jerez padł wówczas remis 2-2, ale z perspektywy wyraźnie opadających z każdą upływającą minutą z sił podopiecznych trenera Portanovy, był to rezultat mocno szczęśliwy. Niedostatki motoryczne argentyńskich piłkarek uwidoczniły się zresztą także przy okazji konfrontacji z Kanadą czy Włochami, gdzie po w miarę wyrównanych pierwszych połowach, druga faza meczu toczyła się pod coraz większą kontrolą ze strony rywalek. O starciu z Hiszpanią nie ma chyba nawet co wspominać, bo tam akurat mieliśmy totalną deklasację w zasadzie od pierwszej do dziewięćdziesiątej czwartej minuty. Ewidentne braki fizyczne i techniczne (pod tym względem zestawianie Argentynek na przykład z Brazylijkami nie ma najmniejszego sensu) zawodniczki występujące w biało-błękitnych strojach starają się nadrabiać agresją ocierającą się momentami o zwykłą, boiskową brutalność i trzeba im oddać, że akurat w tym względzie niezmiennie przynależą do wąskiej, światowej czołówki. Czy jest to powód do dumy? Cóż, nie mi oceniać, w końcu każdy ma swoje ścieżki i cele w życiu. Ale takie Mayorga, Rodriguez czy Chavez z pewnością charakterologicznie odnalazłyby się w szatni Vittsjö, a ich starcia z Nellie Persson lub Clarą Markstedt z miejsca stałyby się dodatkową atrakcją wielu treningowych gierek.

Stosunkowo długo opowiadaliśmy głównie o negatywach, więc przyzwoitość nakazywałaby wspomnieć także o tych zielonych prostokącikach w rekordzie argentyńskiej kadry. Dwa zwycięstwa nad Peru raczej nikogo nie przestraszą, ale kto wie, czy przy okazji tegorocznej, towarzyskiej potyczki ze zdecydowanie niżej notowanym rywalem największym sukcesem nie jest fakt, iż na żywo oglądało ten mecz… kilkadziesiąt razy więcej fanów niż przywoływany tu wielokrotnie finał Copa America ’06. Nie będziemy jednak wyciągać z tego zbyt pochopnych wniosków, gdyż jednorazowy strzał to zdecydowanie zbyt mało, aby mówić o trendzie, a coś podpowiada nam, że w przypadku tej kadry żadnego wielkiego przełomu jeszcze w tej chwili się nie doczekamy. Wracając jednak do kwestii sportowych, piłkarki trenera Portanovy pochwalić należy za zakończoną dwoma zwycięstwami lutową eskapadę do Nowej Zelandii, a także za… końcówkę ubiegłorocznego starcia z Paragwajem, dzięki któremu Argentynę w ogóle na mundialu oglądamy. Na kwadrans przed końcem było wówczas 0-1, po upływie dziewięćdziesięciu minut na tablicy wyników mieliśmy remis, ale trafienia Bonsegundo oraz Rodriguez w doliczonym czasie gry ostatecznie załatwiły sprawę. Wtedy jednak La Albiceleste mierzyły się jednak z przeciwniczkami znajdującymi się na podobnym poziomie przygotowania motorycznego, a w najbliższą środę – przynajmniej w teorii – czeka je w tym zakresie nieporównywalnie trudniejsze wyzwanie.

arg-6

Leave a comment