
Miało być lepiej niż na otwarcie? No to było! (Fot. Getty Images)
Gdy są powody do krytyki – trzeba krytykować. Gdy są powody do zadowolenia – trzeba się cieszyć i jak najbardziej chwalić postawę kadrowiczek Petera Gerhardssona. Dziś na szczęście zwyciężyła ta druga opcja, choć przez nieco ponad dwadzieścia minut niewiele wskazywało na to, że za moment przyjdzie nam obejrzeć najbardziej okazałe zwycięstwo szwedzkich piłkarek w finałach mistrzostw świata od pamiętnego 8-0 z Japonią. Groźny strzał Sofii Cantore, niezwykle aktywna postawa Lucii Di Guglielmo na prawej flance, czy wreszcie niepewne wejście w mecz Zeciry Musovic mogły nawet trochę niepokoić, ale zanim na dobre zdążyliśmy się zestresować, całą sytuację udało się błyskawicznie uspokoić. A Amanda Ilestedt wysłała przy tym jasny sygnał, że tego lata zamierza pójść śladami Nilli Fischer, która równo dekadę temu do samego końca rywalizowała o miano najlepszej strzelczyni EURO 2013. Indywidualne wyróżnienie ostatecznie trafiło wówczas w ręce Lotty Schelin, ale przypuszczam, że nikt spośród czytających te słowa nie miałby nic przeciwko, aby w podobnych rolach wystąpiły na boiskach Nowej Zelandii i Australii na przykład Ilestedt oraz Stina Blackstenius.
Wróćmy jednak na boisko, bo tam działo się dziś naprawdę sporo. I nawet jeśli cała futbolowa społeczność znów będzie zachwycać się szwedzką szkołą rzutów rożnych, to trzeba wyraźnie podkreślić, że tym razem nie był to bynajmniej jedyny element, za który podopiecznym Gerhardssona należą słowa uznania. Bo dobrze na Regional Stadium zaczęło dziać się jeszcze przed golem na 1-0, a zmiana obrazu meczu była bezpośrednim następstwem skutecznie egzekwowanego wysokiego pressingu szwedzkiej drugiej linii, na który Włoszki nijak nie potrafiły znaleźć odpowiedzi. Jasne, precyzyjne centry Jonny Andersson na głowę Ilestedt wydatnie pomogły nam osiągnąć cel, ale warto podkreślić chociażby ogromną pracę wykonaną w środku pola przez duet Angeldal – Rubensson, bo bez niej trudno byłoby aż w takim wymiarze zdominować ten niewątpliwie newralgiczny sektor boiska. Swoje zrobiła także Kosovare Asllani, która póki co nie pełni na tym turnieju aż tak wiodącej roli jak chociażby przed czterema laty we Francji, ale jej osoba ewidentnie skupiała dziś na sobie uwagę rywalek doskonale znających ją z boisk włoskiej Serie A. To z kolei sprawiało, że więcej przestrzeni miały momentami na przykład Fridolina Rolfö czy Stina Blackstenius, a nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że akurat te zawodniczki z takich udogodnień korzystać potrafią. Przypadek Rolfö jest jednak o tyle charakterystyczny, że choć drugi raz schodzi z boiska z golem, to zdecydowanie najbardziej możemy pochwalić ją za konkrety… defensywne, ze szczególnym uwzględnieniem liczby wymuszonych przez nią strat i niecelnych podań po stronie rywalek. W ofensywie jak dotąd więcej dzieje się natomiast na prawej flance, gdzie niepodzielnie rządzi Johanna Kaneryd. Skrzydłowa Chelsea w swoim drugim mundialowym występie nie była wprawdzie aż tak efektowna, jak przed tygodniem w starciu z RPA, ale wystarczył dosłownie jeden moment nieuwagi włoskich piłkarek, aby w doliczonym czasie pierwszej połowy Kaneryd do spółki z Asllani i Blackstenius zrobiły nam gola na 3-0, w zasadzie zamykając tamtym zagraniem cały mecz.
Po stronie plusów zapisujemy również impuls z ławki, którego tym razem nie zabrakło. Trafienie numer pięć było bowiem w stu procentach dziełem zawodniczek rezerwowych; całą akcję rozpoczęła jednym, prostopadłym podaniem Olivia Schough, zagraną przez nią futbolówkę przedłużyła jeszcze Sofia Jakobsson, a Rebecka Blomqvist wygrała pojedynek biegowy, na pełnej szybkości wbiła się we włoską szesnastkę i nie dała Francesce Durante jakichkolwiek szans na skuteczną interwencję. Sytuacja ta nie zmieniła może wiele w ocenie meczu, ale była ona jego najlepszym możliwym podsumowaniem i swego rodzaju pieczątką na pewnym zwycięstwie, odniesionym przez drużynę zdecydowanie tego dnia lepszą piłkarsko. A kompletnie rozbite Włoszki mogą chyba tylko dziękować Argentynkom, że te wczoraj postanowiły zagrać do końca i odrobiły dwubramkową stratę w rywalizacji z RPA. Bo gdyby tego nie zrobiły, to aktualnym mistrzyniom Afryki w ostatniej serii spotkań do pełni szczęścia wystarczałby remis i wcale nie jestem przekonany, czy w takiej sytuacji to w podopiecznych trenerki Bertolini należałoby upatrywać faworytek do awansu do 1/8 finału. Dla nas jednak najważniejsze jest to, że w fazie pucharowej już oficjalnie zameldowała się właśnie reprezentacja Szwecji, choć od chwili ogłoszenia terminarza finałów MŚ niezmiennie odliczaliśmy dni nie do meczu otwarcia, lecz właśnie do 6. sierpnia. To wtedy czeka nas najważniejszy sprawdzian i to wtedy – na przestrzeni dziewięćdziesięciu lub stu dwudziestu minut – na dobre zdefiniuje się dla nas ten turniej. Dziś żegnamy się jednak w całkiem dobrych nastrojach, a żeby stały się one jeszcze lepsze, to warto podkreślić, że od kilkudziesięciu minut ponownie jesteśmy wiceliderkami aktualizowanego na bieżąco rankingu FIFA. I bardzo dobrze, oby tak dalej!
